Od 20 lat pracuję w fabryce opakowań. Potrafię obsługiwać każdą maszynę. Rzadko chorowałam, na urlop chodziłam, gdy pasowało to szefowi. I nigdy nie narzekałam … Pracując od początku istnienia firmy, oddałam jej najlepsze lata życia.
Powinnam być doceniana i nagradzana
Ale nigdy nie byłam. Przez wiele lat miałam nadzieję, że szef kiedyś zauważy moje starania i zaangażowanie. Przecież to ja szkoliłam wszystkich nowych ludzi, choć nie należało to do moich obowiązków. Prowadziłam nowych za rączkę i poprawiałam błędy. Kosztem własnego czasu. I co? I nic.
Oni zbierali pochwały, awansowali lub odchodzili, a ja tkwiłam w miejscu. I z roku na rok czułam się z tym coraz gorzej. Nie protestowałam. Ciągle łudziłam się, że właściciel mnie doceni, że usłyszę wreszcie dobre słowo. I zacznę zarabiać większe pieniądze. Nie pamiętałam już, kiedy dostałam podwyżkę. Kilka razy próbowałam się o nią upomnieć, ale byłam zbywana. Prezes tłumaczył, że może później, teraz ma duże wydatki, musi kupić nowe maszyny, zapłacić podatki. Choć było mi przykro, przyjmowałem te argumenty ze zrozumieniem.
Ale ostatnio miarka się przebrała
Tamtego dnia poszłam do Ady, naszej kadrowej, żeby wpisać się na listę urlopową. Pracowała w tej firmie prawie tak samo długo jak ja, więc dobrze się znałyśmy, a nawet przyjaźniłyśmy.
– Od jutra przychodzi nowa pracownica – oznajmiła, kiedy tylko przekroczyłam próg jej pokoju.
– Poważnie? Ktoś z doświadczeniem? – zainteresowałam się.
– Nie, zielona ja szczypiorek na wiosnę. To jej pierwsza praca – odparła.
– Zwariuję, jak Boga kocham! Przecież mówiłam szefowi, że potrzebujemy kogoś z doświadczeniem. No tak, ale takiemu staremu wydze to trzeba lepiej zapłacić. A on ma węża w kieszeni – westchnęłam.
– Niekoniecznie. Dziewczyna dostanie całkiem przyzwoite pieniądze. Sama byłam zaskoczona… – odparła.
– Ile? – chciałam się dowiedzieć.
Ada spojrzała na mnie spłoszona.
– Przecież wiesz, że to tajemnica…
– O rany, znamy się tyle lat. Będę milczeć jak grób – zapewniłam.
– No dobra… – Ada ściszyła głos. – Trzy tysiące na rękę – szepnęła.
– Ile? – wybałuszyłam oczy.
– Trzy. Tylko pamiętaj, nikomu ani słowa, bo będę miała kłopoty – spojrzała na mnie błagalnie.
– Pamiętam! – rzuciłam i wybiegłam z jej pokoju.
Byłam tak wzburzona, że zapomniałam wpisać się na listę. Gdy wróciłam na halę, w ogóle nie mogłam się skupić na robocie. Wszystko się we mnie gotowało. To ja sobie żyły wypruwam dla tej firmy, poświęcam swój czas, oddaję życie i zarabiam niewiele ponad dwa tysiące na rękę. A tu przychodzi gówniara i dostaje na początek prawie o połowę więcej!
Jeszcze nigdy nie czułam się tak skrzywdzona
Ze złości chciało mi się wyć, ale trzymałam nerwy na wodzy. Nie mogłam przecież pokazać, że coś wiem. Po powrocie do domu nie wytrzymałam. Rozryczałam się jak dziecko. Gdy już się trochę uspokoiłam, opowiedziałam o wszystkim mężowi.
– Sama jesteś sobie winna. Milion razy ci mówiłem, żebyś mocniej przycisnęła prezesa o pieniądze. Ale ty wiecznie się nad nim litowałaś, dawałaś się zbyć...
– To co mam, do jasne cholery, zrobić? – zdenerwowałam się.
– Postaw mu ultimatum. Albo da ci przynajmniej tysiąc złotych podwyżki, albo odchodzisz. Z twoim doświadczeniem raz dwa znajdziesz inną pracę – odparł i wsadził nos w telewizor.
Długo nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się nad słowami męża. No i postanowiłam, że zrobię, tak jak mi poradził. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, że mogę wylądować na zielonej trawce, ale tym razem nie zamierzałam odpuścić. Podwyżka mi się należała. Jak psu buda. Gdy następnego dnia przyszłam do pracy, od razu poszłam do gabinetu szefa.
– Czy jest pan zadowolony z mojej pracy? – zapytałam na wstępie.
– Oczywiście! Jest pani moim najlepszym pracownikiem. Zaangażowanym, odpowiedzialnym, sumiennym…
– Miło słyszeć! – przerwałam mu. – Nie uważa pan więc, że powinnam być odpowiednio wynagradzana?
– Chodzi pani o podwyżkę?
– Tak.
– Pani Edyto, chętnie bym pani dał więcej pieniędzy. Przysięgam. Ale z pustego i Salomon nie naleje. Czasy są teraz ciężkie. Mam… – jak zwykle zaczął wyliczać trudności, ale znów mu przerwałam.
– Szefie, proszę wybaczyć, ale to nie mój problem. Tysiąc złotych na rękę więcej albo z ostatnim dniem miesiąca odchodzę. Czekam na decyzję do końca tygodnia – powiedziałam i zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, wyszłam.
Zbliża się weekend. Szef ciągle nie dał mi odpowiedzi. Przychodzi na halę, spogląda na mnie spod oka, ale milczy. A ja? No cóż… Szkolę nową pracownicę, bo innych chętnych jak zwykle nie ma i szykuję się do odejścia. Wolę zaczynać od nowa gdzieś indziej niż czuć się niedoceniana i pokrzywdzona.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”