„Porzuciła mnie bez słowa, a po latach, na łożu śmierci błaga o wybaczenie. Mam się użalać nad matką, której nie znam?”

Kobieta, którą odnalazła matka fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Nie ma sensu licytowanie się, której z nas trafił się gorszy los. Grunt, że się odnalazłyśmy. Gdyby wtedy nie było nas w domu… Gdybyśmy zignorowali pukanie do drzwi… Nie chcę myśleć o tym, co by było, gdyby. Żyję tu i teraz”.
/ 01.07.2022 10:30
Kobieta, którą odnalazła matka fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Dom, w jakim się wychowałam, to niby taki sam dom jak każdy inny. Ma ściany, okna, drzwi, dach, tak, to najważniejsze, że ma dach. W środku są meble i typowe pomieszczenia: sypialnie, salon, łazienki, kuchnie, korytarz… Tyle że było tego trochę więcej. Bo i nas było więcej.

Nie pamiętam, jak się tu pojawiłam. Miałam ze dwa tygodnie, kiedy pozostawiono mnie w koszyku na progu kościoła. Byłam zdrowa, porządnie ubrana i miałam przy sobie list, który dostałam potem na własność. Nigdy go nie przeczytałam, choć wiele razy mnie kusiło. Ale czy słowa tam zapisane cokolwiek by zmieniły? Nie. Żyłam tu i teraz.

Czy obwiniałam moich rodziców, że mnie porzucili? I tak, i nie. Tęskniłam, potwornie tęskniłam za rodziną. Za tym, żeby mieć mamę i tatę, a nie tylko pracowników ośrodka, którzy bardzo się starali, ale nie mogli dać nam tego, czego potrzebowaliśmy. Płakałam nocami, nie mając się do kogo przytulić, z kim porozmawiać o moich kłopotach, miłościach…

Ale było, jak było. Nie miałam na to wpływu

Podobnie jak na to, że nie trafiłam do adopcji, choć niby noworodki brano jak świeże bułeczki. Przeszkody proceduralne. Niejasny status. Takie tam.

Gdy zdałam maturę i skończyłam osiemnaście lat, musiałam się wyprowadzić. Dostałam jakąś kwotę na usamodzielnienie się, co wystarczyło akurat na wynajęcie kawalerki na dwa miesiące wraz z kaucją. Złożyłam papiery, by w październiku rozpocząć studia zaoczne i zaczęłam szukać pracy.

Bywało różnie. Częściej szaro niż różowo. Ale każdego dnia wstawałam z łóżka i robiłam swoje. Praca, nauka, praca, nauka. Udało mi się skończyć studia i wyjść na ludzi, jak to mówią.

Znalazłam pracę jako nauczycielka hiszpańskiego w szkole podstawowej. Dorabiałam jako lektor w szkole językowej oraz korepetytor. Żyło mi się całkiem nieźle. Miałam ciekawą pracę, którą uwielbiałam. Miałam kota, który łasił się do moich nóg, gdy wracałam do domu.

Mogłam raz do roku wyjechać na tydzień do Hiszpanii, wygrzać się w słońcu i posłuchać języka, który pulsuje niczym serce. Kiedy poznałam Wojtka, moje serce zaczęło bić tak mocno jak nigdy dotąd.

I wtedy pomyślałam, że wreszcie jest idealnie. Że takiego życia zawsze pragnęłam. Z kimś, kto jest ze mną, a nie obok mnie. Kto naprawdę słucha. Kto trzyma nade mną parasol, gdy pada, i każe nosić kapelusz, gdy słońce mocno świeci.

Kto pilnuje, bym miała w domu aspirynę i plastry. Kto kupuje mleko, chleb, szynkę i pomidory, a potem robi kanapki i parzy kawę. Niby takie zwykłe, takie normalne, a nie dla mnie. Ja o takiej zwyczajności tylko marzyłam. Teraz miałam ją w zasięgu ręki…

Zarezerwowaliśmy termin w urzędzie. Zaklepaliśmy dobrą restaurację na obiad dla rodziny Wojtka i naszych przyjaciół. Łyżka dziegciu w morzu miodu? Nie będzie integracji dwóch rodzin podczas wesela, bo ja nie miałam rodziny.

– Ja będę twoją rodziną – mówił Wojtek. – Nowy początek, zaczynamy od zera.

My? On startował z pozycji „syn”, „brat”, „kuzyn”. To ja startowałam od zera. Jak w każdej dziedzinie, jak przez całe moje życie. Uda mi się, myślałam, bo zawsze się udawało, bo nie brałam innej opcji pod uwagę.

A więc naprawdę miałam na imię Basia?

Którejś nocy nie wytrzymałam jednak i otworzyłam list, celowo zaklejony przez niemal trzydzieści lat. Nie wiedziałam, co jest w środku. Może już tylko czysta kartka, bo litery wyblakły? Może coś, czego absolutnie nie chciałabym przeczytać?

Ale tak bardzo kusiła mnie ta koperta, że jak zahipnotyzowana szłam po nią przez cały pokój, do szafy, do pudełka, w którym trzymałam kilka pamiątek.

„Jesteś najbardziej wyczekaną istotą na tej ziemi” – przeczytałam pierwsze zdanie i ugięły się pode mną nogi. „Jesteś najbardziej idealną istotą, jaką widziałam. I tak bardzo boję się mówić do ciebie po imieniu, bo wiem, że przez całe życie na jego dźwięk będę rozglądać się wokół, by odnaleźć znajome rysy twarzy i powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Ale za bardzo się boję, by cię zatrzymać. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Bądź szczęśliwa. Zawsze będę cię kochać, Basiu”.

– Basiu…? – wyszeptałam.

W papierach byłam Anną. Nie uszanowali życzenia nieznanej mi matki. Może mieli za dużo Baś? Patrzyłam na ten list. Na słowa przepełnione miłością i bólem, ale… Co to właściwie zmieniało? Nic. Nadal nie miałam matki. Nadal byłam sama. Sama wypisywałam zaproszenia na ślub, sama oglądałam sukienki i wybierałam fryzurę…

Kiedy ktoś wieczorem zapukał do naszych drzwi, Wojtek uśmiechnął się szeroko.

– Zamówiłaś pizzę na kolację?

– Nie. Sprawdź, proszę, kto to i czego chce. Ja nie mogę, jak widzisz – malowałam właśnie paznokcie u stóp.

Poszedł, a po dłuższej chwili zawołał:

– Ania, lepiej tu przyjdź!

Coś w tonie jego głosu sprawiło, że natychmiast wstałam i ruszyłam do przedpokoju.

I mam się teraz przejąć, użalać?

Kiedy zobaczyłam osobę stojącą za progiem, mało nie zemdlałam z wrażenia. Jakbym spojrzała w lustro. Ten sam kształt twarzy i ciemny kolor oczu, te same lekko falujące, kasztanowe włosy.

– Cześć. Mogę wejść? – spytała wprost nieznajoma, wyglądająca tak znajomo.

Wojtek odsunął się, robiąc jej miejsce. Ja stałam jak słup soli. Musiał chwycić mnie za ramię i popchnąć, by dziewczyna mogła wejść.

– Przepraszam, że was nachodzę… – powiedziała nieśmiało dziewczyna , naraz tracąc rezon i popatrując niepewnie to na mnie, to na Wojtka. – Jezu, ale jesteśmy do siebie podobne. I do niej. Nie wyprzesz się…

– Niby czego? Kogo? – spytałam szeptem, bo gardło miałam ściśnięte jak obręczą.

– Matki. Umiera.

– Czyja matka umiera? – spytałam już bardziej hardo. – No, czyja? Bo ja matki nie mam!

– Ona go wtedy zabiła – wyznała dziewczyna, patrząc mi prosto w oczy. – Naszego tatuśka z piekła rodem. Wiedziała, że to kwestia czasu, kiedy ją zabiorą, a ty trafisz do jego rodziny. Nie mogła na to pozwolić. Zaniosła cię pod ten kościół z dwoma pękniętymi żebrami i złamanym nosem. Nie wiedziała jeszcze, że jest w ciąży ze mną. Odkryła to dopiero w areszcie.

– Co…? Co ty mi tu…?

– Uwierz, że życie w jego rodzinie nie było sielanką. Babka miała przyrośnięty do ręki pas, a dziadek kieliszek wódki. Wolałabym dom dziecka. Przynajmniej miałabym spokój. Ale sąd nie pyta niemowlaków o zdanie, a matka wyszła dopiero po dwunastu latach. I przez kolejne piętnaście cię szukała. Gdy znalazła, bała się z tobą skontaktować. I mnie też zabroniła. Ułożyłaś sobie życie, nie chciała ci go burzyć. A teraz… Rak trzustki. Nie zostało jej wiele czasu. Wam obu. Dlatego uznałam, że powinnaś wiedzieć i sama zdecydować. Zostawię to – położyła złożoną na pół kartkę na stole.

Już nic nie będzie tak jak wcześniej

Płakałam pół nocy. Chodziłam od okna do okna, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Co chcę zrobić. Zadzwonić pod podany na kartce numer telefonu czy wyrzucić go do śmieci i zapomnieć, żyjąc jak wcześniej?

Tylko że już nigdy nie będzie jak wcześniej. To niemożliwe. Znalazła się moja rodzina, moja matka. Ta dziewczyna, moja siostra, miała rację. Nie wyprę się… A skoro tak, nie ma co zwlekać.

Jakim cudem mnie poznała? Łatwo powiedzieć. Trzy razy przerywałam połączenie, zanim zdążyłam usłyszeć choćby sygnał. Za czwartym w końcu odważyłam się poczekać.

– Halo? – usłyszałam w słuchawce słaby, cichy głos.

Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Cisza przedłużała się.

– Basia…? – szept w słuchawce był niewiele głośniejszy od westchnienia. – Basieńka? Basia…

Nie mam pojęcia, skąd wiedziała. Jak można rozpoznać swoje porzucone lata temu dziecko jedynie po oddechu w telefonie? Szloch i znowu moje–nie moje imię powtarzane wzruszonym głosem:

– Basia, Basieńka…

– To ja – potwierdziłam. – Choć teraz mam na imię Ania. Wychodzę za mąż. Chcę cię zaprosić na mój ślub.

– Na… naprawdę?

– Tak.

Rzuciłam tę propozycję pod wpływem impulsu, żeby w ogóle coś powiedzieć, ale gdy już padła, dotarło do mnie, że naprawdę tego chcę.

Pierwsze spotkanie odbyło się w jej maleńkim mieszkaniu, które wynajmowała razem z dziewczyną, którą już poznałam. To jej młodsza córka, a twoja siostra, upominałam się w myślach, to twoja młodsza siostra, Aneta.

Ponowiłam zaproszenie na ślub

Na komodzie stało nasze zdjęcie, moje i mamy, choć ja byłam wtedy jeszcze w jej brzuchu. Uśmiechnięta, szczęśliwa dziewczyna. Nie miała pojęcia, że parę miesięcy później, bita przez męża, który z ukochanego przeistoczył się kata, chwyci za nóż, by pomóc mnie i sobie.

Teraz siedziała na wózku inwalidzkim, wyglądając na dużo starszą niż w rzeczywistości. Pomarszczona, dygocząca, w chustce zakrywającej łysą czaszkę. Z oczami pełnymi łez, więc nie byłam pewna, czy cokolwiek widzi – mnie, Wojtka, to, że Aneta trzyma mnie za rękę.

Nie wiedziałam, co mam czuć. To była dla mnie obca kobieta. Nie znałam jej ani ona nie znała mnie. A jednak, kiedy patrzyłam na nią, widziałam siebie za kilkadziesiąt lat. Łapałam się na tym, że podobnym gestem poprawiam okulary, że podobnie wykrzywiam usta, gdy tłumię płacz.

Ponowiłam zaproszenie na ślub. Pragnęłam, żeby te dwie obce mi kobiety były tego dnia przy mnie. Mogłam nie mieć tortu i kwiatów, ale chciałam, by one były tam wtedy ze mną.

W nocy wtulałam się w ramię Wojtka i długo płakałam. Nie wiedziałam czemu. Z ulgi, szczęścia, żalu, rozczarowania? Pewnie ze wszystkiego po trochu. Uczucia mieszały się we mnie i musiały znaleźć ujście.

– Widzisz? Mówiłem ci, że będziesz mieć rodzinę. Okazało się, że większą, niż przypuszczaliśmy…

Nie wiem, jak długo moja matka będzie ze mną

Wiem, że chcę nadrobić tyle, ile się da, i przeżyć każdą wspólną chwilę potrójnie. Wyszarpać losowi każdą sekundę, która będzie nam dana. A potem…

Potem będę mogła żyć wspomnieniami, wiedząc, że nie byłam niekochanym, niechcianym dzieckiem, porzuconym na pastwę losu przez wyrodną matkę. Obie z Anetą mamy w sobie blizny i wciąż bolące miejsca, obie z powodu naszego nieszczęśliwego dzieciństwa. Ja – bo nie miałam rodziny. Ona – bo ją miała.

Nie ma sensu licytowanie się, której z nas trafił się gorszy los. Grunt, że się odnalazłyśmy. Gdyby wtedy nie było nas w domu… Gdybyśmy zignorowali pukanie do drzwi… Nie chcę myśleć o tym, co by było, gdyby. Żyję tu i teraz.

Czytaj także:
„Błażej zrobił z naszego mieszkania dom schadzek, jego znajomi wpadali jak do hotelu. O prywatności mogłam pomarzyć”
„Rzuciłam pracę kelnerki, by obsługiwać bogatych biznesmenów. W jedną noc zarabiam więcej niż przez miesiąc w knajpie”
„Myślałam, że mój facet to tchórz, który zamiast walczyć o kobietę, unika konfrontacji. Bardzo się co do niego pomyliłam”

Redakcja poleca

REKLAMA