„Popełniłam mezalians i pokochałam hydraulika. Rodzina mnie przekreśliła, a ja cieszyłam się z miłości. Nie za długo”

Kobieta straciła chłopaka fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Miesiąc przed porodem odebrałam najgorszy telefon w moim życiu. Adam zginął kilka metrów od naszego mieszkania. Zostałyśmy we dwie. Rodzice chcieli zabrać nas do siebie, ale ja nie chciałam ich litości. Nie teraz. Nie było nam łatwo, ale radziłyśmy sobie same”.
/ 01.12.2022 13:15
Kobieta straciła chłopaka fot. Adobe Stock, Halfpoint

Moi rodzice – oboje lekarze – pękali z dumy. Mieli w głowie już ułożony cały scenariusz mojego dorosłego życia. I w spisie treści zdecydowanie nie było miejsca na mezalians. Ten dzień, kiedy wezwali hydraulika do kapiącego kranu, przeklęli pewnie setki razy. Bo kiedy tylko go zobaczyłam, moje serce od razu szybciej zabiło. Oczarował mnie od pierwszej chwili.

Miał dwadzieścia pięć lat i był bardzo przystojny. Ale najbardziej utkwiły mi w pamięci jego brązowe oczy. Jeśli można mieć w nich samo dobro, to takie właśnie były oczy Adama. Naprawiał cieknący kran i opowiadał mi o swojej rodzinie – schorowanej matce, nastoletnim rodzeństwie, które praktycznie utrzymywał, i ojcu, który – odkąd pamiętał – albo pił, albo bił, albo okradał ludzi. A najczęściej wszystko naraz. 

– Nie namawiałeś matki, żeby rzuciła go w cholerę? Przecież on wam zgotował piekło! – byłam bardzo poruszona jego historią.

– Miłość niczym Temida bywa ślepa – uśmiechnął się smutno. – Matka bardzo go kochała i ciągle wierzyła, że po kolejnym wyroku tata się zmieni. I gdy tylko wychodził z więzienia, dawała mu następną szansę. Wiesz, że przez wiele lat chciałem zostać prokuratorem? Po to, by inne dzieci miały lepsze życie, bez ojców katów. Ale życie zweryfikowało moje marzenia – westchnął.

– Musiałeś iść do pracy zamiast na wymarzone studia?

– Najważniejsze, że dzieci mają co jeść, w co się ubrać, a mamie wystarcza na leki. A ja nawet lubię to, co robię, i podobno jestem w tym dobry – posłał mi uśmiech. Najpiękniejszy na świecie.

Tak bardzo chciałam, by na koniec poprosił mnie o numer telefonu. Ale on, chociaż czułam, że też mu się podobam, skończył pracę, wziął pieniądze za naprawę i wyszedł. Dlatego gdy kilka dni później zobaczyłam go na ulicy, mimo ogromnego zawstydzenia postanowiłam powiedzieć mu, co czuję.  

– Nie mogę przestać o tobie myśleć –  wypaliłam i poczułam, jak płoną mi policzki.

Adam uśmiechnął się z czułością

– To zupełnie tak samo, jak ja… Ale wiesz, jesteś córką lekarzy, a ja kryminalisty. Odkąd cię poznałem, codziennie wyrzucam sobie, że nie ośmieliłem się zaprosić cię na randkę. Ale z drugiej strony wiem, że to się nie może udać – urwał.

A ja wiedziałam, że cokolwiek się zdarzy, będziemy razem. Zakochałam się w Adamie bez pamięci. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, doskonale się rozumieliśmy. Niestety, zgodnie z przewidywaniami Adama moi rodzice nie podzielali naszego szczęścia. Kiedy dowiedzieli się o tym związku, zapłonęli gniewem.

– Studiujesz medycynę, a on naprawia kible! – grzmiał ojciec.

– Poza tym, że jest hydraulikiem, jest wspaniałym facetem. Troskliwy, czuły i normalny – wycedziłam przez zęby.

– To syn kryminalisty! Jego ojciec częściej niż w domu bywał w pierdlu! Wiesz, ile osób okradł lub pobił? Jaki los czeka cię z kimś takim? – ojciec nie dawał za wygraną.

– Ale to jego ojciec! Nie możesz winić Adama za to, co robił jego ojciec! A tak szczerze, to bardziej boli cię lęk o moją przyszłość czy to, że nie będziesz mógł się zięciem przed znajomymi pochwalić? – nie pozostawałam mu dłużna.

– Nie zgadzam się na ten związek i już! Będziecie razem po moim trupie! – wrzeszczeli z matką na zmianę.

Wiedziałam, że jeśli zostanę w domu, rodzice zrobią wszystko, żeby nas rozdzielić. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Zerwałam kontakt z rodzicami i zamieszkałam z Adamem. Początkowo nie było mi łatwo odnaleźć się w małej kawalerce, bo tylko na taką było nas stać, i oglądać każdą złotówkę przed jej wydaniem. Ale mimo to byliśmy bardzo szczęśliwi. Ja kończyłam studia, Adam zakładał własną działalność. Ja dostałam pierwszą pracę w szpitalu, on miał coraz więcej stałych zleceń. Rodzice dalej trwali na stanowisku, że jest i będzie synem kryminalisty, niegodnym ich córki, więc nawet nie przyszli na nasz ślub. Kilka miesięcy później okazało się, że jestem w ciąży. Oboje z Adamem nie posiadaliśmy się z radości.

– Już nie mogę się doczekać, kiedy nasza Ada będzie po tej stronie – Adam gładził czule mój coraz większy brzuch. – Każdego dnia wyobrażam sobie, jak będzie wyglądać, co będzie lubić, co będzie jej sprawiać radość – wyliczał.

Nigdy się tego nie dowiedział

Miesiąc przed porodem odebrałam najgorszy telefon w moim życiu. Adam zginął kilka metrów od naszego mieszkania. Wracał pieszo z pracy. Naćpany małolat stracił panowanie nad swoim samochodem i z impetem wjechał na chodnik. Adam nie miał żadnych szans. Ja od razu trafiłam do szpitala. Tylko cudem nie urodziłam przed terminem, bo stres, jaki wtedy przeżyłam, był nie do opisania. 

Zostałyśmy we dwie. Rodzice chcieli zabrać nas do siebie, ale ja nie chciałam ich litości. Nie teraz. Nie było nam łatwo, ale radziłyśmy sobie same. Kiedy tylko mała skończyła rok, poszła do żłobka, a ja wróciłam do pracy. Ale jak to z małym dzieckiem bywa, ciągle chorowała, więc częściej niż na dyżurach byłam na zwolnieniach lekarskich. Moje oszczędności topniały. Dlatego postanowiłam sprzedać nasz samochód.

– Nie szkoda ci? Może jednak poproś rodziców o jakąś pożyczkę. Dla nich to pryszcz, a auto przy dziecku ci się przyda – zaczęła nieśmiało moja przyjaciółka.

– Jak to mawia mój tata: „Po moim trupie!” – zgromiłam ją wzrokiem. – Jak stanę na nogi, to sobie jakiś kupię, ale do rodziców nie pójdę. Tylko szkopuł w tym, że ja kompletnie się nie znam na handlu autami – załamywałam ręce.

To wstaw samochód do komisu. Mój szwagier z Krakowa tak zrobił. Znalazł tam u siebie jakiegoś faceta, który się tym zajmuje, i bardzo był z tej opcji zadowolony – Ewka podrzuciła mi pomysł.
Chwilę później przeczesywałyśmy internet w poszukiwaniu kogoś, kto zajmuje się sprzedażą używanych samochodów.

– Zobacz tego, ma dużo aut w ofercie i całkiem niezłe opinie – Ewa postukała palcem w monitor.

– Wszystkie wyglądają, jakby sam je sobie pisał – popatrzyłam na nią z pobłażliwością. – Zobacz, nawet takie same błędy w nich są. „Rzetelny” nie pisze się przez „ż” – pierwszy raz od wielu dni aż parsknęłam śmiechem.

– O! I już pan Jerzy ma plus, bo cię rozbawił – Ewka puściła mi oko. – Nie marudź! Na bezrybiu i rak ryba. A ty podobno nie masz zbyt dużego wyboru.

– No nie – westchnęłam, patrząc na śpiącą obok Adę. – Jerzy K. To chyba ten komis na wylocie z miasta. Jutro tam pojadę – zadecydowałam.

Pan Jerzy był w moim wieku

Z miejsca zaproponował kawę, opowiadał o swoim synku, biznesie, który prowadzi, by utrzymać rodzinę, miłości do aut i, nim się spostrzegłam, spisaliśmy umowę komisową.

– Piętnaście tysięcy to uczciwa cena, pani Doroto. Szczerze? Normalnie zaproponowałbym dwanaście, bo wtedy miałbym z tego jakiś zysk, ale zważywszy na pani sytuację… – ściszył głos.

– Ale skąd pan… – zrobiłam duże oczy.

– Oleśnica to nie Nowy Jork. O wypadku na S. było głośno. Więc kiedy zobaczyłem młodą kobietę w czerni, z małym dzieckiem na ręku, skojarzyłem fakty. Straszna historia… – urwał.

Nie chciałam ciągnąć tego wątku, bo ilekroć wracałam myślami do śmierci Adama, łzy same cisnęły mi się do oczu.

– Myśli pan, że nasz ford szybko się sprzeda? – zmieniłam temat.

– To solidne auto i ostatnio na topie, więc proszę być dobrej myśli. Jak tylko pójdzie, od razu do pani dzwonię – zapewnił, ściskając moją dłoń.

Nie łudziłam się, że nastąpi to szybko, więc kiedy kilka dni później odbierałam telefon od Ewki byłam pewna, że dzwoni zapytać, jak się z Adą mamy.

–  No, kochana! Widzę, że to była transakcja z gatunku błyskawicznych. Mój szwagier to się ze dwa miesiące z tym jednak bawił, a ty tydzień i już! Super! – Ewka świergotała do słuchawki.

– O czym ty mówisz?

– No jak to o czym? Przejeżdżałam właśnie obok komisu pana Jurka i twojego auta już nie ma. W ogóle nieźle mu się tam przerzedziło, bo chyba z pięć samochodów tylko na placu zostało.

Poczułam na plecach zimny dreszcz.

– Halo! Dorota? Jesteś tam? – Ewka darła się do słuchawki.

– Ale pan Jurek do mnie nie dzwonił, więc to chyba jakaś pomyłka – wyszeptałam w odpowiedzi.

– No to pewnie zaraz zadzwoni! Na bank twojego auta już tam nie ma, więc jak sprzedał, to czemu miałby się nie odzywać? Zatem nie blokuję linii, pa! – rozłączyła się, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.

Przez kolejną godzinę czekałam na sygnał od pana Jerzego. Nie doczekałam się. Więc kiedy tylko uśpiłam Adę, sama wykręciłam jego numer. Pan Jerzy przekonywał, że wszystko idzie ku dobremu,
bo jest klient, ale stara się o kredyt i sprawa nieco się przeciąga.

Nie byłam pierwsza

– Ale proszę być dobrej myśli, czuję, że go kupi – zapewniał.

– Podobno mojego forda nie ma już na placu – czułam się jak idiotka, drążąc temat.

– A to prawda, bo jest w moim garażu. Mam taki zwyczaj, że tuż przed sprzedażą przeprowadzam auto do siebie, żeby je wysprzątać – tłumaczył.

Po dwóch tygodniach ciszy znowu zadzwoniłam z pytaniem o samochód. Tym razem pan Jurek przekonywał, że poprzedni klient się nie zdecydował, ale jest kolejny zainteresowany. Mimo złych przeczuć ciągle mu wierzyłam. Aż do dnia, kiedy na parkingu przed supermarketem zobaczyłam jakiegoś mężczyznę wysiadającego z mojego auta.

– Przepraszam, czy pan może… testuje ten samochód? – wypaliłam nieco bez sensu, ale nie wiedziałam, jak mam zacząć tę rozmowę.

– Co robię? Testuję? – młody mężczyzna popatrzył na mnie jak na wariatkę.

– Co pani ma na myśli?

– Bo ja też taki mam i… – dukałam bez ładu i składu.

– …i chodzi pani o to, jak się sprawuje? No, fordy mają nie najlepszą opinię, ale trafił mi się chyba porządny egzemplarz. Kupiłem miesiąc temu w komisie. Trochę się bałem, że szybko pożałuję, ale cena była bardzo okazyjna i na razie, odpukać, działa jak złoto – mężczyzna poklepał maskę auta.

– Miesiąc temu? – świat zawirował mi przed oczami.

– Tak, jutro będzie równo miesiąc. Tu w Oleśnicy, w komisie.

Nawet nie próbowałam dzwonić do K.. Z Adą na ręku poszłam na komisariat. Tam okazało się, że nie byłam pierwsza.

– Do tej pory mamy już piętnaście zgłoszeń o przywłaszczenie powierzonej rzeczy. Wszystkie z ostatnich dwóch tygodni – policjant popatrzył na mnie z wyraźnym współczuciem.

– Ale odzyskacie moje pieniądze? – czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Mam być z panią szczery? My zrobimy postępowanie, ale czuję, że prokurator nam to umorzy – westchnął.

– Jak to? Przecież ten K. nas okradł! Oszukał! Sprzedał nasze samochody i przywłaszczył pieniądze! Przecież to jest przestępstwo!

– Znając życie, wyłga się tym, że nie działał z zamiarem oszustwa, tylko mu nie wyszło. W dodatku przy umowie komisowej ciężko postawić zarzut przywłaszczenia, bo tam jest taki haczyk, że pieniądze, które prowadzący komis uzyska ze sprzedaży samochodu, nie należą automatycznie do dotychczasowego właściciela auta, tylko właściciel samochodu ma roszczenie o to, by te pieniądze mu przekazać – tłumaczył prawne zawiłości. – Chyba zostaje pani tylko sąd – dodał smutno. 

Wszystko, co powiedział mi tego dnia policjant przyjmujący zgłoszenie, okazało się prawdą. Prokuratura sprawę umorzyła, a każdy z oszukanych zakładał K. cywilną sprawę w sądzie. I chociaż pan Jerzy uparcie tłumaczył sędziemu, że nikogo oszukać nie chciał, ale miał problemy finansowe i „tak wyszło”, sąd kazał mu oddać nasze pieniądze. Teoretycznie więc sprawę wygrałam.

– Tylko że praktycznie nie zobaczę ani złotówki – opadłam na kanapę u Ewki po wizycie u komornika.

– Jak to? Przecież masz wyrok – Ewa nie mogła zrozumieć.

– No mam. I mogę go sobie w ramce na ścianie co najwyżej powiesić. „Egzekucja nieskuteczna”. Pan K. i nic na siebie nie ma, żadnej własności, pieniędzy… I znając życie, już nigdy nic nie będzie miał – westchnęłam.

Moje słowa okazały się prorocze

Jeszcze przez jakiś czas próbowałam wyegzekwować mój wyrok, ale zwrotu pieniędzy nigdy się nie doczekałam. Co jakiś czas o Jerzym K. robiło się głośno. Wprawdzie zaraz po wyrokach wyjechał z Oleśnicy, ale fora internetowe donosiły, że a to założył kolejny biznes gdzieś w Polsce, który naturalnie „nie wypalił”, a to kogoś oszukał. Z biegiem lat poddałam się i przestałam szukać jakichkolwiek informacji o tym człowieku.

Może dlatego, że wiodło mi się coraz lepiej. Ada pięknie rosła, ja brałam coraz więcej dyżurów. Stanęłyśmy finansowo na nogi. Po kilku latach udało mi się otworzyć własny gabinet. I poznać mężczyznę, który nie zastąpił mi Adama, ale którego pokochałam równie mocno. Paweł był lekarzem, jak ja. Rozwiedzionym, ale bezdzietnym. Pokochał moją Adę jak własną córkę. Żyło nam się spokojnie i dobrze.

– Poczekaj, aż Adka pójdzie do liceum, tam się zawsze zaczynają najlepsze jazdy – straszyła mnie Ewka.

I wykrakała. W drugiej klasie moja dotąd wzorowa córka zaczęła przynosić coraz gorsze oceny, a nawet wagarować.

– Coś mi się wydaje, że nasza pannica się zakochała – Paweł uśmiechał się pobłażliwie.

– Nawet mnie tak nie strasz. Ona ma dopiero siedemnaście lat! I teraz ma się skupić na nauce, a nie na randkach. Widziałeś jej ostatnie oceny? – złość aż ze mnie kipiała.

– Dorota, z uczuciami nie wygrasz. Sama mi opowiadałaś o twojej miłości do Adama. Przypominam, że wyrzekłaś się swoich rodziców dla ojca Ady, więc chyba siła miłości nie powinna być dla ciebie czystą abstrakcją – pogroził mi żartobliwie palcem.

– To co mamy teraz zrobić? – usiadłam zrezygnowana na sofie.

