„Faceci nie potrafią trzymać zapiętego rozporka. Najpierw mydlą ci oczy miłosnym bełkotem, a potem lecą po kolejną naiwniaczkę”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Solid photos
„Zazdrość zniszczyła kilka moich kolejnych związków. Kto wytrzyma dziś z taką kobietą? To uczucie stało się staroświeckie i niemodne, w dzisiejszych czasach zupełnie wstydliwe. Wcale już nie świadczy o gorączce miłości i nie przynosi chluby ukochanemu, nie wbija go w dumę i nie daje powodów do puszenia się. O nie, wręcz przeciwnie".
/ 27.11.2022 19:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Solid photos

– Co za obrzydliwe, stare babsko! – pomyślałam, kiedy się wreszcie spotkałyśmy.

Taka była pierwsza myśl związana z Anką. Później bardzo się tego wstydziłam, nawet przed sobą samą. Jakie to głupie, śmieszne, pozbawione sensu. Ktoś, kto by się o tym dowiedział, uśmiałby się do łez. Tak jak Wojtek, który wiedział, śmiał się i próbował mi tłumaczyć z cierpliwością godną lepszej sprawy:

– Słuchaj, Anka jest moją koleżanką z pracy i nic więcej. Miłą, wesołą babą, na dodatek już niemłodą. Bardzo ją lubię i tyle. Ewka, przestań się wygłupiać.

Ale ja nie wierzyłam. Zdążyłam znienawidzić Ankę, zanim w ogóle zobaczyłam ją na własne oczy. Co więcej, w ogóle nie chciałam jej poznać, tak mnie jej osoba niepokoiła. Potem było mi głupio, wydawała się zasługiwać na dużo więcej niż mój krytyczny, bezlitosny osąd przy pierwszym spotkaniu. 

Tymczasem, odkąd pamiętam, zawsze byłam o kogoś zazdrosna – o mamę, tatę, brata, koleżanki, chłopaków. No i oczywiście, gdy już dorosłam, o inne kobiety, z których każda wydawała mi się albo ładniejsza, albo inteligentniejsza, albo zwyczajnie fajniejsza ode mnie. Każda miała przymioty, których ja nie otrzymałam, i na dodatek każda dybała na mojego faceta, no bo „takie to już one są. Własny chłop im nie wystarczy.”

Dobre, nie? Niektóre wspomnienia siedzą w człowieku przez lata, choć wcale na to nie zasługują. Przeciwnie – im szybciej zostałyby wyrugowane z głowy, tym byłoby lepiej dla nas i dla wszystkich.

Oto obraz z wczesnego dzieciństwa

Mama uradowana prezentem pod choinką. To perfumy, o których zawsze marzyła. Roześmiana psika ich trochę na siebie, a następnie na mnie. Delikatna woń snuje się po moim ciele i roznosi po pokoju, jest miło, świątecznie, uroczyście. Ale ja wybucham płaczem, którego nikt i nic nie jest w stanie uspokoić.

„Co się stało, córeczko?” – wszyscy zdumieni, zaniepokojeni, nie rozumieją mojej rozpaczy. „To straszne” – wyduszam wreszcie kalekie słowa ze ściśniętego histerią gardła. – „Ja też powinnam dostać perfumy! Dlaczego tylko mama je dostała? Tata mnie nie kocha, tak jak mamę, kocha mnie dużo mniej!”.

Łkałam długo i nic nie mogło mnie uspokoić, żadne lalki i inne śliczne zabawki. Przegrałam w jedynej liczącej się konkurencji, na cóż mi głupie lalki, skoro nie mam tego, co mama – perfum! 

To samo uczucie kazało mi rozsypać puder matki (jaką malowniczą warstwą pokrył cały pokój!), wetrzeć jej czerwoną pomadkę w kostropatą ścianę, a tampony polewać sokiem i patrzeć, jak ładnie wsiąka – dokładnie jak w reklamie. Wszystko z zazdrości o kobiecość, która jeszcze nie stała się moim udziałem.

