Kiedy pięć lat temu spadła na nas informacja o córce męża, nie miałam pojęcia, jak bardzo odmieni to nasze… moje życie.
– O niczym nie wiedziałem, przysięgam. Gdybym się domyślał, co się dzieje, nie zostawiłbym jej samej – zarzekał się mój mąż. Nigdy wcześniej nie widziałam Zbyszka w takim stanie, był zszokowany, czuł się winny i tłumaczył z zaniedbania. Tylko dlaczego przede mną? Nie wiedziałam, co mu się przydarzyło, wyglądał tak, że bałam się spytać.
– Zrobię ci herbatę – podniosłam się, ale zatrzymał mnie.
– Jestem beznadziejny, ale ja naprawdę nie wiedziałem – ściskał moją dłoń tak mocno, że syknęłam z bólu.
– Powiesz wreszcie, co się stało? – zniecierpliwiłam się, wyrywając rękę.
– Spotkałem się z córką – powiedział cicho i zamilkł.
– No i? – popędziłam go, zapominając o herbacie.
Córka Zbyszka to nie był temat często poruszany w naszym domu. Wiadomość o tym, że istnieje, spadła na nas niespodziewanie pięć lat temu, powodując liczne zawirowania. Zbyszek chodził jak błędny, na zmianę wściekając się na siebie i Marię.
Tak miała na imię kobieta, którą kiedyś kochał.
Nie, zdrada nie wchodziła w grę, kiedy Zbyszek romansował z tą kobietą, jeszcze go nie znałam, chociaż tyle dobrego. Nie jest przyjemnie, łagodnie mówiąc, dowiedzieć się, że mąż ma nieślubne dziecko, którym powinien się zająć. Kiedy zrozumiałam, że nieznana dziewczynka będzie od tej pory częścią naszego życia, wściekłam się. Nie chciałam cudzych bachorów, postawiłam warunek, że nie będę jej widywać.
– To oczywiste – zgodził się Zbyszek.
Żadne z nas nie chciało tego dziecka, nie w naszej sytuacji. Wydawało się, że po kilku poronieniach pogodziłam się z tym, iż dziecinny pokój na piętrze pozostanie pusty. Wyniosłam mebelki na strych, przearanżowałam go i starałam się żyć jak dotąd. Z różnym skutkiem. Po latach poczucie straty trochę odpuściło, już nie oglądałam się za maluchami prowadzonymi przez matki za rękę, nie kurczyłam się w sobie, słysząc płacz dziecka.
Zakończyłam żałobę i pogrzebałam marzenia, więc wiadomość o istnieniu córki męża odebrałam jak niespodziewany cios. Nic dziwnego, że nie chciałam jej widzieć. Objawiła się nagle, miała już jedenaście lat, kiedy Zbyszek dowiedział się, że jest jej ojcem. Nie uwierzył.
– Maria była mężatką, gdy my... Dziewczynka nosi nazwisko ojca – chodził z kąta w kąt jak ranne zwierzę. – Nie mam pewności, że jest moja.
Pewności nie miał, ale to było prawdopodobne. Czas się zgadzał. Proste obliczenia wskazywały, że Maria zakończyła romans, gdy dowiedziała się o ciąży. Chciała chronić dziecko, zapewnić mu dom i ojca, niekoniecznie prawdziwego. Nawet ją rozumiałam, kobieta wiele zrobi dla dziecka. Zbyszek był wówczas niedowarzonym studentem, chwilowym zauroczeniem, nie mogła na niego liczyć. Zrobiła to, co wydawało jej się najlepszym rozwiązaniem, została przy mężu.
O Natalce poinformowała Zbyszka jej babcia, energiczna starsza pani. Zrobiła to w imieniu córki, co wydawało się dziwne, ale autorytarny sposób bycia tej kobiety tłumaczył wszystko. To ona rządziła owdowiałą córką, pomagała, a zarazem trzęsła całym domem. Nic dziwnego, że podjęła się niewdzięcznej misji.
– Mąż Marii nie żyje, a ona jest chora, często bywa na zwolnieniach, może stracić pracę, dlatego zdecydowałyśmy, że powinien się pan dowiedzieć. Pora wyprostować sprawy, kłamstwo ma krótkie nogi. Natalka jest pańską córką, może pan przeprowadzić badania DNA, jak pan nie wierzy. Sytuacja jest niepewna, ona będzie potrzebowała pańskiej pomocy, dlatego przyszłam. Ktoś musiał. Jako ojciec ma pan obowiązki.
– Obowiązki, wyobrażasz sobie? – złościł się Zbyszek, opowiadając mi o dziwnym spotkaniu. – Nagle okazało się, że mam dziecko i obowiązki! Z jakiegoś powodu stałem się im potrzebny, więc mnie znalazły. Wcześniej żadna nawet nie pomyślała, żeby powiedzieć mi o dziecku. Dziewczynka ma już jedenaście lat! Nie ma mowy, nie dam się wrobić.
