„Poprosiłam wróżkę o miłość, która będzie trwała do końca mojego życia. Nie wiedziałam, że podpisuję na siebie wyrok”

Mąż nie opuścił mnie nawet po śmierci fot. Adobe Stock, primipil
Po wymieszaniu herbaty, zawsze odruchowo wsadzał mokrą łyżeczkę do cukiernicy. Podeszłam do cukiernicy i wyjęłam łyżeczkę. Była mokra, oblepiona kryształkami cukru. Nie miałam już wątpliwości. Aleks nie odszedł do lepszego świata. Pozostał przy mnie.
/ 25.02.2022 07:40
Mąż nie opuścił mnie nawet po śmierci fot. Adobe Stock, primipil

Marzyłam o wielkiej, romantycznej miłości i o facecie idealnym. Dokładnie wiedziałam, jaki powinien być. I... wyobraźcie sobie, że dostałam to, czego pragnęłam.

Dokładnie to! Niestety...

O Kosmicznym Biurze Zamówień powiedziała mi ciotka mojej koleżanki, taka zwariowana ezoteryczka. Wiecie, taka, co biega na różne kursy wudu, reiki i tarota, gada o energiach i cała obwieszona jest amuletami, a pierścienie atlantów ma na każdym palcu. Trochę przesadzam, miała tylko dwa pierścienie, ale rozumiecie, o co mi chodzi. Miałam wtedy 17 lat i marzyłam o wielkiej miłości. Jak każda nastolatka.

– Jak masz marzyć, to rób to porządnie – powiedziała owa ciotka koleżanki. – Codziennie, w każdej wolnej chwili, a zwłaszcza przed snem, wysyłaj swoje zamówienie do KBZ. Wyobraź sobie dokładnie, czego chcesz, z najdrobniejszymi szczegółami, a kiedy przyjdzie twoja kolej, zamówienie zostanie zrealizowane. Ale pamiętaj – kobieta uniosła ostrzegawczo palec – musisz to robić systematycznie, bo tak naprawdę chodzi o zmianę kodu informacyjnego wydarzeń tak, aby dopasował się do twoich życzeń.

Do dziś nie rozumiem, o co jej naprawdę chodziło z tym kodem, ale przecież nie muszę znać zasady działania telewizora, by oglądać film, prawda? Uwierzyłam jej (zawsze wierzymy w to, co nam odpowiada), bardzo się przejęłam i przez lata codziennie „zamawiałam” swojego księcia z bajki, opisując, jaki ma być i jak ma wyglądać.

Oczywiście nie byłam oryginalna

Nie znam dziewczyny, która chciałaby zezowatego z kluchowatym nosem, i który ma metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Mój wymarzony miał mieć co najmniej 180 centymetrów wzrostu, blond włosy, brązowe oczy i być taki męski, żeby zazdrościły mi go wszystkie dziewczyny, nie tylko z sąsiedztwa. Miał mnie kochać do szaleństwa, nosić na rękach i przepędzać wszystkich, którzy chcieliby mnie jemu odebrać. Jeśli do tego dodamy, że miał mieć dobrze ułożone w głowie i wysoką pozycję społeczną, otrzymamy ideał, o którym śniłam nocami.

Kiedy skończyłam 23 lata i byłam świadkiem na niezbyt przyjemnym procesie rozwodowym rodziców, do moich życzeń dodałam punkt: żeby kochał mnie i był ze mną do śmierci, a nawet i po. Młodzi ludzie są tacy beztroscy, głupi i lekkomyślni. Nie wiedzą, że nie zawsze to, co chcemy, jest tym, co jest nam naprawdę potrzebne. Nie wiemy, że z życzeniami trzeba być bardzo ostrożnym, żeby nie było jak w tym chińskim przysłowiu: uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić.

I kiedy mnie się spełniło – czyli kiedy Kosmiczne Biuro Zamówień zrealizowało moje życzenie – byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Aleks był muskularny, wysoki, miał blond grzywę i brązowe oczy. Inteligentny, doskonale wykształcony, zakochany we mnie po uszy. Wystarczyło, że na mnie spojrzał, a ja już byłam pewna, że to ten, o którym śniłam przez wszystkie lata.

Pobraliśmy się, kiedy miałam 25 lat. Początkowo zamieszkaliśmy w wynajętej kawalerce. Po roku przenieśliśmy się stamtąd do własnego M-4. Aleks szybko piął się po szczeblach kariery. W drugim roku małżeństwa zaszłam w ciążę i urodziłam zdrowego synka.

Nasza idylla trwała osiem lat

Pewnego dnia Aleks powiedział mi, że wykryli u niego białaczkę. Nie mogłam uwierzyć.

„Jak to? Przecież mieliśmy być szczęśliwi do śmierci…”. Zaczęłam sobie przypominać listę moich życzeń. I okazało się, że zapomniałam dodać, że mamy żyć długo i razem, w miłości przejść przez jesień życia aż do ostatniego etapu. I umrzeć w jednej chwili, razem. Byłam wściekła na siebie i przez następne sześć miesięcy, bezustannie, wysyłałam kolejne zamówienie do KBZ – żeby Aleks wyzdrowiał.

Ale najwyraźniej było już za późno albo mój przydział się skończył... Pół roku później usiadłam zapłakana przy trumnie męża. Msza była długa, w kościele było zimno. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi, wszyscy patrzyli na wielkiego czarnego motyla, który pojawił się nie wiedzieć skąd, krążył nad trumną, czasem przysiadał na wieku. Moja mama mruknęła, że to pewnie dusza zmarłego krąży wśród nas. Siedząca obok niej ciotka zgodziła się. Byłam na nie zła, że gadają głupoty, ale kiedy msza dobiegała końca, motyl zerwał się z wieka trumny i usiadł na moim ramieniu.

Stres, cierpienie, rozstrojone nerwy sprawiły, że ten widok wywołał we mnie szok. Zemdlałam. Ale po chwili przytomność wróciła.

Podczas stypy wszyscy mówili tylko o jednym

O motylu, duchach i miłości Aleksa do mnie. A mnie chciało się krzyczeć z rozpaczy.

– Jak on musiał cię kochać – ciotka Marysia uściskała mnie ze łzami w oczach, gdy wraz z wujkiem żegnali się przy wyjściu – że nawet po śmierci nie chce odstąpić cię na krok.

I wtedy przypomniałam sobie o ostatnim punkcie mojej listy zamówień – że ma być przy mnie nawet po śmierci.

– To niemożliwe – powiedziałam do siebie, zamykając drzwi za wujostwem. – Duchy nie istnieją.

A jednak wcale nie byłam o tym przekonana. Zwłaszcza że Aleks wierzył, że po śmierci dusze wcale nie idą gdzieś tam w zaświaty, tylko zostają wśród nas.

– Są dla nas niewidzialne, jak niewidzialne są pola elektromagnetyczne – mówił. – Albo fale radiowe. Nie widzisz ich, a przecież są. Potrzebny jest tylko odpowiedni odbiornik, by je usłyszeć. Wyobraź sobie, że kiedyś ktoś zbuduje taką maszynę, która będzie odbierała fale zmarłych dusz, i na przykład, będziemy mogli z nimi rozmawiać, a nawet oglądać je na ekranach telewizorów.

Fantasta. Zawsze mnie rozczulał tym swoim gadaniem, ale w tamtej chwili, po stypie, wcale nie byłam rozczulona, tylko przestraszona. Stanęłam więc pośrodku dużego pokoju i powiedziałam wyraźnie na głos:

– Wiesz, że boję się duchów. Więc jeśli jesteś obok, to mnie nie strasz. Chyba że chcesz, żebym zaraz padła na serce.

Nasłuchiwałam przez dłuższą chwilę, ale wokół mnie była absolutna cisza. Wróciłam do kuchni i nalałam sobie lampkę wina. Pomyślałam, że chyba zwariowałam, skoro rozmawiam z duchem.

Tej nocy spałam spokojnie

Jednak następnego dnia, kiedy weszłam do salonu zrobiło mi się nieswojo. Wszystkie obrazy, które wisiały na ścianach były poprzekrzywiane w różne strony. Nogi się pode mną ugięły. Aleks niekiedy droczył się ze mną i przekrzywiał zawieszone płótna. Jednak teraz nikogo w domu oprócz mnie nie było. Darek, mój sześcioletni synek, był u dziadków. Dali mi parę dni na dojście do siebie.

Weszłam do kuchni i znowu poczułam się niepewnie. Na środku stołu stała otwarta cukiernica. Tkwiła w niej łyżeczka… To była rzecz, której Aleks nie mógł się oduczyć – po wymieszaniu herbaty, zawsze odruchowo wsadzał mokrą łyżeczkę do cukiernicy. Podeszłam na miękkich nogach i wyjęłam łyżeczkę. Była mokra, oblepiona kryształkami cukru. Nie miałam już wątpliwości. Aleks nie odszedł do lepszego świata, lecz zgodnie z moim dawnym życzeniem pozostał przy mnie.

Życie ruszyło do przodu, mijały tygodnie, miesiące

Po pracy wracałam do domu, gdzie moja mama lub teściowa opiekowały się Darkiem, którego przyprowadzały ze szkoły. Na początku po powrocie do domu z pracy, pytałam je, czy w domu nie zdarzyło się coś dziwnego, ale nie wiedziały, o czym mówię. Znaczy – przy nich Aleks siedział cicho. Jak duch.

Minęło kilka lat. Do obecności Aleksa przyzwyczaiłam się do tego stopnia, że przestałam na to zwracać uwagę. Pewnego lata wysłałam Darka na obóz, a ja wyjechałam na dwutygodniowe wczasy, na których spotkałam Ernesta. Traf chciał, że mieszkaliśmy w tym samym mieście. I jemu też jakiś czas temu zmarła żona. Coś między nami zaiskrzyło.

Nie broniłam się. Miałam dopiero 39 lat, i przede mną było jeszcze sporo życia. Czas było już je sobie poukładać. Po powrocie do domu zaczęliśmy się spotykać. Do domu go nie zapraszałam ze względu na Darka, ale niekiedy spędzałam u Ernesta weekendy. Chciałam jednak, by zobaczył, jak mieszkam. W końcu mieszkanie mówi dużo o człowieku.

Wybrałam sobotni wieczór, kiedy Darek wybrał się na weekend do kolegi. Zapomniałam, że mimo wszystko mieszkanie nie jest puste. I to był fatalny błąd. Zrozumiałam to zbyt późno. Oto w czasie namiętnego pocałunku, Ernest krzyknął i poderwał się z sofy. Rozejrzał się wokół złym wzrokiem.

– Ktoś pociągnął mnie za włosy. Bolało – powiedział z pretensją, masując skórę głowy.

Podniosłam obie dłonie w geście, który miał oznaczać, że ja tego nie zrobiłam. Ale to nie był koniec przykrości, jakie spotkały mojego amanta. Choć nikt nie dotykał talerza z zupą, ta wylała się na jego kolana. Kiedy szedł do łazienki, potknął się na prostej drodze, jakby ktoś podstawił mu nogę.

– Ktoś mnie obserwuje – powiedział w pewnej chwili.

Był wystraszony

Co miałam mu powiedzieć? Że duch mojego męża nie chce, by tu był? Chciałam już powiedzieć, że w takim razie będziemy spotykać się tylko u niego, gdy nagle popatrzyłam na niego jakby innymi oczami. Stał, drżący, wystraszony, rozglądał się wokół spanikowanym wzrokiem. Aleks nigdy niczego się nie bał. A byliśmy w różnych sytuacjach. No i czar prysł.

– Pójdę już – powiedział Ernest. – Jeśli chcesz, możemy pojechać do mnie.

– Nie – odparłam. – To nie będzie potrzebne.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie i wiedziałam, że to był ostatni raz. Przez następne dwa lata poznałam jeszcze dwóch narzeczonych. Aleks żadnego nie zaakceptował. W końcu życzyłam sobie, by odpędzał ode mnie rywali. Nawet po śmierci. Kiedy poszłam z tym problemem do proboszcza, ten pokiwał tylko głową.

– Sugerowałbym egzorcyzmy – powiedział.

– Zastanowię się – odparłam.

Dałam sobie kilka dni na przemyślenie wszystkiego. Przez osiem lat swojego życia byłam szczęśliwa jak w raju. Czasami ludzie nie doświadczają takiej idylli nawet przez rok. Aleks dał mi wszystko, czego pragnęłam, i wiem, że nie znajdę tego z żadnym innym mężczyzną. A jeśli przepędzę Aleksa siłą… cóż, chyba nie będę mogła sobie spojrzeć w oczy.

Może nazwiecie mnie głupią, ale uznałam, że w życiu trzeba być konsekwentnym, jak mawiał mój tata. Jeśli powiedziało się „A” to trzeba mieć odwagę, żeby powiedzieć „B”. Nie zgodziłam się na egzorcyzmy. Może i jestem wariatką. Prawdopodobnie lekarz mógłby podejrzewać u mnie lekką psychozę. Ale mam to gdzieś.

Czasem, gdy jestem zmęczona, opowiadam Aleksowi o swoich zmartwieniach. Następnego dnia poprawiam przekrzywione na ścianach obrazy. Czasami płaczę, bo wiem, że już nigdy z ukochanym nie będę tak blisko, jakbym tego pragnęła. Ale często sama świadomość, że on tu jest i w razie czego mnie obroni, dodaje mi sił.

A swojemu synowi opowiedziałam o Kosmicznym Biurze Zamówień i ostrzegłam, by w zamówieniu wypisał wszystkie ważne i nieważne punkty. Bo w KBZ nie ma reklamacji.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA