„Pomogłam miejscowemu pijaczkowi dojść ze sobą do ładu. We wsi natychmiast zaczęli gadać, że zdradzam męża z byle kim”

kobieta, o której plotkują sąsiedzi fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Dałam pieniądze na fryzjera i trochę kosmetyków męża. Obiecałam też drobny zarobek za sprzątnięcie naszego garażu i poukładanie drewna na opał. Zjawił się na drugi dzień. Prawie go nie poznałam! Wyglądał przyzwoicie: krótka fryzura, ogolony, pachnący. Z zapałem zabrał się do pracy, a ja pomyślałam, że warto pomagać potrzebującym”.
/ 01.02.2023 15:15
kobieta, o której plotkują sąsiedzi fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Zosia i Janusz to nasi bardzo bliscy znajomi. Mieszkają zaledwie trzy kilometry od nas, w sąsiedniej wsi. Często wpadamy do nich na piwko i pogaduchy. Są to zawsze bardzo wesołe spotkaniaW pewien zimny styczniowy wieczór siedzieliśmy przy kominku, popijając grzańca. Mąż i ja sprzeczaliśmy się o to, kto dzisiaj będzie prowadzić.

– Zostawicie samochód u nas i pójdziecie na piechotę, przez pola – zaproponował Janusz.

– O nie, ja nie szukam szczęścia! Spacery polnymi ścieżkami to specjalność Marysi! – zachichotał mój mąż, Wiesiek. – Ostatnio jak wracała od Zosi, to nawet jakiegoś adoratora przyprowadziła! – ironizował.

Znajomi spojrzeli po sobie zdziwieni, więc opowiedziałam, co mnie ostatnio spotkało.

Przed chwilą byłam tu całkiem sama

Miesiąc wcześniej, tuż po tym,  jak spadł pierwszy śnieg, Zosia zaprosiła mnie do siebie na moją ulubioną herbatkę z miodem. Było mroźno, ale słonecznie i rześko. Uwielbiam zimowe słońce. W jego promieniach tak pięknie skrzy się śnieg! Postanowiłam więc wybrać się do przyjaciółki pieszo, polnymi dróżkami. Takie spacery zawsze poprawiały mi humor. Pół życia spędziłam w mieście. Dopiero po ślubie postanowiliśmy wraz z mężem przenieść się na wieś. Przekonali nas do tego z resztą Zosia z Jankiem, którzy zadomowili się tu już kilka lat wcześniej.

Dotarłam na miejsce w świetnym nastroju. Jak to przyjaciółki, miałyśmy sobie dużo do powiedzenia. Janusz akurat pojechał na zakupy do miasta, więc była świetna okazja, by poplotkować na typowo babskie tematy.

Długo gawędziłyśmy, siedząc na kanapie przed kominkiem. W końcu zdałam sobie sprawę, że zbliża się pora obiadu i trzeba się zbierać do domu. Zosia próbowała mnie zatrzymać:

– Zaczekaj, niedługo wróci Janusz, to cię odwiezie!

Nie chciałam im jednak robić kłopotu. Włożyłam płaszcz, ucałowałam przyjaciółkę na na pożegnanie i ruszyłam przed siebie. Szłam szybko, żeby być w domu przed mężem, który  pojechał w odwiedziny do brata. Kiedy mijałam przydrożną kapliczkę, poczułam zmęczenie.  Usiadłam więc na kamieniu pod drzewem, aby trochę odpocząć.

Wiązałam właśnie but, gdy usłyszałam nad sobą trzepotanie. Uniosłam głowę i... ptasia kupa plasnęła mnie prosto w twarz! Dobrze przynajmniej, że usta miałam zamknięte... Zerwałam się na równe nogi, szybko przetarłam twarz rękawem i wściekła jak osa wrzasnęłam:

– Wstrętne ptaszysko, wynoś się! Żeby cię kocur pożarł!

– Będzie pani miała szczęście! – tuż za moimi plecami usłyszałam chropowaty męski głos.

Podskoczyłam jak oparzona i przeżegnałam się. Zjawa jakaś czy co? Jeszcze przed chwilą byłam tutaj zupełnie sama! Patrzę, a to jakiś pijaczyna wygramolił się zza drzewa. Musiał tam stać i obserwować mnie od dłuższego czasu, bo usłyszałabym, gdyby się zbliżał. Popatrzył na mnie wyraźnie rozbawiony i, chichocząc, dorzucił:

– No, gołąbek nie spudłował!

Z zapewne nie do końca czystym nosem musiałam wyglądać groteskowo... Tym razem więc przetarłam twarz chusteczką, chwyciłam siatki z ciastem, które dostałam od Zosi, i chciałam się ulotnić jak najszybciej. Nieznajomy zastąpił mi jednak drogę.

– Jestem wprawdzie trochę nawalony, ale nie wypada, żeby pani sama to dźwigała – powiedział i wyjął mi z rąk siatki.

Cóż, choć w pierwszej chwili facet mnie przestraszył, uznałam, że jest niegroźny. Nie byłam jednak zachwycona, że zabrał ciasto. Wyglądał tak, jakby w każdej chwili mógł potknąć się, upaść i zrobić z sernika miazgę.

Zaczął opowiadać mi o swoim życiu

Jednak mimo wysiłków nie udało mi się go pozbyć. Odprowadził mnie pod sam dom, po drodze gadając, co mu ślina na język przyniosła. Szłam obok, co jakiś czas potakując, ale czułam się niezręcznie. Zwłaszcza że już z daleka przy naszej bramce zauważyłam mojego męża…

– Jestem Tadziu! – zawołał pijaczek w jego stronę. – Przyprowadziłem panu żonę!

Wiesiek zaniemówił. Do dziś pamiętam jego zdumioną minę… Oczywiście, gdy tylko mój kompan poszedł w swoją stronę, dostałam od mojego męża niezłą reprymendę, że chodzę sama po polach, a on nie może się ze mną skontaktować, bo jak zwykle zostawiłam komórkę w domu.

Myślałam, że więcej nie spotkam już pana pijaczka. Płonne moje nadzieje… Któregoś dnia kiedy gotowałam obiad, nagle rozległo się pukanie w szybę. Spojrzałam w okno: za nim widniała jego uśmiechnięta twarz. Pomachał mi i krzyknął.

Dzień dobry pani!

„Co on tu, u licha, robi?! – pomyślałam. – Może udam, że go nie widzę? Chociaż chyba już za późno… A poza tym to byłoby niegrzeczne z mojej strony…”.

Niechętnie wyszłam na ganek.

– Nie będę pani przeszkadzał, napiję się tylko kawy – powiedział z rozbrajającą szczerością.

No i co miałam robić? Głupio mi było go przepędzić… Może i był pijakiem, ale przecież był też uprzejmy i sympatyczny. Podałam mu kawę i usiadłam na kanapie obok, przyglądając mu się uważnie. Miał chudą, nieogoloną twarz; kosmyki brudnych włosów spadały mu strąkami na oczy. Był dość młodym człowiekiem, lecz niechlujny wygląd znacznie go postarzał.

Zagadnęłam go o jego życie.                                                              

Nie jestem z tych stron – zaczął. – Od niedawna mieszkam u teściowej, na końcu wsi.

Ni stąd, ni zowąd zaczął opowiadać mi o swoich problemach. Mówił, że ciężko pracował na budowie, a żona z teściową ciągle były niezadowolone. Miały pretensje, bo późno wracał i przynosił za mało pieniędzy.  Więc żeby odreagować, chodził sobie po pracy z kolegami na jedno piwo, potem na dwa. Kiedy zaczął przychodzić do roboty pijany, to go zwolnili.

Ma pan dzieci? – spytałam.

– Tak, dwóch chłopaków – odparł. – Starszy idzie niedługo do pierwszej komunii.

– I co, taki brudny i śmierdzący wódą pójdzie pan z nim do kościoła? – spytałam szyderczo.

Ja nie chodzę do kościoła. Wystarczy, że moja teściowa przesiaduje tam całymi dniami – odburknął, ale wyraźnie zrobiło mu się głupio.

– Niech pan lepiej zostawi teściową w spokoju, a zajmie się dziećmi! – zdenerwowałam się.

Cała wieś aż zatrzęsła się od plotek

Przyniosłam lusterko i postawiłam mu je tuż przed nosem:

– Widzi pan tego pijaczynę? Tak wygląda ojciec?!

Fakt, nawrzeszczałam na niego i mnie poniosło, jednak chciałam przemówić mu do rozsądku. Mocne słowa lepiej trafiają do ludzi niż głaskanie po główkach.

Widząc strapioną minę Tadzia, postanowiłam mu jakoś pomóc. Dałam pieniądze na fryzjera i trochę kosmetyków męża. Obiecałam też drobny zarobek za sprzątnięcie naszego garażu i poukładanie drewna na opał.

Zjawił się na drugi dzień. Prawie go nie poznałam! Wyglądał naprawdę przyzwoicie: krótka fryzura, ogolony, pachnący i, co najważniejsze, trzeźwy. Z zapałem zabrał się do pracy, a ja pomyślałam zadowolona, że warto pomagać potrzebującym.

– Niestety, ta znajomość już sporo mnie kosztowała – kończyłam swoją opowieść. – We wsi zaczęli gadać, że mamy z Tadzikiem romans. Oberwało mi się nawet od jego teściowej. Zwymyślała mnie kiedyś przed sklepem.

A jak te plotki dotarły do Wieśka, to dopiero było!

– Nie jestem z kamienia – żachnął się mąż. – Ale przyznam, że ten cały Tadzio się postarał. Ostatnio w kościele wyglądał jak prawdziwy elegancik. Może warto czasem pomagać...

– Pewnie. I potem ponosić konsekwencje – mruknęłam.

Czytaj także:
„Sąsiadki plotkują, że moja lokatorka to puszczalska. Może i sypia z żonatym, ale za to w domu pomoże i płaci na czas”
„Ludzie we wsi wzięli mnie na języki, bo związałam się ze starszym mężczyzną. Dla nich jestem cwaniarą, która leci na kasę”
„Matka była naczelną plotkarą we wsi. Nie pozostawiała na ludziach suchej nitki. Uknułem intrygę, by zakończyć tę farsę”

Redakcja poleca

REKLAMA