„Bezpański kot okazał się bardziej oddany niż mój mąż. Cap tylko leżał na kanapie. To zwierzę pokazało mi, czym jest miłość”

Kobieta odnalazła kota fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Życie pod jednym dachem z takim śmierdzącym leniem doprowadzało mnie do szału. Przez całe dnie nie mam się do kogo odezwać, bo przecież wszystko, co mówię jest zdecydowanie mniej ważne, niż kolejny odcinek jakiegoś durnego serialu o motoryzacji, czy meczu piłki nożnej. Moje małżeństwo już dawno umarło”.
/ 21.08.2022 09:15
Kobieta odnalazła kota fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Zwierzęta to obowiązek. Zawsze dziwiłam się właścicielom psów, którzy wychodzili ze swoimi pupilami wczesnym rankiem lub późnym wieczorem. Wiosenne i letnie spacery byłam jeszcze w stanie zrozumieć.

W końcu, kiedy jest ciepło i widno, to wyjście do lasu z psem może być nawet przyjemne. Ale zimą? Co to za frajda stać na mrozie i czekać, aż pies zrobi siku i się wybiega? Ja sama nigdy  nie chciałam się tak poświęcać.

Koty też bywają męczące

Może nie trzeba ich wyprowadzać, ale za to uwielbiają drapać meble i uciekać na balkon sąsiada. No a poza tym trzeba im dawać jeść, co chwilę zmieniać żwirek w kuwecie i w ogóle poświęcać  mnóstwo swojego cennego czasu. Dlatego nie planowałam mieć zwierzęcia. Ale los zdecydował za mnie…

Pewnego dnia siedziałam w pracy i rozmawiałam z szefową, gdy nagle drzwi leciutko się uchyliły. Spojrzałyśmy w ich stronę i obie otworzyłyśmy oczy ze zdumienia. Do pokoju wszedł biały kot, po czym bezceremonialnie wskoczył mi na kolana, zamruczał
i zwinął się w kłębek.
Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana.

– To pani kot? – spytała wkurzona szefowa. – Przecież to jest szpital! Proszę go stąd natychmiast zabrać!

Pani Krystyna nie cierpiała zwierząt i zawsze dostawała prawdziwej histerii, gdy po terenie przyszpitalnym kręciły się bezpańskie psy albo koty.

– Nie, nie… to nie mój, ale zaraz się go pozbędę – mruknęłam, po czym wstałam i szybko wyniosłam kota na dwór, zanim rozpętała się afera.

Myślałam, że mam go z głowy, ale myliłam się. O szesnastej skończyłam pracę i wyszłam ze szpitala. Przez chwilę stałam nieruchomo na schodach, grzejąc twarz w promieniach słońca, gdy nagle moich nóg dotknęło coś miękkiego. Spojrzałam w dół.

– Znowu ty? A psik! Psik! – pogoniłam kota, który łasił się do mnie.
Nie wyglądało na to, że zamierza się odczepić, więc po prostu ruszyłam przed siebie szybkim krokiem. Raz po raz oglądałam się, ze zdumieniem stwierdzając, że cały czas za mną idzie.

Jakim cudem tam za mną przybiegł?

Tupałam nogą i prychałam, żeby go odstraszyć, ale uparcie podążał moim śladem. Póki szłam polną drogą, nie przejmowałam się nim za bardzo, jednak gdy dotarłam do ulicy, zrezygnowana wzięłam go na ręce.

– Przeżyłeś spotkanie z szefową, więc głupio byłoby nie przeżyć kontaktu z ruchliwą ulicą. Wierz mi, szefowa potrafi być gorsza od rozpędzonego auta – powiedziałam do białasa i przeszłam z nim na drugą stronę. – Zrobimy tak: dzisiaj przenocujesz u mnie,
a jutro po pracy zawiozę cię do schroniska. Dobrze? Raczej nie wyglądasz na kota, który zgubił dom, więc pewnie trzeba ci jakiegoś poszukać…

Doniosłam go do domu, a potem przygotowałam mu posłanie i miski z mlekiem i wodą. Wiedziałam, że mąż nie będzie zadowolony, ale w sumie, on i tak niezbyt się czymkolwiek interesuje. W głowie mu tylko piwsko i telewizor. Pewnie, gdyby nie fakt, że kot zamiałczał donośnie zaraz po wejściu do mieszkania, stary cap nawet by się nie zorientował. 

Życie pod jednym dachem z takim śmierdzącym leniem doprowadzało mnie do szału. Przez całe dnie nie mam się do kogo odezwać, bo przecież wszystko, co mówię jest zdecydowanie mniej ważne niż kolejny odcinek jakiegoś durnego serialu o motoryzacji, czy meczu piłki nożnej. Moje małżeństwo już dawno umarło, trwam w nim z przyzwyczajenia, bo co mam innego zrobić? Kto by zechciał 45 letnią staruchę, bez dzieci i teraz w dodatku z przybłąkanym kotem. Jestem skazana na życie z tym chłopem. 

Myślę, że głównie to kierowało moim serce, gdy brałam tego kocura. Nigdy nie lubiłam zwierząt, ale gdy on zaplątał się koło mojej nogi, poczułam ciepło i miłość, która od dawna była nieobecna w moim życiu. Nie wiedziałam jakie są potrzeby takiego zwierzęcia. Na szczęście pomyślałam też o kocim jedzeniu, ale uznałam, że skoro jutro lokatora miało już nie być, to nie ma sensu zaopatrywać się w puszki i chrupki. Dałam mu za to parówkę.

Do wieczora kot cały czas trzymał się blisko mnie. Szedł za mną nawet do toalety, a gdy tylko wyszłam do sklepu, rozpaczliwie miauczał i drapał w drzwi. W nocy też mi nie odpuścił. Ułożył się przy moim boku, włożył łebek w moją dłoń i spał tak do rana.

Bałam się zostawić kota w domu

Następnego dnia przed wyjściem do pracy miałam nie lada dylemat. Bałam się zostawić kota w domu. Roman wykrzyczał mi w twarz, że sierściucha ma nie być jak wróci z pracy, a z drugiej strony nie chciała wyrzucać go na dwór. A jak go cos potrąci? Przeniosłam więc kocią leżankę na balkon, wlałam do miski mleko, a na spodeczku położyłam pokrojonego kurczaka. Po cichu zamknęłam balkon i poszłam do pracy, obiecując sobie, że zwolnię się wcześniej i odstawię kota do schroniska.

Przepracowałam może ze dwie godziny, gdy nagle do pokoju wmaszerował „mój” kot i tak jak poprzedniego dnia bezceremonialnie wskoczył mi na kolana. Dobrze, że tym razem nie było w pokoju szefowej!

„Jakim cudem tu za mną przybiegł? Przecież zamknęłam go na balkonie!” – pomyślałam zdumiona, ale nie było czasu na zastanawianie się, bo w każdej chwili mogła tu wpaść przełożona.
Owinęłam białasa w chustkę i wyniosłam go na dwór. Strażnika poprosiłam, żeby go nie przeganiał.

– To pani kot? – zdziwił się.

– A mój! – potwierdziłam i w tym samym momencie zdecydowałam, że jednak nikomu go nie oddam.

W końcu nawet mój mąż nigdy nie wyszedł po mnie do pracy… Nawet kot jest wierniejszy niż ten stary cap.

Przez kolejne godziny trudno mi było się skupić. Co chwilę wyglądałam przez okno i wypatrywałam wiernego zwierzaka. Usadowił się pod karetką i bacznie obserwował moją pojawiającą się w oknie głowę, a kiedy wyszłam z budynku, przybiegł do mnie.

– Ma już imię? – zapytał ochroniarz. – Bo ja to bym ją ochrzcił Erka. Cały dzień leżała pod karetką. Musi panią bardzo kochać...

Na te słowa łzy naszły mi do oczu. No tak, to się nazywa bezwzględna oddana zwierzęca miłość.

Czytaj także:
„Mój zięć uwielbiał mi umniejszać. Pajac lekceważył mój intelekt do momentu, aż nie wygrałam fortuny w teleturnieju”
„Uratowałam życie przypadkowego mężczyzny. Ludzie mijali nas bez żadnych refleksji, podczas gdy ja walczyłam o jego oddech”
„Mama latała z kwiatka na kwiatek i wracała skruszona do ojca. Jak frajer brał wszystko na klatę, bo kochał ją ponad życie”
 

Redakcja poleca

REKLAMA