Pomieszczenie, w którym siedziałem, trzymając teczkę na kolanach, oblane było zimnym światłem i wypełnione uporczywym tykaniem zegara. Czekałem na rozmowę kwalifikacyjną; kolejną w tym tygodniu. Po obu moich stronach, na takich samych plastikowych krzesełkach, oczekiwali na swoją kolej wystrojeni w garnitury młodzi mężczyźni. Wydawało mi się, że słyszę ich przyspieszone oddechy, i zrobiło mi się niedobrze.
Zacisnąłem spocone dłonie na aktówce
W tym samym momencie z cichym skrzypnięciem otworzyły się drzwi, w których ukazała się wysoka, szczupła kobieta w okularach.
– Teraz pana kolej, zapraszamy – zwróciła się do mnie, okraszając twarz oficjalnym uśmiechem.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale zerwałem się z krzesła, które z łoskotem przewróciło się na podłogę. Odwróciłem się na pięcie i wybiegłem na korytarz. Musiałem natychmiast opuścić to klaustrofobiczne, sterylne pomieszczenie i zaczerpnąć świeżego powietrza. Choć wiedziałem, że w ten sposób przekreśliłem swoją szansę na zatrudnienie. Kolejna porażka. Zachowałem się jak histeryczny idiota, myślałem, wlokąc się do domu zatłoczonymi ulicami miasta. Mijałem stukające obcasami kobiety, mężczyzn w garniturach, matki ciągnące za sobą marudzące dzieci. Każde z nich miało w życiu jakiś cel. Tymczasem ja czułem się zupełnie bezużyteczny. Chciałem tylko znaleźć się w moim wynajmowanym pokoiku, rzucić na łóżko, a potem przespać resztę dnia. Albo i życia.
– Jak poszła rozmowa? – spytała Kaśka, moja współlokatorka, która nie poszła tego dnia do pracy, więc jak na złość, musiałem się na nią natknąć.
Siedziała na sofie zawinięta w koc i oglądała „Przyjaciół”. Po raz setny.
– Nie poszła – burknąłem, zsuwając z nóg wypastowane buty.
Kaśka spojrzała na mnie z politowaniem, a może tylko tak mi się wydawało. W tamtym momencie nie mogłem znieść jej obecności i tego, że mnie widzi w takim stanie. Marzyłem o mieszkaniu bez współlokatorów, choć jednocześnie wiedziałem, że to niemożliwe. Za oszczędności, które przekazali mi rodzice, zanim rozpocząłem nowe życie, opłaciłem wynajem pokoju na kilka miesięcy, aby przynajmniej tę kwestię mieć z głowy. Zamierzałem szybko stanąć na nogi i znaleźć sobie coś bardziej funkcjonalnego, przestronnego. Zderzenie z rzeczywistością okazało się jednak bolesne.
– Nie możesz wynająć czegoś razem z Zuzą? – zainteresowała się pewnego razu Kaśka, kiedy narzekałem na bałaganiarstwo jednego z naszych współlokatorów.
Moja dziewczyna nie miała dla mnie czasu
Zuza była moją dziewczyną i głównym powodem, dla którego zdecydowałem się na przeprowadzkę do miasta. Szybko znalazła sobie dobrą posadę i dała się wciągnąć w wir miejskiego życia. Tymczasem ja, zamiast się z tego cieszyć, w głębi serca czułem się jeszcze większym nieudacznikiem. Zuza wprowadziła się do swojej ciotki, gdzie mieszkała za półdarmo i zawsze miała ciepły obiad na stole. Mieszkanie było jednak małe, a ciotka zbyt pruderyjna, by zgodzić się na przyjęcie pod swój dach lokatora płci męskiej.
– Będziemy się przecież spotykać – zapewniała Zuza, ale w rzeczywistości widywaliśmy się coraz rzadziej.
Czułem, że nie pasuję do grona jej nowych znajomych. Poza tym nie tak sobie to wyobrażałem. Mieliśmy znaleźć pracę i odkładać pieniądze na wesele.
– Daj spokój, pomyślimy o tym później. Młodzi jesteśmy, korzystajmy z życia! – śmiała się Zuzanna, ilekroć jej o tym wspominałem. Następnego dnia po feralnej rozmowie kwalifikacyjnej wrócił mi dobry humor. Zuza zaproponowała, że wpadnie do mnie po południu i poprosiła, żebym zrobił coś pysznego do jedzenia. Gotowanie było moją pasją, więc wyczarowanie smacznego obiadu nie stanowiło dla mnie problemu. Niewiele mi już zostało z wypłaty, którą otrzymałem w ostatniej pracy. Po zwolnieniu musiałem zacisnąć pasa, bo nie wiedziałem, kiedy znajdę zatrudnienie. Mimo to zrobiłem duże zakupy, by zaimponować Zuzie i sprawić jej przyjemność. Moja dziewczyna nie miała dla mnie ostatnio zbyt dużo czasu, więc pomyślałem, że to doskonała okazja, by zacieśnić więzi. Zachodzące słońce wlewało się do wnętrza mojego pokoiku, opromieniając ciepłym światłem zastawiony stolik. Na środku postawiłem parujące naczynie z zapiekanką, a dwa talerze udekorowałem czerwonymi serwetkami. Wypolerowane sztućce lśniły w promieniach słońca.
Kiedy zadzwonił dzwonek, przygładziłem włosy, obciągnąłem koszulę i ruszyłem do drzwi. Od progu uderzył mnie intensywny zapach ciężkich perfum. Twarz Zuzy w mocnym makijażu wyglądała jakoś inaczej niż zwykle. Poczułem ukłucie niepokoju, ale pocałowałem dziewczynę w policzek i zaprosiłem do środka.
– Postarałeś się – powiedziała, siadając na krześle i rozkładając serwetkę na kolanach. – To świetnie, bo jestem głodna, dopiero co wyszłam z pracy.
– Cieszę się, że jesteś – posłałem jej uśmiech, którego nie odwzajemniła.
Zapadła między nami cisza, przerywana brzękiem sztućców, stukających o talerze. Miałem Zuzę na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie czułem, że dzieli nas przepaść. Zrozumiałem wtedy, że nie zjawiła się u mnie bez powodu. Odłożyłem sztućce na talerz i czekałem na rozwój sytuacji.
– Musimy porozmawiać – zaczęła, odsuwając pusty talerz i mnąc w dłoniach serwetkę.
Nie patrzyła na mnie, błądziła wzrokiem po pokoju, jakby szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Milczałem.
– Mam dla ciebie dobrą wiadomość – ożywiła się sztucznie. – Jeśli chcesz, będziesz mógł wynieść się z tej nory…
– To nie nora – zaoponowałem. – Poza tym nie rozumiem, co masz na myśli. Niby gdzie…
– Do ciotki. Przeniesiesz się do mojej ciotki – uśmiechnęła się i na moment dostrzegłem w niej dawną Zuzę; wstąpiła we mnie nadzieja.
– Czy to znaczy, że zgodziła się, żebyśmy razem u niej mieszkali? – wstałem, podszedłem do Zuzy, chcąc ją objąć, ale powstrzymała mnie gestem dłoni.
Cofnąłem się skonsternowany.
– To znaczy, że się przeprowadzam, głuptasie – roześmiała się nerwowo. – U ciotki będziesz miał większy pokój i lepsze warunki. No i niższy czynsz po znajomości.
Odwróciłem się i spojrzałem w okno, żeby nie wybuchnąć płaczem i nie zrobić z siebie jeszcze większego pośmiewiska. Przeczuwałem, co za chwilę usłyszę. Ale nie chciałem tego słyszeć!
– Dostałam propozycję awansu – podjęła Zuza. – Pod warunkiem że przeniosę się do innego oddziału firmy, w innym mieście…
– O czym ty mówisz?! – odwróciłem się tak gwałtownie, że Zuza instynktownie się cofnęła, mało nie wywracając się razem z krzesłem. Jakby się bała, że ją uderzę. – A nasze plany?!
– Posłuchaj… – spojrzała na mnie w ten sam sposób jak wczoraj Kaśka. – Chyba rozumiesz, że w takiej sytuacji będziemy musieli się rozstać.
– Nie rozumiem i nie chcę rozumieć! – prychnąłem, siadając na rozkładanej amerykance.
Próbowałem się uspokoić
– I tak nam się nie układało…
Zuza podeszła i położyła mi dłoń na ramieniu. To był pierwszy raz od wielu dni, kiedy poczułem jej dotyk. Tyle że nie oznaczał miłości, troski, raczej litość. Co za upokorzenie…
– To ty tak twierdzisz – odparowałem.
– Co?
– To ty twierdzisz, że nam się nie układało! – spojrzałem na nią gniewnym wzrokiem.
– Do tanga trzeba dwojga. Dwie strony muszą czuć, że się układa, bo inaczej to nie ma sensu – tłumaczyła, głaszcząc mnie po głowie jak… jak psa! – Nie odnalazłeś się tu. Myślisz, że tego nie widzę? Męczysz się, zmuszasz dla mnie…
– Znajdę pracę – odburknąłem.
– Może i tak. Tylko co z tego, skoro będziesz nieszczęśliwy? A ja z tobą?
– Już teraz to wiesz? Z góry? Takaś mądra? Świetnie – wstałem i podszedłem do wieszaka przy drzwiach.
Podałem Zuzie żakiet, dając jej do zrozumienia, że powinna już iść.
– Mam nadzieję, że przynajmniej mój obiad był dla ciebie dość dobry – powiedziałem na pożegnanie.
– Pyszny. Przykro mi – odparła.
Odeszła. Nie wiem, ile minęło czasu, zanim się otrząsnąłem. Do rzeczywistości przywróciły mnie dopiero dochodzące z głębi mieszkania odgłosy świadczące o tym, że wrócili pozostali współlokatorzy. Uprzątnąłem naczynia ze stołu, zaniosłem do kuchni, umyłem i sięgnąłem do lodówki po piwo.
– Jak było? – niczym spod ziemi tuż obok mnie wyrosła Kaśka.
Wścibstwo doprowadzało mnie do szału
Lecz tym razem zjawiła się w odpowiednim momencie. Wyjąłem z lodówki drugie piwo i wręczyłem jej pokrytą zimnymi kropelkami butelkę.
– Chcesz pogadać? – bezbłędnie odgadła moje zamiary.
Kilka minut później, przy stole w kuchni, opowiedziałem jej o całym zajściu z moją, byłą już, dziewczyną.
– Wiesz, nie obraź się, ale może Zuza ma trochę racji… – Kaśka pociągnęła łyk piwa i zerknęła na mnie spod grzywki, sprawdzając moją reakcję.
– Z tym, że jestem nieudacznikiem? Super. Dobij mnie, żebym się nie męczył – ironizowałem.
– Nie, kretynie. Z tym, że nigdy nie będziesz szczęśliwy w mieście – wyjaśniła, obracając w dłoniach butelkę. Jakby szukała w niej natchnienia.
– No i co z tego? Nikt nie jest do końca szczęśliwy, takie życie – wzruszyłem ramionami. – Wystarczy zadowolenie, brak większych zmartwień…
– Gadanie – skwitowała. – A ty masz przynajmniej dokąd wracać, pomyśl o tym – Kaśka wstała, poklepała mnie po ramieniu, a potem wrzuciła pustą butelkę do kosza.
Zostawiła mnie w pustej kuchni, z chaosem w głowie. Nie miałem pracy, Zuza mnie zostawiła, a na dodatek kończył mi się opłacony czas wynajmu. Nic już nie trzymało mnie w mieście. Zupełnie nic. Co prawda ogarniał mnie wstyd na myśl o tym, że miałbym wrócić na wieś i tym samym przyznać się do porażki. Nie było jednak sensu dłużej oszukiwać samego siebie.
Nie pasowałem tu
Spakowałem manatki i kilka dni później siedziałem w autobusie. Opuszczałem wielkie miasto, które miało zapewnić mi dobrobyt i szczęście. Płonne nadzieje. Pytanie, czy to były moje nadzieje, moje marzenia? Krajobraz za oknem zaczął się zmieniać. Poczułem się lepiej, lżej, kiedy zobaczyłem znajomy las, ciągnące się po horyzont łany pól i wstążkę niknącej w oddali szosy. Spędziłem dwie godziny w bujającym autobusie i wreszcie byłem na miejscu. Z bijącym sercem stanąłem na progu rodzinnego domu. W dłoń wpijała mi się rączka ciężkiej torby, do której zapakowałem swój niewielki dobytek. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. We wnętrzu unosił się zapach pasty do podłogi, świeżo zaparzonej kawy i drożdżowego ciasta – zapach domu. Położyłem torbę na podłodze i skierowałem się w stronę kuchni. Mama na mój widok od razu wyciągnęła ręce, a ja dałem się przytulić do jej bujnej piersi. Ojciec patrzył na mnie tak, jakby zobaczył ducha.
– A Bartek? – spytałem o brata.
– Ucieka do miasta, tak jak ty – ojciec machnął ręką, a potem wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów. – Pojechał oglądać mieszkanie, niedługo będą się z Ulą wyprowadzać – wyjaśniła mama. – Zostaniemy sami – ojciec wypuścił chmurę dymu przez nos.
– Nie zostaniecie, właśnie wróciłem – powiedziałem drżącym głosem.
Mama znowu mnie objęła i mocno uścisnęła. I tak kołysaliśmy się przez dłuższą chwilę.
– Ula dostała pracę w szkole – opowiadała później, z zadowoleniem przyglądając się, jak pałaszuję ciasto.
W domu znowu poczułem się sobą
– To dla niej szansa, bo na wsi kariery ze swoim dyplomem to raczej nie zrobi.
– Cieszę się – powiedziałem szczerze.
Lubiłem Ulę i życzyłem jej jak najlepiej. Wiedziałem też, że Bartek sobie poradzi. Był inny niż ja. On lubił, gdy coś się działo.
– Nie wiem tylko, co ja będę robił – uśmiechnąłem się smutno. – Przejmiesz gospodarstwo – ojciec miał gotowe rozwiązanie. – Wiecznie żyć nie będziemy.
– Nie wiem, czy dam radę – bąknąłem, pomny niedawnych porażek.
– A czemu miałbyś nie dać? Jesteś u siebie. Poza tym na razie nie umieram, pomogę – ojciec zaciągnął się papierosem, kaszlnął. Podszedł i ścisnął mnie za ramię.
– Cieszę się, synku. Dobrze, że jesteś – powiedział.
Więcej nie musiał mówić. Zrozumiałem i… poczułem to. Tu było, jest i będzie moje miejsce na ziemi. Przedtem chciałem tylko zaimponować Zuzie. Podążałem za jej marzeniami, zamiast skupić się na własnych potrzebach. Wydawało mi się, że tak właśnie powinien zrobić kochający mężczyzna, ale szybko okazało się, że to nie zdało egzaminu. Nie mogło.
– Pamiętasz, jak namawiałeś nas na stworzenie tu gospodarstwa agroturystycznego? – zapytała mama, siadając naprzeciwko mnie na krześle i opierając łokcie o blat stołu.
– Dawno i nieprawda…
– Więc pora pomysł odkurzyć i odświeżyć. Gospodarstwo znacznie podupadło, sam zresztą zobaczysz. Bartek nie dbał o robotę przy zwierzętach, nie jeździł w pole. A ojciec… – westchnęła.
– Nie ma już tyle siły – dokończyłem.
Mama kiwnęła głową.
– Mógłbyś tu otworzyć restaurację z domowym jadłem. Świetnie gotujesz. A ja się ciastami zajmę. Co ty na to?
– Zobaczymy – uśmiechnąłem się i powróciłem myślami do dawnych lat, kiedy pełen entuzjazmu proponowałem rodzicom przeprowadzenie gruntownych zmian i dostosowanie domu do potrzeb turystów.
Plany te spełzły na niczym, bo rodzice obawiali się „takiej rewolucji”, „obcych w chacie”, a potem poznałem Zuzę i moje priorytety się zmieniły. Tamtego popołudnia, po powrocie „na tarczy” do rodzinnej wsi, postanowiłem, że jednak spełnię swoje dawne marzenie.
Rodzice też dojrzeli do zmian
Czy raczej czas je na nich wymusił; lepsza rewolucja niż powolny upadek. Wyznali, że nie oddali mi wszystkich oszczędności, kiedy wyjeżdżałem. Nie zostało im wiele, ale wystarczyło na przeprowadzenie niezbędnych remontów. Rok później oficjalnie założyłem własną działalność i otworzyłem podwoje odrestaurowanego domu dla pierwszych turystów. Ogród tonął w zieleni i wiosennym kwieciu, a nieopodal leniwie szemrała rzeczka. Przez otwarte kuchenne okno dało się słyszeć ptasie trele i terkotanie ciągnika. Kuchnię wypełniał aromat pieczeni. Przygotowywałem obiad dla gości i uśmiechałem się sam do siebie. Próbowałem uciec od tego, co było moim przeznaczeniem, i przegrałem. Akurat ta porażka okazała się czymś dobrym – nowym początkiem nie tylko dla mnie, ale też dla moich rodziców.
Bartek i Ula zamieszkali w mieście i świetnie sobie radzą. Z Zuzą nie mam kontaktu, od roku nie widziano jej w naszej wsi. Miejskie życie pochłonęło ją widać bez reszty. Pewnie robi karierę i jest szczęśliwa na swój sposób. Bo szczęście jest czymś mocno prywatnym. Teraz to wiem, i wiem, że wszystko potoczyło się tak, jak powinno.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”