Z nas trzech Alicja była najładniejsza i najzdolniejsza, ale ponieważ z racji dużej różnicy wieku wzbudzała zarówno we mnie, jak i Eli uczucia macierzyńskie, znosiłyśmy jej supremację z godnością. Życie rozrzuciło nas po całej Polsce i nie było w tym nic dziwnego, że kiedy już wyrwałyśmy się z mazurskiej wsi, żadna z nas nie miała zamiaru tam wracać. I tak ja wylądowałam w Sopocie, Ela pod Wrocławiem, a Alicja w stolicy.
Długo byłyśmy blisko
Dopóki rodzice żyli, spotykałyśmy się w rodzinnym domu w czasie świąt, a potem… No cóż, potem w zasadzie się nie spotykałyśmy, chyba że którejś wypadła podróż przez okolicę. Najpierw zdarzało się to całkiem często, potem, w miarę starzenia się – rzadziej. Może i Polska nie jest rozległym krajem, jednak podróż z jednego krańca na drugi potrafi być męcząca jak diabli! Gdybyż jeszcze można było zrobić przystanek w Warszawie…
Niestety, Alicja wciąż albo była na najlepszej drodze do rozwodu, albo przeżywała ze swoim Krzysiem kolejny miesiąc miodowy, i żadna z nas nie miała ochoty wchodzić w skrajne klimaty. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, obie nie znosiłyśmy pięknego Krzysztofa i nie mogłyśmy się wręcz doczekać, kiedy Alicja zmądrzeje i przegoni pasożyta na cztery wiatry.
Cud, niestety, nie nastąpił i sam los musiał upomnieć się o naszą małą księżniczkę: którejś nocy palant zjechał z mostu wprost do przydrożnego stawu, jeszcze w towarzystwie kochanki. Tak nam ulżyło, że nawet nie zaprzeczałyśmy, gdy Alicja w czasie pogrzebu uparcie nazywała ją asystentką, chociaż jakąż to asystentkę mógłby mieć hydraulik? Podzieliłyśmy się opieką nad wdową bolejącą – Alicja najpierw spędziła dwa miesiące w Sopocie, u mnie, potem jeden u Eli i jej męża na Dolnym Śląsku i jakoś dotarło w końcu do tej zakutej pały, że nie ma po kim rozpaczać.
3 miesiące temu zadzwoniła do mnie Ela
Z nowiną, że będąc przez dwa dni w stolicy i nocując u Alicji, zyskała niezachwianą pewność, że siostrunia kogoś ma. Cały czas czaiła się z telefonem na balkonie, puszczała głupie uśmieszki ni z gruszki ni z pietruszki i ogólnie była tajemnicza, a jednocześnie wydawała się w charakterystyczny sposób szczęśliwa.
– No, nie gadaj! – aż mnie zatchnęło. – Myślałam, że do końca życia będzie polerować płytę nagrobną Krzysia własnymi łzami!
– Należy częściej dzwonić – poleciła mi Ela. – Może Alicja się wygada.
Plany planami, ale ostatecznie cała sprawa wypadła mi z głowy, bo właśnie rodził się mój pierwszy wnuczek i strasznie mnie ten fakt zaabsorbował. Powiedzmy sobie szczerze, przychodzi czas, gdy fascynacja amorami blednie w obliczu naprawdę epokowych wydarzeń. Mały Franek skończył miesiąc, gdy Alicja zadzwoniła z pytaniem, czy mogłaby wpaść na weekend. Zaraz jesień, potem zima, a ona tęskni za Bałtykiem!
– Wiesz, od zawsze miałam takie marzenie – wyznała. – Zachodzące słońce, dłonie w dłoniach, zakochani idą plażą ku jesieni… – zanuciła.
Sporo trwało, zanim się odetkałam.
– Znaczy się, masz kogoś?
– Och, Kamil jest cudowny – zaczęła, jakby tylko czekała na sygnał. – Romantyczny, do tego abstynent, nawet wegetarianin. Z wyglądu szyk i klasa, Bożenko. Muszę ci go przedstawić!
Wieczorem zadzwoniłam do Eli. Tak się podekscytowała, że też chciała przyjechać, ale ją zastopowałam – nie róbmy zbiegowiska, bo facet sobie pomyśli, że Alicja to jakiś wybrakowany towar.
– Dobra – zgodziła się siostra. – I tak bym nie mogła przyjechać, mam komisję na grupę inwalidzką. Ale będę dzwonić!
Faktycznie, przystojny...
Chałupę wypucowałam na glanc, przygotowałam się kulinarnie na cały weekend. Zdziwiło mnie, że wybierają się do mnie pociągiem, ale siostra twierdziła, że tak jest romantyczniej, więc uznałam, że to nie moja sprawa. Kiedy usłyszałam dzwonek domofonu, najpierw zerknęłam zza firanki.
– To teraz jeszcze czekamy na klasę i szyk – mruknęłam i wcisnęłam guzik.
Na powitanie cmoknął mnie w rękę i wyciągnął zza pleców bukiet maleńkich różyczek, do których chwilę później dołożył butelkę whisky wyjętą z neseserka. Alicja miała minę, jakby właśnie wygrała w totka główną wygraną. Właśnie się zastanawiałam, kto zaplanował to wejście smoka, gdy Kamil powiedział:
– Jedna rzecz w Sopocie jest do bani. Leży za daleko od stolicy, ha, ha!
Wydało mi się to średnio zabawne, ale ostatecznie to nie ja tłukłam się kilka godzin pociągiem, podobno w dodatku przepełnionym. Po obiedzie Alicja rzuciła hasło, by iść nad morze. Pomyślałam, że na pewno woli być na plaży sama z Kamilem i wymówiłam się koniecznością drzemki.
– Starość nie radość – wzruszyłam ramionami.
Wrócili po jakichś dwóch godzinach, podobno bardzo wiało. Kamil twierdził, że ma pełno piachu w oczach, narzekał też na psy.
– Niby kurort europejskiej klasy, a wszędzie kundle – burczał. – Długo bym się zastanawiał, zanim bym położył się na piasku, oj, długo.
– Jutro mogę wam dać ręczniki plażowe, jeśli będziecie chcieli się poopalać – zaproponowałam.
Spojrzał na mnie z urazą
Alicja zaproponowała, żebyśmy jeszcze wieczorkiem wyskoczyli we trójkę na Monciak, ale delikatny Kamil wymówił się bólem głowy, którego nabawił się od nadmorskiego wiatru. Położył się wcześniej, Alicja poszła razem z nim, ale po jakimś kwadransie wysunęła się z sypialni.
– Śpi – stwierdziła. – No i jak ci się podoba? Klaus Maria, co? – puściła oko.
Pierwsze, o czym pomyślałam, to rola barona Blixena w „Pożegnaniu z Afryką”, i wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z faktu, że raczej tego całego Kamila nie polubię. A potem zrobiło mi się głupio, że kolejny raz kwestionuję wybór siostry, i zaczęłam gadać, że owszem, bardzo przystojny i takie tam dyrdymały.
– Gęba na kłódkę, Bożena – zapowiedziałam sobie następnego rana, gdy zaraz po wstaniu z łóżka usłyszałam z łazienki burkliwy głos Kamila.
Narzekał na dom, w którym nie ma porządnej kabiny prysznicowej, tylko jakaś przedpotopowa wanna. Odetchnęłam, gdy wyszli do miasta.
– Przede mną jeszcze jakieś 40 godzin męki – skonstatowałam. – Potem siostra zabierze męczyduszę i do widzenia. Dam radę.
– To naprawdę skandal – oburzał się Kamil. – Leją wszędzie i nic! Nie możecie z tym czegoś zrobić?
– Odstrzeliwujemy bydlaki! – nie wytrzymałam w końcu. – Ale w weekendy miejski myśliwy ma wolne.
Aż mu widelec wypadł z ręki, a potem uznał to za kpiny z własnej szanownej osoby. Jakieś szesnaście godzin przed końcem wizyty znienacka awansowałam na wroga numer 1. Nawet uwaga Alicji, że kiedyś pisałam czarne komedie dla miejscowego radia, niewiele zmieniła.
Ledwo wrócili, na wokandę wrócił temat psów
– To był żart – uściśliłam.
– Dziwne poczucie humoru macie tu na prowincji – wzruszył ramionami. – Podobnie jak ceny. Trzy dychy za lodowy puchar, no nie, Alicka?
Alicka, matko święta! Gdzie ona go wykopała? Na buraczanym polu? Podczas prognozy pogody Kamil prychał z taką satysfakcją, jakby właśnie trafił na ślad międzynarodowego spisku.
– Wczoraj mówili, że do poniedziałku murowana pogoda, a teraz się okazuje, że na Wybrzeżu możliwe opady. Super, tego nam jeszcze brakowało!
– Przecież i tak jutro wracamy, misiu – siostra pocałowała go w policzek. – Ja nawet lubię jechać w pociągu, gdy o szyby zacina deszcz – rozmarzyła się. – Zawsze wtedy przypomina mi się, jak jeździłam do Olsztyna do liceum i cieszę się, że mam to już za sobą…
Cała Alicja, dla niej zawsze szklanka jest w połowie pełna, ona potrafi znaleźć jasny punkt nawet w pozornych ciemnościach! Szkoda, strasznie szkoda jej dla takiego palanta, dlaczego zawsze przyciąga frustratów? Ja, co prawda, się rozwiodłam, ale złego słowa nie powiem na mojego Radka. Mężem był dobrym, ojcem jeszcze lepszym, a że pragnął wyjechać na stałe do Australii, gdzie dostał propozycję pracy, to po co miałam stać mu na drodze? Do dziś pisujemy do siebie, a czasem nawet gadamy przez Skype’a, chyba odrobinę oboje zdziwieni naszym wzajemnym przywiązaniem.
Tymczasem zbliżał się wieczór
Zaproponowałam wypad do kina, lecz siostra stwierdziła, że to przecież ostatni wspólny wieczór i szkoda go marnować. Lepiej pogadać, powspominać… Nakryłam stół, ona otworzyła butelkę whisky, na co Kamil mruknął coś o nietrafionej inwestycji. Że niby na ten prowincjonalny standard żytniówka byłaby w sam raz. To ci dopiero klasa i szyk – pomyślałam i spojrzałam na siostrę, ale gapiła się na Kamila z takim uwielbieniem, że chyba nawet nie dotarła do niej treść jego słów.
Przełknęłam zniewagę, z satysfakcją wyobrażając sobie portret Kamila, jaki odmaluję nazajutrz w czasie rozmowy telefonicznej z Elą. Już ja ją przygotuję na ewentualną wizytę absztyfikanta, tam nie pójdzie mu tak łatwo, bo siły będą wyrównane: mąż Eli to bystrzak i poradzi sobie z prostakiem tak elegancko, że nawet Alicja się nie zorientuje, co zaszło. Póki co, amant siostry siedział w kącie nabzdyczony, upewniając się co chwilę, czy też słyszymy, jak deszcz wali o szyby. Godzinę wcześniej dzwonił do matki i okazuje się, że w stolicy piękna pogoda!
– Dasz wiarę, słonko? – zwrócił się do Alicji. – Tłuc się taki kawał drogi zatłoczonym pociągiem, żeby podziwiać deszcz! Jednak ludzie, którzy twierdzą, że lepiej wyjechać za granicę niż nad Bałtyk, mają świętą rację. Jest taniej, pogoda gwarantowana i pewnie plaże, które nie cuchną jak miejski klozet.
– Zgadzam się – przytaknęłam z entuzjazmem. – Osobiście polecam Dominikanę, czysta poezja. W listopadzie na Punta Cana jest ponad 25 stopni, nawet na wakacje nie trzeba czekać! – stwierdziłam.
Siedziałam sobie uśmiechnięta ze szklaneczką w dłoni, a on nie wiedział, co powiedzieć, tym bardziej że Alicja już się napaliła na kolejny wyjazd. Karaiby byłyby cudowne!
Bęcwał nie połapał się, że z niego kpię
Widziałam to raczej w ciemnych barwach, no chyba że Kamilek ma jakiegoś wujka w Santo Domingo, któremu zwali się na krzywy ryj z narzeczoną. Whisky, choć pożałowana, wprawiła mnie w doskonały nastrój. Potakiwałam wszystkim bzdurom wygłaszanym przez Kamila, na wyścigi z Alicją przekonywałam go, jaki jest nadzwyczajny i mądry… Dawno się tak dobrze nie bawiłam, muszę chyba zachować butelkę, żeby nie zapomnieć, co to za trunek!
– Dziękuję ci za wszystko, Bożenko – nazajutrz na dworcu siostra rzuciła mi się w ramiona. – Było cudownie!
– Wsiadaj już, Alicka – marudził Kamil, wychylając się przez okno. – Masz bilety w torebce, a konduktor już gwizdał do odjazdu. Nie mam zamiaru mieć przez ciebie nieprzyjemności.
Siostra cmoknęła mnie ostatni raz i wskoczyła do pociągu.
– Życzę wam pięknej pogody w stolicy – krzyknęłam jeszcze za nimi małodusznie i zostałam na peronie wystarczająco długo, by mieć pewność, że na pewno odjechali.
Uff! Przecież Kamil mógł zażądać osobistego przedziału i, nie dostawszy go, wysiąść na znak protestu! Prosto z dworca poszłam na plażę i z kawą kupioną po drodze uwaliłam się na piasku. Nad samym brzegiem morza baraszkowały dwa owczarki niemieckie, mając w poważaniu sugestie właścicieli, którzy próbowali je odwołać, a w końcu, śmiejąc się z własnej nieskuteczności, zaczęli rozmawiać.
– Kocham to miejsce – mruknęłam, z przymkniętymi oczami chłonąc ostatnie w tym roku promienie letniego słońca i pozwalając, by coraz bardziej porywisty wiatr rujnował mi fryzurę.
Wieczorem dostałam od Alicji maila
Jeszcze raz dziękowała za gościnę i siostrzane wsparcie.
„Było super, myślę, że warto byłoby to powtórzyć, Bożenko – entuzjazmowała się. – Kamil też jest za, pod warunkiem że pogoda będzie lepsza. Może wspólne święta?” – zapytała na koniec.
– Po moim trupie – mruknęłam, wyłączając pocztę. – Chyba że zmienisz wielbiciela na bardziej akceptowalny egzemplarz, siostrzyczko.
Włączyłam ulubiony serial i rozsiadłam się bezwstydnie z nogami na stoliku, tak jak lubię najbardziej. Wtedy zadzwonił telefon.
– Hej, Bożenka – usłyszałam w słuchawce głos najstarszej z nas, Eli. – I jak tam, pojechali już? Nie mogłam się doczekać! Opowiadaj i nie próbuj nawet mnie zbywać brakiem czasu.
– Na przyjemne chwile zawsze mam czas – uśmiechnęłam się, sięgając po pilota i wyłączając bez żalu telewizor. – No więc, słuchaj, moja droga Elu – rozparłam się wygodnie. – Czy wiesz, że mamy tu, w Sopocie, najbardziej zasikaną przez psy plażę w Europie, a może i na świecie?
To była długa opowieść. I tak, jak sądziłam, satysfakcjonująca.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”