Oczywiście, powstały z tego miłe anegdotki rodzinne, wszyscy się uśmiali i śmieją do dziś, i może nawet ja również pękałabym ze śmiechu, gdyby ów koszmarny wzór nie powtarzał się aż tak regularnie po dziś dzień. To nie tak, że w dzieciństwie nie poświęcano mi uwagi czy w jakiś widoczny sposób któreś z rodziców lekceważyło mnie, preferując kogokolwiek innego w rodzinie. Nie. Cokolwiek nie zrobili, dla mnie to i tak było za mało.

A potem przyszedł na świat braciszek i wszystko się jeszcze bardziej skomplikowało. Zakutana w bety rozwrzeszczana mała małpa skupiała uwagę i taty, i mamy, i całego świata. Babć i dziadków, cioć i wujków, sąsiadów. Nienawidziłam brata długo, ale potem się do niego przyzwyczaiłam.

Pilnuję się, żeby nie dać się poznać z tej strony

Prawda jest jednak taka, że jakaś drzazga cały czas tkwi w moim sercu. Potrafi zepsuć każdą radość i satysfakcję, najmilszą chwilę, tak jak wtedy, w tamte odległe święta Bożego Narodzenia. Rodzina się przyzwyczaiła, bliskim nie brakuje poczucia humoru, i moje dąsy zostają zwykle rozbrojone śmiechem.

Bryluje w tym Andrzej, mój brat właśnie. Gdyby traktował mnie poważnie, gdyby był taki, jak ja, mielibyśmy do czynienia z grecką tragedią, trup słałby się często i gęsto, namiętności kipiałyby. Dzięki niemu kończy się dobrze: pozostaję zawstydzona, owszem, ale również na ogół oczyszczona, lekka.

Gorzej, gdy wypływam na szersze wody. Zazdrość zniszczyła kilka moich kolejnych związków. Kto wytrzyma dziś z taką kobietą? To uczucie stało się staroświeckie i niemodne, w dzisiejszych czasach zupełnie wstydliwe. Wcale już nie świadczy o gorączce miłości i nie przynosi chluby ukochanemu, nie wbija go w dumę i nie daje powodów do puszenia się. O nie, wręcz przeciwnie.

W dwudziestym pierwszym wieku ludzie mają obowiązek szanować cudzą prywatność i być otwartym na relacje otwarte. Nie należy partnera „zawłaszczać” i traktować jak więźnia w klatce. Niby z jakiej racji pozbawiać kogoś prawa do zachwytu, a choćby i zadurzenia w kim innym? Ma być z tobą dobrowolnie, bo jesteś najlepsza albo jedynie dostępna, najlepiej bez przysiąg, wielkich słów i zbyt daleko idących zobowiązań.
Sytuacja każdego dnia może się zmienić. Dzisiaj jesteśmy razem, jutro możemy już nie być.

Co więcej, nawet jeśli wciąż jesteśmy razem, to przecież wcale nie oznacza, że nie możemy być również z kimś innym, w takim albo innym sensie, wara od naszego życia i jego sekretów. Ofiarowywać się w całości, żądać tego samego od drugiej osoby – to nawet trochę głupio. Można narazić się na opinię egoistki, egotyczki, a co najgorsze: pospolitej mieszczki. I oczywiście histeryczki, wariatki. Tak jak ja.

Bardzo, bardzo się pilnuję, by nie dać się poznać z tej strony, przynajmniej nie od razu. Tylko że to jest nieustanna walka z samą sobą i swoimi demonami. Z jednej strony demony, z drugiej – zwyczajna śmieszność. Gdy żartuje sobie ze mnie mój brat, mama, ojciec, dziadek – jest to sympatyczne i nawet jeśli złośliwe – nie boli aż tak bardzo. Gorzej, gdy dowiaduje się świat. Jest bezlitosny i nie uznaje taryfy ulgowej.

Różne „zbrodnie” mają miejsce w miłosnych związkach. Zazdrość jest pośród nich najmniej wybaczalna, bo żałosna, w jakimś zupełnie głupim sensie daremna, zamiast oburzenia budzi co najwyżej litość, a najczęściej wzruszenie ramion. Zazdrośników trochę żal, ale „sami są sobie winni”.

Przecież nie muszą być zazdrośni

Niech się wezmą w garść i opanują. Niech coś ze sobą zrobią, bo nie daje się z nimi wytrzymać. Darek, moja pierwsza wielka miłość, nie kochał mnie wcale, ale przecież dobrze o tym wiedziałam. Rozwodnik z dwuletnim dzieckiem długo nie mógł pozbierać się po rozstaniu z żoną. Co więcej, on to rozstanie sprowokował idiotycznym romansem, który miał nie mieć żadnych poważnych konsekwencji. Jego żona poczuła zazdrość.

Jasne, nie twierdzę, że to uczucie w istocie swej zupełnie zanikło, ukarała go jednak natychmiast i bezwzględnie. Ostre cięcie, koniec kropka, na nic płacze, prośby. I tak to się na ogół dzieje. W takich sytuacjach pod pręgierzem stają wiarołomcy, ich zdrada szlachetnie potępiona, potraktowana surowo. Gdy jednak nie spada na nich kara, gdy kochająca osoba stara się za wszelką cenę utrzymać przy sobie partnera, żyć z nim, wszystko jedno jak, byle dalej, tyle tylko, że nie może, nie jest w stanie – wtedy nabiera śmieszności.

Takim torem poszłam z Darkiem, niestety. Zdradzał mnie, lekceważył, nie dbał, czy odejdę, czy zostanę. A ja szalałam z gniewu i rozpaczy, śledziłam, węszyłam, pogrążałam w oczach własnych i świata. Kiedy wreszcie się to wszystko skończyło, powiedziałam sobie: basta. Nie dam się już więcej w to wkręcić. Następny facet będzie mnie kochał, to będzie podstawowy warunek naszego związku, i to o mnie co najwyżej ktoś będzie zazdrosny. Nigdy ja o niego.

Czy to jakieś przekleństwo? Rozumiem, że raz dałam się złapać w sidła miłości nieodwzajemnionej, ale przecież to chyba wystarczy? Okazało się, że nie. Wpadłam jak śliwka w kompot męskiego narcyzmu. Moim wybrankiem został facet usiłujący podobać się całemu światu.

Mogłoby się wydawać, że do takiego nawet się nie zbliżę, to była gotowa recepta na katastrofę. Być może noszę w sobie tę zazdrość od urodzenia i po prostu muszę móc dawać jej ujście. Tomek brylował na salonach, a ja ustawicznie cierpiałam. Zupełnie bez powodu. Nie szukał romansów, a jedynie uwielbienia, lustra, w którym mógł się był przejrzeć i zachwycić. I mu się to udawało. A mnie bardzo nie podobało.

Musieliśmy się rozstać, bo nie wytrzymałam nerwowo, choć przecież właściwie powinnam była czuć jedynie dumę – mój ci on był, ten piękny długowłosy chłopak o rozmarzonym spojrzeniu. I pierwsza zasadnicza awantura w takim duchu przebiegła. Tomek cieszył się z mojego wybuchu jak dziecko, było mu wyraźnie miło, jakże podbudowałam jego nigdy nie dość zadowolone ego. Potem coraz mniej się cieszył. Na koniec uznał, że jestem wariatką. No, byłam.

Wojtek, który nastał kilka lat później, naprawdę mnie pokochał, tak jak chciałam. Ja jego też. Trafiliśmy na siebie, byliśmy dla siebie „stworzeni”. Dostarcza mi poczucia absolutnego bezpieczeństwa. „Jesteś piękna” – powtarza nawet częściej, niż powinien (czasem nawet trochę traci w tym wiarygodność).

Kocha mnie w łóżku, na spacerze i w barach

Jesteśmy idealnie dobrani pod każdym względem, nigdy nie brakuje nam tematu do rozmowy i pomysłu, jak spędzić razem dzień. Sielanka. Jeśli zrobiłam się zazdrosna o Ankę, jego najlepszą kumpelę z pracy, to trochę może dla zabawy.

Starałam się sama rozbroić w sobie te emocje, których wyplenić nigdy mi się nie dało, ów przeklęty, znienawidzony gen, tak jak zwykł czynić to mój brat – na wesoło, na dowcipnie, ironicznie. Niby od czasu do czasu się beztrosko zaśmiałam, a to zażartowałam złośliwie, a to przypięłam szpileczkę:

– No proszę, jak pięknie wyglądamy, koleżanki będą podziwiać, a najbardziej Ania? Lubi takich wystrojonych gogusiów czy woli cię bardziej naturalnego? Owłosionego? Nieogolonego?

– Przestań, Ewka, to wcale nie jest śmieszne – powarkiwał czasem.

Ale w istocie zazdrosna nie byłam. To wszystko działo się na takiej niepoważnej, nieprawdziwej jakby platformie. Dopiero gdy z pewnej biurowej imprezy wrócił dużo później, niż miał, i stanowczo nazbyt zalkoholizowany. Dopiero, gdy wziął udział w integracyjnym wyjeździe, których wcześniej skutecznie unikał i się z nich wyśmiewał. Wtedy czarny śliski łeb uśpionego we mnie potwora podniósł się w górę i otworzył oczy. Zaczął się znowu z ciekawością rozglądać.

– Kocham cię, Ewa – słyszałam nieustannie. – Nie chcę z nikim innym być, tylko ty się liczysz. Przecież wiesz. Przecież widzisz to, czujesz.

Nie było powodu, by mu nie wierzyć. Anka okazała się „paskudnym starym babskiem”. Gdy ją wreszcie poznałam, uspokoiłam się i poczułam szczęśliwa. Demony poszły precz. Zgodne życie we dwoje ma tyle uroków. Trzeba się im tylko w rozluźnieniu oddać. Nie doszukiwać się problemów. I nagle podsłuchałam tę rozmowę, prowadzoną cichym głosem w przedpokoju, gdy ja oglądałam film.

– Tak, Jolu, będę. Oczywiście, zawsze do dyspozycji. Tam, gdzie zawsze, paaaa!

Oczywiście, wpuścił mnie w maliny

To „ pa” było tak przeciągnięte, jakby mój Wojtek nie mógł rozstać się z tym jednym słowem, a cóż dopiero z tego słowa adresatką. A więc dałam się zwieść, to nie z Anki strony groziło niebezpieczeństwo, jasne, zasłona dymna. O Joli nigdy nie słyszałam nawet. Oczywiście, wpuścił mnie w maliny. Oczywiście, że kogoś ma.

Czy to nie było zbyt piękne, by być możliwe? Cała ta miłość, wierność, uwielbienie? Przecież sama miałam przeczucie, że jest niewiarygodny w swoich zachwytach dla mnie.

Chwyciłam płaszcz i wybiegłam z domu. Wojtek patrzył przerażony, nic nie zrozumiał. Dlaczego wychodzę, dokąd? Skąd mógł wiedzieć, że podsłuchałam jego rozmowę? Wyobraża sobie pewnie, że nadal jestem taką idiotką, jaką byłam, tylko coś nagle mi odbiło. Nic z tego. Tym razem nie będę się wygłupiać, szaleć, robić awantur, kompromitować się. Po prostu odejdę. Skończyło się. Łzy płynęły mi po twarzy i mieszały się z padającym z nieba deszczem. Do widzenia.

Czytaj także:
„Gdy ja przymierzałam welon, narzeczony zdradzał mnie z 3 kochankami jednocześnie. Wycofałam się, nie chcę męża lowelasa"
„Przyjaciółka rzuciła faceta, bo traktował ją jak własność. Myślała, że to koniec problemów, ale to był dopiero początek”
„Przechodzę trudny okres w życiu, nie mam czasu ani siły na randki. Sęk w tym, że... chyba właśnie spotkałam swój ideał”

Redakcja poleca

REKLAMA