Postanowił spotkać się z Marią, żeby powiedzieć jej to osobiście. Starsza pani zostawiła adres, pojechał i wrócił dziwnie przygaszony.
– Chyba zrobię ten test, upewnię się, co do małej – powiedział wieczorem, gdy kładliśmy się spać. – Ona, to znaczy Maria, jest po chemioterapii, nie wygląda dobrze. Teraz rozumiem, dlaczego jej matka szukała pomocy.
– A jeśli dziecko nie jest twoje? – spytałam, czując rosnącą niechęć do obcej dziewczynki.
– Nie wiem, nic już nie wiem – szepnął bezradnie.
Natalka była jego córką
Zbyszek zaczął się z nią spotykać, zabierał ją na lody po szkole, odwoził do domu, czasem szli do kina lub na spacer. Nie rozmawiali za wiele. Dziewczynka musiała przeżyć wstrząs, kiedy matka powiedziała jej, że jest córką obcego pana. Była grzeczna, ale zachowywała rezerwę, podobnie jak Zbyszek. W tym akurat byli do siebie bardzo podobni. Pięć lat nic nie zmieniło w ich stosunkach, Zbyszek sumiennie spotykał się z nastolatką, przekazywał pieniądze na jej utrzymanie, ale nie starał się do niej zbliżyć.
Ona zresztą tego nie ułatwiała i tak sobie trwali jedno obok drugiego, nic o sobie nie wiedząc. Faceci! Gdybym to ja była na miejscu męża, wcześniej dowiedziałabym się, jak sprawy się mają.
Zbyszek poszedł wtedy za Natalią do domu, bo zostawiła w samochodzie szalik. Przyjechał po nią do szkoły, zaproponował pizzę, ale odmówiła, twierdząc, że nie ma czasu. Nie nastawał, zatrzymał auto przed odrapaną furtką i pożegnał córkę. Szalik zobaczył dopiero, gdy zniknęła mu z oczu. Chciał do niej zadzwonić, zachowując wypracowaną rezerwę, ale ostatecznie rozmyślił się i zapukał do drzwi. Nikt nie otworzył, więc nacisnął klamkę, drzwi ustąpiły. Znalazł się w zapyziałym korytarzu wielkim głosem wołającym o odmalowanie. Zza drzwi obok wyjrzała jakaś kobieta.
– Pan do kogo? – spytała nieprzychylnie.
– Do pani Marii – odparł zaskoczony, że w budynku mieszka więcej niż jedna rodzina.
– Na górze – odparła krótko, nie interesując się nim więcej.
Wszedł po schodach i zobaczył Natalkę. Była równie zdziwiona co on.
– Myślałem, że jest z matką, ale nie – Zbyszek tarł czoło jak szalony. – Nie chciała mi powiedzieć gdzie jest Maria, kręciła, czułem to. Właściwie powinienem wyjść, ale nie mogłem, coś mi nie grało. Zacząłem się dopytywać i wtedy nie wytrzymała. Rozpłakała się. Powiedziała, że mama jest w szpitalu onkologicznym.
– Od jak dawna? – musiałam spytać. Wyobraźnia podsunęła mi obraz samotnej, pozbawionej opieki dziewczyny, przerażonej stanem matki.
– Nie wiem, nie chciała mi powiedzieć – Zbyszek spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nigdy wcześniej nie pytałam o Natalię, ale teraz sytuacja się zmieniła.
– Jedziemy do niej, trzeba zobaczyć, jak sobie radzi – poderwałam się.
Podniósł się posłusznie, zadowolony, że ktoś podjął decyzję.
Natalia jest taka… nieprzemakalna
– Ma szesnaście lat, nie jest już dzieckiem – powiedział w drodze do samochodu.
– Nie jest też pełnoletnia i potrzebuje opieki – uświadomiłam mu. – Dlaczego wcześniej nie powiedziała ci, że choroba Marii powróciła?
– Jest bardzo zamknięta, niewiele mówi o sobie.
– A ty nie pytałeś – podsumowałam.
– Szanowałem jej prywatność – bronił się – objawiłem się jako ojciec, gdy miała jedenaście lat, żadne z nas nie było na to przygotowane. Myślałem, że z czasem się zaprzyjaźnimy, nie wyszło. Natalia jest taka… nieprzemakalna. Grzeczna, poważna i zdystansowana. Nie zachowuje się jak typowa nastolatka.
– Nic dziwnego, ma ciężko chorą matkę i nikogo więcej, musiała wcześniej dorosnąć. A co z jej babcią? Podobno była bardzo energiczna, chyba nie opuściła wnuczki?
– Owszem, umarła jakiś czas temu – zaskoczył mnie mąż.
Nagle pomyślałam, że nie powinnam się dziwić, dlaczego nie udało mu się poznać Natalii. Ja jego też chyba nie znałam do końca, mimo wielu spędzonych razem lat. Weszłam do domu Natalii z zamiarem prześwietlenia sytuacji, nie spodziewając się, że zastanę tam jeszcze kogoś.
– To mój brat, Eryk – przedstawiła chłopca wyglądającego na jakieś czternaście lat. – Nie, nigdzie nie pojadę. Czekamy na mamę, dajemy sobie radę, nie potrzebujemy pomocy.
– Pakuj się, i ty też, Eryku – wpadłam jej w słowo, czując na sobie wzrok męża. – Zabieramy was oboje, nie możecie tu zostać. Poczekacie na mamę u nas.
Nie zastanawiałam nad tym, co robię, oboje wyglądali tak bezradnie, że wezbrała we mnie fala upchniętych głęboko, ale wciąż żywych uczuć. Dwoje opuszczonych dzieci mnie potrzebowało, nie mogłam ich zostawić. Nie chcieli jechać, uciekłam się więc do szantażu. Zagroziłam, że zawiadomię opiekę społeczną, niepełnoletni nie mogą mieszkać sami. Zbyszek próbował mnie hamować, ale nie miał racji. Trzeba było zabrać dzieci, obojętnie jakim sposobem.
Mój twardy argument ich przekonał, dodatkowo obiecaliśmy, że zamieszkają z nami chwilowo, tylko do powrotu ich mamy ze szpitala, więc poszli się pakować. Skorzystałam z okazji i zajrzałam do lodówki. Była prawie pusta. To ostatecznie przekonało mnie, że trzeba się nimi zaopiekować. Nasz dom był duży, Natalię ulokowałam w gościnnym, przed Erykiem otworzyłam po chwili wahania drzwi pokoju dziecinnego. Wszedł, usiadł na tapczanie i zwiesił ramiona.
– Wrócę do domu? – spytał tak żałośnie, że serce mi pękło.
Usiadłam obok niego, objęłabym go i utuliła, ale bałam się, jak zareaguje.
– Jutro pojedziemy do mamy, chcesz? – spytałam, by go pocieszyć.
Trafiłam, o to chodziło
Uspokojony, zainteresował się otoczeniem i zawartością plecaka. Zostawiłam go samego, a wychodząc, robiłam w myślach plany. Trzeba kupić dzieciakom biurka, może komputery, przystosować oświetlenie, wypytać, jak by chciały urządzić pokoje. Ich obecność napełniała mnie spokojem i poczuciem celu, pamiętałam jednak, że nie są moje.
Była jeszcze Maria. Zawiozłam ich do niej nazajutrz, a potem jeszcze wiele razy. Natalia grzecznie dziękowała za pomoc, upewniając mnie, że poradziłaby sobie sama, ale wytłumaczyłam jej, że samochodem będzie szybciej. Chciałam mieć ją na oku, lepiej poznać, niepokoiła mnie jej nadmierna powaga.
Nie znałam historii Marii, mimo to byłam więcej niż pewna, że choroba matki odebrała dzieciom chęć do radosnego śmiechu i popełniania głupstw. Nie byli beztroskimi nastolatkami, tylko dwojgiem przedwcześnie dorosłych ludzi, świadomych trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Zapragnęłam zwrócić im beztroskie dzieciństwo, usłyszeć, jak się kłócą, przepychają, zobaczyć, jak rozrzucają ubranie po mieszkaniu i robią głupoty, nie martwiąc się tym, co przyniesie jutro.
Kilka tygodni później Maria wyszła ze szpitala, dzieci wróciły do domu. Zajęłam się tym, co najpilniejsze, przekonana, że to jeszcze nie koniec. Maria zadzwoniła do mnie, nie do Zbyszka. Gęsto się tłumaczyła, że telefon dostała od Natalii i poprosiła o spotkanie. Pojechałam do niej z duszą na ramieniu.
– Chodzi o Eryka, myślałam o adopcji ze wskazaniem, ale nie wiem, czy mogę o to prosić – powiedziała słabym głosem, przestraszona i zestresowana tym, co robi.
– Tak – odparłam szybko, żeby się nie męczyła.
– Weźmiesz moje dzieci? – łzy płynęły po wymizerowanych policzkach.
– Oboje – zapewniłam.
Kiedy zaczęła dziękować, musiałam jej przerwać. Nie mogłam tego słuchać. Opowiedziałam jej, jak walczyłam, by zostać matką, zrozumiała. Jej dzieci były dla mnie darem, czekałam na nie. Nie robiłam tego dla niej, tylko dla siebie. Wyznanie prawdy było brutalne, ale dało jej spokój, upewniło, że dobrze się zajmę Natalią i Erykiem.
Przygotowałam dzieciakom pokoje, przydały się. Pomieszkiwały u nas, gdy ich mama była w szpitalu, powoli przyzwyczajając się do tego, co musiało nadejść. Wiedziały, że mają u nas dom, i mam nadzieję, że to dało im siły do pożegnania. Kolejny rok był bardzo trudny, następny przyniósł niewielkie zmiany na lepsze.
Natalia starała się być pomocna w domu, jakby chciała odpracować możliwość mieszkania pod naszym dachem, Eryk prał swoje rzeczy i nieproszony zgrabił zeszłoroczne liście w ogródku. Marzyłam o tym, żeby odzyskali radość życia i zaczęli bałaganić, ale na to się nie zanosiło. Jednak pewnego dnia coś się zmieniło, Natalię odwiedził kolega. Zbyszek obejrzał go starannie, po czym przyszedł do mnie.
– Znasz go? – spytał nieufnie. – Nie wydaje ci się, że jest jakiś taki… Chyba mi się nie podoba.
– Słyszałam! – rozległ się nagle oburzony i wcale nie grzeczny głos Natalii.
Uśmiechnęłam się.
– Tata się martwi – odkrzyknęłam w kierunku pokoju córki.
– Niepotrzebnie, wszystko jest w porządku – usłyszałam trzask zamykanych energicznie drzwi.
Zrobiłam kilka tanecznych kroków i zawisłam na mężowskiej szyi.
– Dzieci nam dorastają – cieszyłam się, ale Zbyszek wyplątał się z moich rąk i spojrzał na mnie, jakbym postradała zmysły.
– Będą kłopoty, nie boisz się? Jesteś na to gotowa?
– Nie jestem – przyznałam, szczęśliwa, że czeka nas jeszcze tyle wzruszeń, zmartwień i radości.
Najważniejsze, że coś drgnęło, Natalia zaczęła wychodzić ze skorupy, w jakiej zamknęła się w czasie choroby i po stracie matki. Powoli przestawała być dorosła, poczucie bezpieczeństwa sprawiło, że odnalazła w sobie nastolatkę. Nadal była obowiązkowa, przesadnie skrupulatna w wypełnianiu obowiązków i niezbyt wylewna, ale to w sumie nic dziwnego, bo jak się przyjrzeć mojemu mężowi, od razu widać, po kim odziedziczyła te cechy.
Za to Eryk…
Najpierw przyprowadził do domu wielkiego i bardzo ubłoconego psa. Przykazałam, żeby się nie przyzwyczajał, tylko rozwiesił ogłoszenia ze zdjęciem zwierzaka, co przyjął z wielką niechęcią. Pies wrócił do właściciela, lecz Eryk nie zrezygnował. Nie wiem, skąd on je brał, ale kolejna ofiara ludzkiej niefrasobliwości już z nami została. Nazywa się Esmeralda, jest strasznie kudłata i roznosi po całym mieszkaniu błoto z ogródka. Eryk jest szczęśliwy, więc my też. No, prawie, bo suczka upodobała sobie moje buty jako przekąskę, czego nie umiem jej wybaczyć. Złoszczę się, ale jak pomyślę, że mogłoby jej i Eryka nie być, od razu mi przechodzi.
Ostatnio Eryk przytargał z kumplem perkusję i przewinienia Esmeraldy mocno zbladły. Perkusja wylądowała w piwnicy, co nie zmienia faktu, że syn gorliwie ćwiczy mocne uderzenie. Mam nadzieję, że to słomiany zapał, bo jesteśmy ze Zbyszkiem na granicy wytrzymałości, nie pomagają nawet zatyczki do uszu. Chyba nie ominie nas poważna rozmowa z Erykiem.
I tak sobie żyjemy, bardzo szczęśliwie, jeśli nie liczyć Esmeraldy z jej skłonnością do moich butów i piekielnej perkusji. Dom jest pełen nastolatków, naszych i tych na przychodne, bo dzieci mają kilkoro przyjaciół, którzy lubią u nas bywać i wymiatać lodówkę do czysta. Często myślę, że tak właśnie wygląda szczęście, o jakim marzyłam. Tylko ta perkusja, hm… Ale nic, wytrzymam.
Czytaj także:
„Myślałam, że wszystkich uda mi się okłamać. Gdy mój wstydliwy sekret wyszedł na jaw, mąż mnie zostawił, a pomogli obcy”
„Byłam tak zaślepiona miłością do kochanka, że nie zauważyłam, jak krzywdzi moją córkę. Zawiodłam jako matka”
„W życiowej kumulacji nieszczęść byłam złotą medalistką. W jednym momencie straciłam mamę, męża i pracę”