„Mąż znalazł sobie kochankę materialistkę. Gdy okazało się, że ta laleczka słono go kosztuje, wrócił z podkulonym ogonem”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Czeka mnie wielka zmiana, całe moje życie wywróci się do góry nogami? Owszem, ale to nie wyrok śmierci, przeżyję. Tak właśnie wtedy myślałam, uderzona jak obuchem szokującą nowiną o nowej miłości Jerzego, o tym, że kończymy nasze wspólne życie, że się rozwodzimy. Trudno”.
/ 21.01.2023 13:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Rozwód przebiegł sprawnie. Oszczędziłam synowi i córce wizyt w sali sądowej, wspólnego prania brudów, upokarzających scen i idiotycznego teatru. Marek z żoną pracowali w Anglii, Agnieszka mieszkała z rodziną na drugim końcu Polski, więc ja, dobra mamusia, uznałam, że każdy przyjazd syna i córki na kolejne odsłony rozprawy rozwodowej to masa kłopotów.

Zwłaszcza dla Marka, który nie urządził się jeszcze za granicą na tyle, żeby przebierać w ofertach pracy, i na każde skinienie sędziego w Polsce brać wolne i lecieć do kraju. Bo mama z tatą już się nie kochają.

Rozwiodłam się z mężem po prawie trzydziestu latach małżeństwa. Bez orzekania o winie. Wąskie grono koleżanek nie mogło się nadziwić. Chłop ma babę na boku i jest niewinny? Strach pomyśleć, co musi wyczyniać, żeby był winny! Koleżanki przyglądały mi się podejrzliwie, myśląc, że coś łykam. A ja po prostu byłam spokojna.

Za spokojna. Żadnych krzyków, histerii, spazmów, szlochów ani lęków. Jakbym założyła różowe okulary. Nie dostrzegałam problemów. Będę musiała spłacić Jerzemu połowę mieszkania? Okej. Potem przepiszę je na Marka, który na to przystał, a z wypłaty w funtach spłaci je raz-dwa.

Zostanę sama z rentą inwalidzką orzeczoną na podstawie częściowej utraty słuchu? Poradzę sobie. Mam przecież kochające dzieci, które pomogą matce w razie potrzeby. Pomogą same, z własnej woli, nie trzeba ich będzie o to prosić…

Czeka mnie wielka zmiana, całe moje życie wywróci się do góry nogami? Owszem, ale to nie wyrok śmierci, przeżyję. Tak właśnie wtedy myślałam, uderzona jak obuchem szokującą nowiną o nowej miłości Jerzego, o tym, że kończymy nasze wspólne życie, że się rozwodzimy. Trudno. Reagowałam jak automat, bez złości, rozpaczy, jakby to nie mnie dotyczyło.

Ot, bywa, jak powiedział Jerzy

Ludzie się schodzą i rozchodzą, widać więcej nie było nam pisane. Wmawiałam to sobie tak usilnie, że w końcu uwierzyłam, iż niewiele nas już łączy. Przecież gdyby mi zależało, to nie obyłoby się bez próśb, gróźb, awantur.

Dopiero po kilku miesiącach pojawiły się łzy, złość, rozgoryczenie. Źle życzyłam byłemu mężowi, a potem modliłam się, żeby wrócił, żeby przejrzał na oczy, pożałował, padł na kolana i błagał o przebaczenie. Mój święty spokój okazał się złudny, życzeniowy. Ze sporym opóźnieniem, dopiero gdy szok puścił, zaczęłam w pełni ponosić emocjonalne konsekwencje rozstania.

Jerzy poznał Halinę w internecie po przejściu na dość wczesną emeryturę. Miał pięćdziesiąt pięć lat, emerytalny staż nabiła mu praca w kopalni odkrywkowej. Pod ziemię nigdy nie zjechał, ale został górniczym emerytem pełną gębą, obiektem zazdrości kolegów spoza branży oraz – jak się okazało – celem wdów, rozwódek, starych panien. Halina była rozwódką, o rok starszą od Jerzego. Poznał ją na jakimś portalu, no i się zaczęło. Przez pół roku niemal nie wstawał od komputera, który stał się głównym obiektem jego emeryckiej rozrywki.

Nie wnikałam w treści, nie byłam specjalnie zainteresowana tym medium, wolałam seriale i szydełkowanie przed telewizorem. No ale Jerzy zyskał naraz masę wolnego czasu i musiał go jakoś spożytkować. Znalazł sobie hobby, i dobrze. Do głowy mi nie przyszło, że oprócz przeglądania gazet i filmów, można trawić czas na rozmowy z obcymi ludźmi z drugiego końca Polski czy świata.

Jednak na tyle ślepa, żeby nie zauważyć w Jerzym zmiany, nie byłam. Nigdy nie należał do mężczyzn zaniedbanych, ale nagle zaczęłam przyłapywać go na gestach, których wcześniej nie zauważałam. Przeczesywał dłonią włosy, jakby w lustrze sprawdzał postępy łysiny, naciągał skórę pod oczami i na policzkach, licząc zmarszczki. Zamiast wód kolońskich i kosmetyków, których używał dotychczas, zaczął kupować zupełnie inne marki.

No i kilka razy, gdy weszłam znienacka do pokoju, gdzie ślęczał przed monitorem, wpadł w popłoch – jak dzieciak przyłapany na oglądaniu pornografii. Klikał nerwowo myszką i stukał w klawiaturę. Na moje kąśliwe żarty o gołych babach reagował wzruszeniem ramion i rumieńcem.

Jakoś nie mogłam wtedy płakać

W końcu nadszedł przełomowy dzień. Jerzy oznajmił mi, że jedzie do Wrocławia, do kolegi z wojska, którego odnalazł w sieci. Nie widzieli się ponad ćwierć wieku, to dopiero będzie spotkanie po latach!

– Bierzesz tyle koszul? – zapytałam. – Po jednej na każde pół litra, które wypijecie, wspominając, jak kapral Wencel objechał was na unitarce?

– Wiesz, jak pójdziemy do restauracji… – Jerzy się zmieszał.

– I wylejesz na siebie barszcz czerwony – dokończyłam. – Rozumiem.

Nie kontynuowałam tej rozmowy, bo o czym tu gadać. Może i żyliśmy razem, ale od dawna osobno, w oddaleniu, miłość dawno przeszła w rutynę, stabilizację. Jednak nie byłam aż tak wyrozumiała, by dać Jerzemu błogosławieństwo dla zdrady! Nie miałam też siły go zatrzymywać. Liczyłam po prostu na to, że w porę się opamięta.

Nie płakałam, nie mogłam. Siedziałam z szeroko otwartymi oczami, myśląc, że to jakiś sen, że zaraz się obudzę. Nawet wtedy gdy szukałam drobnych w portfelu Jerzego po jego powrocie do domu, i znalazłam bilet na pociąg, nie uroniłam łezki, nie rozpętałam piekła.

– Fajny ten twój kolega – zauważyłam tylko. – Tak się przeprowadzić nagle z Wrocławia do Rzeszowa… Spotkałeś się z nim w ogóle?

Jerzy nie odpowiedział. Milczał przez tydzień. Ja nie nalegałam, dałam mu czas, wciąż licząc, że dobrze wybierze, że nasze wspólne lata coś dla niego znaczą. Po tygodniu usiedliśmy, on mówił, ja słuchałam. Właściwie nie tyle mówił, co wyrzucał z siebie jakby wyuczone z kartki banały. Że się zakochał, że każdy ma prawo do szczęścia, do nowego początku, że przecież małżeństwem jesteśmy tylko formalnie, że go nie rozumiem, że jak mnie od siebie uwolni, ja też ruszę do przodu, że wszystko się kiedyś kończy, że ludzie się schodzą i rozchodzą, że tak bywa. Taaak… Zrozumiałe, że tak mówił. Dziwne, że ja przyjęłam za własną tę retorykę pełną frazesów.

W efekcie rozwód przebiegł gładko, bez orzekania o winie… Chociaż syn podczas swojej wizyty w Polsce pogrzebał w komputerze Jerzego – pod jego nieobecność, a jeszcze przed wyprowadzką – i przyznał, że materiał był.

– Durny staruszek! – sarkał. – Myślał, że jak kliknie „wyczyść rozmowę”, to wszystko zniknie. A archiwum pełne. Chcesz sobie poczytać?

Nie chciałam.

– Wyrwała ojca na kasę – podsumował Marek. – W największym skrócie.

– Co ty powiesz? Przecież to podobno wielka miłość jest.

– Możliwe. Ale coś za dużo zapytań o status materialny, wysokość emerytury i tym podobne.

– A co? Miała się ładować w związek z gołodupcem? – fuknęłam. – Wyczyść to. Usuń i zapomnij!

Syn obiecał, że to zrobi. Zresztą mleko się rozlało. Oboje z Jerzym byliśmy wolni. On wyprowadził się do Rzeszowa, ja zostałam w mieszkaniu, które miałam mu spłacić z pomocą Marka. Wkrótce dopadły mnie problemy. Okazało się, że z mojej renty nie utrzymam się samodzielnie, zwłaszcza kiedy komornik zajmuje jej część na poczet raty na mieszkanie.

Czynsz, opłaty, jedzenie, głupie baterie do aparatu słuchowego – wszystko kosztuje. Doraźne przelewy od dzieci nie załatwiały sprawy. Marek, co prawda z opóźnieniem, ale przysyłał pieniądze na spłatę mieszkania. W końcu miałam je przepisać na niego, a nie mogłam tego zrobić, dopóki nie zostanę pełnoprawnym właścicielem. Córka poradziła mi, żebym wystąpiła w sądzie o alimenty.

Nawet nie wiedziałam, że jest taka możliwość. Rozwód bez orzeczenia o winie, a tu jedno niewinne ma płacić drugiemu niewinnemu? Z moją rentą, po zestawieniu opłat i wydatków, okazało się jednak, że spełniam kryteria życia w niedostatku. Dostałam z urzędu młodego prawnika i założyłam sprawę o alimenty. Jerzy się wściekł, bo też nie wiedział o tym rozwiązaniu prawnym. Przyjechał na rozprawę ciężko obrażony, jakby zapomniał, że mogłam go przeczołgać przed sądem, ale tego nie zrobiłam.

– Co ty myślisz? Że ja mam mało wydatków?! – pieklił się. – Dzieci, wnuki…

– A ja myślałam, że tylko młoda żona kosztuje – zrobiłam przytyk do wieku Halinki. – Jakie dzieci? Jakie wnuki? Jednego wnuka masz w Anglii, jeszcze go na oczy nie widziałeś, dwoje w Gdańsku u Agnieszki. Kiedy ostatnio byłeś z prezentem?

Budowałam swój świat na nowo

Dziećmi i wnukami zaczął mnie w oczy kłuć! Cudzymi, tymi od Haliny. Przerobili go już na ojca i dziadka, aż o własnej rodzinie zapomniał.

– Teraz już widzę, do czego cię Halinka potrzebowała, ślepy ośle!

Nadął się jak balon.

– Co ty możesz wiedzieć? Całe życie dzięki mnie nie musiałaś się o nic troszczyć, a teraz wielki niedostatek cierpisz! Cwaniara!

Tak sobie powymyślaliśmy na korytarzu w sądzie. Sędzia przyznał mi alimenty, do czasu, aż osiągnę wiek emerytalny. Jerzy jeszcze na sali sądowej gorączkowo naradzał się ze swoim adwokatem, jakby szło o wymiganie się od dożywocia, jednak mój prawnik uspokoił mnie, że w razie apelacji i tak sąd nie cofnie alimentów. Kwota nie była przesadnie wysoka, ale już pozwalała mi na przeżycie. Pożegnaliśmy się oschle. Jerzy stwierdził, że nie będzie apelował, chyba że „Halina zacznie naciskać”.

– Pozdrów ją.

Obróciłam się na pięcie i wróciłam wieść żywot samotnej rozwódki. Minął rok. Każdy żył własnym życiem. Odwiedziłam Marka w Anglii, ale nie podobało mi się tam. Za duży ruch, za dużo ludzi, wolę naszą prowincję. Czasem przyjeżdżała do mnie Agnieszka z wnukami, częściej do nich dzwoniłam. Zapisałam się na tai chi, poznałam kilku fajnych ludzi. Układało się, powoli się układało.

Nawet Jerzy mnie odwiedził, kiedy załatwiał sprawy z akcjami giełdowymi kopalni. Jako emerytowi należał mu się pakiet. Zadzwonił i zapytał, czy może wpaść na kawę, pogadać. Czemu nie? Uznałam, że pora się przekonać, czy cokolwiek jeszcze czuję do Jerzego, czy mnie ruszy na jego widok…

Niepotrzebnie się obawiałam, on się denerwował bardziej. I nie wyglądał dobrze, ja wręcz przeciwnie. Nowa fryzura, makijaż, strój. Utrata kilku kilogramów pozytywnie wpłynęła na moją sylwetkę, acz wymusiła zakupy, w których córka dzielnie mnie wspierała, nie tylko radą.

– Pięknie wyglądasz – zauważył Jerzy. – Widzę, że kwitniesz…

Idź już sobie, mam cię dość

Westchnął ciężko i zaczął opowiadać o sobie znękanym głosem. Żalił się, że właściwie wcale nie jest zadowolony z obecnej sytuacji, że nie tego się spodziewał, nawarstwienia spraw, zajęć, kłopotów, że nie ma pieniędzy, a Halinka wciąż ciśnie, dodatkowo podupadł na zdrowiu. Nie wiedziałam, co chciał mi przekazać. Tylko czekałam, jak powie, że żałuje i chce wrócić. Gdy tylko o tym pomyślałam, zrozumiałam, że na to jest już za późno.

Nauczyłam się żyć sama i nie chciałam kolejnej zmiany. Nie zdemoluję nowego świata, mojego z trudem odzyskanego spokoju, nie dla niego.

– Przykro mi – zaczęłam – ale twoje problemy to już nie moja sprawa…

– Marek mnie szantażuje! – wypalił.

– Co?

– To, co słyszysz. Nasz syn mnie szantażuje. Twierdzi, że ma zapisy wszystkich moich internetowych rozmów z Haliną, że możesz dzięki nim wnieść o rewizję wyroku sądowego.

– Jest coś takiego?

– Jeszcze nie wiem, ale na pewno można wnioskować o wznowienie postępowania rozwodowego, gdy wypływają nowe dowody. Sąd może wtedy orzec moją winę i zasądzić wyższe alimenty.

Zostawiłam go w niepewności

Tego się bał! Inna sprawa, że z Marka wyszło niezłe ziółko. Cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ojciec postąpił podle, więc i synek się nie krępował.

– Czytałaś te rozmowy? – spytał.

– Nie czytałam. Brzydziłabym się. Ale Marek czytał i nie winię go, chciał mi pomóc. A czego chce od ciebie?

– Żebym już nie dochodził reszty pieniędzy za mieszkanie. A najlepiej, żebym jeszcze jemu posyłał!

– Hm, nieciekawie…

Kłopot w tym, że wcale nie współczułam Jerzemu. Chciałam, żeby sobie poszedł. Miałam go dosyć. Skończyło się, wypaliło, umarło.

– Zrobisz, jak uznasz za słuszne – powiedziałam. – Idź już sobie.

– Wznowisz sprawę rozwodową?

– Nie wiem. Cześć.

Niech wypije piwo, którego nawarzył. Nie zamierzałam dłużej zawracać sobie nim głowy, ani tym bardziej wyplątywać go z kłopotów, do których sam doprowadził. Dokonał wyboru, z którym ja już się pogodziłam. Ale wybór to także konsekwencje, uwikłania, problemy z niego wynikające. Jerzy to chyba zrozumiał ciut za późno… Nie moja sprawa. 

Czytaj także:
„Mąż bił mnie, poniżał i przepuszczał pieniądze na dom. Po rozwodzie nie płacił na syna. Teraz chce ode mnie pomocy”
„Po rozwodzie się zapuściłam. W wieku 27 lat wyglądałam jak własna matka. Faceci przede mną uciekali w popłochu”
„Po 25 latach mąż zostawił mnie dla młodszej siksy. Po rozwodzie znalazłam oparcie w bracie męża. Dziś jesteśmy razem”

Redakcja poleca

REKLAMA