„Poprosił mnie o rękę mężczyzna, którego nie kocham. Według mamy muszę się zgodzić, bo mam 32 lata i nie mogę wybrzydzać”

kobieta, która nie wie, czy przyjąć oświadczyny fot. Adobe Stock, Milos
„Rodzice nie kryli radości. Tata nawet butelkę świątecznej wódki z barku wyjął i nalał sobie kieliszek. Mama na co dzień nie pozwala mu pić, lecz wtedy jeszcze mu dolała. Tak cię cieszyła! I nawet mnie nie zapytali, czy się zgodziłam. Jakby było oczywiste, że powiedziałam: >>tak<<. Ale byli zdziwieni, gdy usłyszeli, że jeszcze nie zdecydowałam”.
/ 26.06.2022 06:15
kobieta, która nie wie, czy przyjąć oświadczyny fot. Adobe Stock, Milos

Jestem starą panną! Tak, tak… Skończyłam 32 lata i wciąż nie mam męża, dzieci. Moje koleżanki posyłają już swoje pociechy do szkoły, kilku kolegów zdążyło się już rozwieść i znowu ożenić, a ja? Ciągle płynę przez życie w pojedynkę, całkiem jak ten samotny biały żagiel. Myślicie pewnie, że jestem brzydka, gruba, zaniedbana, i dlatego nikt mnie nie chce? Nic podobnego! Jestem wysoka, raczej szczupła, nieźle się ubieram. I nieraz słyszałam od facetów, że fajna ze mnie laska. Cóż jednak z tego, skoro miłość omija mnie szerokim łukiem?

Czuję, że zegar biologiczny tyka

Zakochałam się tylko raz, w liceum. Gorącą, naiwną miłością. Romantyczne spacery w świetle księżyca, ukradkowe pocałunki nad brzegiem rzeki… Myślałam, że będziemy ze sobą już do końca. Ale marzenia to jedno, a życie drugie. On wyjechał na studia do Krakowa, ja do Warszawy – i nasze drogi się rozeszły. Potem miałam kilku chłopaków, lecz raczej tylko dlatego, że wypadało. Nie traktowałam tych związków poważnie, nie myślałam o zamążpójściu.

Po studiach wróciłam do naszego miasteczka, zamieszkałam z rodzicami, dostałam pracę w szkole. Lata biegły leniwie, wygodnie, nic ciekawego w moim życiu się nie działo. Koleżanki jedna po drugiej wychodziły za mąż, rodziły dzieci, a ja ciągle byłam sama. Nie przeszkadzało mi to specjalnie, jednak moim rodzicom – tak. Zwłaszcza mamie. Coraz częściej dopytywała, kiedy wreszcie znajdę sobie chłopaka, kiedy wyjdę za mąż.

– Tak bardzo chciałabym mieć wnuki… – wzdychała, patrząc w okno, za którym niedawno postawili piękny plac zabaw.

Zbywałam ją. Mówiłam, że jeszcze nie spotkałam tego swojego jedynego; że jak to się stanie, na pewno dowie się pierwsza. Lecz mijały kolejne miesiące, potem lata, a mój książę z bajki jakoś się nie pojawiał. Mama coraz bardziej się niecierpliwiław końcu zaczęła rozpaczać. Mówiła, że ludzie w miasteczku już się śmieją z naszej rodziny i szepcą, że coś ze mną musi być nie tak, skoro chłopa sobie znaleźć nie mogę.

– Jest mi przykro i wstyd! – szlochała.

Złościłam się na nią. Powtarzałam, że ludzkie gadanie nic mnie nie obchodzi, i jej też nie powinno. Sama jednak czułam, że mój zegar biologiczny tyka coraz szybciej. No i coraz częściej łapałam się na tym, że naprawdę chciałabym w końcu założyć rodzinę. Mieć męża, urodzić dziecko….

Półtora roku temu w naszej szkole zmienił się dyrektor. Olek przyjechał do nas z innego miasta. Jest ode mnie sporo starszy, rozwiedziony i, trzeba przyznać, bardzo przystojny. Ma dwójkę prawie dorosłych już dzieci, które mieszkają z jego byłą żoną. Od razu wpadłam mu w oko. Tak długo mnie uwodził, bajerował, aż w końcu uległam. Zaczęliśmy się spotykać.

Mama nie kryła radości. Gdy wychodziłam na randki, lustrowała mnie od stóp do głów. Sprawdzała, czy dobrze wyglądam, czy jestem elegancko uczesana, starannie umalowana. I żegnała słowami, że muszę się starać, to wtedy pan Aleksander być może poprosi mnie o rękę. Denerwowało mnie to, bo czułam się jak towar wystawiony na sprzedaż na bazarze, ale nic nie mówiłam. Wiedziałam, że i tak jej nie przegadam.

Sama nie wiem, co robić...

Kilka dni temu marzenie mamy się spełniło: Olek mi się oświadczył. Gdy jej o tym powiedziałam, od razu rzuciła mi się na szyję i zaczęła gratulować. A potem złożyła dłonie jak do modlitwy i wyszeptała:

– Nareszcie!

Tato też nie krył radości. Nawet butelkę świątecznej wódki z barku wyjął i nalał sobie duży kieliszek. Mama na co dzień w ogóle nie pozwala mu pić, lecz wtedy jeszcze mu dolała. Tak cię cieszyła! I nawet mnie nie zapytali, czy się zgodziłam. Jakby było oczywiste, że powiedziałam: „tak”. Ależ byli zdziwieni, gdy usłyszeli, że jeszcze się nie zdecydowałam!

– Poprosiłam Olka o czas do namysłu.

Zamurowało ich. Przez kilka chwil patrzyli zdumieni to na mnie, to na siebie.

A potem się zaczęło! Usłyszałam, że jestem nierozsądna, że to dla mnie ostatnia deska ratunku, więc nie powinnam wybrzydzać…

– Masz dużo szczęścia, że zechciał cię taki facet. Na stanowisku, odpowiedzialny… – mama wyliczała zalety Olka.

W końcu uciekłam do swojego pokoju, żeby już tego nie słuchać! No i od tamtego dnia intensywnie myślę, co powinnam zrobić. Lubię Olka. Nawet bardzo. Łączą nas podobne zainteresowania, mamy o czym rozmawiać. Ale to nie jest miłość! Wiem to na pewno. Gdy jesteśmy razem, nie czuję motyli w brzuchu. Dla mamy to żaden argument. Mówi, że to nawet i lepiej, bo związki z wielkiej miłości często kończą się rozwodem.

– Jak spadną różowe okulary, przychodzi szara rzeczywistość i partnerzy odkrywają, że nie mają sobie nic do powiedzenia.

Trudno nie przyznać jej racji. Może więc powinnam się zgodzić? Jak mówi przysłowie: lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Jednak co będzie, gdy powiem „tak”, a za kilka miesięcy pojawi się prawdziwa, wielka miłość?

Czytaj także:
„Mąż twierdzi, że zaczął pić, bo ja zaprzedałam duszę diabłu. Może i zaprzedałam, w końcu zgodziłam się zostać jego żoną”
„W wieku 8 lat straciłam matkę. Wychowali mnie obcy ludzie, bo nie umiała się mną zająć. Odtąd wciąż towarzyszył mi ból”
„Kończyły nam się oszczędności, a mąż nie garnął się do pracy. Marzyłam o dziecku, ale z kim? Z tym leniem z kanapy?”

Redakcja poleca

REKLAMA