Przeprowadzka do nowej miejscowości sprawiła, że poczułam się nieco zdezorientowana. W mojej rodzinnej miejscowości każdy każdego kojarzył, ludzie wzajemnie się wspierali, chociaż nie przeczę, że zdarzało im się także nieźle obgadywać innych. Natomiast w wielkim mieście miałam poczucie, jakbym była niewidoczna. Raczej nikt nie obgadywał mnie, kiedy poszłam rano do sklepu kupić mleko do kawy, ubrana w bluzę na piżamie i dwie różne skarpetki. Jednocześnie odniosłam wrażenie, że gdybym zemdlała na chodniku, to nikt by mi nie pospieszył z pomocą. Myślałam, że mieszkańcy metropolii są zobojętniali. Zaczęłam pojmować sformułowanie „znieczulica”.
Chociażby ci, którzy nie mają dachu nad głową. Pracowałam w pobliżu stacji kolejowej i często napotykałam ludzi proszących o datki na chodnikach, zasypiających w podziemnych tunelach, czy tkwiących w bezruchu pod schodami. Zaskakiwało mnie, że nikt się nimi nie interesuje – żadne instytucje, fundacje charytatywne, czy ktokolwiek inny. Początkowo, przechodząc obok, prawie każdemu z nich wrzucałam monetę, ale z biegiem czasu również ja zaprzestałam tego zwyczaju. Zaczęłam upodabniać się do innych mieszkańców tego miasta: pochłonięta telefonem i własnymi sprawunkami, nieczuła na to, co dzieje się dookoła, ciągle goniąca z czasem, zestresowana i zabiegana.
Chciałam coś zrobić
Po łagodnej jesieni nastała zaskakująco lekka zima, ale wciąż należało zakładać cieplejsze ubrania. Pewnego wyjątkowo mroźnego poranka o mało co nie przewróciłam się o... czyjeś gołe stopy. Odruchowo zrobiłam krok w tył, spoglądając w dół i urywając pogawędkę prowadzoną przez komórkę.
– Przepraszam... – bąknął zarośnięty facet w ubrudzonej kurtce i wielgachnej czapie.
Przycupnął na krawężniku blisko przystanku autobusowego, którego zazwyczaj używam. Przed nim stał podniszczony kubeczek, a w środku widniało parę drobnych monet. Nigdzie nie było widać żadnej kartki informującej o tym, że prosi o pieniądze na jedzenie, ale to chyba nie ulegało wątpliwości. Zrobiło mi się strasznie przykro z jego powodu. Wręczyłam mu dychę i odeszłam, nie czekając na słowa wdzięczności, które zaczął wypowiadać. W pracy ciągle o nim myślałam. Czemu nie miał butów na nogach? Czy to możliwe, że w całym mieście nie ma ani jednej organizacji charytatywnej, która mogłaby sprawić obuwie bezdomnemu człowiekowi? – rozmyślałam z irytacją.
Roboty było jak na lekarstwo, dlatego w wolnej chwili zaczęłam przeglądać sieć. Trafiłam na parę fundacji, a w przerwie zadzwoniłam do jednej z nich.
– Służymy pomocą każdemu, kto się do nas odezwie – odparła pracownica. – Oczywiście, dysponujemy odzieżą i obuwiem. Ten pan po prostu musi do nas przyjść. Zadbamy też o to, żeby dostał w ciągu dnia coś ciepłego do jedzenia i jeśli będzie chciał, to zapewnimy mu nocleg w schronisku. Ale wie pani co? Nikogo nie zmuszamy. Jak sam się do nas nie zgłosi, to nie będziemy w stanie go wesprzeć.
Wybierając się do domu po skończonej robocie, podążałam identyczną trasą. Bezdomny facet nadal przesiadywał w tym miejscu. Na skrawku papieru zanotowałam namiary na punkt, w którym mógłby otrzymać obuwie i wsparcie. Przykucnęłam obok niego i wrzuciłam świstek do jego plastikowego pojemnika, wyjaśniając, że to świetny plan.
– No ale przecież ja nie mam butów – odparł.
Przypomniała mi się rozmowa z pewną panią. Powiedziała, że sporo bezdomnych tak naprawdę nie potrzebuje wsparcia, a nadmierne naleganie i okazywanie litości nijak ma się do faktycznej troski o ich los.
– Rozumiem, ale w tym miejscu dostanie pan nowe obuwie i ubrania. Zapewniają też schronienie i wydają gorące dania – starałam się go przekonać.
– Tyle że ja nie mam butów – znów zaznaczył.
Próbowałam wymyślić, co mogłabym zrobić, żeby go wesprzeć, ale nie bardzo wiedziałam jak.
– Gdyby przyniosła mi pani jakieś buty, to mógłbym sobie pójść – odezwał się mężczyzna z brodą.
– Czyli mam pójść i przynieść panu buty, dobrze rozumiem? – dopytałam dla pewności.
Facet nie odezwał się więcej. Skurczył się w sobie i schował pod siebie gołą stopę.
Wzięłam się do roboty
No to zdecydowałam – skoro nowe buty mogą poprawić jego sytuację, pomogę mu. Kiedy spytałam o rozmiar, zobaczyłam tylko zakłopotanie w jego oczach. Trzeba było znaleźć inny sposób. Wpadłam na pomysł z plastikową butelką – przyłożyłam ją do stopy i zaznaczyłam długość. Od razu ruszyłam do fundacji wyjaśnić, czego szukam.
Pani z fundacji machnęła ręką w stronę dwóch kartonów stojących w zagraconej salce.
– Tutaj są męskie – powiedziała. – Może pani wziąć parę różnych rozmiarów do przymierzenia. Te, które nie pasują, po prostu pani zwróci.
Znalazłam parę całkiem dobrych par butów – dokładnie trzy – i dorzuciłam kilka innych drobiazgów. Kolejnego dnia, zanim poszłam do pracy, podeszłam do człowieka siedzącego na krawężniku i chciałam mu to dać. Zauważyłam, że czuje się nieswojo, gdy zaproponowałam przymierzenie butów, więc po prostu zostawiłam reklamówkę obok. Już miałam iść, gdy dotarło do mnie, że kompletnie nic nie wiem o tym człowieku.
– Przepraszam... mogę poznać pana imię? – spytałam, ale milczał, więc przedstawiłam się: – Ja nazywam się Anita. Pracuję w okolicy. Jestem tu od niedawna. No dobra, będę się zbierać. Liczę, że buty się przydadzą.
Wygląda na to, że się przydały, ponieważ gdy wracałam po pracy, nie zobaczyłam go w tym miejscu. Podobnie było przez następne dni. Chciałam wierzyć, że jego sytuacja się poprawiła, zamiast myśleć o najgorszym.
To on mnie zaatakował
Wieczór był chłodny i pochmurny, gdy tkwiłam na przystanku w oczekiwaniu na transport. Oparłam się o słup z lampą i przeglądałam komórkę. W pewnej chwili coś szarpnęło mnie za ramię, a ktoś przemknął obok mnie.
– Hej! – zawołałam za zamaskowaną osobą, która uciekała, trzymając moją torebkę. – Zatrzymaj się!
Dogoniłam go szybko. W końcu jestem w dobrej formie, a on? Zwykły bezdomny w moich butach – tych samych, które mu podarowałam! Od razu rozpoznałam i obuwie, i zarośnięte oblicze. Tylko spojrzenie miał teraz inne. Wcześniej, gdy przychodziłam z pomocą i przedstawiałam się, patrzył gdzieś w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Dziś te same oczy, osadzone w gęstwinie brody, wpatrywały się we mnie czujnie i świadomie.
– Proszę pana! – zawołałam znowu, gdy oboje zatrzymaliśmy się, a on próbował złapać oddech. – To przecież pan! Proszę zwrócić mi torebkę! Co pana do tego skłoniło?!
Byłam zdruzgotana i bardzo dotknięta. Przecież pomagałam mu, jak mogłam – jeździłam dla niego do fundacji, przywoziłam ubrania i obuwie, wzięłam jego sprawy do serca i starałam się wspierać. A on mi się tak odwdzięczył? Napaścią i kradzieżą mojej torebki?!
– Natychmiast mi to oddaj! – wykrzyknęłam, gdy pierwsze zaskoczenie i szok ustąpiły miejsca wściekłości. – To należy do mnie!
Zauważyłam, jak rozgląda się dookoła, spoglądając na przystanek i ulicę, jakby kogoś wypatrywał. Wciąż trzymał moją torebkę. Byłam bezradna. W głowie kłębiły się myśli – może powinnam ją wyrwać? Ale co jeśli zacznie być agresywny? To przecież bezdomny, który napada na przechodniów! Zdecydowałam się zmienić podejście, więc przybrałam łagodniejszy ton i spokojniejszą twarz.
– Przecież pan mnie pamięta. To ja przyniosłam panu odzież i buty. Pomogłam też z kontaktem do fundacji. Bardzo proszę o zwrot...
Wtedy się odwróciłam
Przerwałam w pół zdania, słysząc potworny huk za swoimi plecami – dokładnie tam, gdzie wzrok wlepiał facet stojący po drugiej stronie. Instynktownie spojrzałam do tyłu... W miejscu, gdzie znajdowałam się zaledwie moment temu, zobaczyłam dostawczaka wbitego w słup oświetleniowy. Najprawdopodobniej kierowca dodał gazu na prostym odcinku przed przystankiem, po czym zjechał z drogi i rąbnął w latarnię. Gdybym nie odeszła stamtąd wcześniej, auto by mnie całkowicie zmiażdżyło, przyciskając ciało do betonowego słupa...
Rozległy się krzyki, a gdzieś w oddali rozdarł ciszę przeraźliwy dźwięk samochodowego alarmu. Na drodze kierowcy gwałtownie naciskali hamulce, tworząc rozmyte żółte smugi reflektorów, które przebijały się przez gęste kłęby dymu unoszące się znad zmiażdżonej maski vana. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach przegrzanego metalu.
Otrząsnęłam się z odrętwienia i spojrzałam w stronę bezdomnego człowieka – tego samego, który pociągnął mnie od słupa i tym samym ocalił. Dostrzegłam coś dziwnego, ale... Właściwie nie potrafię powiedzieć co dokładnie. Może to, jak wpatrywał się ponad moim ramieniem, jakby przewidział, że za moment van wypadnie z drogi?
Kiedy się obróciłam, zobaczyłam jedynie swoją torbę leżącą na mokrej płycie chodnika, w odległości jakiegoś metra. Nigdzie nie było widać człowieka, dla którego przywiozłam obuwie. Możliwe, że rozpłynął się w ciemnościach miasta. Trudno mi to wyjaśnić.
Już nigdy później nie stanął na mojej drodze. Do dziś pozostaje tajemnicą jego tożsamość i to, skąd wiedział o nadchodzącym nieszczęściu. Jestem pewna tylko jednej rzeczy – to nie był zwykły kloszard polujący na damskie torebki. Na zawsze utkwiło mi w pamięci jego spojrzenie zza kaptura, tuż przed momentem, w którym teoretycznie miałam stracić życie. Ten człowiek przewidział tragedię. Dzięki niemu wciąż tu jestem.
Anita, 28 lat
Czytaj także:
„Myślałam, że ta oszustka opowiada same bzdury. Gdy przepowiednie zaczęły się sprawdzać, włos zjeżył mi się na głowie”
„Znalazłem idealną kobietę i czekaliśmy na dziecko. Jednak los ze mnie zakpił i teraz zamiast wózka, wybieram trumnę”
„Pomagałam starszej kobiecie. Robiłam jej zakupy i prałam brudne majtki, a ona mnie oszukiwała”