„W życiowej kumulacji nieszczęść byłam złotą medalistką. W jednym momencie straciłam mamę, męża i pracę”

załamana kobieta fot. Getty Images, alvaro gonzalez
„Nie wiedziałam, czy w tym stanie nie spowoduję wypadku. Jeszcze bardziej bałam się, że kogoś zabiję, niż że sama stracę życie. Mój rodzinny dom bez mamy był pusty. Przeglądałam dokumenty, oddzielając te ważne dla sprawy spadkowej, od tych, które już można wyrzucić”.
/ 24.10.2023 20:30
załamana kobieta fot. Getty Images, alvaro gonzalez

Czasem, nieważne, jak daleko się zajdzie, trzeba zawrócić i zacząć od nowa. Boimy się zmian, ale są nieuchronne. Warto wtedy posłuchać podpowiedzi.

Byłam pewną siebie kobietą

Kiedy wyjeżdżałam z Warszawy samochodem wyładowanym po brzegi paczkami, kartonami i walizkami, w lusterku wstecznym widziałam całe moje dotychczasowe życie. Żegnałam je z ulgą. Co z tego, że dla wielu ludzi byłam kobietą sukcesu. Tylko ja wiedziałam, jak wielką cenę zapłaciłam. I do tego pasmo nieszczęść w ostatnim roku. Postanowiłam więc wszystko rzucić i zacząć od nowa…

Od dziecka byłam ambitna i pracowita. Nie pamiętam, żebym bezczynnie siedziała w miejscu. Mam to po mamie, a ona po babci. Ach, kochana babcia! Byłam jej ulubienicą. Ona mnie uwielbiała, a ja ją podziwiałam. Robota paliła się jej w rękach, nawet zniedołężniała kręciła się po domu niczym pracowita pszczółka. Wszystko umiała zrobić, żadnej pracy się nie lękała.

Patrząc na nią, wiedziałam, że dla chcącego nie ma nic trudnego, i robiłam dalekosiężne plany. Uczyłam się świetnie, biegałam na kółka zainteresowań, szlifowałam angielski, brałam lekcje muzyki i rysunku. Doskonale panowałam nad wszystkimi elementami swojego życia.

Byłam prymuską, więc nikt się nie zdziwił, gdy wylądowałam w Warszawie. Studia zaczęłam łączyć z pracą w firmie reklamowej. Zatrudniłam się tam przez agencje pracy tymczasowej na zastępstwo za dziewczynę, która poszła na zwolnienie. Gdy ta miała wrócić, wezwał mnie szef.

– Pasujesz do nas – powiedział krótko. Zostań na stałe – zaproponował.

O niczym innym nie marzyłam. Tym bardziej że za jego plecami widziałam otwartą, jasną przestrzeń biurową pełną nowoczesnych mebli i najnowszych komputerów. No i widziałam Krzysia, przemiłego kolegę, który bardzo pomógł mi w pierwszych dniach nowej pracy…

Było nam ze sobą dobrze

Szybko zaczęłam dobrze zarabiać, konsultacje z Krzysiem zmieniły się w randki, a my staliśmy się parą.  Tylko że… do tej pory nie wiem, dlaczego się pobraliśmy. Myślę, że pomyliły nam się uczucia. Dawaliśmy sobie wsparcie w trudnych chwilach, których nie brakowało w pracy, bo firma ostro walczyła o zamówienia i często też je traciła. Razem dobrze się relaksowaliśmy.

Udało nam się kupić mieszkanie bez konieczności wzięcia kredytu. Wakacje spędzaliśmy na plażach Morza Śródziemnego, na narty jechaliśmy w Alpy. Nosiłam markowe ubrania i pracowałam tak dużo, że nawet nie zauważyłam, kiedy rzuciłam studia. Gdy przyjeżdżałam do domu, nikt mnie zresztą o to nie pytał. Wszyscy podziwiali moje zmieniane co dwa lata samochody i słuchali opowieści o wielkim świecie.

Wszyscy mi bili brawo, a zwłaszcza mąż, który wkrótce po naszym ślubie przeszedł do konkurencyjnej firmy i tam robił karierę. W tym czasie zasypiałam łatwo, ale budził mnie nieokreślony niepokój, jakby niemiły sen, którego się nie pamięta, ale który sprawia, że boimy się ponownie zasnąć. Wtedy łykałam ziołową kapsułkę i jakoś dosypiałam do rana.

Niestety, kryzys gospodarczy zniszczył moje przekonanie, że gdy się ciężko pracuje, będzie się świetnie opłacanym. Agencja dostawała mniej zleceń. Coraz częściej zdarzało się, że pracowaliśmy po nocach, a potem kto inny wygrywał przetarg. Zarobki poleciały w dół. Zaczęły się redukcje. O swoją przyszłość bałam się tak bardzo, że nie miałam siły, by o tym porozmawiać z mężem. On też nie mówił, co w jego firmie.

– Nie jest dobrze – stwierdzał tylko codziennie po powrocie do domu, po czym siadaliśmy do kolacji (o ile żadne z nas nie zostawało po godzinach).

Zresztą z czasem ja coraz mniej miałam dodatkowej pracy, za to on więcej. Uważałam, że to dlatego, iż jego szef radzi sobie lepiej niż mój. Konkurencja między agencjami w tym czasie stała się brutalna i to, że mój mąż pracuje dla naszych rywali, stało się problemem. Pewne rozmowy w biurze milkły, gdy ja się zbliżałam. Uświadomiłam to sobie nagle i z przerażeniem pomyślałam, że zwolnienie jest tylko kwestią czasu.

Wszystko na mnie spadło

Tak też było. Wymówienia nie wręczył mi szef, tylko kadrowa. Podając papier, wstydliwie odwracała oczy. Miałam odebrać urlop podczas wypowiedzenia i nie pojawiać się więcej. Wyszłam jedynie z rzeczami osobistymi w dwóch torbach foliowych. Nie chciałam się z nikim żegnać, patrzyłam pod nogi. W domu nerwowo kręciłam się po kuchni, czekałam na Krzysia. Mijały godziny. W końcu usiadłam zmęczona.

Może na moment zasnęłam, bo gdzieś z głowy wypłynęła postać mojej babci stojącej wśród zboża. Babcia machała do kogoś, kogo nie widziałam. Oprzytomniałam, słysząc dźwięk klucza przekręcanego w drzwiach. Na widok męża zaczęłam płakać. Krzyś popatrzył na mnie z dziwną miną.

– Wyrzucili cię wreszcie – powiedział.

Patrzyłam na niego ze zdziwieniem.

– Skąd wiesz?

– Wieści rozchodzą się szybko, a poza tym spodziewałem się, że w końcu to zrobią – rzekł bezlitośnie. – Wcale nie jesteś taka świetna, jak ci się zdaje – dodał.

Te słowa to dla mnie był cios. Spodziewałam się współczucia, pociechy. Niestety, to nie był koniec.

– Już dawno miałem z tobą porozmawiać, ale byłaś bardzo spięta, a ja nie chcę awantur, histerii. Odchodzę. Między nami już od dawna nic nie ma. O ile kiedykolwiek było. To nie ma sensu.

Byłam w zupełnym szoku.

– Masz kogoś?– spytałam.

– Nie – odrzekł.

Spakował trochę swoich rzeczy w dużą torbę sportową.

– Na razie możesz tu mieszkać – powiedział i… po prostu odszedł.

Byłam zdezorientowana. Bolały mnie plecy, przeniosłam się więc na łóżko, tak jak stałam, w ubraniu. Wtedy pojawił się znów majak z moją babcią w roli głównej.
Stała na wielkim polu otoczonym drzewami, pod kopułą błękitnego lipcowego nieba i uśmiechała się łagodnie. Babcia przywitała się z moją mamą, a potem pomachała do mnie. Poczułam na twarzy łzy, a potem zapadłam w głęboki sen.

Nagle zostałam sama

Obudził mnie rano telefon. W słuchawce usłyszałam głos wuja, brata mamy.

– Mam dla ciebie bardzo smutną wiadomość. Twoja mama nie żyje. Zawał. Halo! Słyszysz mnie?! – krzyczał.

Nie pojechałam na pogrzeb samochodem. Starałam się z niego nie korzystać, bo nie wiedziałam, czy w tym stanie nerwów nie spowoduję wypadku. Jeszcze bardziej bałam się, że kogoś zabiję, niż że sama stracę życie. Mój rodzinny dom bez mamy był pusty. Razem z ciocią i wujkiem przeglądaliśmy dokumenty, mechanicznie oddzielając te ważne dla sprawy spadkowej, od tych, które już można wyrzucić.

Nagle w ręce wpadło mi malutkie czarno-białe zdjęcie. Uwieczniono na nim jakieś postacie stojące pośrodku pola. Miałam dziwną pewność, że wśród tych postaci jest moja babcia. Odłożyłam fotografię na bok, a potem wsunęłam ją do notesika, który mam zawsze w torebce. Poszliśmy do notariusza, by zlecić mu załatwienie sprawy pod kątem prawnym, i wyjechałam.

Gdy przekroczyłam próg mojego mieszkania, poraziła mnie atmosfera opuszczenia. Ciepło bijące z gustownych mebli, starannie dobranych pod kolor tapet oraz bibelotów gdzieś uleciało. Rozejrzałam się dookoła. Nie – mąż, były mąż, niczego nie zabrał podczas mojej nieobecności. Zdziwiło mnie to. Myślałam, że szybko zabierze swoje płyty, książki, stroje, sprzęt sportowy, i jeszcze szybciej złoży pozew rozwodowy. Nic z tego. Porzucił dom jak stary kalosz. Nie dzwonił też, nie mejlował. Jakbym nie istniała.

Żyłam w jakimś letargu

Nie wiem, jak przeżyłam kolejne miesiące. Nastała wiosna, potem lato, pieniędzy ubywało. Starałam się wychodzić częściej na miasto. Robiłam długie spacery, zapuszczając się do odległych dzielnic. Pewnego wieczoru wpadłam na koleżankę z dawnej pracy. Ucieszyłam się na jej widok, co mnie nawet zdziwiło. Ona też wyglądała na uradowaną.

– W agencji bryndza, zwolnili prawie wszystkich, a reszcie nie płacą. Ja wyleciałam miesiąc po tobie i w sumie się cieszę. Wcześniej kupiłam ziemię na Mazurach i teraz zamieszkam tam na stałe – paplała, gdy siedziałyśmy w knajpce przy lampce wina.

Byłam szczerze przerażona jej beztroską.

– Z czego będziesz żyła? – spytałam.

– Po pierwsze, tam jest wszystko tańsze – odparła lekkim tonem. – Po drugie, to wieś, masz swoje warzywa, owoce, zasadziłam zioła i lawendę. Zamierzam je sprzedawać, robić świece zapachowe. Na pewno coś jeszcze wpadnie mi do głowy. Mam duży dom i zabudowania. Mogę przyjmować turystów na nocleg, cokolwiek. Zrozum, pragnę pożyć, wypić rano kawę na ganku… A ty co chcesz robić? – spytała.

Sęk w tym, że nie wiedziałam. Wracając ze spotkania, próbowałam wyobrazić sobie, że przenoszę się na wieś. Nie mogłam. Za to przypomniałam sobie o starej fotografii. W domu wyjęłam ją z notesu i obejrzałam z lupą przy oku. Wśród zboża stała moja babcia, jakaś kobieta nieco podobna do mojej mamy (może jej ciotka) i nieznany mi mężczyzna w kapeluszu. Z tyłu za nimi ktoś lub coś ukrywało się wśród łanów. Pies, mała sarna lub dziecko. „Żniwiarze przed pracą” – pomyślałam.

Postanowiłam działać

Przez kilka kolejnych wieczorów przeglądałam w internecie oferty sprzedaży posiadłości ziemskich. Dowiedziałam się, że nie są tanie, za to zwykle zrujnowane.
I nagle dostałam SMS-a od Krzysia. Napisał, że musimy natychmiast sprzedać nasze lokum, bo on potrzebuje pieniędzy. „Zrób zdjęcia mieszkania i wrzuć na jakiś znany portal” – napisał.

Tak zrobiłam. Zainteresowanie było słabe. Cóż, kryzys. W końcu trafiła się kobieta, która pilnie musiała kupić mieszkanie, bo sprzedała dom w Magdalence i w trzy miesiące musiała go opuścić. Z Krzysiem spotkałam się na podpisaniu aktu notarialnego. Traktował mnie jak powietrze.

– Teraz rozwód? – spytałam, gdy wyszliśmy na ulicę.

– Jak chcesz, to składaj wniosek – wzruszył ramionami.

Poczułam, że narasta we mnie złość.

– Jak to: „Jak chcesz”. To ty się wyprowadziłeś! – wrzasnęłam, wytrącona z równowagi. – W domu są jeszcze twoje rzeczy. Myślisz może, że będę je pakować i ci dowozić? Wysyłać?

– Rób, co chcesz – powtórzył od niechcenia, odwrócił się i wybiegł na ulicę.

Wróciłam do mieszkania, do mojego domu… do końca miesiąca. Postanowiłam nie czekać, tylko od razu spakować to, co moje. Jak w szale owijałam w papier szklanki, kieliszki, talerze. Przejrzałam ubrania, spakowałam swoje książki i płyty i – usiadłam bezradnie. Co teraz?

Ten dom był idealny

Wtedy zajrzałam do laptopa i zobaczyłam nowe ogłoszenie: dom na sprzedaż. Przejrzałam pobieżnie zdjęcia. Od razu mnie zauroczyłZadzwoniłam do agenta zajmującego się sprzedażą nieruchomości. Wybuchnął entuzjazmem i zapewnił mnie, że dom świetnie nadaje się na mały pensjonat.

– Niech pani przyjeżdża jak najszybciej. To nowa, bardzo atrakcyjna oferta – kusił.

Odpowiedziałam, że będę nazajutrz. Dom zobaczyłam o zmierzchu. Wyglądał niesamowicie. Nawet groźnie. Okna na piętrze przypominały puste oczodoły.

– Prawda, że ładny? – zachwycał się agent. – I jaki ma potencjał, jaka okolica. Przecież tu dookoła uzdrowiska. Nigdy nie brakuje gości. Wszystko działa – mówił, chodząc po pokojach i włączając światło w kolejnych pomieszczeniach.

Nie było zapachu wilgoci ani śladu korników. Nagle coś mnie tknęło.

Co jest nie tak z tym domem? – spytałam. – Cena powinna być wyższa, wiem, bo oglądałam inne oferty w internecie.

– Sprzedającemu zależy na czasie – odrzekł mężczyzna lakonicznie.

Rozejrzałam się po pokoju dziennym: dużym, prostokątnym z pięknymi oknami o drewnianych framugach. Między nimi majaczyło stare lustro. Podeszłam bliżej. Srebro spełzało płatami spod szklanej tafli, wyglądało jak plamy wilgoci, a może rozkładu. Zrobiło mi się zimno. Powiedziałam agentowi, że muszę się zastanowić, i że odezwę się jutro, a on wskazał mi drogę do domu w sąsiedniej wsi, w którym zarezerwowałam pokój.

Starali sie mnie odwieść od kupna

Gospodarze przyjęli mnie życzliwie. Podali kolację i usiedli, by ze mną porozmawiać. Gdy powiedziałam im, który dom chcę kupić, nagle zamilkli.

– Daj pani spokój – powiedziała gospodyni po dłuższym namyśle.

– Odstąp, dziecko, odstąp – wtórował jej mąż. – Tam złe siedzi, ludzi wygania. Ten dom ma złą sławę. 

– Kogo tak straszycie? – usłyszałam nagle wesoły, męski głos.

Do kuchni wszedł młody mężczyzna. Pomyślałam, że to syn gospodarzy, ale okazało się, że to drugi lokator, rehabilitant z pobliskiego sanatorium.

– Krzysztof jestem – przedstawił się i coś mi w sercu zadrżało.

Mężczyzna śmiał się z opowieści miejscowych i zaraz zaczął namawiać mnie, byśmy poszli na spacer w okolice przeklętego domu. Dałam się przekonać. W świetle księżyca budynek wyglądał naprawdę przerażająco. Szczyt domu czernił się na tle nieba, sosny groźnie szumiały. Obeszliśmy go dookoła. Nagle Krzysztof chwycił mnie za rękę.

– Zobacz, drzwi są uchylone, wchodzimy! – pociągnął mnie do środka.

Wnętrze tonęło w ciemnościach słabo rozpraszanych przez poblask księżyca. Przemierzaliśmy pokoje, a podłoga ostrzegawczo skrzypiała nam pod nogami. Nagle zauważyłam jakiś cień przy schodach na piętro. Poszłam w ich stronę.

– Czy coś pomknęło na górę czy mi się zdaje? Może to kot – ruszyłam po schodach, ale w połowie drogi nagle poczułam, że tracę równowagę, że zaraz runę w dół.

Nie czułam mojego upadku, nie słyszałam huku ciała padającego na podłogę.
Byłam już gdzie indziej… Stałam wśród falującej dojrzałej pszenicy na polu otoczonym drzewami. Za nimi znajdował się pensjonat, ten sam, w którym byłam przed chwilą. Przede mną stały babcia i moja mama, obie roześmiane. Byłam taka szczęśliwa. Czułam, że zły czas się skończył, że zaraz otoczą mnie miłość i spokój…

Wtedy z boku podszedł do mnie nieznajomy mężczyzna w kapeluszu, wyciągnął rękę. Babcia dała mi znak, żebym jej nie dotykała. Mężczyzna odszedł na bok. Stał ponuro i ze zniecierpliwieniem kopał w ziemi czubkiem starego buta. Babcia wskazała mi to miejsce wzrokiem. Zrozumiałam.

– Otwórz oczy! Dziewczyno, żyjesz? Otwórz oczy! – ktoś krzyczał i świecił mi w twarz niebieskim światłem.

Przez moment pomyślałam, że umarłam, i to słynny biały tunel, ale nie. To było światło telefonu komórkowego.

– Żyję – powiedziałam.

Byłam obolała, ale cała i zdrowa. Wiedziałam też, co mam robić.

Zaczęłam nowe życie

Następnego ranka zadzwoniłam do agenta. Powiedziałam, że kupię dom. Podpisałam akt kupna i dostałam klucze do nowego domu. Gdy weszłam, poczułam się jak u siebie. Podłoga zaskrzypiała wesoło na powitanie. Salon w świetle poranka był cudowny. Spojrzałam w lustro i przypomniałam sobie zdarzenie z dzieciństwa, z domu mojej babci. Wynosiła wtedy zaśniedziałe, stare zwierciadło na śmietnik…

– W szczęśliwym domu nie może być zetlałego lustra ani zepsutego zegara. To przynosi nieszczęście. Śmierć – oznajmiła poważnie.

Uśmiechnęłam się do siebie. Zdjęłam stary przedmiot ze ściany i odwiozłam do najbliższego antykwariatu. Wiedziałam, że tak trzeba. Nie chciałam pieniędzy, jednak antykwariusz się uparł i w zamian wcisnął mi ramkę na obrazek. Postanowiłam, że włożę w nią pewne stare zdjęcie.

Co do dwóch Krzysztofów w moim życiu – pierwszy powiedział, żebym zrobiła, co chcę, więc złożyłam pozew. Co z drugim, czas pokaże…

Czytaj także:
„Mąż wynajmował moje ciało za pieniądze. Mam dopiero 32 lata, a urodziłam już 10 dzieci. W dodatku ani jednego własnego”
„Mąż nie dojechał na ślub córki, bo miał rozległy zawał. Zamiast poprawin, musiałam organizować stypę”
„Jurek pewnego dnia wyszedł do sklepu i zniknął. Po 15 latach zobaczyłam drania w telewizji jak sprzedaje w mięsnym”

Redakcja poleca

REKLAMA