„Bezdomny z ulicy stał się dziadkiem dla moich dzieci. Pomogłem mu, dałem schronienie i los mi to wynagrodził”

szczęśliwy mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes
„Pan Jarek stanął w drzwiach kuchni, a potem się rozpłakał. Między szlochami dziękował mi i mówił, że to pierwszy raz od dawna, gdy ktoś potraktował go jak człowieka, a nie śmiecia. Posadziłem go przy stole, do herbaty wlałem trochę wiśniówki, żeby się uspokoił i zrelaksował”.
/ 04.03.2023 07:15
szczęśliwy mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes

– Przepraszam pana bardzo… Czy nie znalazłoby się coś do zrobienia w ogrodzie? Chętnie bym pomógł. W zamian za ciepły posiłek – taką oto propozycję usłyszałem, gdy grabiłem skoszony trawnik.

Odwróciłem się w stronę chętnego do pomocy. Za płotem stał starszy mężczyzna, ubrany w znoszone, za duże ciuchy. Przydługie, siwe włosy wymykały się spod czapki, skołtuniona, siwa broda zdawała się skrywać niejeden sekret. Zrobiło mi się żal faceta. Może i był bezdomny, ale nie żebrał, chciał zapracować na posiłek.

– A wie pan, nie odmówię… – żona akurat zabrała dzieciaki do rodziców, by skorzystały z ładnej pogody i wyszalały się na wsi, więc nie miałem niechętnej, acz darmowej siły roboczej. – Deski z rozebranej komórki trzeba by przenieść na tył, ścięte gałęzie wrzucić na kompostownik, trawę zgrabić do końca. Zatem zapraszam, jeśli się pan nie rozmyślił.

Mężczyzna niepewnie wszedł do ogródka. Zatrzymał się dwa kroki ode mnie. Wyciągnąłem do niego rękę.

– Tomek.

Otarł dłoń o spodnie i uścisnął mi rękę.

– Jarek.

Głośno zaburczało mu w brzuchu, co dało się słyszeć przez warstwy ubrań.

– O, też jestem głodny. Męczę się już tu od rana. Może najpierw byśmy zjedli? A potem ogarniemy, co trzeba.

Uśmiechnął się nieśmiało.

– Proszę chwilę zaczekać. Tam można usiąść! – wskazałem mu huśtawkę ogrodową i poszedłem do domu.

Podgrzałem sos do spaghetti, które żona zrobiła wczoraj, zanim wyjechała z chłopakami. Nałożyłem makaron na dwa talerze, polałem sosem i zaniosłem na dwór.

– Czemu pan nie usiadł? – spytałem, widząc, że mężczyzna stoi tam, gdzie go zostawiłem.

– Nie chciałem czegoś zabrudzić…

– Bez takich ceregieli. Proszę siadać i jeść.

Z każdą chwilą wzbudzał we mnie coraz większe współczucie. Wiem, że po świecie kręci się wielu oszustów, ale człowiek, który krępował się usiąść na huśtawce ogrodowej, nie wyglądał mi na jednego z nich. Da mi w łeb i obrobi dom? Aha, już się rozpędza… Do wsuwania spaghetti, które tym razem żonie wyszło średnio, pewnie dlatego, że się spieszyła, tak jak on z jedzeniem. Jakby się bał, że się rozmyślę.

– Przepyszne – pochwalił, odstawiając talerz. – Dziękuję bardzo. No to teraz do dzieła. Od czego mam zacząć?

– Od tego, że parę minut odpoczniemy po jedzeniu. To niezdrowo tak od razu po posiłku ruszać do roboty. Przyniosę nam herbatę na lepsze trawienie.

Poprosiłem, by został na kolacji

Przy herbacie pogadaliśmy. Głupio mi było spytać wprost, dlaczego w ten sposób szuka okazji na ciepły posiłek, ale sam wyznał, jak wylądował na ulicy. Po śmierci żony, kilka lat temu, chciał zmniejszyć koszty utrzymania. Próbował zamienić dwupokojowe mieszkanie na kawalerkę, najlepiej na parterze, bo lata biegły, on się młodszy nie robił i wchodzenie na trzecie piętro stawało się coraz bardziej uciążliwe.

Oszukano go. Mieszkanie mu zabrali, a żadnej kawalerki w zamian nie dostał. Miasto obiecało pomóc, ale prawnik, który bezpłatnie pomagał mieszkańcom, pokręcił tylko głową i powiedział, że szkoda czasu i pieniędzy na sprawy w sądzie. Papiery były w porządku. Po prostu pan Jarek nie doczytał, co podpisuje, i zrzekł się mieszkania na korzyść oszusta. Tamten musiał tylko zapłacić podatek od darowizny, co też zrobił. A pan Jarosław wylądował z dwiema walizeczkami ubrań w noclegowni dla bezdomnych.

Rentę niby miał, ale za małą, żeby opłacić pobyt w domu pomocy społecznej, oraz za małą, żeby cokolwiek wynająć, nawet pokój w mieszkaniu studenckim. Zresztą kto by go chciał w mieszkaniu studenckim… No i wtedy nie wystarczyłoby mu na leki, a leki musi bezwzględnie brać. Zabraliśmy się do pracy. Pan Jarek mi zaimponował. Nie migał się od roboty, nie robił przerw co pięć minut. Nie jęczał, że mu ciężko, że tchu nie może złapać, że deski mają drzazgi, a gałęzie się plączą… Uwinęliśmy się szybciej, niż zakładałem. Na pożegnanie to pan Jarek pierwszy podał mi dłoń.

– Bardzo panu dziękuję za ten dobry dzień. I proszę powiedzieć żonie, że jest świetną kucharką. Moja też taka była. Jej ogórkowa do dziś mi się śni po nocach. Do widzenia.
Niby się uśmiechnął, ale jego oczy pozostały smutne, jakby za dużo widziały.

– A kolacji by pan ze mną nie zjadł? – spytałem. – Sam jestem, dotrzymałby mi pan towarzystwa.

Zawahał się. Kusiło go, ale ostatecznie pokręcił głową.

– Już i tak dużo pan dla mnie zrobił. Nie mógłbym.

– Dobra, dobra, pan wchodzi – poszedłem do drzwi wejściowych i otworzyłem je na oścież.
Pan Jarosław rozejrzał się, jakby upewniając się, że chodzi o niego, a potem powoli, nieśmiało wszedł do domu.

– Państwo macie tu na pewno ładnie, a ja taki…

– Chce pan wziąć prysznic? Tu jest łazienka. Już, już, przecież mówiłem, że bez zbędnych ceregieli.

Dałem mu, co potrzebne do umycia się, a potem przejrzałem szafę. Mój gość był trochę niższy ode mnie i sporo szczuplejszy, ale coś powinno na niego pasować. Wyszedł spod prysznica czysty, pachnący i ogolony. W mojej koszulce i dresowych spodniach. Akurat stawiałem na stole odgrzaną zapiekankę makaronową. Małżonka chyba urządziła tydzień włoski. Pan Jarek stanął w drzwiach kuchni, a potem się rozpłakał. Między szlochami dziękował mi i mówił, że to pierwszy raz od dawna, gdy ktoś potraktował go jak człowieka, a nie śmiecia. Posadziłem go przy stole, do herbaty wlałem trochę wiśniówki, żeby się uspokoił i zrelaksował.

– Panie Jarku, niech pan nie płacze. Przecież podszedł pan do mnie jak człowiek do człowieka i zapytał o pracę. Więc jaki śmieć? Proszę zjeść kolację, potem prześpi się pan w wolnym pokoju, a rano pomyślimy, co dalej.

Musimy mądrze mu pomóc

Absolutnie nie chciał zostać na noc. On musi wrócić do noclegowni, tam ma łóżko. On nie może nam tu brudzić, zajmować miejsca, już wystarczająco dla niego zrobiłem, jeszcze podarowałem ubranie, które miał na sobie, i kurtkę na zimę, którą planowałem wymienić na nową, bo stara stała się przyciasna. Zmęczenie, ciepły posiłek i kieliszek wiśniówki zrobiły jednak swoje. Starszy pan zasnął, gdy tylko położył się „na chwilę” w pokoju gościnnym.
Ja zadzwoniłem do Asi i opowiedziałem jej o naszym pracowniku i gościu w jednym.

Z początku była przerażona i, delikatnie mówiąc, sceptycznie nastawiona do faktu, że nocuje u nas ktoś obcy, na dokładkę bezdomny. Kiedy jednak opowiedziałem jej całą historię pana Jarka, westchnęła łzawo. Moja żona miała wielkie serce. Przygarniała czasem zwierzaki i szukała im domów tymczasowych, brała udział w zbiórkach charytatywnych i uczyła naszych chłopców, że trzeba pomagać bliźnim w miarę możliwości. No ale w przypadku pana Jarka była w kropce.

– Tomek, nie możemy go po prostu zatrzymać, to nie bezpański pies… Ale zostawić też go nie możemy… Ech, już sama nie wiem.

Kiedy następnego dnia wstałem, w domu panowała cisza. Pana Jarka już nie było. W pokoju, w którym spał, zastałem tylko złożoną po wojskowemu pościel. Z obawą obszedłem cały dom, sprawdzając, czy coś nie zniknęło, na przykład szkatułka z biżuterią Asi. Wszystko było na swoim miejscu. W kuchni na stole leżała karteczka. „Jeszcze raz bardzo dziękuję. Nigdy nie zapomnę pańskiej dobroci. Niech opatrzność czuwa na waszą rodziną. Jarosław”.
Wypadłem z domu i rozejrzałem się. Wydawało mi się, że na zakręcie mignęła mi żółta kurtka, więc pobiegłem w tamtą stronę i dogoniłem pana Jarka.

– A pan gdzie się wybiera?

– Nie mogę nadużywać gościnności…

– Dzwoniłem do żony wieczorem. Bardzo chciałaby pana poznać. Proszę… Chyba nie ucieknie pan przed kobietą, która uszykowała to pyszne spaghetti i zapiekankę z wczoraj?

Może dziwny argument, ale zadziałał. Gdy Asia wróciła z chłopcami, synkowie pobiegli do pokoju, żeby „pograć w komputer”, a my rozmawialiśmy. To była długa, szczera rozmowa, pełna wzruszeń i dociekań z naszej strony. Chcieliśmy pomóc starszemu panu, ale w mądry sposób. Tak, żeby nie czuł się skrępowany, w żaden sposób upokorzony i żeby mógł odtąd sam dawać sobie radę.

– Poszukamy panu czegoś. Przecież może pan wykonywać jakąś niezbyt wymagającą pracę i dorobić do renty – Asia nakładała nam ciasto, które przywiozła od swojej mamy.

– A kto mnie zatrudni? Bezdomnego? Jaki adres im podam?

– Nasz – żona spojrzała na mnie, szukając w moich oczach potwierdzenia.

Skinąłem głową.

– Zostanie pan u nas na trochę, zanim nie znajdzie pan pracy i mieszkania. Proszę nie protestować – upierałem się łagodnie, kiedy mężczyzna zaczął kręcić głową. – Wierzę, że od każdego dna można się odbić. Tylko niech pan da sobie pomóc na starcie. Potem już pójdzie z górki.

Poszedłem z nim do fryzjera. W krótkiej fryzurze pan Jarek wyglądał niemalże elegancko. Starszy, siwy pan koło siedemdziesiątki. Asia zaczęła gotować „tuczące” specjały, żeby przybrał trochę ciała. A on odwdzięczał się nam, jak mógł. Pomagał w ogrodzie, robił porządki w garażu, zajmował się chłopcami. Chodził z nimi na plac zabaw albo odrabiał zadania domowe. Fascynowała go historia i choć pracował jako kierowca autobusów dalekobieżnych, sporo wiedział o starożytnym Egipcie i królach Polski. Kiedy zaczynał opowiadać, chłopcy wyłączali telewizor, żeby im nie przeszkadzał. Byliśmy w szoku.

– Mamo, a dziadek Jarek może nam opowiedzieć bajkę na dobranoc? – spytał młodszy synek.
Niepewnie spojrzeliśmy na naszego gościa.

– Przepraszam, może nie powinienem był pozwolić tak im się zwracać… – mitygował się.

– Musicie zapytać dziadka Jarka, czy ma ochotę – odparłem.

– Tak! Prosimy! – synek pobiegł do wzruszonego mężczyzny i spojrzał na niego oczami kota ze „Shreka”. – Tę o cudzie pod Wisłą! – mały złożył ręce i błagalnie wpatrywał się w dziadka.

– Cudzie nad Wisłą… – poprawił go starszy synek, który już chodził do szkoły. – Ale może być, ona jest gites.

Szkoda, że chce się wyprowadzić

Dziadek Jarek znalazł pracę jako stróż, i to całkiem niedaleko od nas. Ze względu na chore serce nie mógł podjąć się czegoś zbyt obciążającego, ale pilnowanie parkingu było na miarę jego możliwości, sił i kondycji. Przez kilka godzin dziennie siedział w stróżówce i sprawdzał ważność kart osób, które wjeżdżały i wyjeżdżały z parkingu. Czasem chłopcy biegli tam do niego po szkole i przedszkolu, a on pozwalał im otwierać szlaban przed autami.

Za swoją pierwszą wypłatę kupił nam wielkie pudło czekoladek, dla Asi kwiaty, a chłopcy dostali klocki, o których ostatnio mówili. Tego wieczoru powiedział, że podpisał umowę na dłużej i może już się wyprowadzić, nawet zaczął rozpytywać w okolicy o jakiś pokój do wynajęcia. A nam miny zrzedły. Raptem w niecałe dwa miesiące zżyliśmy się z człowiekiem, który przez zupełny przypadek pojawił się w naszym życiu.

Nasze dzieciaki go uwielbiały, bo wreszcie miały dziadka na wyciągnięcie ręki, nieważne, że przyszywanego. Nie musiały jechać kilku godzin, by go odwiedzić. Ja, dzięki jego pomocy, wreszcie miałem więcej czasu dla rodziny. Z kolei Asia, wychwalana pod niebiosa za swoją kuchnię, gotowała coraz lepiej, żeby sprostać tym peanom. No i mogliśmy pobyć tylko we dwoje, wyjść na randkę. Chłopcy zostawali wtedy z dziadkiem Jarkiem, który opowiadał im historie o duchach albo budował bazę z koców. A wieczorne rozmowy, gdy wspominał dawne czasy i swoją pracę kierowcy? Bezcenne chwile.

– Mhm, słyszałam o pokoju do wynajęcia w okolicy – Asia machnęła widelcem w bliżej nieokreślonym kierunku.

– Tak? Gdzie?

Gdy sprytna małżonka podała nasz adres, dziadek Jarek się roześmiał.

– Mówię poważnie. Mamy pokój gościnny. Po prostu musieliśmy znaleźć do niego idealnego gościa na stałe. Więc jak będzie?

Ostatecznie dziadek Jarek został z nami. Dokłada się do utrzymania, bo stwierdził, że nigdy nie był darmozjadem i na stare lata też nie zamierza. Zwłaszcza wobec nas, swoich dobroczyńców. Bo gdyby nie my, pewnie dalej mieszkałby w noclegowni albo pod mostem, albo zamarzł gdzieś w mroźną noc. Odpowiadamy, że przesadza, ale czy na pewno? Wiele osób w podobnej sytuacji nie ma tyle szczęścia. By odbić się od dna, potrzeba kogoś, kto zaufa i wyciągnie pomocną dłoń.

Chcąc zwrócić otrzymane dobre, dziadek Jarek zaangażował się w pomoc mieszkańcom noclegowni. Zbiera fundusze na ubrania, koce, wyżywienie. Pomaga uwierzyć w siebie tym, którzy chcą zacząć od nowa. To niesamowite, ile ten starszy pan ma w sobie siły, ile nadziei w nim drzemało – dość, by dzielić się nią z innymi. Dzień, w którym postanowił mnie zaczepić, był naprawdę dobrym dniem. Jednym z najlepszych. Tak niewiele brakowało, żebyśmy się minęli. Mogłem być z drugiej strony domu albo pracować w słuchawkach i nie usłyszeć jego nieśmiałego pytania. Na szczęście dostrzegłem go i usłyszałem. Niby niewiele, a dla kogoś może oznaczać wszystko.

Czytaj także:
„Pomogłem przyjaciółce odbić się od dna i zostałem bohaterem. Niby zrobiłem to bezinteresownie, ale liczę na coś w zamian”
„Narobiłam długów, by wykarmić chorego męża i niepełnosprawną córkę. Straciłabym mieszkanie, ale pomógł mi… gangster”
„Opieka społeczna zabrała mi dzieci, zamiast nam pomóc. A ja muszę na nie zarobić i wychować zupełnie sama, nie mając nikogo”

Redakcja poleca

REKLAMA