„W pijanym widzie omal nie zabiłem żony, a ona wybroniła mnie przed sądem. Czy taki drań jak ja zasługuje by żyć?”

mężczyzna, który czuje się winny fot. Adobe Stock, andranik123
„– No i co z tego, że nie siedzi w kącie jak trusia? Głupia nie jest, to jej prawo dyskutować – mówiła moja mama o synowej. – Mówię ci, synu, trzymaj się jej, nawet jak za dużo gada. Bo ona naprawdę cię kocha i w ogień by za ciebie poszła! Taka miłość nieczęsto się zdarza”.
/ 19.05.2022 11:30
mężczyzna, który czuje się winny fot. Adobe Stock, andranik123

Mamusia zawsze mi powtarzała, że Alicja to najlepsze, co mnie w życiu spotkało, choć żona bywała nieustępliwa, a na moje dwa słowa zawsze trzy znalazła. Opowiadałem o tym mamie w chwilach rozżalenia, lecz staruszka wiedziała swoje.

– No i co z tego, że nie siedzi w kącie jak trusia? Głupia nie jest, to jej prawo dyskutować – broniła synowej. – Mówię ci, synu, trzymaj się jej, nawet jak za dużo gada. Bo ona naprawdę cię kocha i w ogień by za ciebie poszła! Taka miłość nieczęsto się dzisiaj zdarza…

Nie miałem powodu wątpić w uczucia żony, jednak też nie uważałem ich za szczególnie wyjątkowe. Po prostu – żyliśmy sobie spokojnie, bez wstrząsów, i długo nie było okazji sprawdzić, jak silne więzy nas łączą. Miałem dobrą pracę mechanika samochodowego, szef mnie cenił i rozważał przyjęcie na wspólnika; Alusia prowadziła dom i dorabiała pięknymi haftami, które sprzedawała koleżance z bazaru. Byliśmy lubiani w kamienicy, zawsze mogliśmy liczyć na paru znajomych.

Martwiliśmy się trochę, że jakoś nie mamy wciąż dzieci, ale dzisiaj myślę, że to całe szczęście. Bo kilka lat po ślubie w naszym życiu zaczęło się psuć.

Alicja nie znała mnie od tej strony

Najpierw, zupełnie nieoczekiwanie, na zawał umarła mamusia – a mnie jakby ktoś kawał serca z piersi wyrwał! Jeszcze może bym sobie z tym poradził, gdyby nie kłopoty w pracy. Akurat zaczęło się robić coraz gorzej w moim fachu, małe warsztaty padały jak muchy, wszędzie otwierali firmowe salony. Mój szef już nie wspominał o spółce – było widać, że boryka się z kłopotami. Zwolnił pomocnika i sam zaczął zasuwać od rana do wieczora. Któregoś dnia wezwał mnie do kantorka.

– Nawet nie wiesz, stary, jak strasznie mi przykro – powiedział, nie patrząc mi w oczy. Mogę cię zatrudniać jeszcze tylko przez ten miesiąc

– Dlaczego? – zdenerwowałem się natychmiast, aż poczerwieniałem. – Zrobiłem coś nie tak?

– No co ty! Przecież wiesz, że jestem z ciebie zadowolony – zapewnił. – Ale jeśli będę ci dłużej płacił, zbankrutuję… Mogę tylko obiecać, że jak się cokolwiek polepszy, to zaraz się do ciebie zgłoszę.

Wierzyłem mu i naprawdę rozumiałem sytuację, jednak niedawno pochowałem mamusię i wszystko razem odebrało mi zdrowy rozsądekJuż od lat nie zdarzały się chwile szaleństwa, z których słynąłem w kawalerskich czasach – zawsze związane z nadużyciem alkoholu. To może dziwnie zabrzmi, lecz ja właściwie wcale nie lubiłem pić, tylko nie chciałem odstawać od kolegów. Po ślubie skwapliwie skorzystałem z okazji, by zerwać niewiele warte, pijackie znajomości. Teraz jednak znów stałem się podatny na złe wpływy…

Zastanawiając się, jak powiedzieć Alusi, że za miesiąc będę bezrobotny, bezwiednie skręciłem do zadymionego, ciasnego baru.

– Juruś! Wróciłeś do nas, chłopie! – z głębi salki zachrypiał Bolo, pijak z nosem fioletowym jak dojrzała śliwka. – Chodź, stary! Powiedz, co cię gnębi?

Do domu wróciłem późną nocą w najgorszym z pijackich nastrojów. Ala nie znała mnie od tej strony… Gdyby żyła mamusia, ostrzegłaby ją, żeby zostawiła mnie w spokoju, a z wyrzutami poczekała, aż wytrzeźwieję. Niestety, moja zadziorna żona nie wiedziała, na co się naraża, stając podparta pod boki, z wyrazem oburzenia na twarzy.

– To ja czekam godzinami, od zmysłów odchodzę, a ty wódkę pijesz? Co ci do łba strzeliło, żeby się tak umorusać w środku tygodnia?! – zaczęła wściekłym szeptem. – Chcesz nam wstydu narobić na całą kamienicę, baranie jeden?! Gadaj!

– Odczep się, zarazo, bo pożałujesz – wybełkotałem. – Ciągle mi pyskujesz, aż się w końcu musiałem napić!

– Ach, ty draniu! Jak śmiesz tak do mnie mówić! – krzyknęła w słusznym poczuciu niesprawiedliwości. – Wynoś się do swoich kolesiów, ale już!

Sąsiad, wywabiony hałasem na klatkę schodową, opowiadał mi później, że Alusia zamachnęła się na mnie ścierką, a ja wykręciłem jej rękę, po czym straciłem równowagę i runąłem jak długi, przygniatając moją drobną żonę do kamiennej podłogi. Sąsiad zaalarmował innych lokatorów i jakoś mnie wspólnymi siłami obezwładnili – a nie było to łatwe, bo kawał ze mnie chłopa, a w dodatku po alkoholu walę na oślep. Zamknęli mnie potem w sypialni, Alusia zaś przespała do rana u sąsiadki.

Następnego dnia przepraszałem ją na kolanach, z bukietem róż w garści i ze łzami w oczach. Obiecywałem poprawę.

– Nigdy więcej tego nie zrobię, uwierz mi… To nie byłem naprawdę ja, przecież na trzeźwo nigdy bym cię nie skrzywdził!

Mówiłem szczerze. Ponieważ okoliczności moich nocnych występów znałem z drugiej ręki, trudno mi było uwierzyć, że wobec Alusi użyłem przemocy. Żona mi wybaczyła, a ja powziąłem silne postanowienie: już żadnego alkoholu! I pewnie bym wytrwał, gdyby nie kolejny cios.

Dwa lata wcześniej podżyrowałem koledze pożyczkę. Ten znajomy był człowiekiem porządnym, miał stałą pracę i niezłe zarobki. Ostatnio jednak padł ofiarą redukcji etatów, wkrótce przejadł odprawę i ogłosił upadłość, a bank zgłosił się po spłatę wierzytelności do żyranta, czyli do mnie.

– Najwyżej wezmę dodatkowe szycie, a ty możesz się nająć przed zimą do węgla i jakoś sobie poradzimy – pocieszała mnie dzielnie żona.

Jednak mnie zżerały wyrzuty sumienia. Nie takie życie obiecywałem Alusi przed ślubem! I z tych wyrzutów znowu któregoś dnia trafiłem do ciasnego baru, z niego do jakiejś zaplutej meliny, a po trzech dobach – z powrotem do domu, gdzie szalejąca z niepokoju żona znów nie umiała opanować nerwów. Awantury powtarzały się coraz częściej. W okresach między nimi staraliśmy się nie rozmawiać, żeby nie wywołać spięcia. 

Czułem się okropnie winny wobec Alicji, ale bałem się to wyznać, by nie ujrzeć jej zawiedzionego spojrzenia. Nie mogłem wytrzymać tych milczących wyrzutów i wybuchałem o byle co.

Pewnego dnia piekło zaczęło się już od rana. Wstałem lewą nogą i nic mi nie pasowało. Wkurzało mnie, że wszystko jest z pozoru takie cacy: jajka na boczku, kawka z mlekiem, zupełnie jakbym zaraz miał pójść do pracy! Całkiem jakbyśmy byli szczęśliwym młodym małżeństwem! Nie mogłem znieść takiego udawania.

– Mogłabyś choć raz wymyślić coś innego na śniadanie – zaczepiłem ją w końcu. – Ciągle tylko te jaja z wędzonką. Już mi nosem wychodzą, wiesz!

– Ale zjadłeś cały talerz – zauważyła Alicja.

Chyba czekałem właśnie na to, by się poczuć urażonym. Wybiegłem z domu, a nogi same mnie poniosły do baru. Pamiętam, że wdałem się tam w bójkę z barmanem i zostałem wyrzucony około północy. W ręce zaciskałem szyjkę napoczętej flaszki. Dowlokłem się do domu, lecz drzwi do mieszkania pozostały zamknięte na głucho mimo moich wrzasków, walenia i kopania. Widocznie Ala zmieniła taktykę. Postanowiłem ją przetrzymać: usiadłem na posadzce, oparłem się plecami o drzwi. Co jakiś czas pociągałem z flaszki i pokrzykiwałem wojowniczo. Resztę zdarzeń znam jedynie z opowieści sąsiada.

Zrozumiałem, że zrobiła to z miłości

– Byłeś całkiem otumaniony, gdy Alusia otworzyła wreszcie drzwi – relacjonował mi wiele dni później. – Wtoczyłeś się do mieszkania, a my nasłuchiwaliśmy na korytarzu. Coś tam bełkotałeś, żona cię uspokajała. Wreszcie wszystko ucichło, no to poszliśmy spać.

Koszmar rozpętał się koło czwartej nad ranem. Sąsiadów obudził nagły łoskot i straszny krzyk przerażonej kobiety.

– Wybiegliśmy na klatkę schodową, patrzymy, a tu z waszego mieszkania wypada Alicja, cała zakrwawiona, w podartej koszuli nocnej! – wspominał ze zgrozą sąsiad. – Zanim ktokolwiek zdążył jej pomóc, wyskoczyłeś za nią, wciągnąłeś ją do środka i zatrzasnąłeś drzwi. Przez chwilę jeszcze krzyczała, potem nagle umilkła… Ty też nie dawałeś znaku życia, a że drzwi macie solidne, więc po prostu musieliśmy wezwać policję. Co było robić…

Gdy policjanci wyważyli nasze drzwi, najpierw znaleźli Alusię – nieprzytomną, ze strasznym siniakiem na czole i kilkoma powierzchownymi ranami od noża na ramionach. Ja leżałem na podłodze w zdemolowanej sypialni, pijany do nieprzytomności. Zakrwawiony kuchenny nóż plamił jasny dywanik przy łóżku. Moja żona natychmiast trafiła do szpitala, a mnie nieco otrzeźwiono przed zabraniem do aresztu. Początkowo zrozumiałem, że Alicja nie żyje.

– Zabiłem ją, zabiłem moją Aluchnę jedyną! – zawodziłem, tłukąc łbem w parapet.

W rozpaczy usiłowałem nawet wyskoczyć przez okno, zostałem jednak obezwładniony.

– Teraz to przez okno skakać będzie, damski bokser, patrzcie go, jaki załamany – z pogardą rzucił jeden z funkcjonariuszy, a ja poczułem się jak najmarniejszy robak. – No, jak żona wreszcie cię podsumuje, to posiedzisz ładnych parę latek, bydlaku!

Prokurator również nie miał wątpliwości i wydał postanowienie o tymczasowym aresztowaniu. Był przekonany, że wyniki badania lekarskiego, zeznania świadków, a przede wszystkim ofiary, wystarczą do szybkiego uzyskania wyroku skazującego. Wahał się tylko, o co mnie oskarżyć: usiłowanie zabójstwa czy ciężkie pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Mnie zaś było wszystko jedno, za co mnie zamkną. Nie chciało mi się żyć!

Właśnie wyprowadzano mnie z gmachu prokuratury, gdy w holu na parterze ukazała się dziwna postać w szpitalnym szlafroku i za dużych kapciach. Spod bandaży i opatrunków błyszczały płomienne oczy mojej Alusi. Prokurator niczego mi nie udowodnił

– Proszę zostawić mojego męża w spokoju, on nic złego nie zrobił! To jest nieporozumienie i ja je zaraz wyjaśnię – oznajmiła dobitnie. – Wrócimy razem na górę, chcę złożyć zeznanie – zwróciła się twardo do prowadzącego mnie mundurowego.

Okazało się, że jak tylko Alicja odzyskała przytomność i dowiedziała się o moim losie, uciekła ze szpitala tak jak stała, nie tracąc czasu na formalności. Byle zdążyć przed oblicze prokuratora.

– Ty siedź cicho, bo film ci się urwał i nic nie pamiętasz – rzuciła do mnie ostro, by po chwili przedstawić swoją wersję wydarzeń: – Mąż wrócił podpity, pokłóciliśmy się, on nie chciał mnie słuchać i zamknął się w sypialni. Pobiegłam za nim z nożem, żeby go nastraszyć, ale on dalej nie zwracał na mnie uwagi. I wtedy w nerwach sama się poraniłam. Mąż to właściwie uratował mi życie, bo wyrwał nóż z mojej ręki.

– A tego guza też pani sobie sama nabiła? – z powątpiewaniem dociekał prokurator.

– Jak się szarpałam z mężem, to upadłam i uderzyłam się o stolik – upierała się żonka.

Przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości raczej Alusi nie uwierzył, lecz nie miał dowodów na to, że było inaczej – sąsiedzi nie widzieli przecież, co naprawdę zdarzyło się za zamkniętymi drzwiami. Ja też nigdy nie poznałem szczegółów, bo jednym z warunków nowego życia, jaki postawiła mi żona, był zakaz wspominania tej strasznej nocy.

– Dziękuję ci, kochana, wynagrodzę ci to! Zobaczysz, nigdy więcej cię nie zawiodę – mamrotałem do żony, wychodząc z nią z prokuratury.

– Mam nadzieję, bo inaczej nie byłbyś wart tej pierwszej z ostatnich szans – odparła spokojnie.

I wtedy zrozumiałem, co miała na myśli moja mama, mówiąc o wielkiej, niespotykanej miłości Alusi. Ależ mam szczęście!

Czytaj także:
„Narzeczony rzucił mnie tydzień przed ślubem, byłam upokorzona i oszukana. Wyjechałam i zostałam wiejską nauczycielką”
„Z okna autobusu zobaczyłam męża z jakąś siksą. Zrobiło mi się słabo. Okłamał mnie, przecież miał być w delegacji"
„Moja żona zmieniła się w sopel lodu, a ja usycham z tęsknoty za jej ciałem. Kiedyś ona ciągnęła mnie do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA