Właśnie odsunąłem firankę, by skonstatować, że pierwsza, a nawet druga gwiazda jasno już świeci na zimowym niebie, gdy zadzwoniła moja komórka. Spojrzałem na wyświetlacz: Ewa. Nareszcie!
– Dlaczego nie odbierałaś? – spytałem. – Dzwoniłem chyba z tysiąc razy!
– Daj spokój, Jerzy – jęknęła. – Nie rób scen, co? Przynajmniej w Wigilię.
– Przepraszam – spotulniałem. – Kolacja stygnie, kiedy będziesz?
Usłyszałem w tle jakieś śmiechy, potem dźwięk tłuczonego szkła.
– Nie dojadę, bus się rozkraczył – odparła. – Zjedzcie sami z Kornelią.
Jasne, tyle że Kornela też wystawiła mnie do wiatru… W ostatniej chwili zadzwoniła, że święta spędzi u chłopaka. Pierwszy raz ją zaprosił i od razu w taki dzień. Pozna całą rodzinę, chyba rozumiem, jakie to ważne, nie? „Jaka matka, taka córka” – pomyślałem, jednocześnie próbując zidentyfikować muzykę, która przebijała się ku mnie z telefonu. Peter Gabriel?
– Co tam gra? – zapytałem Ewę.
– Jakieś smęty – burknęła.– Kierowca puszcza. Kończę, załatwili nam nocleg w zajeździe. Wesołych Świąt!
Rozłączyła się, a ja nie pierwszy już zresztą raz pomyślałem, że dobrze byłoby wiedzieć, skąd moja żona tak naprawdę dzwoni. I również nie pierwszy raz zapytałem sam siebie, cóż takiego zrobiłbym z tą wiedzą?
Pewnie jest teraz z tym całym artystą
Spojrzałem na nakryty stół, a potem włożyłem kurtkę, pogasiłem światła i wyszedłem na rozświetloną ulicę. Miasto było puste, ale nie bezludne. Za zasłoniętymi firanami migotały kolorowe światełka na choinkach, gdzieś z uchylonego okna słychać było kolędy. Byłem za stary, aby wierzyć, że jestem jedynym samotnym człowiekiem na tej ziemi, ale i tak czułem się jak ostatni śmieć, a moje myśli nieustannie krążyły wokół Ewy. Gdzie naprawdę jest?
Znając moją żonę, trudno było uwierzyć, że tak się przejęła chorobą dawno niewidzianej koleżanki, by tłuc się na drugi koniec Polski i to w dodatku busem… Nie, to zupełnie do niej niepodobne. Równie dobrze mogła być całkiem blisko, może w tym mieszkaniu na trzecim piętrze, zmysłowo oświetlonym czerwonym abażurem? Może w jakimś hotelu. Pewnie z tym wysztafirowanym artystą, z którym ostatnio tak długo rozmawiała po wernisażu…
– A czego oczekiwałeś, Jerzy, ty stary frajerze? – powiedziałem na głos. – Wszyscy ci przecież mówili, że tak się to skończy, gdy zakochany do szaleństwa brałeś ślub z dziewczyną młodszą o siedemnaście lat!
„Mógłby przynajmniej padać śnieg. Co to za święta bez śniegu!” – pomyślałem, jakby to miało znaczenie.
Piętnaście lat temu byłem wspólnikiem w doskonale prosperującej firmie, miałem dom pod miastem, żonę, dwóch synów i poczucie, że wszystko, czego dotknę, zamienia się w złoto. Dzisiaj moje życie zamienia się powoli w szambo. Firma ledwo zipie, wspólnik okazał się nielojalnym sukinkotem, a w domu, który wybudowałem, mieszka inny facet, który pewnie siedzi teraz przy wigilijnym stole z moją rodziną. Gwoli ścisłości, z moją byłą rodziną, którą kiedyś traktowałem jak kulę u nogi.
Wszystko potoczyło się tak szybko… Duże pieniądze, ryzykowne kontrakty, nowi ludzie, wyzwania. Wydawało mi się, że potrzebuję więcej wrażeń, nowych doznań, a nie stagnacji i nudy wkradającej się do starego związku. Ewa była dla mnie jak powiew świeżego powietrza. Młoda (według niektórych nawet bardzo młoda), atrakcyjna i spontaniczna albo, jak kto woli, nieobliczalna. Nigdy nie było wiadomo, czego się po niej spodziewać, co ją będzie kręcić. Przez jakiś czas kręciła ją moja osoba, choć teraz myślę, że raczej moje pieniądze.
Głupi stary pryk ze mnie. Napaliłem się jak nastolatek, choć uczciwie trzeba przyznać, że seks zaczął mi wtedy znowu sprawiać frajdę. Bez żalu i wyrzutów sumienia odrzuciłem to, co jak mi się wydawało, ograniczało moją wolność, czyli starą, nudną rodzinę. Zostawiłem im dom i zapewniałem dalsze utrzymanie, więc nie miałem poczucia winy.
A dzisiaj? Cóż… Przede wszystkim czułem się bardzo samotny i nikomu niepotrzebny i ten stan dominował. Zdawałem sobie sprawę, że jest w tym spora zasługa magii wieczoru wigilijnego z jego rodzinną atmosferą i tym podobnymi pierdołami, ale i tak w niczym mi to nie pomagało.
– Cholera by wzięła tę głupią Wigilię – zakląłem na głos, a pusta ulica odpowiedziała słabym echem.
Kto by pomyślał, że spotkam go tutaj
Po drugiej stronie dostrzegłem otwarty bar. Na białym kawałku kartonu wywieszonym w oknie ktoś wypisał jaskrawym flamastrem: „WIGILIA DLA SAMOTNYCH – otwarte całą noc”. Tym, czego pragnąłem w tej chwili najbardziej, był kontakt z drugim człowiekiem. Wydawało się, że zostałem zupełnie sam na planecie Ziemia. Cała ludzka populacja wsiadła na promy kosmiczne i przeniosła się w odległe miejsce, a ja przegapiłem ostatni prom i pętam się po pustych ulicach jak ten kretyn…
Podszedłem do oszklonych drzwi i zerknąłem do wnętrza lokalu. Nie zauważyłem wielu ludzi. Właściwie, nie licząc jednego, jedynego klienta siedzącego nad kieliszkiem wódki przy stoliku obok wejścia, bar był pusty. Nawet barman gdzieś zniknął.
Facet o wyglądzie smutnego spaniela wyraźnie ożywił się na mój widok. Podniósł kieliszek do góry i gestem ręki zaprosił mnie do stolika. Na twarzy miał jednodniowy zarost, a wymiętą koszulę wyciągnął chyba z kosza na pranie. Przedstawiał sobą żałosny obraz męskiego upadku.
Odeszła mi ochota na towarzystwo. Tak nisko jeszcze nie upadłem, żeby na moim wigilijnym stole jedyną potrawą była wódka. Pokręciłem przecząco głową i cały entuzjazm z faceta odpłynął. W jednej chwili sflaczał jak przebita opona, pochylił się nad stołem i zatopił, sądząc po minie, w niewesołych rozmyślaniach. „Wesołych Świąt, frajerze” – pomyślałem. Nic tak nie stawia na nogi jak widok bliźniego, któremu życie dopieprzyło bardziej niż tobie…
Poczułem się trochę lepiej, choć nie na długo, bo jak tylko skręciłem za róg, znowu dopadła mnie samotność. Jak okiem sięgnąć, nikogo… Czasami tylko mijał mnie jakiś samochód ze spóźnionym tatusiem, śpieszącym na stygnącą kolację z rodzinką.
Granatowe audi przemknęło niebezpiecznie blisko krawężnika, rozchlapując na boki brudne kałuże. W ostatniej chwili udało mi się uniknąć prysznicu, jaki chciał mi zafundować cholerny narwaniec, posłałem mu więc soczystą wiązankę przekleństw. Samochód zwolnił, by po paru metrach całkiem zahamować. O cholera! Czyżbym trafił na jakiegoś dresa, któremu nie spodobało się, że za nim krzyczałem i postanowił zmyć plamę na swym honorze, dając mi po gębie?
Trzeba ponosić konsekwencje swoich wyborów
Z samochodu jednak nikt nie wysiadał, jakby kierowca przyglądał mi się we wstecznym lusterku. „Pewnie ocenia swoje możliwości, żeby mieć stuprocentową pewność, że nie zadrze z silniejszym” – pomyślałem. Trudno, też mam swój honor i nie będę uciekał jak tchórz. Ruszyłem do przodu wolno, ale stanowczo. Kiedy mijałem pojazd, kierowca opuścił szybę w oknie od strony pasażera. Postanowiłem nie reagować na prowokację i udawać, że gówno mnie obchodzi granatowe audi i jego uchylone okno.
– Wesołych Świąt, tato! – pozdrowił mnie młody, dobrze ubrany mężczyzna.
– Łukasz? – strzeliłem w ciemno, bo nigdy nie odróżniałem bliźniaków.
– Darek, tato – wyprowadził mnie z błędu syn. – Co ty tutaj robisz? Jest Wigilia. Wyglądasz strasznie…
Wyprostowałem się i spojrzałem na siebie. Buty, może nie nowe, ale wyglansowane na błysk, spodnie od najlepszego garnituru i płaszcz, który kupiłem dwa lata wcześniej. O co mu chodzi? Wyglądałem normalnie.
– Nie chodzi o ubranie – usłyszałem głos Darka. – Tak ogólnie źle wyglądasz, jakbyś szedł skoczyć z mostu albo coś. Wszystko dobrze u ciebie?
– Najzupełniej – zapewniłem go pośpiesznie i zaraz dodałem, żeby zmienić temat. – A u ciebie?
– Zasiedziałem się trochę w pracy i teraz pędzę, żeby zdążyć coś uszczknąć, nim dzieciaki wszystko zjedzą. Kolację organizujemy u mamy, a wiesz, jakie ona robi uszka do barszczu. Zawsze ich za mało, pamiętasz?
A jakże! Uszka mojej żony zawsze były wigilijnym hitem i sam walczyłem z dzieciakami o dokładkę. Uśmiechnąłem się do tych wspomnień i od razu zrobiło mi się jeszcze smutniej. Sam wymiksowałem się z tego układu. Wybrałem gorącą laskę, nie uszka… Darek od razu zauważył, że coś jest nie tak.
– A może zrobimy mamie niespodziankę i wpadniesz do nas na Wigilię? – zaproponował. – Wszyscy się ucieszą. Wskakuj do samochodu!
Jezu, jaką miałem ochotę skorzystać z jego zaproszenia… Usiąść przy stole z moją najbliższą rodziną, wziąć na kolana wnuki i śmiać się z kiepskich dowcipów moich chłopaków. Pogadać z kobietą, która była kiedyś moim najlepszym przyjacielem…
– On też będzie? – spytałem.
– Rozstali się z mamą w tamtym roku – powiedział syn. – Będziemy tylko my, jak kiedyś. Wsiadaj.
Już chwyciłem klamkę, żeby otworzyć drzwi, kiedy się opamiętałem.
– Nie mogę, synu – powiedziałem. – Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Na mnie też czekają z kolacją i pewnie się już niepokoją, gdzie też się zawieruszyłem. Pozdrów wszystkich od staruszka i życz im wszystkiego dobrego.
Życzyliśmy sobie Wesołych Świąt, ryknął silnik samochodu i syn ruszył z piskiem opon, żeby zdążyć na uszka. Gdy straciłem go z oczu, zrobiłem w tył zwrot i pomaszerowałem wprost do baru. Otworzyłem drzwi i zasiadłem do wigilijnej kolacji z facetem o wyglądzie smutnego spaniela. Trzeba ponosić konsekwencje swoich wyborów.
Czytaj także:
„Żona sąsiada cierpiała w szpitalu, a ten łajdak sprowadził sobie do domu kochankę. Nie mogłam bezczynnie patrzeć na tę zdradę”
„Porzuciłem rodzinę dla lewych interesów, imprez i panienek. Syn odnalazł mnie po latach prosząc, żebym... pomógł mu w napadzie”
„Mąż znalazł sobie kochankę materialistkę. Gdy okazało się, że ta laleczka słono go kosztuje, wrócił z podkulonym ogonem”