„Pomogłem staruszkowi odzyskać syna. Wtrąciłem nos w nieswoje sprawy i nawinąłem mu makaron na uszy, ale było warto”

mężczyzna pomógł ojcu fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Spoglądałem to na niego, to na telefon, nie wiedząc, jak zareagować. Gość mówi serio czy sobie żartuje? Jego mina sugerowała, że jest śmiertelnie poważny. Tylko co to za pytanie? Jak niby miałem na nie odpowiedzieć? Czekałem na jakiś ciąg dalszy”.
/ 13.04.2023 21:15
mężczyzna pomógł ojcu fot. Adobe Stock, Halfpoint

Prowadzę na naszym osiedlu sklep z telefonami komórkowymi, z niedużym działem komisu i serwisu. Znam prawie wszystkich moich klientów z widzenia, bo młodzi ludzie dość często wymieniają komórki, dokupują różne akcesoria albo chcą wymienić zbity ekran w telefonie.

Jednak tego mężczyznę widziałem po raz pierwszy. Nie wyglądał zresztą na klasycznego bywalca takich punktów jak mój; był po siedemdziesiątce, czerstwy i zasuszony, o przenikliwym spojrzeniu.

– Dzień dobry, moja komórka prawdopodobnie się zepsuła – powiedział.

– To się zdarza. Gdyby się nie zdarzało, nie miałbym pracy – rzuciłem nieśmiertelnym dowcipem.

Mój klient go zignorował, jakby nie usłyszał albo nie miał nastroju na żarty.

– Jaki to model? – przeszedłem do konkretów.

W odpowiedzi wyjął z kieszeni telefon. Rozpoznałem to cudo na pierwszy rzut oka: jeden ze starszych modeli Nokii, mający w branży opinię najmniej awaryjnego aparatu. Dlatego trochę się zdziwiłem, że mężczyzna przyniósł go do serwisu. Telefon powinien być nie do zdarcia, oczywiście pod warunkiem, że się o niego dba. Bo nawet taki odporny na głupotę model może się zepsuć, jeśli się będzie nim poniewierać. Komórka mojego nowego klienta wyglądała jednak na wyjątkowo zadbaną i ewidentnie mało używaną.

Wyjąłem spod lady miernik, sprawnie otworzyłem aparat i zbadałem. Zasilanie było i żadnej usterki nie stwierdziłem. Zamknąłem, kliknąłem kilkoma klawiszami – działało. Dawał się włączać i wyłączać. Zadzwoniłem z niego do siebie, a potem oddzwoniłem. Z sukcesem.

Żadnych przykrych niespodzianek

– Wydaje się, że telefon jest sprawny – powiedziałem.

– Wydaje się? Czyli nie na pewno?

– Na moje oko na pewno.

– Zatem nie jest popsuty…

– Nie – podważanie mojej fachowej opinii nieco mnie uraziło. – W każdym razie ja nie wiem, co miałabym w nim naprawić. Ale może pan się udać do innego punktu.

Mężczyzna milczał przez chwilę, a potem wbił we mnie natarczywe spojrzenie i zapytał:

– Więc dlaczego mój syn już do mnie nie dzwoni?

Spoglądałem to na niego, to na telefon, nie wiedząc, jak zareagować. Gość mówi serio czy sobie żartuje? Jego mina sugerowała, że jest śmiertelnie poważny. Tylko co to za pytanie? Jak niby miałem na nie odpowiedzieć? Czekałem na jakiś ciąg dalszy.

Coraz bardziej zmieszany obserwowałem, jak z twarzy mężczyzny znika nadzieja, desperacka chęć uwierzenia w to, że telefon rzeczywiście się popsuł, a wypływają gorycz, smutek i żal. Widziałem, jak kurczy się w sobie i garbi. Co za krępująca sytuacja… Stary człowiek spuścił wzrok, westchnął ciężko, oparł się obiema dłońmi o kontuar. Boże, jeszcze mi tu zemdleje! Na szczęście nie. Postał tak jakiś czas, wreszcie się wyprostował, schował aparat do kieszeni i skierował ku wyjściu.

Wtedy mnie olśniło

– Chwileczkę! – zawołałem.

Staruszek zatrzymał się i obrócił.

– Tak…? – w jego głosie wyczułem resztki nadziei.

– Bo wie pan, czasami się zdarza, że bateria nie ładuje się prawidłowo. Pomoże zwykła wymiana, plus oczywiście wyczyszczenie styków i ogólna kosmetyka.

W jednej chwili mężczyzna znów był przy kontuarze. Wyciągnął telefon i podał mi go gestem tak dramatycznym, że musiałem zdusić niestosowny w tej sytuacji uśmiech.

– Niech pan to w takim razie naprawi – poprosił gorączkowo. – Cena nie gra roli.

– Mam akurat promocję na taką usługę – stwierdziłem bez mrugnięcia okiem – czyli w grę wchodzi koszt nowej baterii. No ale starą wezmę do recyklingu, więc wyjdzie jeszcze taniej. Proszę przyjść za godzinę, będzie gotowe.

Mam się wtrącać w cudze życie?

Bateria rzeczywiście minimalnie nie trzymała parametrów, więc wymieniłem ją na nowiutką, a przetarcie wszystkich styków specjalnym płynem zajęło mi dziesięć sekund. To była ta łatwiejsza część zadania. Pora na trudniejszą. Przez parę minut biłem się z myślami. No bo czy miałem prawo wtrącać się w cudze sprawy? Jednocześnie czułem, że jeśli tego nie zrobię, będę miał wyrzuty sumienia do końca życia. 

Dla dobra misji zwalczyłem opory i… sprawdziłem książkę telefoniczną w aparacie klienta. Znalazłem interesujący mnie numer opisany jako SYN. Właśnie tak, wielkimi literami, bez imienia. Brak imienia sugerował, że syn jest jedynakiem, a przynajmniej jedynym synem, zaś wielkie litery świadczyły o wadze wpisu.

Sprawdziłem też listę połączeń przychodzących i okazało się, że ostatni telefon od syna starszy pan odebrał osiem miesięcy temu. W tym momencie przestałem się już wahać.
Wybrałem numer. Odbiorca zgłosił się po czwartym sygnale.

– Tak, słucham? – głos brzmiał ostrożnie, co było dość naturalne w sytuacji, kiedy rozmówca nie zna osoby dzwoniącej.

– Dzień dobry – zacząłem. – Nie wiem, jak to powiedzieć, więc powiem wprost. Prowadzę serwis telefonów komórkowych i dzisiaj zjawił się u mnie pana ojciec. Uznał, że telefon musi być zepsuty, ponieważ pan już do niego nie dzwoni – na moment urwałem, by przetrawił informację. – Obiecałem pańskiemu ojcu, że naprawię mu ten telefon, a ja zawsze dotrzymuję słowa. I liczę, że w tym przypadku będzie podobnie. Pana tata będzie u mnie… – zerknąłem na zegar – o siedemnastej. Czuję, że się nie spóźni. I mam nadzieję, że minutę później pan zadzwoni.

– Ale… – zaczął.

Nie dałem mu dojść do słowa

– Czemu? Bo kiedyś przyjdzie taki dzień, że będzie pan chciał zadzwonić, ale ojca już nie będzie. Niech mi pan wierzy, wiem, co mówię, bo jestem właśnie w takiej sytuacji. Jest pan ciekawy, jak człowiek się wtedy czuje? Marnie. Więc niech pan odzewie się do ojca dzisiaj minutę po siedemnastej i odtąd niech pan dzwoni do niego tak często, jak to możliwe. Nawet kilka minut rozmowy go uszczęśliwi. Teraz to on pana potrzebuje, ale przyjdzie dzień, kiedy pan może potrzebować jego. Ja bardzo żałuję, że nie mogę już pogadać z człowiekiem, dla którego byłem najważniejszy na świecie, choć wciąż o tym zapominałem – powiedziałem i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się.

Starszy pan przyszedł pięć minut przed czasem, więc jeszcze raz na jego oczach rozłożyłem telefon, pokazałem mu nową baterię, wyjaśniłem, co zrobiłem ze stykami, i tak dalej, jestem niezły w reklamowej gadce. Punktualnie o siedemnastej złożyłem aparat, włączyłem i podałem klientowi. Wziął telefon ostrożnie, nieśmiało. Bacznie mu się przyglądał i aż się wzdrygnął, gdy rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia. Na na wyświetlaczu zauważyłem słowo SYN. Staruszek natychmiast odebrał.

– Jacek! Jak miło, że dzwonisz! – powiedział z przejęciem. – Co tam u ciebie nowego?
Mężczyzna spojrzał na mnie radośnie, pokiwał głową w niemej podzięce i wyszedł, żeby nie krępować mnie swoją rozmową. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, a potem sam zadzwoniłem.

– Przebacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłem – wymamrotałem do słuchawki.

– Myślą, mową, uczynkiem czy zaniedbaniem? – spytał mój ojciec.

– Mową i uczynkiem, ale najpierw uczynkiem – powiedziałem.

– Czyli co konkretnie zbroiłeś?

– Przeszukałem książkę telefoniczną w komórce klienta, żeby wydobyć z niej pewien numer, czyli postąpiłem niezgodnie z etyką zawodową. Pewnie teraz mało kto się takimi drobiazgami przejmuje, ale dla mnie to problem, bo pierwszy raz mi się zdarzyło. A później zadzwoniłem pod ten numer i wtedy właśnie skłamałem.

– Jak? – zainteresował się.

– Powiedziałem facetowi, z którym się połączyłem, że nie żyjesz.

Po drugiej stronie zaległa cisza, przerwana śmiechem mojego taty.

No to rzeczywiście grubo. W związku z tym wisisz mi piwo. I mam nadzieję, że miałeś ważny powód, żeby mnie uśmiercić.

Opowiedziałem mu całą sytuację. Słuchał, nie przerywając. Kiedy skończyłem, dalej milczał.

– Tato, jesteś tam?

– Jestem, jestem…

– I co? Rozgrzeszasz mnie?

– Rozgrzeszam. Ale w ramach pokuty przyjdziesz dzisiaj do nas na kolację. Mama się ucieszy i pewnie powie coś w stylu: „Antoś, jak miło, że wpadłeś”. Z tej radości może nawet twoje ulubione naleśniki zrobi. Dawno nie raczyłeś starych rodziców odwiedzić, synu...

Poczułem się skarcony. Ano, tak to jest, widzisz źdźbło w oku bliźniego, a nie dostrzegasz belki we własnym…

– Sorry, tato, będę. Na pewno. Tym razem nic mi nie wypadnie. Obiecuję.

Czytaj także:
„Mój tata miał sklep z gadżetami dla dorosłych. Bałem się, że dziewczyna z oazy ucieknie przede mną, gdy się o tym dowie”
„Mój tata wyparł, że mama nie żyje. Dzień po jej pogrzebie rzucał żartami i flirtował z samotnymi kobietami w sklepach”
„Mój tata zginął w wypadku, a matka przelała całą miłość na mojego brata. Ja przez całe życie jestem popychadłem”

Redakcja poleca

REKLAMA