„Poświęciłam swoje życie rodzicom i nie założyłam swojej rodziny. Kiedy zmarli, zostałam całkiem sama”

Samotna kobieta fot. Adobe Stock, Pavlo
Rezygnacji z męża, dzieci nie traktowałam jako ofiary. Z mamą i tatą było mi dobrze.
/ 21.06.2021 13:51
Samotna kobieta fot. Adobe Stock, Pavlo

Weszłam do domu i od progu uderzyła mnie cisza. Aż dzwoniła w uszach. Nie zdejmując płaszcza ani butów, opadłam na fotel i zapatrzyłam się w dal. Przede mną otwierała się pustka, całkowita, przerażająca pustka.

Właśnie wróciłam z pogrzebu taty i uświadomiłam sobie, że teraz nie mam już dla kogo żyć. Póki byli przy mnie rodzice… Ale teraz… Ukryłam twarz w dłoniach i zaniosłam się rozpaczliwym szlochem. Obudziłam się bladym świtem, obolała i sztywna, bo zasnęłam w fotelu w niewygodnej pozie. Z przyzwyczajenia poderwałam się, żeby iść do kuchni naszykować śniadanie, ale zaraz uświadomiłam sobie z bólem, że już nie mam dla kogo się starać.

Zdjęłam więc płaszcz i buty, przebrałam się w wygodny, domowy dres i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Patrzyły na mnie oczy pięćdziesięciokilkuletniej kobiety, podkrążone, zapuchnięte i czerwone od płaczu. Oczy osoby, która ostatnie trzydzieści lat spędziła, opiekując się chorowitymi rodzicami, a teraz została zupełnie sama, nikomu już niepotrzebna. Następne dni spędziłam w domu. Wzięłam w pracy trochę urlopu, bo nie byłam w stanie tak od razu się pozbierać.

Wiele razy namawiali mnie, abym kogoś sobie znalazła

Przez tyle lat moje życie było podporządkowane rodzicom… Opiekowałam się nimi, bo moje starsze rodzeństwo mieszkało w Stanach. Nie wyszłam za mąż, gdyż uważałam, że byłoby to nielojalne wobec mamy i taty, gdybym ja ich też zostawiła. Oboje nie mieli najlepszego zdrowia, więc kto by się nimi zajął, zatroszczył o nich, pomógł w codziennych czynnościach?

Więc żyliśmy sobie we trójkę, a potem, gdy mama umarła, we dwójkę. Nasze życie toczyło się spokojnie, według ustalonego przez lata rytmu. Nie odczuwałam mojego wyboru jako ofiary, ponieważ moi rodzice byli pogodnymi, radosnymi i inteligentnymi ludźmi. Nawet zmożeni chorobą niezwykle rzadko zrzędzili i marudzili, jak gdyby chcieli mi ułatwić zadanie, którego się podjęłam.

Wiele razy namawiali mnie, żebym sobie ułożyła życie z jakimś miłym, dobrym mężczyzną, ale widząc, że nie zamierzam tego zrobić, w końcu pogodzili się z tym, że zostałam przy nich. A mnie było z nimi dobrze – z moimi najdroższymi rodzicami, których kochałam i podziwiałam. A teraz śmierć przerwała to wszystko…

Nasze nieduże, miłe, trzypokojowe mieszkanie wydało mi się nagle zbyt wielkie i nieprzyjazne. Próbowałam się jakoś pozbierać, aż w końcu uznałam, że nie ma to najmniejszego sensu, że nic już nie będzie takie samo jak kiedyś i teraz pozostało mi już tylko czekać na śmierć, która połączy mnie z moimi bliskimi.

W godzinach pracy moje myśli były stale czymś zajęte. Najgorsze jednak okazały się powroty do domu, zupełnie pustego, w którym nikt na mnie nie czekał. Rodzeństwo namawiało mnie, żebym wzięła sobie jakieś zwierzątko, lecz ja obruszyłam się na ten pomysł. Też coś! Pustkę po człowieku może wypełnić tylko człowiek, a nie jakieś stworzenie!

Z czasem musiałam jednak ułożyć sobie jakoś życie bez rodziców. Pomogły mi w tym nowe codzienne rytuały, nowe nawyki, których starannie przestrzegałam, jak gdybym szukała w nich ratunku przed rozpaczą. Nadal bardzo doskwierała mi samotność. Nie miałam jednak ochoty „wyjść do ludzi”, jak radziła mi siostra, bo obawiałam się, że ludzie nie będą w stanie mnie zrozumieć. Komu zresztą mogła być potrzebna starzejąca się kobieta, której zawalił się jej świat, i która nie umiała na jego gruzach zbudować nowego?

