Zbliżałem się właśnie samochodem do skrzyżowania, gdy kątem oka zobaczyłem na chodniku dzieciaka jadącego na rolkach. Zwolniłem, bo sam jestem ojcem i dobrze wiem, że nigdy nie można mieć pewności, co dziecku przyjdzie do głowy. Niby był daleko od krawężnika, ale przecież wystarczy chwila… Nagle zauważyłem, jak macha rękoma, traci równowagę i bęc – leży na chodniku. Widzę, że się zwija, nie podnosi. Przyhamowałem jeszcze bardziej, ale się nie zatrzymałem. Minąłem go i w lusterku patrzyłem, co będzie. Widząc, że z trudem, ale jednak się podnosi, pojechałem dalej.
Pocieszałem się, że nawet jak by co, to jest przecież biały dzień, ludzie wracają z pracy, ktoś mu pomoże. Pomyślicie – znieczulica? Nie! Przykre doświadczenia, które – obawiam się – na zawsze pozostawiły we mnie ślad.
Zażądali ode mnie odszkodowania!
Parę lat temu była podobna sytuacja. Też siedziałem za kierownicą i jechałem drogą osiedlową. Jakiś knypek na rowerze przejeżdżał kilka metrów przede mną przez jezdnię. Oczywiście nie spojrzał, czy droga wolna, ale ja, jak już wspominałem, jestem przeczulony, więc widząc go już z daleka, zwolniłem. Słusznie, bo wyjechał nagle.
Już na jezdni zorientował się widać, że jadę, bo przyspieszył, chociaż i tak by zdążył przed samochodem. Chciał wjechać na chodnik, ale krawężnik był dosyć wysoki. Widziałem, że stracił panowanie nad kierownicą, zaczął się miotać, próbował złapać równowagę. Przejechał jeszcze kilka metrów i z hukiem padł na chodnik.
Zahamowałem. Włączyłem awaryjne i wyskoczyłem z wozu. Dzieciak leżał na ziemi i zwijał się z bólu. Nic dziwnego, już na pierwszy rzut oka było widać, że kolano rozcięte, skóra na ręce od nadgarstka do łokcia obtarta… Niedobrze. Wył wniebogłosy, więc najpierw musiałem go uspokoić. Zapytałem, czy zna numer do rodziców. Na szczęście znał. Zadzwoniłem, powiedziałem co i jak. Uprzedziłem, że nie wygląda to na poważne obrażenia, ale warto by go było opatrzyć, więc jakby mogli się pojawić…
Rozmawiałem z mamą. Poprosiła, żebym poczekał, nie zostawiał jej syna, ona zaraz podjedzie. Po kilku minutach obok mojego samochodu zaparkowała toyota. Blondynka mniej więcej w moim wieku podbiegła wystraszona. Ja, czekając na nią, opatrzyłem z grubsza otarcia i skaleczenia u dzieciaka. Mama trochę się uspokoiła, podziękowała i go zabrała. Dopiero potem się zaczęło.
Wieczorem odebrałem telefon. Numer nieznany. Okazało się, że to rodzice tego dzieciaka dzwonią i zarzucają mi, że potrąciłem ich syna samochodem! Zażądali odszkodowania, bo inaczej zgłoszą całą sprawę na policję. Zbaraniałem. Próbowałem tłumaczyć, jak było naprawdę, jednak nie dało się z nimi w ogóle rozmawiać. Ojciec dziecka poinformował mnie, co o mnie myśli i co zamierza zrobić, po czym się rozłączył.
Na wyłudzaczy nie ma mocnych
Powiedziałem żonie o wszystkim, a ona od razu zadzwoniła do swojej koleżanki, prawniczki. Po długich konsultacjach ustaliliśmy, że powinienem od razu pojechać na policję i powiedzieć o całej sytuacji, jednocześnie prosząc, żeby przebadali mnie alkomatem i obejrzeli samochód. Nie chciałem, wydawało mi się to wszystko mocno przesadzone i na wyrost. Ale Dominika, ta prawniczka, była nieugięta.
– Marek, inaczej możesz mieć duże kłopoty – tłumaczyła. – Być może ci rodzice nic nie zrobią, zadzwonili tylko pod wpływem emocji i przejdzie im. Ale tego nie wiesz. A jeżeli pojechali z dzieciakiem do szpitala i z wynikami badań zgłosili się na policję? Idź i powiedz, jak było.
Na szczęście jej posłuchałem. Bo oni faktycznie chcieli wyłudzić ode mnie odszkodowanie… Ale ponieważ zgłosiłem się od razu, zaledwie trzy godziny po wypadku – nic nie mogli mi udowodnić. Byłem czysty jak łza, a jako dowód posłużył protokół policyjny! Przebadali mnie – pobrali krew, zrobili zdjęcia samochodu, który nie był nawet zarysowany. Bardzo sympatyczny policjant, który ze mną rozmawiał, powiedział, że niestety często zdarzają się przypadki wyłudzenia.
– Nagłaśniane są tylko sytuacje, kiedy sprawca ucieka albo potrąci kogoś po pijaku – mówił. – Ale takich jak u pana też jest sporo. Co chwila dostajemy zgłoszenia o pobiciu, kradzieży, molestowaniu. Sprawdzić musimy wszystkie, jednak co drugie jest fałszywe. Co z tego, że straszymy karami za wprowadzanie w błąd? Na nich nie ma mocnych…
Ile nerwów zjadłem przez to wszystko, wiem tylko ja… Ale najgorsze jest to, że po tym wydarzeniu boję się ludziom pomagać. Tak jak ostatnio, gdy ten dzieciak wywrócił się na rolkach. Gdybym nie siedział za kierownicą, podbiegłbym do niego. Pewnie gdyby się nie podnosił, też zatrzymałbym samochód, ale… No właśnie, ale. Już raz za swoje dobre serce i ludzki odruch zostałem ukarany.
Czytaj także:
„Przeżyłam namiętną przygodę z sanatoryjnym donżuanem i niczego nie żałuję. Sprawił, że znów czułam się jak małolata”
„Po rozwodzie zaczęłam korzystać z życia. Włodek był moją łóżkową zabaweczką, która sprawiała, że czułam się kobietą”
„Zięć był leniem, który wyzyskiwał moją córkę. Chciał oddać mnie do ośrodka, a mój dom sprzedać i przehulać pieniądze”