Sobota. W końcu mogłem się wyspać. Dzieci akurat spędzały weekend u dziadków, więc byliśmy z żoną sami. Spałem chyba do dziewiątej, jak rzadko kiedy. Po prysznicu i śniadaniu pojawiła się jednak przede mną misja. No, OK, może nie pojawiła, ale została przedstawiona. Jaka? Otóż zakupy…
Z przygotowaną listą udałem się do pobliskiego marketu. Nazajutrz miała być niehandlowa niedziela, więc wokół szalały tłumy. Jakoś znalazłem miejsce parkingowe, dotarłem do kasy z pełnym koszykiem i kiedy już wychodziłem, zauważyłem ją. Staruszka na oko miała ponad osiemdziesiąt lat. Siedziała tuż przy wejściu na małym taboreciku. Obok miała wystawione jajka i jakieś bukieciki z uschniętych latem roślinek. Coś tam mruczała pod nosem, przesuwając dłonią po paciorkach różańca.
Żal mi się jej zrobiło, że tak siedzi i marznie, a do tego nikt od niej nic nie kupuje, bo przecież w dyskoncie wszystko tańsze. Zapakowałem do auta cały majdan i ruszyłem do domu. Rozpakowałem torby, postawiłem na stole w kuchni i z westchnieniem usiadłem. Żona akurat podała mi kawę, a ja jakoś mimochodem znów pomyślałem o tej kobiecie. Takiej zmarzniętej…
Ależ się ucieszyła!
– Co jest? – zapytała Gośka, która znała mnie na wylot.
– Nic… – mruknąłem.
– No mów – usiadła obok ze swoją kawą.
To powiedziałem.
– I co? – zapytała z uśmiechem. – Zamierzasz tak siedzieć, mój ty rycerzu? Zasuwaj i kup te jajka.
– Ale przecież już kupiłem.
– No to kupisz jeszcze więcej. Niech ta babcia przynajmniej trochę zarobi, może będzie jej lżej na sercu. No, jedź.
Jak rozkaz, to rozkaz. Znowu wsiadłem w samochód i pojechałem pod market. Na szczęście staruszka wciąż tam była.
– Dzień dobry – zagaiłem. – Te jajka to pewnie wiejskie, co?
– A dzień dobry. Tak, od moich kurek. I tak sprzedaję, bo przecież sama ich nie przejem…
– To ile pani zostało dzisiaj?
– Oj… – zaczęła liczyć. – Trzydzieści.
– Dobra, to poproszę wszystkie – wypaliłem, a ona aż się zachłysnęła.
– Ale proszę pana… Przecież tu w markecie są tańsze i… Zresztą co pan zrobi z taką ilością?
– Proszę pani, mnie się nie chce stać kolejny raz w kolejce. Te są zdrowsze, a że odrobinę droższe, to co? W dodatku żona się uparła, że będzie piec jakieś torty, więc potrzebuję. Może być?
– O rany – szepnęła. – Pewnie, że może. To niech pan pakuje. Dziękuję bardzo!
Była tak zadowolona, że autentycznie się wzruszyłem.
– A ma pani jak wrócić do domu? – zapytałem, wręczając jej banknot.
– Tak, zaraz będzie autobus. Ja tu mieszkam niedaleko, ale trochę muszę przejechać. Dziękuję i na zdrowie!
Pojechałem do domu i z uśmiechem wręczyłem żonie zdobycz.
– No widzisz – zaśmiała się. – Dobry uczynek na dziś zaliczony.
– Prawda. Chociaż tak się zastanawiam, co my teraz z tym wszystkim zrobimy…
– Nie ma wyjścia, będę piekła – ucałowała mnie.
Tydzień później znów miałem misję
W dyskoncie kupiłem, co było trzeba. Wyszedłem z wózkiem, zapakowałem zakupy do auta i zacząłem rozglądać się za starszą panią. Tym razem siedziała troszkę dalej, ale nic poza tym się nie zmieniło. Taborecik, koszyczek, różaniec w dłoni.