Pewnego dnia nasz ksiądz proboszcz ogłosił z ambony, że chciałby zorganizować w domu parafialnym zajęcia plastyczne dla dzieci i młodzieży i prosi osoby uzdolnione manualnie o pomoc. Z początku właściwie zignorowałam ten apel, bo takie społeczne inicjatywy nigdy mnie specjalnie nie pociągały.

Lecz gdy wróciłam do domu, mój wzrok padł na bukiecik bibułkowych kwiatów, które niedawno zrobiłam, żeby zabić czymś czas, który od śmierci taty wlókł mi się niemiłosiernie. I wtedy przypomniał mi się apel proboszcza... Czy mogłabym to robić?

Wprawdzie wszelkiego rodzaju ręczne robótki i techniki zdobnicze miałam w małym palcu, bo od dziecka było to moim hobby, ale jakoś nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kogoś tego uczyć. Choć w zasadzie dzieci bardzo lubiłam, mimo że nie miałam własnych. A może właśnie dlatego…

Zaparzyłam sobie kawę i położyłam na talerzyku kilka ciastek. Ten zwyczaj niedzielnej kawy wypijanej po powrocie z mszy pozostał mi jeszcze z czasów, kiedy żyli rodzice. Ale wtedy były to chwile pełne żartów, rozmów, wspomnień… Teraz pozostała pusta forma pozbawiona treści. Czułam się nikomu niepotrzebna. Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Rozmyślałam. A następnego dnia prosto z pracy poszłam na plebanię.

Nagle moje dni przestały być samotne i puste

Początki nie były łatwe. Nie miałam pojęcia, jak się zabrać do zorganizowania zajęć, czym je wypełnić. W końcu wpadłam na pomysł, żeby na pierwszym spotkaniu zapytać dzieci, czego chciałyby się nauczyć, i dając im różne materiały do ręki, rozeznać, ku czemu mają predyspozycje. Jakoś poszło i sama nie wiem, kiedy z jednego spotkania w tygodniu zrobiło się kilka, a do dzieci dołączyła grupka młodzieży.

Wkrótce miło mi było patrzeć, jak dziewczęta i chłopcy (!) pod moim okiem samodzielnie projektują i wykonują najpierw proste robótki typu szalik czy etui na smartfon, a nabrawszy wprawy, popisują się szydełkowym sweterkiem czy torebką z filcu. Starsi i młodsi uczestnicy poznawali tajniki filcowania, quillingu, dekupażu, bibułkarstwa i innych technik, których nauczyłam się z ciekawości i dla przyjemności, a teraz z radością uczyłam ich moich podopiecznych.

Prowadzę te zajęcia już dwa lata. Coraz to wymyślam coś nowego, buszujemy po necie w poszukiwaniu pomysłów, materiałów i wzorów. Już nie myślę z lękiem o następnym, samotnym i pustym dniu, ponieważ moje dni przestały być samotne i puste.

A kilka miesięcy temu wydarzyło się coś niezwykłego… Kiedy skończyłam zajęcia, na korytarzu plebanii spotkałam szpakowatego mężczyznę. Przyszedł do parafialnej biblioteki wymienić książki. Jego twarz wydała mi się dziwnie znajoma…
– Dobry wieczór, Alinko! – powiedział nieśmiało i wtedy go skojarzyłam.

To był Robert! Nie mogłam uwierzyć, że mnie poznał i że się w ogóle odezwał! Przecież ponad dwadzieścia lat temu odrzuciłam jego miłość, tłumacząc, że mam zobowiązania wobec rodziców i nie mogę ich zostawić! Ale to był on i najwyraźniej ucieszył się na mój widok. Zaprosił mnie na kawę, a ja… Cóż, przyjęłam zaproszenie.

Długo rozmawialiśmy podczas tamtego spotkania, a potem następnych. Bo były też następne. Dowiedziałam się, że mieszka samotnie w małej kawalerce na skraju naszego osiedla, jego rodzice mieszkają z córką, a on spędza z nimi niedzielne popołudnia. I nie ożenił się, ponieważ…
– Taka jak ty jest tylko jedna. Jedyna… – wyznał mi nieśmiało, a ja poczułam dziwne ciepło wokół serca.

Za dwa tygodnie bierzemy ślub. Udzieli nam go nasz proboszcz. W końcu to on nas, w pewnym sensie, wyswatał. Moje mieszkanie już nie jest puste i nieprzytulne. Pełno tu drobiazgów wykonanych przez moich podopiecznych, a i oni sami wpadają często, żeby o coś zapytać, poradzić się, pochwalić swoim dziełem. Wkrótce zamieszka tu także Robert. I już nie będzie samotnych wieczorów i powrotów do pustego mieszkania… Znów jestem potrzebna! Mam dla kogo żyć!

Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić

Redakcja poleca

REKLAMA