„Porzuciłam swojego męża i córkę dla luksusowego życia wśród bogaczy. Szybko poczułam, że to w ogóle nie jest mój świat”

kobieta porzuciła męża fot. Adobe Stock, Iona
„Ustaliliśmy z Tomkiem, że o drugie dziecko postaramy się za dwa lata. Zawsze dogadywałam się z mężem. Mieliśmy podobny temperament, zainteresowania, poglądy. Poczucie humoru. Podziwiałam w nim to, że jest ciepłym, wrażliwym i pomocnym mężczyzną. Pomagał mi w domu z dzieckiem, koił moje nerwy, gdy w pracy miałam pod górkę”.
/ 18.06.2023 22:00
kobieta porzuciła męża fot. Adobe Stock, Iona

Kiedy brałam ślub z Tomkiem, jakieś siedemnaście lat temu, miałam jasną wizję swojego życia i małżeństwa. Oboje już pracowaliśmy, ja w rachunkowości dużej firmy, on w dziale techniczno-eksploatacyjnym administracji osiedla mieszkaniowego.

Liczyliśmy na małą stabilizację, M-4, dwójkę dzieci, mały samochód, psa, czasem kino, imprezy plenerowe i raz na kilka lat wczasy zagraniczne. Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Kupiliśmy na kredyt mieszkanie, zaszłam w ciążę i urodziłam córeczkę.

Po rocznym urlopie wychowawczym wróciłam do pracy

Ustaliliśmy z Tomkiem, że o drugie dziecko postaramy się za dwa lata. Zawsze dogadywałam się z mężem. Mieliśmy podobny temperament, zainteresowania, poglądy. Poczucie humoru. Podziwiałam w nim to, że jest ciepłym, wrażliwym i pomocnym mężczyzną. Pomagał mi w domu z dzieckiem, koił moje nerwy, gdy w pracy miałam pod górkę. Ja starałam się mu odwdzięczać tym samym.

Kilka miesięcy po tym, jak wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym, spotkałam się z dawną przyjaciółką, Izą. Zaprosiła mnie na spotkanie z jakąś niesamowitą kobietą.

Ona zmienia ludziom życie – zachwycała się Iza. – Idę na jej seminarium, ponieważ czuję, że stoję w miejscu, nie rozwijam się. Nie znam swego potencjału. A ty?

Ja? W ogóle nie patrzyłam na siebie i swoje życie w kategoriach rozwoju czy zastoju. Po prostu żyłam. Dla męża, dla córeczki, rodziny i znajomych. Pracowałam, bo przecież trzeba płacić rachunki. A w chwilach wolnych łapałam trochę przyjemności, dobra książka, film, miłe chwile z mężem. Czy to nie wystarczy?

Okazało się, że nie

Najwyraźniej byłam jamochłonem, rozmnażającym się w stojącej wodzie. Popychadłem idącym tam, gdzie skierował mnie prąd rzeki. Istotą, która nie tylko nie wykorzystuje swojego potencjału, ale go w ogóle nie zna!

„Niesamowita kobieta” miała na imię Olga i była motywatorem personalnym. Taki dziwny zawód.

– Możesz wszystko! – wołała z entuzjazmem. – Nie poprzestawaj na tym, co małe! Twoim przeznaczeniem jest zdobywać świat! Naprawdę jesteś zadowolona z tego, co masz? Nie chcesz niczego więcej? Uważasz, że jesteś już idealna, skończona? Że nie możesz się rozwinąć, przemienić z poczwarki w motyla? To błąd. To, że tu jesteś, dowodzi, że jest w tobie tęsknota za wielkością, za prawdziwym życiem. Że chcesz się obudzić…

To, co mówiła, i sposób, w jaki to mówiła, sprawiły, że poczułam się niejako zawstydzona tym, że do tej pory spałam. A potem Olga szła między rzędami uczestniczek seminarium dla kobiet, zaglądała im w twarze i mówiła coś przeznaczonego tylko dla tej osoby. Kiedy doszła do mnie, powiedziała:

– Mała stabilizacja jest dla tych, którzy nie mają w sobie ognia. Ale w tobie on buzuje, wystarczy, że pozwolisz mu wybuchnąć. Bo jeśli tego nie zrobisz, w końcu spali cię od środka i z twoich marzeń i życia zostaną tylko popioły.

Motywatorka doskonale umiała grać na emocjach ludzi

To zdanie mną wstrząsnęło. To było tak, jakby ta kobieta zajrzała w moją duszę i dostrzegła coś, czego o sobie nie wiedziałam. Że chcę więcej. Że pragnę się obudzić i w końcu poczuć, że żyję.
A potem powiedziała, jak to zrobić.

– Uczcie się. Pogłębiajcie kwalifikacje. Stawajcie do konkursów, walczcie o awans w pracy. Nie pozwalajcie się spychać na nic nieznaczące pozycje. Życie jest na górze, wśród ludzi, którzy zmieniają świat. Idź w górę, walcz o dostęp do światła. Bo w dole, w świecie przeciętniactwa, panują ciemności. Światło i życie są wyłącznie na szczycie.

Seminarium trwało trzy godziny. Olga mówiła, kusiła, nakazywała. Tworzyła przed nami wizję życia na pełnych obrotach. Wyszłam naładowana dziwną energią. W głowie miałam nowe cele. Wróciłam do domu i opowiedziałam o wszystkim Tomkowi.

– I tak sobie myślę, że ona ma rację – powiedziałam na koniec. – U nas w pracy można się zapisać na różne szkolenia. Żebym mogła awansować, potrzebuję certyfikatu. To jest do zrobienia, tylko muszę się pouczyć. Ale później będziemy mieli więcej pieniędzy, no i ja… czuję, że jest mi to potrzebne – wypaliłam.

– Skoro tak czujesz – uśmiechnął się mąż i przytulił mnie. – Ale pamiętaj, jeśli tylko poczujesz, że to nie dla ciebie, rzuć w cholerę. Przecież i bez tego jest nam dobrze.

Ale ja już patrzyłam w przyszłość

Teraźniejszość już mnie nie interesowała. Kolejne dziesięć lat to była nauka, walka i wspinaczka szczebel po szczeblu korporacyjnej drabiny. Bo po zrobieniu trzech kursów i zdobyciu dwóch certyfikatów poszukałam lepszej pracy, z większymi możliwościami. A to już była korporacja.

Olga miała rację. Kiedy stanęłam do wyścigu szczurów, poczułam, jak krew krąży mi szybciej w żyłach, a adrenalina wyostrza zmysły. Każdy dzień stawiał przede mną wyzwania i dawał szanse na nagrodę. Kolejne awanse i podwyżki były osłodą nieprzespanych nocy, i wielkiego wysiłku, gdy musiałam się uczyć.

Ale to nie wszystko. Gdy już wdrapałam się na kolejny szczebel, musiałam pilnować, by z niego nie spaść lub nie zostać zepchniętą. To było powodem stresów, kolejnych nieprzespanych nocy, kiedy pracowałam w biurze czy w domu, by nie dać się innym wyprzedzić. Ale dawałam radę, bo Tomek mi pomagał. Przejął na siebie prowadzenie domu.

Włączył się w wychowanie córki

Masował mi ramiona i plecy, gdy w stresie nie mogłam usiedzieć na miejscu. Tulił i pocieszał, gdy płakałam, ponieważ ktoś mi w pracy podłożył świnię, a zbliżała się ocena kwartalna i przeraziłam się, że źle wypadnę.

Zawsze mówił, że nie muszę się tak męczyć i nie musimy zmieniać mieszkania na większe i w lepszej dzielnicy, więc nie muszę tyle zarabiać.

– Musimy – odpowiadałam – bo mieszkanie to nasza wizytówka.

Tak jak samochód i nasze ciuchy. Gdy chodziliśmy na firmowe imprezy, pilnowałam, by miał dobry garnitur, porządne buty. Markowy pasek. Jego to nie obchodziło, ale mnie tak.

Na którymś przyjęciu, szefowa innego działu, powiedziała do mnie:

Widziałaś nową żonę dyrektora? Świetnie wygląda jak na te swoje czterdzieści pięć lat. A poza tym to prawdziwa prawnicza barrakuda. Wreszcie pozbył się tego nudnego kaszalota z trwałą – mrugnęła.

Zmarszczyłam brwi.

– Ten nudny kaszalot był z nim od ponad trzydziestu lat – powiedziałam. – Urodził mu dzieci i pilnował, żeby miał ciepły dom…

Teresa prychnęła.

– Na pewnym stanowisku ważne jest nie tylko, jak ty się prezentujesz, ale kim jest twoja druga połówka. Jest twoją wizytówką, która mówi wszystkim: jestem dobra, ponieważ on jest ze mną, a to nie byle kto. Taki jak on nie wybrałby nic nieznaczący plankton. Rozumiesz, moja droga?

Rozumiałam.

Spojrzałam na Tomka, który stał z boku i popijał drinka

Chociaż był ubrany w odpowiednie ciuchy, to i tak był z innego świata. Nie miał o czym z tymi ludźmi rozmawiać. Nie znał się na giełdzie, nie interesowały go pieniądze, problemy prawnicze wielkich korporacji. Nie znał ludzi, o których tu się mówiło.

Miał całkiem inne poczucie humoru. Mógł pogadać o awariach w budynkach mieszkalnych albo o wpływie mediów społecznościowych na wczesne nastolatki. Ale kogo to obchodziło oprócz mnie?

Popatrzyłam na męża i nagle dotarło do mnie, że już od dawna tak naprawdę nie rozmawialiśmy. Nie śmialiśmy się z jakichś głupot. Nie czekaliśmy razem na jakiś wyjazd, premierę teatralną. Wiele się przez te dziesięć lat zmieniło. Chyba się od siebie oddaliliśmy, pomyślałam.

W domu miałam czas i siły jedynie na pogadanie z córką, przepierkę. I tak jak on był tu obcy, tak i ja w pewien sposób wyrosłam z domu i z naszego małżeństwa. Lepiej dogadywałam się z Dagmarą niż z nim.

– Niektórzy ludzie stoją w miejscu, nie mają w sobie ambicji, by coś zrobić ze swoim życiem. I stają się kamieniem u nóg tych, którzy chcą więcej.

Słowa Teresy odbiły się echem w moich myślach

I nagle popatrzyłam na męża innym spojrzeniem. Zaczęłam dostrzegać, że jest miękki i pokorny. Nie ma w nim ambicji. Przypomniałam sobie, jak w ciągu tych dziesięciu lat namawiałam go, żeby spróbował znaleźć lepszą, bardziej ambitną pracę.

– Po co? – zapytał. – Lubię być administratorem i jestem w tym dobry. Wszystko w spółdzielni chodzi jak w zegarku, ludzie są zadowoleni. Robię coś dobrego, pożytecznego, prawda? Nie wszyscy mogą i nie wszyscy muszą być prezesami wielkich firm. Potrzebni są kierowcy, spawacze i hydraulicy. A może nawet bardziej potrzebni niż ci prezesi.

Bez prezesa można żyć, a bez hydraulika? Tylko spróbuj – roześmiał się. – Goń za swoim marzeniem, kochanie, skoro przynosi ci to szczęście. Ale mnie to niepotrzebne – wzruszył ramionami.

Wtedy uśmiechałam się, kiwałam głową i mówiłam sobie, że mam szczęście. Teraz zrozumiałam, że mój mąż po prostu śpi w mroku i nie chce się obudzić. I tak jak wcześniej patrzyłam na współpracowników czy nowych znajomych jak na istoty bezpłciowe, bo przecież mam męża, tak teraz się to zmieniło. Jakbym podświadomie zaczęła szukać kogoś, kto wesprze mnie w dalszej drodze na szczyt.

I bardzo szybko go znalazłam

Roman był młodszym dyrektorem w pionie prawniczym. Ostry, inteligentny, wpływowy. Mimo czterdziestu lat, wciąż kawaler. Wysportowany, szybki w myśleniu i reakcjach, pewny siebie i arogancki. Jak wszyscy na tym poziomie.

Mili i uprzejmi ludzie tak wysoko nie zachodzili. Kwestia przeżycia we wrogim środowisku. Ja też się przez te lata zmieniłam, nie da się ukryć. Ale nakręcało mnie to, czułam się lepsza, ważniejsza. Choć nigdy nie potrafiłam zaakceptować faktu poniżania tych na niższych szczeblach. Czy w firmie, czy poza nią. Pamiętam, że pierwsza sprzeczka pomiędzy mną a Romanem – gdy już mieliśmy gorący romans biurowy – wybuchła o jego zachowanie w stosunku do kelnera w restauracji.

– On wykonuje swoją pracę – powiedziałam, gdy chłopak odszedł od naszego stolika ze łzami w oczach. – Ciężką i odpowiedzialną. Nie masz prawa go tak poniżać.

– Płacę duże pieniądze nie za to, żeby mi tu przynosili niedosoloną zupę.

– Dla mnie była w porządku. Mogłeś sobie dosolić – wskazałam na przyprawnik stojący na stole.
Wtedy nachylił się do mnie i powiedział zniżonym głosem:

– Magda, jeśli będziesz tak wyrozumiała dla wszystkich, to wkrótce uznają cię za słabą i stracisz szacunek. Zwłaszcza na nizinach społecznych. Tu liczy się tylko siła. Następnym razem, kiedy tu przyjdziemy, ty dostaniesz zupę mniej słoną niż ja. Rozumiesz? I o to chodzi. Nie jesteśmy anonimowi. Przynajmniej ja nie jestem – i uniósł brew, jakby pytając, czy ja zgadzam się na bycie anonimową.

Nie do końca mnie przekonał, a mimo to imponował mi

Był silny i fizycznie, i psychicznie. Był świetnym graczem w korporacyjnych intrygach.
Po kilku miesiącach nasz związek był już w firmie tajemnicą poliszynela. Kobiety mi zazdrościły. Mężczyźni obdarzali uwagą zgodnie z zasadą, którą wyjawiła mi Teresa, że skoro taki facet się nią zainteresował, to ona musi być wyjątkowa. Czułam się jak królowa.

No i przyszedł dzień, kiedy Roman zaproponował, żebym się do niego wprowadziła z córką, rozwiodła się z mężem i wyszła za niego. Dokładnie w tej kolejności.

Poczułam się tak – wybaczcie, że użyję wyświechtanego sformułowania, ale naprawdę idealnie oddaje mój ówczesny stan ducha – jakbym pana Boga za nogi chwyciła. Ten wspaniały mężczyzna, ten rekin biznesu, kawaler, którego nie zdołała złowić żadna inna kobieta, chciał się ze mną ożenić!

Nastał czas, by porozmawiać z mężem. Roman co prawda proponował, żebym postawiła Tomka przed faktem dokonanym – czyli zabrała córkę i co tam chcę z domu, wprowadziła się do niego i przedstawiła mężowi papiery rozwodowe – ale ja tak nie mogłam. Mimo wszystko czułam się winna.

Przecież Tomek nie zrobił nic złego

Jego winą było to, że był, jaki był, i się nie zmieniał. A ja byłam już inną kobietą i potrzebowałam innego mężczyzny. Po prostu takie jest życie.

I tak właśnie przedstawiłam sprawę mężowi. Między nami rzeczywiście już dawno nie było dobrze i jak mi powiedział Tomek, domyślał się, że mam kogoś. Ale miał nadzieję, że mi to minie. Bo przecież mamy nasz wymarzony dom, ukochaną córeczkę (na kolejne dziecko już się nie zdecydowałam, bo to kolidowało z nowym podejściem do życia). No i on wciąż mnie kocha, mimo że tak się zmieniłam.

– Mimo że tak się zmieniłam? – zdziwiłam się. – Problem jest w tym, że to ty się nie zmieniłeś. Nie poszedłeś do przodu razem ze mną i mnie nie wspierasz – wypaliłam bez namysłu.

Ja cię nie wspieram? – w głosie i oczach Tomka dostrzegłam zaskoczenie i ból. – To co ja robiłem przez te ostatnie dwanaście lat, skoro nie można tego nazwać wspieraniem? Ogarniałem dom, wychowywałem Dagę…

– No, bez przesady, mówisz tak, jakbym ja o niej zapomniała – warknęłam.

– Kiedy ostatnio sprawdzałaś jej lekcje? – zapytał. – Czy wiesz, co się dzieje między nią a jej przyjaciółką? Jakie problemy ma w szkole? Przez ostatnie pół roku nie miałaś czasu, by zobaczyć, jak śpiewa w zespole.

Dagmara jest w jakimś zespole? Poczułam się dziwnie

Faktycznie, od kiedy mój romans z Romanem wszedł w wyższą fazę, często bywałam na „konferencjach” i „szkoleniach”. Poczułam się winna.

– Ale ja go kocham – powiedziałam, jakby to miało tłumaczyć i usprawiedliwiać wszystko. – Teraz Roman jest wszystkim tym, czego mi potrzeba. Ale gdy już sytuacja się uspokoi, nadrobię zaległości z Dagmarą. Znów będziemy blisko… – odparłam bez przekonania.

– Nie, nie będziemy – usłyszałam głos mojej trzynastoletniej córki. Drżący, zdenerwowany.

Stała w drzwiach do pokoju i patrzyła na nas ze łzami w oczach. Byłam przekonana, że jej nie ma, że spędza noc u przyjaciółki.

– Daga, co tu robisz? – poderwałam się z fotela i podeszłam do niej. Cofnęła się. Ten ruch był tak boleśnie zaskakujący, że zatrzymałam się w miejscu. – Dagmara, córeczko… – szepnęłam.

– Nie mów do mnie tak. Nie masz prawa! Rzucasz nas…

– Nie rzucam, zabieram cię ze sobą…

– Ale ja nie chcę! – zaczęła krzyczeć. – Chcę zostać z tatą. On się mną opiekuje, ty tylko z doskoku. On trzyma tę rodzinę. On kocha mnie i kocha ciebie. A ty kochasz tylko siebie i tę głupią pracę. Idź, poradzimy sobie bez ciebie, tak jak do tej pory.

Odwróciła się i uciekła do swojego pokoju

Stałam jak zmartwiała. Byłam pewna, że Tomasz nie będzie sprawiał mi trudności, był zbyt miękki i ugodowy. Ale że córka mnie odrzuci?

– Myślę – usłyszałam za sobą głos Tomka – że nie powinnaś tu mieszkać.

Miał rację. Pojechałam do mieszkania Romana. Tego wieczora mieliśmy iść na kolację ze znajomymi. Gdy przyjechałam, ubierał się właśnie.

– Pośpiesz się, musimy wyjść za godzinę. Jak poszło?

– Fatalnie – usiadłam na krześle bez sił. Byłam przybita i skołowana.

– Odmówił ci rozwodu bez orzeczenia o winie? Chce pieniędzy. Oni zawsze chcą się tylko nachapać.
Skrzywiłam się.

– Nie. Dagmara nie chce odejść.

Spojrzał na mnie.

– Przecież ona ma trzynaście lat. Nie ma prawa głosu. Mój adwokat to załatwi. A jak twój mąż będzie się stawiał, to go zniszczymy. Ty jesteś matką, dziecko należy do ciebie. Z drugiej strony, równie dobrze możesz zostawić ją u ojca. Będziesz płaciła alimenty i widywała ją co tydzień.

Patrzyłam na niego, słuchałam jego słów i czułam coraz większy dysonans. Jak to mam zostawić córkę u ojca i widywać ją raz na tydzień? Jak to nie ma prawa głosu? Jak to zniszczyć Tomka? O czym on w ogóle mówi?

Pogonił mnie, ubrałam się i poszliśmy na kolację z jego przyjaciółmi. I znów rozmawialiśmy o tym samym, giełda, pieniądze, kto z kim… W końcu przestałam brać udział w konwersacji, bo czułam narastające znudzenie i znużenie. Patrzyłam na Romana, który niby mnie kochał, ale który nie zauważył, w jakim stresie jestem.

Wiedział, co jest dla mnie ważne, ale nie brał tego pod uwagę. Patrzył na świat tylko z własnej perspektywy, niezdolny wczuć się w inną osobę.

A Tomek potrafił. I chciał

I nagle w połowie deseru tak bardzo za nim zatęskniłam, że odłożyłam widelczyk, wstałam od stołu i bez słowa wyszłam. Wzięłam taksówkę i pojechałam do domu. Drżałam z napięcia i lęku, czy nie jest za późno.

Było dobrze po dwudziestej drugiej i Daga pewnie już spała. A może nie? Może siedzieli razem w ciepłej kuchni i płakali za mną. Bo mnie kochali. A ja kochałam ich. I chciałam znów siedzieć z nimi, śmiać się, gadać jeden przez drugiego.

Boże, jaka ja byłam głupia! Jakie głupie były Olga i Teresa. To jest przecież prawdziwe życie. Przynajmniej dla mnie. I nic innego się nie liczy.

Zadzwoniłam do drzwi. Gdy Tomek otworzył, spojrzał na mnie i chyba już wszystko wiedział, bo bez słowa wciągnął mnie przez próg do mieszkania i przytulił. Po chwili poczułam, jak z boku wtula się we mnie córeczka. Odetchnęłam. Zresztą, jak powiedział mi kiedyś Tomek, kiedy się kocha, to nigdy nie jest za późno.

Czytaj także:
„Uwzięłam się na nielubianego ucznia, a on odpłacili mi pięknym za nadobne. Nie mam już czego szukać w zawodzie nauczyciela”
„Mój narzeczony myśli, że to on mnie poderwał. Jeszcze nie wie, że to ja, aby go zdobyć, uknułam naprawdę słodką intrygę”
„Mój facet zamiast kwiatów, dawał mi na imieniny sprzęty AGD. Gdy się wyprowadzał, zabrał wszystkie ze sobą”

Redakcja poleca

REKLAMA