Myślałam, że płyniemy na jeziora we troje, z naszą siedemnastoletnią córką. Nie spodziewałam się innych członków załogi. Ale był jeszcze jeden. Tajny.
Był początek upalnego lipca. Szykowaliśmy się do rejsu po Mazurach naszą starą żaglówką „Konik morski”. Kapitanem oczywiście miał być Marcin, mój wspaniały mąż, zakręcony naukowiec, który tylko dla żeglarstwa – i czasami dla mnie – zapomina na chwilę o swojej pracy. Załoga niewielka: ja i Ania, nasza zbuntowana siedemnastolatka. Tego lata nieprzytomnie zakochana: w mieście zostawiała swoją pierwszą wielką miłość. Jej zdaniem – na całe życie.
Na miłość jeszcze ma czas
Filipa poznaliśmy trzy miesiące wcześniej i od razu, od pierwszego wejrzenia, nam się nie spodobał. Był od niej starszy, ponury, mrukliwy, nie miał nic ciekawego do powiedzenia, no i nie uczył się ani nie pracował. Natychmiast, zanim będzie za późno, postanowiłam przerwać ich spotkania, bo źle wpływały na Anię. Opuściła się w nauce, zrobiła się wobec nas opryskliwa, wręcz obca. Próbowałam wszystkiego: rozmów, próśb, umów, zakazów, nakazów. Na próżno.
Usiłowałam więc porozumieć się z Filipem i jego mamą. On jednak mi potakiwał, a później starał się jeszcze bardziej zawładnąć Anią i jej czasem. Natomiast mama Filipa robiła wrażenie zadowolonej z sytuacji, bo jej syn przestał zalewać się piwem i włóczyć z dziwnymi kolegami.
Tymczasem Ania, zamiast się uczyć, konsekwentnie bujała w obłokach, a koniec roku był blisko. Toteż co dzień mówiłam jej to samo co dwadzieścia lat temu moja mama mnie:
– Dziecko, szanuję twoje uczucia, ale bądź rozsądna. Jeszcze znajdziesz tę prawdziwą wielką miłość. Nie warto tracić czasu na kogoś, kto nie umie skończyć szkoły ani znaleźć sobie pracy. Jeśli się z nim zwiążesz na serio, będziesz nieszczęśliwa. Całe życie czeka cię klepanie biedy.
– Mamo, przecież sama mówiłaś, że w życiu pieniądze nie są najważniejsze. Miłość jest ważna – odpowiadała mi na to Ania.
– Córeczko, miłość to odpowiedzialność za bliską osobę. Człowiek, który kocha, troszczy się, żeby ta osoba była szczęśliwa i bezpieczna, a do tego potrzebna jest stabilizacja – próbowałam spokojnie tłumaczyć.
– Co ty wiesz o miłości! – wybuchała wtedy moja córka. – Ja nie przeżyję bez Filipa jednego dnia. On beze mnie też nie!
Nie mogłam patrzeć na to, co się dzieje, lecz byłam bezradna.
Marcin mnie pocieszał.
– Zastanów się, Alu – mówił spokojnie. – Ania nigdzie się nie włóczy, nie chodzi na dyskoteki ani imprezy. Wiemy zawsze, gdzie i z kim jest, Filip nawet ją przyprowadza ze szkoły. Może gdyby nie on, byłoby gorzej.
– No tak – zgodziłam się z nim w końcu niechętnie. – Zawsze miała dzikie pomysły...
Zachowywała się bardzo podejrzanie
Zanim nastało lato, bałam się, że Ania odmówi rejsu z nami i ucieknie z Filipem na wakacje, Tymczasem ona zgodziła się popłynąć, ale postawiła warunek: że będzie spała na brzegu w swoim namiocie i będzie miała trochę czasu na samotne spacery. Wiedziałam, że chce rozmawiać z Filipem przez telefon i esemesować do niego co godzinę, więc nie byłam zdziwiona jej prośbą. Miałam jednak nadzieję, że przez te kilkanaście dni jej szalona i gwałtowna miłość do Filipa choć trochę osłabnie.
Gdy tylko wyjechaliśmy we trójkę sprzed domu, ogarnęła mnie euforia. Uwielbiam moment wyjazdu, początek wakacyjnej przygody… Zostawiłam za sobą pracę, problemy – i Filipa.
Iława przywitała nas słońcem, błękitnym niebem i cudownym wakacyjnym luzem. Zrzuciliśmy „Konika Morskiego” na wodę, wpakowaliśmy pod pokład wszystkie nasze bagaże i wypłynęliśmy na rodzinny rejs. Wiał leciutki wiaterek, dwójka najwyżej, więc mogłam spokojnie się opalać, podczas gdy Marcin sterował, podśpiewując szanty pod nosem. Ania na drugiej burcie nie wypuszczała z rąk telefonu, chociaż ku mojemu zdziwieniu wykazywała też spore zainteresowanie planowaną trasą rejsu. Było pięknie.
Późnym popołudniem przybiliśmy do brzegu w małej urokliwej zatoczce, aby odpocząć po podróży i przygotować ciepłą kolację pod gołym niebem. Przez cały dzień żywiliśmy się drożdżówkami i jabłkami, a apetyt nam wyjątkowo dopisywał. Ania szybko rozbiła swój namiot, chociaż zrobiła to trochę niestarannie. Był cały pomarszczony i wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić, lecz na moją prośbę o rozciągnięcie go odkrzyknęła tylko:
– Mamo, rano będę go zwijała!
I poszła zwiedzać okolicę.
Nie podobało mi się to zwiedzanie o zmierzchu, bo wokół były tylko dzikie chaszcze i zwyczajnie się o nią bałam. Ale przecież zgodziłam się na te samotne spacery. Marcin mnie uspokajał:
– Przecież ona jest doświadczoną harcerką. Wie, co robi.
Zjedliśmy kolację, patrząc na gwiazdy odbijające się w tafli jeziora i nasłuchując powrotu naszej córki. Długo jej nie było, aż wreszcie do niej zadzwoniłam.
– Aniu! Gdzie ty jesteś? Wracaj, już ciemno. Kolacja czeka!
– Już, już… Zaraz będę – odpowiedziała Ania pospiesznie.
Siedziałam na burcie, ale nie byłam w stanie napawać się czarem mazurskiej nocy, bo dręczył mnie niepokój o Anię.
– Alu, daj spokój – powiedział mąż. – Pewnie siedzi niedaleko i gada przez telefon. Wiesz, że oni mogą tak bez końca. Dobrze, że w ogóle z nami pojechała. Musimy zrobić wszystko, żeby miała udane wakacje – zakończył temat i zanurkował w kabinie, by po chwili wychylić się z dwoma kubkami coli z rumem, naszym tradycyjnym, ulubionym napojem wakacyjnym.
Wkrótce Ania wyszła z zarośli lekko zdenerwowana.
– Trochę sobie pochodziłam, a teraz jestem zmęczona i zabiorę kolację do namiotu. Komary strasznie gryzą – oświadczyła.
– Mamuś, wezmę jeszcze tej kiełbasy... A wy się nie kładziecie?
Powiedziała to wszystko bardzo szybko, po czym porwała spory kawałek kiełbasy, chleba i coli, cmoknęła mnie w policzek na dobranoc i schowała się w namiocie.
Coś było nie tak. Coś mi się nie podobało w jej zachowaniu, ale nie wiedziałam, co. To był długi dzień, a ja ze zmęczenia nie miałam już siły, żeby się nad tym zastanawiać. Wyciągnęłam się na dziobowej koi. Cudownie było przytulić się do Marcina.
– Jest bajecznie – zamruczałam, ale odpowiedziało mi tylko jego miarowe chrapanie.
Zajrzałam do jej namiotu, a tam...
Pływaliśmy już cztery dni. Piękne jezioro, czysta woda, słońce… Kraków, praca, zabieganie, hałas, codzienność i Filip – to wszystko wydawało się już takie odległe. Jedynie zachowanie córki budziło we mnie dziwne obawy, chociaż nie wiedziałam, dlaczego. Nie rozstawała się z telefonem. Dużo czasu spędzała sama. Właściwie uciekała do lasu, gdy tylko przybijaliśmy do brzegu.
Wieczorami znikała szybko w namiocie, chociaż namawialiśmy ją na wspólne układanie puzzli albo grę w karty, co jeszcze niedawno bardzo lubiła. Mówiła, że chce się wyspać i chyba tego potrzebowała, bo wyglądała na przemęczoną i często zasypiała w ciągu dnia w kokpicie, gdy płynęliśmy.
Zabierała do namiotu dużo jedzenia, a jednocześnie chudła w oczach. Niby byliśmy razem, ale jakby osobno. Było mi przykro, że Ania unika mojego towarzystwa, wspólnych spacerów. A ja przecież w czasie tego urlopu chciałam poprawić relacje z najbliższymi; przeprowadzić kilka ważnych rozmów, na które nie było czasu w Krakowie.
Piątego dnia obudziłam się o świcie. Wyjrzałam na zewnątrz i gdy zobaczyłam, jak cudownie wygląda zatoka, do której wczoraj przybiliśmy – postanowiłam porobić trochę zdjęć. Słońce dopiero wschodziło, ptaki śpiewały. Zeszłam na brzeg obudzić Anię. Chciałam pokazać jej ten wyjątkowy widok. Wsunęłam głowę do namiotu i zamarłam… Pod śpiworem Ani, obok niej leżał jeszcze ktoś. Patrzyłam przez chwilę, nie wierząc własnym oczom. Obok Ani, przytulony do niej, spał Filip!
Poczułam chęć, by wyciągnąć śledzie i zrzucić im namiot na głowę, a potem przepędzić go daleko stąd. Opanowałam się, bo przecież Ania poszłaby razem z nim, a ja cały urlop umierałabym ze strachu o nią. Ale coś musiałam zrobić! Nie mogłam pozwolić na to, żeby spędzała noce z Filipem! Przecież Ania jest jeszcze dzieckiem, a ja nie chcę zostać babcią! Musi skończyć szkołę, usamodzielnić się, zakochać w kimś odpowiednim!
W końcu podjęłam decyzję: obudzę ich oboje. Trzeba wyjaśnić sytuację, zanim o wszystkim dowie się Marcin, który by całą tę historię odchorował.
– Ania, Filip! Obudźcie się, musimy porozmawiać!
– Mama! Ja przepraszam… Tęskniłam za Filipem i go namówiłam, żeby przyjechał…
– Dzień dobry – przerwał Filip. – To wszystko moja wina. Proszę się nie gniewać na Anię.
– Możesz mi wytłumaczyć, skąd się tu wziąłeś? – warknęłam.
– Przyjechałem za Anią do Iławy pociągiem. Później szedłem brzegiem, kiedy wy płynęliście łódką. Musiałem chociaż na chwilę widywać się z Anią. Przepraszam, nie chciałem psuć państwu wakacji.
– Już zepsułeś! Czułam, że coś jest nie tak! – uniosłam się.
– Mamo, proszę cię, nie krzycz na niego... – jęknęła Ania.
– Nie pouczaj mnie! Nie uważasz, że za wcześnie na miłość? Może najpierw skończysz szkołę!
– Ty poznałaś tatę, kiedy byłaś w moim wieku. I od razu wiedziałaś, że to jest miłość na całe życie – przypomniała mi.
– To były inne czasy i ja byłam inna niż ty – odparowałam. – Nie oszukiwałam rodziców, żeby spotykać się z twoim ojcem.
– My się naprawdę kochamy – wszedł mi w słowo Filip. – Na serio. Tak naprawdę znamy się już rok. Dopiero niedawno zaczęliśmy… No wie pani…
– Trudno nie wiedzieć, widząc cię tutaj – parsknęłam. – A swoją drogą to bardzo się poświęcałeś, maszerując za nami kilka dni brzegiem – dodałam szyderczo. – Zamierzasz tak dalej?
Ania spojrzała błagalnie.
– Mamo, pozwól, żeby Filip popłynął z nami.
Nie jest już małą dziewczynką
Zaniemówiłam. Mam zgodzić się, żeby ten amant od siedmiu boleści zepsuł mi wakacje? Gotować mu, znosić jego obecność na małej łódce cały dzień, a wieczorem patrzeć, jak zamyka się z Anią w namiocie?!
– Zwariowaliście! Nie mogę się na to zgodzić!
– A ja chciałam uciec na wakacje, tylko pomyślałam, że nie mogę psuć twojego urlopu – powiedziała Ania z rozżaleniem. – I Filip mnie w tym poparł.
Zmieszałam się. Uświadomiłam sobie ze wstydem, że chyba jestem zołzą. Przecież oni są tylko bardzo w sobie zakochani...
Jak to było, gdy poznałam Marcina? Dla mnie też świat bez niego nie istniał. Nikt nie wierzył, że nasze uczucie jest czymś poważnym, a to, co wyprawialiśmy, żeby być razem, nie było rozsądne... Taka jednak jest miłość! O niej poeci piszą wiersze, do niej wszyscy tęsknią. Moja i Marcina trwa do dziś. Po tylu latach wciąż zdarza się, że mam motyle w brzuchu, gdy on jest blisko.
Nie mogę traktować Ani jak mojej małej córeczki. Muszę pogodzić się z tym, że jest już prawie dorosła, ma swoje życie. I właśnie przeżywa miłość. Może coś z tego uczucia wyjdzie, może nie – czas pokaże. Ale ja powinnam być obok i ją wspierać. Nie utrudniać, bo i tak nie wygram, a mogę stracić córkę.
– Dobrze, jestem w stanie się na to zgodzić – powiedziałam w końcu – ale pod paroma warunkami. Filip popłynie z nami, lecz na noc będzie rozbijał sobie namiot, a ty zostajesz z nami w kabinie. I gotujecie co drugi dzień.
– Mamo, jesteś kochana! – Ania rzuciła mi się na szyję.
– Ja też bardzo pani dziękuję – wykrzyknął rozpromieniony Filip. – Nie sprawię już kłopotu.
– To teraz idź do lasu i nazbieraj grzybów do jajecznicy. Ja muszę porozmawiać z Anią, i opowiedzieć o wszystkim tacie.
– Pójdziemy razem do taty – oznajmiła mi moja córka uszczęśliwiona. – On się zgodzi. Jest bardziej wyrozumiały niż ty.
To była uwaga warta dokładnego przemyślenia. Zawsze myślałam, że jestem łagodna i tolerancyjna. Tymczasem córka uświadamia mi, że chyba powinnam nad sobą popracować...
Marcin zgodził się wyjątkowo szybko na obecność Filipa. Dla świętego spokoju czy brakowało mu partnera do wędkowania? Reszta urlopu minęła jak sielanka. Nasza córka wdzięczna za zabranie chłopaka znowu zachowywała się jak miła, grzeczna dziewczynka, jak moja mała córeczka. Ja jednak wiedziałam, że jest już kobietą i zabierałam ją na babskie rozmowy, które powinnam była przeprowadzić kilka lat temu.
Marcin przestał jęczeć, że pływanie tylko z kobietami przynosi pecha, nie znamy budowy jachtu i nie umiemy wypatroszyć ryb. Filip łowił je z Marcinem, poznawał tajniki żeglowania, zbierał rano grzyby dla wszystkich i polne kwiaty dla Ani. Oboje zgodnie z umową co drugi dzień zajmowali się kuchnią, a ja leżałam na pokładzie, czytając albo robiąc zdjęcia. Wieczory spędzaliśmy wspólnie, układając puzzle. Czasami siedzieliśmy długo przy ognisku i każdy po kolei opowiadał różne historie albo śpiewaliśmy szanty.
Dało nam to czas, by lepiej poznać Filipa. I cóż? Nie jest taki zły. Przeciwnie: okazało się, że to bardzo wrażliwy, kulturalny młody człowiek, w dodatku niegłupi, tylko trochę zagubiony. Dał się przekonać Marcinowi, że warto zdobyć wykształcenie; maturę zda eksternistycznie i pójdzie na studia. Może rzeczywiście zostanie naszym zięciem?
Czytaj także:
„Rodzice naciskali na studia, ja chciałam zostać fryzjerką. Zrobiłam po swojemu, miałam w nosie, że się mnie wstydzą”
„>>Wymieniamy się<< małżonkami z przyjaciółmi. Kiedy moja żona nie ma ochoty na to, co proponuję, dzwonię do Kariny”
„Na weselu córki żona mojego eks wyglądała jak gwiazda, ja jak uboga krewna. Nawet to przedstawienie mi ukradła”