Zaprosimy jej chłopaka na obiad. Nim zaczniesz panikować, zobaczmy najpierw, kto to jest – zaproponował Paweł.

A ja już wiedziałam, skąd go znam

I miał rację. Ada nie skakała z radości na ten pomysł, ale czuła, że jej wybór ogranicza się do obiadu albo szlabanu. Kiedy Michał przekroczył próg mojego domu, pomyślałam, że gdzieś już go widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Był dwa lata starszy od mojej córki. Miły, kulturalny. Całkiem dobrze nam się rozmawiało. Aż do momentu, kiedy nasze pogaduchy zeszły na temat polskiego morza.

– Jak mieszkaliśmy w Gdańsku, to chodziłem na plażę prawie codziennie. Bardzo mi tego brakuje – wyznał Michał, nie odrywając widelca od ciasta. – Pyszna ta beza! Sama pani piekła?

Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy Ada przejęła inicjatywę.

– Bo Michał pochodzi z Oleśnicy, ale dopiero niedawno tu wrócił. Pozwiedzał z rodzicami chyba całą Polskę, nie? – posłała ukochanemu powłóczyste spojrzenie.

A ja poczułam na plecach znajomy zimny dreszcz.

– A czemu się tak często przeprowadzaliście? – mój głos zlodowaciał. Paweł popatrzył na mnie z niezrozumieniem i wyrzutem.

– Bo tata ciągle zakładał jakieś firmy. I tam, gdzie coś rozkręcał, ciągnął nas ze sobą – chłopak wyraźnie posmutniał.

– A jak ty masz na nazwisko? Czasem nie… K.? – poczułam w gardle ogromną gulę. Nie, los nie mógł aż tak ze mnie zadrwić – pomyślałam.

Michał tylko skinął głową. Nie miał pojęcia, skąd znam jego ojca, ale chyba się domyślił, że z nie najlepszej strony, bo zauważyłam, że zbladł.

– Myślę, że będzie lepiej, jak już sobie pójdziesz.

– Dziękuję za obiad i bardzo przepraszam… za kłopot – chłopak momentalnie wstał i wyszedł.

– Mamo! – Ada nie umiała ukryć złości. Nim się spostrzegłam, wybiegła za Michałem. Paweł popatrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. A ja wpadłam w szał.

– Czy ty wiesz, kto to jest? To syn tego złodzieja, który ukradł mi pieniądze ze sprzedaży auta! Moja córka spotyka się z synem takiej kanalii! Boże, nigdy na to nie pozwolę! Jak on śmiał tutaj przyjść?! – ciskałam się po pokoju.

Nie wrócił na noc. Ani on, ani Ada

Paweł patrzył na mnie oniemiały. Nie odezwał się słowem.

– Przecież ci opowiadałam tę historię! Darowałam mu te pieniądze, ale nie mam zamiaru darować temu chłopakowi spotykania się z moją Adą…

– Jeszcze dorzuć, że po twoim trupie! – słowa Pawła były jak kubeł zimnej wody. – Co ty wyprawiasz? Słyszysz sama siebie? Chcesz być taka, jak twój tata? Oceniać syna przez pryzmat grzechów ojca? Tak jak on od razu skreślił Adama? – fuknął na mnie i wyszedł.

Nie wrócił na noc. Ani on, ani Ada. Oboje wysłali mi wiadomości, że będą nocować poza domem. A ja zostałam sama. Pełna lęku, złości, ale i wyrzutów sumienia. Historia zatoczyła niezłe koło. A ja dzisiejszego wieczoru stałam się dokładnie taka, jak mój ojciec dwadzieścia trzy lata temu. Wyszły ze mnie demony, którymi latami sama gardziłam. Zasnęłam w fotelu. Tej nocy przyśnił mi się Adam. Nic nie mówił. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi oczami i pukał się w czoło.

Czytaj także:
„Nie dość, że mąż zostawił mnie dla kochanki i nie płacił na syna to jeszcze mnie okradł. Jak można być taką świnią bez honoru”
„Teściowa zwierza się mojej żonie z kolejnych łóżkowych podbojów i złamanych serc. Ta baba to mentalna nastolatka”
„Faceci nie potrafią trzymać zapiętego rozporka. Najpierw mydlą ci oczy miłosnym bełkotem, a potem lecą po kolejną naiwniaczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA