W końcu dostałam niezłą ofertę. Przez internet znalazłam mieszkanie w kamienicy, bo chciałam mieszkać w śródmieściu, a poza tym wydawało mi się, że w starym budynku będę miała szansę na lepsze poznanie sąsiadów niż na nowoczesnym i anonimowym osiedlu.
Już drugiego dnia po przeprowadzce napiekłam babeczek i przeszłam się po trzech piętrach naszego domu. Spodziewałam się głównie starszych osób i dużej ilości piesków, ale moje przeczucia sprawdziły się tylko w części.
Bo pod numerem dwunastym drzwi otworzył mi półnagi mężczyzna, który mógłby z miejsca dostać rolę w filmie o komandosach.
– O matko! – wystraszył się na mój widok. – Przepraszam, myślałem, że to kurier z moją paczką. Momencik!
Pognał w głąb mieszkania i wrócił w obszernej bluzie
Przyznaję, że to mnie wzruszyło i zaintrygowało. Kim mógł być facet, który tak dobrze wyglądał bez ubrania i jednocześnie wstydził się bez niego pokazać obcej kobiecie?
Odpowiedź nadeszła po piętnastu minutach rozmowy, przy babeczkach i herbacie ziołowej. Okazało się, że Błażej jest trenerem personalnym i do tego coachem zdrowego odżywiania. Z entuzjazmem pokazywał mi zielony jęczmień i inne superfoods, bo tak nazywał arsenał produktów w swojej kuchni.
Był młodszy ode mnie o pięć lat i też niedawno się przeprowadził z mniejszej miejscowości. Szybko się zorientowałam, że jeszcze do niego nie dotarło, jakie wrażenie robi na kobietach. Był skromny, nieco nieśmiały, powiedziałabym nawet: z lekkim kompleksem, że pochodzi z prowincji.
Po kwadransie byłam nim całkowicie zauroczona i nie chodziło o jego fantastyczną sylwetkę. Podobała mi się pasja, z jaką opowiadał o zdrowiu i badaniach medycznych, imponowała mi jego wytrwałość i pracowitość, bo takiego ciała nie osiąga się z dnia na dzień.
No i zwyczajnie dobrze się przy nim czułam
Odważyłam się też na próbę flirtu, rzuciłam jakąś dwuznaczną uwagę, bawiłam się włosami, uśmiechałam czarująco i…nic. Zupełnie nic. Błażej rozmawiał ze mną jak z dobrą znajomą, ale nic nie wskazywało na to, że zamierza podjąć grę. Ale kiedy się żegnałam, podszedł jakoś tak blisko i zrobił gest, jakby chciał mnie pocałować w policzek. Drgnęłam, zaskoczona, a on natychmiast się spłoszył i niemal odskoczył ze dwa metry do tyłu.
– Yyy, przepraszam… znaczy… yyy… do widzenia! – rzucił, czerwieniąc się.
Wyszłam na miękkich nogach, z nadzieją, że będziemy na siebie regularnie wpadać. Ale przez następne dwa tygodnie nadzieja się nie spełniła. Może pracowaliśmy w różnych godzinach, a może Błażej mnie unikał po tym niedoszłym buziaku. W każdym razie z każdym dniem coraz bardziej chciałam spotkać swojego nieśmiałego i przystojnego sąsiada, ale się nie udało.
I wtedy przyszedł do mnie bardzo ważny list polecony
To znaczy, miał przyjść do mnie, było na nim moje imię i nazwisko, ale nadawca popełnił czeski błąd i zamiast mojego numeru mieszkania – dwadzieścia jeden – wpisał dwanaście. Listonosz jeszcze mnie nie znał, więc po prostu wrzucił awizo do skrzynki z numerem dwanaście. Tej Błażeja.
Sąsiad zjawił się u mnie wczesnym wieczorem. Znowu ubrany w obszerną bluzę, jakby się bał przyznać do swojego fantastycznego ciała.
– Yyy… cześć – zaczął jak nastolatek na korytarzu szkolnym. – Mam dla ciebie awizo, wylądowało w mojej skrzynce.
Mogłeś po prostu wrzucić je do skrzynki – pomyślałam i uśmiechnęłam się w duchu.
– Och, tak, dzięki! Czekam na to pismo od miesiąca! – wzięłam świstek i zaprosiłam go gestem do mieszkania. – Mam właśnie ciastka. Testuję przepis bezglutenowy dla mojego brata. Chodź, powiesz mi, czy to się da zjeść.
Wiedziałam, że ograniczał gluten, więc byłam niemal pewna, że przyjmie zaproszenie. I rzeczywiście, wszedł do mojej kuchni. Zgadłam też, że chętnie porozmawia o tym przepisie, żeby włączyć go do jadłospisu swoich klientów.
Tym razem spędziliśmy razem półtorej godziny, chociaż minęło nam to jak pięć minut. Miałam nie tylko bezglutenowe ciasteczka, ale też białe wino i chociaż Błażej na początku się wzbraniał, to jednak wypiliśmy po lampce. A potem zgłodnieliśmy i zrobiłam kanapki. Zdecydowanie za dużo kanapek.
– Kurczę, rano mam badania i muszę być na czczo – rzuciłam, patrząc na kromkę z serkiem i wędzonym łososiem. – Wieczorem to będzie niejadalne. Może zabierzesz na jutro na śniadanie?
Dał się przekonać i włożyłam kanapeczki do pojemnika wielokrotnego użytku.
– Podrzucisz mi go w wolnej chwili – zasugerowałam, a on kiwnął głową.
Zapukał kolejnego dnia wieczorem
Pojemnik był umyty i wysuszony, a Błażej pachnący dobrymi perfumami i był w nowej, uroczej bluzie z Minionkami.
– Fajna bluza – pochwaliłam. – Też lubię Minionki.
Godzinę później już oglądaliśmy naszą ulubioną kreskówkę na moim laptopie. Wiedziałam jednak doskonale, że chociaż Błażej zerkał na mnie, kiedy myślał, że tego nie widzę, to nie zrobi żadnego gestu, by mi okazać, że mu się podobam. Musiałam całkowicie przejąć inicjatywę.
Inicjatywa przybrała postać głodnej kobiety, która koniecznie musi coś zjeść, ale nie ma nic w lodówce. Zapytałam więc sąsiada, czy ma może jajka, to bym pożyczyła i zrobiła jajecznicę. Miał.
Myślę, że gdyby nie miał jajek, miałabym spory problem, bo poza rozbiciem ich na patelni niewiele umiem zdziałać w kuchni.
Fakt, upiekłam bezglutenowe ciasteczka, ale nie dodałam skromnie, że dopiero za czwartym razem wyszły mi względnie jadalne. A Błażej przyszedł szóstego dnia.
Wyjaśnię: szóstego dnia z kolei, kiedy piekłam ciasteczka z tego samego przepisu z jednej strony internetowej, doskonaląc się w tej sztuce, a zarazem rozmyślając nad tym, ile czasu jeszcze moi współpracownicy wytrzymają codzienne dokarmianie ich tymi samymi wypiekami.
Ale udało mi się
Kiedy Błażej zapukał z awizem w ręku, ciasteczka – jak każdego wieczoru od niemal tygodnia – były świeżutkie i pachnące, prosto z piekarnika. Tu oczywiście powstaje pytanie: skąd wiedziałam, że Błażej zapuka?
No stąd, że ów superważny list został nadany przeze mnie. Włożyłam do koperty jakąś przypadkowo wydrukowaną stronę, zaadresowałam z błędem w numerze mieszkania i nadałam w innej dzielnicy miasta. A potem czekałam, czy przynęta chwyci.
Błażej, mój obecny narzeczony, do dzisiaj nie wie o tym drobnym podstępie. Sądzi, że to on wykazał się inicjatywą, bo przecież mógł mi wrzucić awizo do skrzynki, a tak wspaniale wykorzystał okoliczności i odważnie zapukał do moich drzwi.
Nie wie również, że nieprzypadkowo dałam mu kanapki w wielorazowym pojemniku tylko po to, żeby miał kolejny pretekst do zjawienia się na moim progu.
Jest również przekonany, że to on wtedy wystąpił z propozycją zrobienia mi jajecznicy i nie pamięta, że delikatnie go na ten pomysł naprowadziłam. O tym, że pierwszy raz w życiu oglądałam Minionki dopiero z nim, dowie się w swoim czasie. Albo i nie.
Bo mój ukochany naprawdę jest bardzo nieśmiały i uważa za ogromny sukces to, że mnie poderwał.
Rozumiecie? ON poderwał MNIE!
– Spodobałaś mi się już w momencie, kiedy cię zobaczyłem – wyznał mi na początku naszego związku, który to początek datujemy na dzień po sławetnej jajecznicy. – Bardzo chciałem cię bliżej poznać! Kombinowałem, jakby tu do ciebie wpaść pod jakimś pretekstem, no i proszę! Dostałem awizo dla ciebie!
No i jak mu powiedzieć, że list wysłałam sama do siebie, żeby mu ten pretekst dostarczyć? Jest taki szczęśliwy, że zdobył kobietę swojego życia, bo tak mnie nazywa, że chyba nie ma znaczenia, co dokładnie się wydarzyło.
Zresztą, jestem pewna, że w końcu będzie odpowiedni moment, żeby mu to wszystko opowiedzieć. Przecież musi znać wszystkie fakty, skoro historię naszego poznania będziemy opowiadać wnukom, prawda?
Czytaj także:
„Mam się za weterana związków damsko-męskich, ale takiej żądzy nigdy nie przeżyłem. Czuję się jak nowicjusz”
„Przez naiwność straciłam dorobek życia. Miałam piękny dom i szastałam kasą, teraz gniję w kawalerce i liczę każdy grosz”
„Sprytna naciągaczka wcisnęła mi łzawą historię, a ja ruszyłam na pomoc. Jaki trzeba mieć tupet, by wymyślić coś takiego?”