– Dzień dobry! – powiedziałem. – Czy jajeczka są?
– A dzień dobry – ucieszyła się. – Są, pewnie, że są. Tamte smakowały?
– I to jak! A właśnie, proszę – wyciągnąłem z torby zawiniątko. – Niech się pani sama przekona. Żona była taka zachwycona, że się koniecznie chciała podzielić. Drożdżowe, wczoraj pieczone.
– Chyba pan żartuje! – zdziwiła się. – Dla mnie?
– Owszem. I proszę nie odmawiać, bo mnie kobieta z domu wyrzuci, jeśli pani tego nie przyjmie – zaśmiałem się.
– O Jezu, ale to głupio tak… – wahała się.
– Wcale nie głupio, tylko dowód wdzięczności. Proszę brać i już. A teraz do interesów – zaśmiałem się. – Tym razem mam koszyk, więc mogę wziąć ten od pani, żeby się jajka nie potłukły, a pani dam ten mój na następny raz. Dobrze?
– Pewnie, że dobrze. Dziękuję. Nie myślałam, że są jeszcze dobrzy ludzie na świecie… – zaszkliły jej się oczy.
– E tam, dobrzy. Po prostu… – sam nie wiedziałem, co powiedzieć, widząc jej zmęczone pracą ręce, siwe włosy i pomarszczoną twarz. – No to uciekam i jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia za tydzień.
I tak to trwało jeszcze miesiąc
Ja zjawiałem się z koszykiem, chwilę gawędziliśmy i szedłem do domu. Ona opowiadała mi o swojej małej chatce we wsi niedaleko, o tym, że dzieci się rozjechały i została tylko wnuczka mieszkająca nieopodal, która jak tylko mogła, pomagała jej w gospodarstwie.
A my, szczerze mówiąc, ledwo już mogliśmy patrzeć na jajka. Żona piekła ciasta jak szalona, wypróbowaliśmy chyba wszystkie inne przepisy, część oddawaliśmy sąsiadom i znajomym, ale nie miałem sumienia, żeby po prostu przestać od niej kupować. Którejś soboty jej jednak nie zastałem. Na stołeczku pod marketem siedziała tym razem młoda dziewczyna.
– Dzień dobry – powiedziałem, podchodząc. – A gdzie ta starsza pani, co zawsze tu była?
– Dzień dobry – odpowiedziała z uśmiechem. – To moja babcia. A pan to pewnie ten pan, który zawsze jajka od niej kupuje? Opowiadała mi o panu.
– Tak, to ja. Mam nadzieję, że nic jej się nie stało – zaniepokoiłem się.
– Nie, nic strasznego, lekkie przeziębienie, ale wolałam, żeby została w domu. A że mogłam się urwać z pracy, to przyjechałam. Zresztą mówiła, że jesteście umówieni na kolejną dostawę, więc nie mogłam odmówić – zaśmiała się.
– To dobrze. W takim razie jak zwykle. Dla pani pusty koszyk, dla mnie pełny. Dziękuję. I proszę pozdrowić babcię.
– Oczywiście, że pozdrowię!
Staruszka zaczęła chorować
Kiedy tym razem zacząłem w domu przekładać jajka do pojemników, na dnie kosza zobaczyłem… różaniec. Zdziwiłem się. Skąd się tam wziął? Pewnie przypadkiem. Może spadł, kiedy staruszka pakowała jajka? Wyjąłem go i włożyłem do małej torebki. No cóż, dziś już za późno, żeby wracać pod market, dziewczyny pewnie dawno już tam nie ma, a ja nie mam przecież nawet żadnego numeru telefonu, żeby zadzwonić i powiedzieć o znalezisku. Nie pozostało więc nic innego, niż czekać na kolejną sobotę. Zjawiłem się jak zwykle, ale tym razem znów nie było staruszki, tylko wnuczka. Wymieniliśmy się koszykami, pogawędziliśmy.
– Babcia słabnie – przyznała. – Ma już swoje lata i chociaż jest zdrowa, to wiek jednak robi swoje – powiedziała ze smutkiem. – Robię, co mogę, ale raz, że mam swoją rodzinę, a dwa, że pracuję. Robię jej zakupy, doglądam, ale… – zawiesiła głos.
– No właśnie – zasępiłem się. – Może jeszcze będzie dobrze, niech się pani nie martwi. O – przypomniałem sobie nagle – znalazłem to ostatnio w koszu, może babcia zgubiła – wyciągnąłem zawiniątko z różańcem.
– O rany! – ucieszyła się dziewczyna. – Tak, zgubiła, mówiła mi o tym. Widocznie jak pakowała jajka, gdzieś się zawieruszył. Ale dobrze, że pan go znalazł! Ona kocha ten różaniec, to jeszcze po jej mamie. Zawsze mówiła, że przynosi ufność i szczęście. Cudownie, dziękuję. Ale się babcia ucieszy!
I znowu, chociaż stary ze mnie chłop, łzy zakręciły mi się w oczach. Kolejny dobry uczynek, co? – pomyślałem. W następny weekend kolejny raz wyruszyłem pod market. Tym razem nie po to, żeby robić zakupy, ale żeby zapytać dziewczynę o babcię. Nie było jej jednak. Przez trzy kolejne tygodnie też nie.
Wreszcie po miesiącu ją zobaczyłem na stołeczku niedaleko drzwi marketu.
– Dzień dobry!
– Dzień dobry – odpowiedziała, ale w jej głosie wyczułem, że coś się wydarzyło.
– Jak babcia?
– Widzi pan, ona…
– O nie… – szepnąłem tylko.
– Niestety. Czas zrobił swoje – otarła oczy. – Odeszła dwa tygodnie temu. Spokojnie i cicho. Na szczęście byłam z nią poprzedniego wieczoru. Chyba coś wyczuwała, bo powiedziała tylko, że dziękuje Bogu za całe życie i za dobrych ludzi, których spotkała. I prosiła, żebym pojechała jeszcze raz tutaj i jak pana spotkam, to dała panu to.
Dziewczyna podała mi zawiniątko
Nawet nie musiałem sprawdzać, co jest w środku, palcami wyczułem przez cieniutką ściereczkę paciorki.
– Ale to przecież wasza pamiątka – wydukałem.
– Owszem, ale babcia tak chciała. Podobno przynosi radość i spokój. Może pan wierzyć albo nie. Powiedziała też, że dobro zawsze wraca. Chyba zrobił pan na niej wrażenie – uśmiechnęła się słabo. – A teraz zmykam. W zasadzie przyjechałam tylko po to, żeby tu pana spotkać. Dziękuję, że sprawił pan jej radość.
Wróciłem do domu tym razem bez koszyka pełnego jaj. Żona tylko na mnie popatrzyła i mocno mnie przytuliła. Nawet nie musiałem jej mówić, co się wydarzyło, domyśliła się. Od tamtej pory minęły dwa lata, a ja wciąż wspominam tę przemiłą staruszkę. Różaniec schowałem w specjalnym pudełeczku. Nie zaglądam do niego, ale wiem, że tam jest. I za każdym razem, kiedy myślę o tej kobiecie, uśmiecham się. Bo może faktycznie tak jest, że dobro powraca.
Czytaj także:
„Bezdomny z ulicy stał się dziadkiem dla moich dzieci. Pomogłem mu, dałem schronienie i los mi to wynagrodził”
„Mój syn potrącił mężczyznę po pijaku, a ja pomogłem mu to zatuszować. Miał przed sobą całe życie. Miał je spędzić w więzieniu?”
„Porzuciłem rodzinę dla lewych interesów, imprez i panienek. Syn odnalazł mnie po latach prosząc, żebym... pomógł mu w napadzie”