„Narzeczony rzucił moją siostrę przed ołtarzem, bo nie miał odwagi z nią zerwać. Ciągle płakała i nikła w oczach”

Narzeczony porzucił ją przed ołtarzem fot. Adobe Stock, Watercolor_Concept
„– Była strasznie zaborcza, chciała mnie na własność. A ja chciałem wolności, miałem różne kobiety, chciałem się bawić! – Więc zostawiłeś ją bez słowa? Wiedziałeś, że cierpi, że może sobie coś zrobić i nawet nie napisałeś, bo chciałeś się bawić?”.
/ 24.05.2022 18:15
Narzeczony porzucił ją przed ołtarzem fot. Adobe Stock, Watercolor_Concept

Miałam piętnaście lat, kiedy Daniela przyprowadziła Marka. To nie był jej pierwszy chłopak, którego poznaliśmy, ale widać było, że tym razem to coś więcej niż szczeniacki romans. Nawet ja, nastoletnia trzpiotka, widziałam, że Marek jest dla Danieli wyjątkowy. Moja starsza siostra dosłownie w niego wrastała, jakby chciała stać się z nim jednym ciałem.

Chociaż rodzice mieli do wybranka Danieli sporo zastrzeżeń, to chyba też rozumieli, że nie ma co walczyć z siłą takiego uczucia.

Pozwolili im się zaręczyć i zaraz po maturze wziąć ślub

Wiedziałam, że to nie był ich wymarzony kandydat na zięcia. Kiedyś podsłuchałam, jak mama mówiła do ojca, że to dziwne, by dwudziestoośmioletni mężczyzna interesował się osiemnastolatką.

– Czy ja wiem? – zastanawiał się na głos tata. – Ja, jako kawaler, interesowałem się wszystkimi ładnymi kobietami, wiek nie miał żadnego znaczenia – zaśmiał się pod nosem. – Martwi mnie zupełnie co innego. Marek to taki niebieski ptak. Jak on zamierza utrzymać rodzinę, skoro nigdy nie miał stałej pracy? – zauważył nasz ojciec.

Rzeczywiście, miał rację. Marek z entuzjazmem opowiadał o tym, jak jeździ po całym kraju, a nawet czasem za granicę z rozmaitymi zespołami muzycznymi, lecz na zadane wprost pytanie przyznawał, że to właściwie bardziej hobby niż praca.

– On odpowiada za nagłośnienie – tłumaczyła Daniela z nieprzytomnym wzrokiem. – Bez niego te koncerty po prostu by się nie odbyły. Jest tak samo ważny jak muzycy – zapewniała.

Cóż, na pewno była o tym święcie przekonana, ponieważ w jej oczach Marek był ideałem. Siostra poszłaby za nim w ogień. Wszyscy wiedzieli, że tej parze nie ma co stawać na drodze, bo Daniela byłaby chyba skłonna do morderstwa, gdyby ktoś próbował przeszkodzić jej w poślubieniu ukochanego. Marek nie miał w oczach tego samego uwielbienia, co Daniela, ale niewiele osób to dostrzegało. Ja na przykład zdałam sobie z tego sprawę dopiero, kiedy całe nieszczęście już się wydarzyło.

Pamiętam przygotowania do ślubu

Mogłam razem z mamą i kuzynkami rozważać, jaki fason sukni będzie najlepiej leżał na figurze Danieli, zastanawiać się, czy orchidee w bukiecie nie są zbyt pretensjonalne i czy biżuteria z perłami może pannie młodej przynieść łzy. Marek miał niewielką rodzinę. Poznaliśmy jedynie jego ojca i brata. Matka nie żyła, a inni krewni ponoć nie byli z nim szczególnie związani i nie zaprosił ich na wesele.

Gdy teraz nad tym się zastanawiam, to uważam, że niekoniecznie musiała być to prawda. Marek chyba od początku chciał ograniczyć kontakty narzeczonej ze swoją rodziną. Oszczędnie też przedstawiał ją znajomym, poznała tylko dwóch jego kolegów, ale to może i dobrze, bo zapewne byłaby wściekle zazdrosna o koleżanki. Ona była wręcz zaborcza. Chciała, żeby dzwonił do niej z tras koncertowych, a kiedy był w domu, usiłowała spędzać z nim każdą chwilę. Kiedy znikał jej z oczu, robiła się nerwowa i spięta.

Myślę, że podświadomie przeczuwała, że może go stracić. Ale i tak była kompletnie nieprzygotowana na to, jaki numer jej wykręcił.

Wszystko było już zapięte na ostatni guzik

Ksiądz zamówiony, kościół udekorowany, w sali weselnej stoły nakryte. Nadszedł wielki dzień mojej siostry.

– Gdzie on jest? – denerwowała się, jak zwykle, kiedy Marka nie było w zasięgu jej wzroku. – Za pół godziny musimy wyjść do kościoła! Powinien już tu być!

– Spokojnie, kochanie – próbowała ją uspokoić mama. – Przecież ślub bez was obydwojga się nie odbędzie – powiedziała.

To był 1998 rok. Komórki mieli wtedy tylko bardzo bogaci biznesmeni i może ministrowie. Marek nie miał. Nie mógł więc nikogo powiadomić, dlaczego się spóźniał.

– Limuzyna już czeka! – zawołał ktoś i spojrzałam z przestrachem na Danielę.

Była na twarzy biała jak jej suknia, welon ledwie się odcinał od jej czoła. Odwróciła się od okna i spojrzała na mnie tak, że poczułam fizyczny ból.

– Marek nie przyjedzie… – wyszeptała. – Uciekł, ślubu nie będzie.

Oczywiście rzuciłam się zaprzeczać i ją pocieszać, ale w głębi duszy przeczuwałam, że ma rację. Mama zarządziła, że musimy jechać do kościoła. Jej zdaniem, Markowi wypadło coś, więc przyjedzie prosto na ceremonię.

– Kochanie, to się czasami zdarza. Ludzie się spóźniają z różnych przyczyn. Zobaczysz, za rok będziecie się z tego śmiali! – próbowała rozładować atmosferę.

Daniela nie odezwała się ani słowem. Szła jak ruchoma lalka, dając się prowadzić, wsadzić do limuzyny, poprawiać sobie suknię i welon. Jej twarz była jak maska z zastygłym półuśmiechem i szeroko otwartymi i nieruchomymi oczami. Jechałam w samochodzie obok niej, tam, gdzie powinien był siedzieć pan młody.

Zapewniałam ją, że będzie dobrze

Mówiłam, że Marek na pewno już czeka w kościele, że przecież ją kocha, że będą szczęśliwi. Kiedy zajechaliśmy, siostra odezwała się do mnie pierwszy i jedyny raz.

– Wysiadaj.

Wysiadłam, a ze mną druhna i drużba. Przed kościołem stał niewielki tłumek gości, reszta była już w środku. Na czele zobaczyłam mamę z paniką na twarzy. Zrozumiałam, że Marek wcale nie czekał na Danielę. I ona też to zrozumiała. Zanim mama dobiegła do limuzyny, ta ruszyła z piskiem opon, uwożąc niedoszłą pannę młodą w siną dal. Nigdy nie rozstrzygnęliśmy na forum rodzinnym, co byłoby gorsze.

To, co zrobił Marek, czyli zniknięcie bez wieści w dniu ślubu i zatarcie za sobą wszelkich śladów, czy zerwanie z Danielą choćby i kilka dni przed weselem, czy na przykład śmiertelny wypadek w drodze do kościoła. Marek mógł odwieść ją od pomysłu małżeństwa, jeśli wiedział, że niewystarczająco ją kocha albo chociażby poprosić o przesunięcie daty ślubu. W ostateczności mógł oszczędzić jej upokorzenia i nerwów, ożenić się z nią, a potem najzwyczajniej w świecie ją zostawić.

On jednak wybrał opcję dla największego tchórza

Po prostu zniknął. Jego ojciec, brat oraz dwaj kumple albo rzeczywiście nic nie wiedzieli, albo perfekcyjnie go kryli. W każdym razie wyglądali na tak samo wstrząśniętych jak cała nasza rodzina. Słyszałam jak mama rozmawia z ojcem Marka tydzień po ucieczce.

Jak to, nic nie wiadomo?! Nie dzwonił do domu? Nie wierzę w to! Musiał się z wami kontaktować! Przecież my nic od niego nie chcemy! Nie zmusimy go do tego ślubu! Po prostu Daniela odchodzi od zmysłów, bo nie wie, co się stało i dlaczego! Niech chociaż list jakiś do niej napisze! – tu nastąpiła chwila ciszy, którą przerwało gniewne prychnięcie mamy. – No to niech mu pan to przekaże, kiedy wreszcie zadzwoni! – rzuciła do słuchawki.

Nigdy nie przyszedł żaden list od Marka. Jego bliscy w końcu przestali odbierać od nas telefony. Mówili, że nic nowego nie wiedzą i sami go szukają, ale byliśmy pewni, że zwyczajnie go ukrywają. Nic nie mogliśmy zrobić. Daniela wpadła w depresję, przez osiem miesięcy nie wychodziła z domu, schudła piętnaście kilo. A potem tata się rozchorował i wszyscy skupili uwagę na nim.

Nikt już nie miał energii, by pocieszać nieszczęsną niedoszłą pannę młodą, wszyscy oczekiwali, że weźmie się w garść i pomoże mamie zaopiekować się tatą. Nie wiem, czy rzeczywiście „wzięła się w garść”, czy po prostu nie zwracałam wtedy uwagi na jej samopoczucie. Ale kiedy tata zmarł, to mama się rozsypała psychicznie, a Daniela zajęła się organizowaniem pogrzebu, sprzedażą domu i porządkowaniem spraw.

Miałam wtedy 18 lat

Kilka lat później siostra wpadła do mnie z nowiną. Była w ciąży.

– Jezu, z kim?! – wypaliłam, bo od niedoszłego ślubu z nikim się nie związała.

– Nie znasz – odparła lekko. – Ma na imię Leon, jest 10 lat starszy i chyba za niego wyjdę. Myślisz, że to chłopiec czy dziewczynka?

Szybko zrozumiałam, że Daniela nie darzy Leona szczególnie gorącym uczuciem. Owszem, wyrażała się o nim dobrze, doceniała, że jest troskliwy, odpowiedzialny i taki mądry. Cieszyła się, że będzie mieć z nim dziecko, szukała wózka i mebelków.

– Co robisz w sobotę za 2 tygodnie? – zapytała, kiedy jej brzuszek był już mocno zaokrąglony.

– Nie mam pojęcia, ale chyba nic szczególnego – odpowiedziałam, spodziewając się, że chce ze mną pójść do kina albo zabrać na manicure.

To wpadnij do pałacu ślubów o 15 po południu – rzuciła jak gdyby nigdy nic, a mnie zamurowało. – No co? Wychodzę za mąż. Mogłabyś mi pogratulować, co?

I tak to się odbyło

Daniela nawet nie uszyła sobie żadnej pięknej sukni, gdyż uznała, że po ciąży musiałaby ją i tak wyrzucić. Przysięgę małżeńską składała w zwykłym kostiumie.

– Jak urodzę, to go zwężę i będzie spoko – oznajmiła, ubierając się przed ceremonią. – Możesz mi przynieść coś do jedzenia? Nie wytrzymam tyle na głodniaka.

I w ten sposób wzięła ślub z ojcem swojego dziecka pomiędzy miską zimnego makaronu z mlekiem a kotletem z piersi kurczaka, który podano na kameralnym obiedzie dla najbliższej rodziny po trwającej 25 minut ceremonii. O tym, że przeżyła traumę zafundowaną przez mężczyznę, którego kochała do szaleństwa, jej mąż musiał wiedzieć, chociaż w jego obecności nikt z nas nigdy o tym nie wspomniał.

Myślę, że wiedział, chociaż na pewno nie zdawał sobie sprawy ze skali cierpienia, jakie przeżyła Daniela i z tego, jak potwornie ją to zrujnowało psychicznie. W porównaniu z miłością, jakim darzyła swojego wiarołomnego narzeczonego, temperatura uczucia do Leona była najwyżej letnia. Ani ciepła, ani zimna, na pewno nie gorąca. Może go lubiła, może nawet kochała, ale na pewno nie czuła do niego namiętności ani bałwochwalczego podziwu, jakim darzyła Marka.

Kilka tygodni po ślubie z Leonem urodziła Amelię

Kilka lat później na świecie pojawił się Jasiek. Mój siostrzeniec urodził się śliczny i zdrowy. Przynajmniej tak wyglądał na pierwszy rzut oka. Dopiero gdy pojawiły się problemy rozwojowe, zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak. Diagnoza wszystkich nas zdruzgotała. Jasiek chorował na autyzm. Wtedy dopiero przekonałam się, jak dużo szczęścia miała Daniela, że trafiła na kogoś takiego jak Leon.

Jej mąż okazał się cudownym ojcem dla tak wymagającego dziecka jak Jaś. Kiedy Daniela wpadała w czarną rozpacz, a bywało nieraz i dwa, że i klasyczną histerię, on woził Jaśka na terapię, uspokajał, zajmował się nim, poświęcał mu czas i energię. Nie zaniedbywał przy tym córki ani żony. Był dla nich oparciem i robił wszystko, by były szczęśliwe. Wszyscy wiedzieliśmy, że Daniela ma ogromne szczęście. Ona chyba także, ponieważ okazywała mężowi czułość i wdzięczność, chociaż nadal nie było w tym nic z gorących uczuć.

Jest cudownym człowiekiem – mówiła o mężu, ale takim tonem, jakby wygłaszała opinię o ulubionym kocie. – Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.

Cóż, nikt z nas nie wiedział

Daniela nigdy nie wróciła do pełni sił psychicznych po załamaniu z powodu Marka. Kiedyś chciała studiować farmację, chciała prowadzić własną aptekę. Była zdolna i pracowita, maturę zdała na piątkach. Kiedy wyszła z depresji, nie było mowy o żadnych studiach ani ambicjach. Miała wiele różnych prac, ale w żadnej nie umiała się długo utrzymać.

Po urodzeniu dzieci została masażystką, czego zresztą nie znosiła i co zamierzała znowu rzucić. W istocie, nikt z nas nie wiedział, co ona by zrobiła bez Leona. To właśnie szwagier poznał mnie ze swoim kolegą, w którym się zakochałam.

Paweł i ja mieliśmy tysiąc wspólnych tematów, byliśmy do siebie podobni. Szybko ustaliliśmy, że zamieszkamy razem. O ślubie nie myśleliśmy, ale chcieliśmy mieć dziecko. Dwa lata po tym, jak wynajęliśmy mieszkanie, urodziłam Nikolę. Pewnego dnia doznałam deja vu. Moja siostra znowu pojawiła się w moim domu i oznajmiła, że jest w ciąży.

– Co?! Przecież ty masz prawie 40 lat! – wykrzyknęłam odruchowo.

– No wiem – przyznała. – Ale tak się jakoś stało… Wiesz, cieszę się. Naprawdę. Oby tylko dziecko było zdrowe!

Dzień później odwiozłam Nikolę do przedszkola i postanowiłam wypić kawę na mieście. To był mój wolny dzień w grafiku i cieszyłam się słonecznym przedpołudniem. Usiadłam w kawiarnianym ogródku i wystawiałam twarz do słońca, wyciągając nogi na chodnik. I wtedy mój wzrok przyciągnął lump grzebiący w śmietniku. Często wspieram bezdomnych i ubogich, ale ten nie prosił o pomoc. Zajęty był wyjmowaniem puszek i butelek z kosza koło przystanku, a potem podszedł do ostatniego stolika w mojej kawiarni i zwyczajnie dopił kawę z pozostawionej przez kogoś filiżanki. Nie wiem, jak to się stało, ale poznałam go właśnie po tym geście. To nie było wrażenie. To była całkowita pewność!

Właśnie patrzyłam na Marka…

Przez długą chwilę siedziałam jak sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Podejść? Przyznać się, że go poznałam? Udać, że nie wiem, kim jest? Odejść i zapomnieć? Przypomniałam sobie nieruchomą jak u lalki twarz siostry, jej mechaniczny krok, gdy szła do limuzyny, łzy, depresję i długie rękawy w lecie, pod którymi ukrywała blizny po samookaleczeniach.

– Marek – nie zapytałam.

Po prostu wypowiedziałam jego imię.

– To ja, Beata. Siostra Danieli.

Spodziewałam się, że będzie udawał, że to nie on, może ucieknie albo zacznie gadać od rzeczy niczym obłąkany. Marek jednak spojrzał na mnie przytomnym wzrokiem.

– Beata? Jak mnie poznałaś? – zapytał po prostu autentycznie zaskoczony.

Wzruszyłam ramionami, dając mu do zrozumienia, że to w ogóle nieistotne.

Co się stało 20 lat temu? – zapytałam. – Dlaczego nie przyjechałeś na ten cholerny ślub z Danielą?! – nie zamierzałam mu odpuszczać.

Rozejrzał się, jakby chciał uciec, ale instynktownie zastawiłam mu jedyną drogę, jaką mógł wybrać. Wiedziałam, że nie puszczę go, dopóki nie odpowie na moje pytania! Chyba to zrozumiał, bo on też wzruszył ramionami.

– Mają tu coś ciepłego do jedzenia? – zapytał, patrząc na szyld kawiarni.

Nie mieli, więc poszliśmy do baru obok. Poprosił, żeby mu kupić zupę, sznycel z frytkami, coca-colę i kawę z ciastem. Zamówiłam to wszystko i usiadłam, patrząc na niego wyczekująco.

Możesz mnie uważać za tchórza albo sukinkota – zaczął. – Ale naprawdę nie mogłem się ożenić się z Danielą. Wiem, powinienem był to wszystko odwołać, ale ona była taka, taka… – uciekł spojrzeniem w bok. – Po prostu miałem wrażenie, że to jest dla niej sprawa życia albo śmierci, czy będziemy razem – wydukał w końcu.

Bo była, pomyślałam.

Kiedy ją zostawiłeś, omal naprawdę nie umarła – powiedziałam na głos.

– Była potwornie zaborcza, chciała mnie mieć na własność. A ja jeździłem po świecie, miałem różne dziewczyny, chciałem się bawić i używać życia.

Byłam zdumiona tym, jak prosta była jego opowieść. Czuł się osaczony miłością mojej siostry i zwyczajnie nie wytrzymał napięcia. W dniu ślubu wyjechał za granicę, zerwał kontakty z rodziną i wszystkimi znajomymi, bo bał się, że powiedzą mu, że Daniela sobie coś zrobiła.

– Liczyłeś się z tym, że może zrobić sobie krzywdę i nie zadzwoniłeś ani nie napisałeś? – nie mogłam uwierzyć w taką bezduszność.

Żachnął się, że nigdy tego nie zrozumiem

Reszta historii była jeszcze prostsza. Kolorowe życie z kapelami, seks, narkotyki, alkohol. Potem nałóg, gdzieś po drodze alimenty na dwoje dzieci, których nawet nie znał. Coraz większe wymagania wobec dźwiękowców i jego niemożność sprostania im, bo całą energię pochłaniało uzależnienie od kokainy i seksu.

W końcu nikt już nie chciał mnie zatrudniać. Do rodziny nie miałem po co wracać, bo wiedziałem, że nie wybaczą mi, że im zniknąłem na parę lat. Teraz, słuchaj, to nie tak, że jestem bezdomny. Mieszkam w mieszkaniu komunalnym. Nie sam, fakt, ale mam swój kąt. Zbieram różne rzeczy, czasem coś odniosę do punktu skupu, a czasem znajdę niewypalonego do końca papierosa. Słuchaj, ja mam pięćdziesiąt lat i ciągle żyję. To sukces, nie sądzisz?

Zapytał mnie, co u Danieli. Powiedziałam, że ma szczęśliwą rodzinę: kochającego męża, dwójkę dzieci i trzecie w drodze. Zadumał się przez chwilę, a potem skupił się na posiłku. Kiedy odszedł, byłam zdumiona, że świat jest nadal taki, jaki był godzinę wcześniej, jakby to, że poznałam tajemnicę, która omal nie zabiła mojej siostry, niczego nie zmieniło. Długo zastanawiałam się, czy powiedzieć Danieli, że spotkałam Marka. Ale co właściwie miałam jej powiedzieć? Że on tak naprawdę jej nie kochał i tak go przytłaczała jej miłość, że uciekł sprzed ołtarza? I jeszcze o tym, że życie mu się potem nie udało i dzisiaj spija resztki kawy w kawiarnianych ogródkach?

Nie powiedziałam jej. Najpierw za wymówkę miałam to, że nie można narażać ciężarnej na taki stres. Potem milczałam bo Martynka urodziła się z niewydolnością oddechową i to nie był dobry moment na przekazywanie wieści o byłych narzeczonych. Kiedy z małą było już dobrze, po prostu nie było okazji. Chyba. A może bałam się, że Daniela się wścieknie, że tyle czasu z tym zwlekałam? Jednak gdzieś na najgłębszym poziomie czaiła się obawa, że siostrze odbije, kiedy usłyszy, że Marek żyje i do tego mieszka w tym samym mieście.

Była zdolna – czułam to – do porzucenia męża i dzieci, gdyby udało jej się go odnaleźć! Chciałaby go zbawić, naprawić, ponownie rozniecić to, co – jej zdaniem – łączyło ich lata temu. Właśnie dlatego nigdy Danieli nie powiedziałam, że spotkałam Marka. I dlatego, że nigdy nie widziałam takiej miłości. Jej siła mnie przerażała.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA