„Mój syn potrącił mężczyznę po pijaku, a ja pomogłem mu to zatuszować. Miał przed sobą całe życie. Miał je spędzić w więzieniu?”

Mój syn spowodował wypadek po alkoholu fot. Adobe Stock, krsmanovic
„Miał świetlaną przyszłość przed sobą. Matura, wymarzone studia, praca, podróże… I co? W imię przyzwoitości miałem go tego wszystkiego pozbawić? Nigdy! No i wiązała mnie jeszcze obietnica dana umierającej żonie. Postanowiłem więc, że zrobię wszystko, by nikt nie dowiedział się, że to mój syn spowodował ten wypadek".
/ 27.10.2022 11:55
Mój syn spowodował wypadek po alkoholu fot. Adobe Stock, krsmanovic

Adrian to mój jedyny syn. Wychowywałem go sam, bo jego matka zmarła na raka, gdy miał dziesięć lat. Tuż przed śmiercią obiecałem jej, że będę go zawsze chronić przed złem tego świata i wyciągać z kłopotów. Długo mi się to udawało.

Ale jakiś czas temu wszystko się niestety zmieniło

Chyba do końca życia nie zapomnę tamtej nocy z piątku na sobotę. Mój kochany Adrian wrócił ze spotkania z kumplami koło północy. Mógł iść do siebie, ale nie. Wpadł do mojej sypialni jak burza. Był przerażony i roztrzęsiony.

– Tato, stało się coś strasznego… To jakiś koszmar. Był wypadek… Potrąciłem człowieka! – krzyknął.

– Synu, o czym ty mówisz? Kiedy? Gdzie? – wyskoczyłem z łóżka, choć już byłem na granicy snu.

– Godzinę temu… Niedaleko… Jechałem spokojnie, droga była pusta… I nagle pojawił się ten facet… Wyszedł mi wprost pod koła… Próbowałem go ominąć, ale nie zdążyłem… No i poleciał na pobocze… – Adrian usiadł na podłodze i schował twarz w dłoniach jak przerażone dziecko.

– O Boże, coś mu się stało poważnego? Jest ranny? – wykrztusiłem.

– Chyba nie… A właściwie to nie wiem… Bo uciekłem – podniósł głowę.

– Co zrobiłeś?

– Wcisnąłem gaz i pojechałem przed siebie. Byłem w szoku, nie wiedziałem, co robię. Jak już ochłonąłem, to zawróciłem i z daleka zobaczyłem, jak zabiera go pogotowie. Była też policja. Nie podjeżdżałem, bo bałem się, że mnie zauważą. Od razu by wiedzieli, że to ja, bo przód auta jest rozbity. No i jeszcze to piwo…

– Jakie piwo?!

– Wypiłem jedno czy dwa. Wiem, że nie powinienem, ale kumple mi postawili. Głupio było odmówić…

– I usiadłeś za kierownicą? Ty idioto! Milion razy ci mówiłem, żebyś tego nie robił! Wiesz, co ci teraz grozi za spowodowanie wypadku? – ryknąłem.

– Wiem… Odsiadka… Dlatego błagam, ratuj! Nie chcę, żeby mnie zamknęli. Nie wytrzymam w więzieniu – w oczach cały czas miał łzy.

– To trzeba było o tym pomyśleć wcześniej! Na razie idź do siebie! Potrzebuję chwili spokoju, żeby się nad tym wszystkim zastanowić!

Syn poszedł do swojego pokoju, a ja krążyłem po sypialni i próbowałem zebrać kłębiące się w mojej głowie myśli. Oczywiście, byłem wściekły, że wsiadł do samochodu po alkoholu, ale nie zamierzałem tracić czasu na dalsze pretensje i wymówki. Zastanawiałam się tylko nad jednym: jak uchronić go przed konsekwencjami tego, co zrobił. Wiem, co teraz powiecie… Że to nieuczciwe, że Adrian powinien zapłacić za swoją głupotę, ale mam to gdzieś! Nie mogłem pozwolić na to, by zmarnował sobie życie. Przecież dopiero niedawno skończył osiemnaście lat.

Miał świetlaną przyszłość przed sobą. Matura, wymarzone studia, praca, podróże… I co? W imię przyzwoitości miałem go tego wszystkiego pozbawić? Nigdy! No i wiązała mnie jeszcze obietnica dana umierającej żonie. Postanowiłem więc, że zrobię wszystko, by nikt nie dowiedział się, że to mój syn spowodował ten wypadek.

Na początek poszedłem do garażu obejrzeć samochód. Cieszyłem się, że syn nie zostawił go ze strachu gdzieś na poboczu. Nie wyglądał źle. Tylko zderzak i błotnik były wgniecione. Bałem się, że może reflektor jest rozbity i na drodze zostały fragmentu obudowy. Ale był cały.

Odetchnąłem z ulgą...

Pomyślałem, że odczekam jeszcze kilka godzin, a potem odstawię samochód do warsztatu kuzyna Heńka. Heniuś miał dwie zalety – mieszkał ponad dwieście kilometrów od nas, czyli poza zasięgiem naszej rejonowej policji i nigdy nie zadawał żadnych zbędnych pytań. Robił, co do niego należało i zapominał o całej sprawie. Zwłaszcza gdy chodziło o dobro kogoś z rodziny.

Nie musiałem się więc martwić, że nawet gdy będzie miał jakieś podejrzenia, to doniesie, gdzie nie trzeba. Trochę uspokojony poszedłem do pokoju Adriana. Leżał na łóżku i gapił się w sufit.

– Nie martw się, synu, wyciągnę cię z tego – usiadłem obok niego i pokrótce opowiedziałem, co zamierzam.

– Myślisz, że to wystarczy? Nie trafią na mój ślad? Jesteś pewien?

– Sądzę, że tak. Tylko pamiętaj, nikomu ani słowa o wypadku! Jakby kumple pytali, to po spotkaniu wróciłeś od razu do domu i poszedłeś spać. Po drodze nic się nie działo, nic nie widziałeś, jasne?

– Jasne – kiwnął głową – Tylko… Co z tym facetem? Chciałbym wiedzieć… Może zadzwonię do szpitala?

– Ani mi się waż! To tak, jakbyś się wystawił. Policja raz dwa ustali numer. I zaczną pytać, dlaczego cię to interesuje. Siedź cicho i się nie wychylaj. A w poniedziałek idź normalnie na uczelnię.

– Co? Nie dam rady – jęknął.

– Musisz! Masz zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. No, chyba że chcesz trafić przed sąd!

– Nie, pewnie, że nie…

– W takim razie rób, co ci każę, i nie dyskutuj – uciąłem i poszedłem do kuchni zrobić sobie mocną kawę.

Czekała mnie przecież podróż. Do Heńka ruszyłem jeszcze przed nastaniem świtu. Przed wyjazdem trzy razy się rozglądałem, czy na ulicy jest zupełnie pusto. Na szczęście było. Jak się spodziewałem, kuzyn nie zadawał żadnych pytań. Od razu dał pracownikom auto do roboty, a mnie zaprosił do siebie w gościnę. Chłopaki spisali się na medal. Wyklepali idealnie blachę, wymienili zderzak.

Na używany, bo nie chciałem nowego, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Na koniec położyli lakier. Gdy wysechł, po naprawach nie było nawet śladu.

Zadowolony ruszyłem w drogę powrotną

Pomyślałem, że po drodze auto jeszcze się przykurzy i nie będzie wyglądało jak świeżo malowane. Do domu dotarłem w niedzielę wieczorem. Adrian na mnie czekał. Dostrzegłem, że jest równie przerażony i roztrzęsiony jak wtedy, gdy opowiadał mi o wypadku.

– Co się stało? – zapytałem.

– Tato, ten facet z wypadku jest ciężko ranny. Leży w szpitalu na OIOM-ie. Nie wiadomo czy przeżyje – wypalił.

Ciarki przeszły mi po plecach.

– Skąd wiesz? – wykrztusiłem.

– W internecie na naszym miejskim portalu o tym trąbią. I szukają kolejnych świadków wypadku…

– Mają jakichś świadków? – Mają! Jakąś kobietę, która wyszła na spacer z psem. Rozmawiała z dziennikarzem. Dokładnie opisała mój samochód.

– Takich samochodów jak twój jest tysiące. Nie przejmuj się tym!

– A jak nagrała mnie jakaś kamera?

– W tamtym rejonie nie ma kamer. Za daleko od ruchliwych ulic.

– Ale na budynkach są. Prywatne. Dopadną mnie, na pewno dopadną! – zaczął biegać po pokoju.

Złapałem go za ramiona.

– Weź się w garść i przestań panikować. Zobaczysz, za tydzień dwa wszystko ucichnie. A za trzy miesiące policja umorzy postępowanie.

– A jak nie? Może lepiej do nich pójdę i się przyznam?

– Nawet o tym nie myśl. Chcesz zmarnować sobie życie? Nie? To siedź, do cholery, cicho! – tupnąłem głową.

Byłem zły, że zamiast być wdzięcznym, że staram się go chronić, zachowuje się jak mazgaj i użala się nad losem. Przez następne dni wydawało się, że Adrian się pozbierał. Normalnie chodził na wykłady, spotykał się ze znajomymi. Nie wspominał też więcej o wypadku. Byłem więc pewien, że wkrótce zapomni o tym, co się stało.

Zwłaszcza że, jak donosił nasz miejscowy portal internetowy, potrącony mężczyzna, powoli, ale wracał do zdrowia.

Bardzo się pomyliłem

To było trzy tygodnie od tamtej pamiętnej nocy. Wróciłem z pracy bardzo późno. W domu panowała kompletna cisza. Zajrzałem do pokoju Adriana. Nie było go. Już miałem chwycić za komórkę, by zadzwonić i zapytać, gdzie się włóczy, gdy dostrzegłem na biurku kopertę z napisem: „tata”.

W środku był list od syna. Zacząłem go czytać i nogi się pode mną ugięły. Okazało się że Adrian pojechał na policję, by przyznać się do spowodowania wypadku.

„Przepraszam, ale nie mogłem wytrzymać dłużej tego napięcia, nie chciałem wiecznie żyć w strachu, że mnie złapią. To było zbyt trudne. Zeznam, że o niczym nie wiedziałeś. Więc teraz ty siedź cicho!” – napisał na koniec.

Nie mogłem uwierzyć, że zdecydował się na taki krok.

Adrian wrócił do domu po dwóch dniach

Prokurator docenił, że sam się zgłosił na policję i uznał, że może odpowiadać przed sądem z wolnej stopy. Rozprawa odbyła się pół roku później. Potrącony mężczyzna doszedł do siebie, więc syn dostał trzy lata więzienia. Odsiedział półtora. Wyszedł dwa miesiące temu za dobre sprawowanie.

Dziś próbuje wrócić do dawnego życia. A ja? Staram się go wspierać i cieszę się, że zrobił tak, jak zrobił. Przecież gdyby się nie zgłosił na policję, do dziś obaj żylibyśmy w strachu. Myślę, że to on nas ochronił. Nie ja.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA