Znowu musiałam się zapożyczyć pod koniec miesiąca. Nie starczyło mi do kolejnej emerytury… Zebrałam po parę złotych, od kogo się dało, ale i tak musiałam zacisnąć pasa. Bardzo zazdrościłam sąsiadkom, które mają dorosłe dzieci. Mój jedyny syn zmarł w dzieciństwie ponad trzydzieści lat temu. Na starość zostałam sama, a że bieda zaglądała mi w oczy, łatwo nie było…
Któregoś dnia wpadła do mnie Krystyna, znajoma z sąsiedniej klatki. Usiadłyśmy przy herbacie, podałam kruche ciastka. Krysia zaczęła opowiadać o swojej pierwszej wnuczce i strasznie się rozgadała. Dopiero tuż przed wyjściem zapytała, co u mnie.
– Ledwo wiążę koniec z końcem. Czasem nawet leków nie wykupuję… – westchnęłam.
Krystyna ze współczuciem pokiwała głową, aż nagle wypaliła:
– Słuchaj, Hanka, ale ty masz tu przecież wolny pokój!
– Broń Panie Boże, żebym kogoś obcego do mieszkania wzięła – aż się wzdrygnęłam, jednak sąsiadka mówiła dalej:
– Po drodze na pocztę przejdź się pod uczelnię. Czasem studentki rozwieszają na tablicy ogłoszeń pytania o pokój. Tylko nie wahaj się zbyt długo, bo za chwilę nowy rok akademicki i ktoś cię uprzedzi.
Jakbym wnuczkę nagle zyskała
Zastanawiałam się nad tym prawie tydzień. Kusiła wizja zarobku, ale co to za radość wpadać we własnym mieszkaniu na jakąś obcą pannicę? I pewnie nadal bym się wahała, gdyby nie zdecydował za mnie los. Krystyna przyniosła mi dobre wieści.
– Zobacz, znalazłam ci studentkę. Zgadałyśmy się w sklepie, wyobraź sobie. Powiedziała, że akurat szuka pokoju. Zrobiła na mnie takie dobre wrażenie, że sama bym jej ten pokój wynajęła. No ale wiesz, jak to u mnie; czasem wpada na noc młodszy syn, czasem siostra przyjeżdża z Tarnowa… W każdym razie wzięłam jej numer i obiecałam, że do niej zadzwonisz. Byle dzisiaj, bo ona rozpaczliwie szuka jakiegoś kąta – powiedziała Krystyna.
No to zadzwoniłam.
Ewelina pojawiła się u mnie tego samego wieczoru – drobna, uśmiechnięta blondyneczka z ciężkim plecakiem i… paprotką w ręku. I tak mnie ta przytargana przez nią paproć ujęła, że z miejsca wynajęłam jej pokój. Uprzedziłam tylko, że umowy wolałabym nie spisywać. Wzruszyła ramionami i zapewniła mnie, że wiele osób wynajmuje na czarno. Wprowadziła się dzień później i od razu zaczęła… sprzątać.
– Okna pani przetrę, pani Hanno – powiedziała, zanim jeszcze się rozpakowała, i zabrała się do ogarniania mojego ciut zaniedbanego mieszkania.
W ramach podziękowania ugotowałam dla niej pomidorową i razem usiadłyśmy przy stole. „Niczym babcia z wnuczką” – pomyślałam wzruszona.
Dzień później Ewelinka przyniosła mi z targu zakupy i pomogła znaleźć dobrego kardiologa.
– Trzeba czytać opinie w internecie, pani Haniu. Inaczej nie wiadomo, na kogo się trafi – poradziła, a kwadrans później umówiła mi wizytę w klinice.
Myślałam, że Krystynę za to wspaniałe dziecko ozłocę!
– Nie wiem, jak ci dziękować, Krysiu! Ta dziewczyna tyle radości wniosła w moje życie! I kolację czasem razem jemy, i telewizję oglądamy. Jasne, że ona czasem wychodzi, w końcu jest młoda, ale kiedy już jest w domu, to jakbym miała wnusię, tak się czuję! – cieszyłam się.
– Mówiłam ci! Powinnaś wynająć ten pokój lata temu! – pokiwała głową Krystyna.
Co robi obcy facet w mojej kuchni?!
Minęło kilka miesięcy. Na początku kwietnia wybierałam się do przyjaciółki, aż pod Lublin. Pieczę nad mieszkaniem powierzyłam Ewelince – miała podlewać kwiaty, odebrać pocztę i nakarmić rybki, które niedawno sobie sprawiłam.
– Wracam po dziesiątym – powiedziałam, kiedy dziewczyna odprowadziła mnie do czekającej pod blokiem taksówki.
– Proszę się nie martwić, pani Haniu! Mieszkanie będzie dopilnowane – zapewniła mnie.
Później wyściskała mnie jak rodzoną babcię i obiecała, że będzie dbać o rybki. Wyjechałam z lekkim sercem; w końcu znałam Ewelinkę nie od wczoraj i byłam pewna, że wszystkiego dopilnuje.
Wróciłam dwa dni wcześniej. Mąż przyjaciółki niespodziewanie trafił do szpitala i nie miałam sumienia siedzieć jej na głowie. Nie było jeszcze siódmej rano, kiedy wtaszczyłam na klatkę moją podróżną torbę i cichutko otwarłam sobie drzwi kluczem. „Ewelina pewnie jeszcze śpi – uśmiechnęłam się pod nosem, cicho wchodząc do przedpokoju. No i faktycznie – Ewelinka jeszcze spała. Nie spał za to podstarzały, szpakowaty fagas, na którego wpadłam w mojej kuchni! Tak się przeraziłam, że prawie na serce padłam – wchodzę, a tam jakiś facet w prążkowanym szlafroku sączy poranną kawę z mojej ulubionej filiżanki!
– Kim pan jest? – zapytałam ostro. – Co pan tu robi?!
– Przepraszam, nie spodziewaliśmy się pani już dzisiaj. Hubert, przyjaciel Eweliny – przedstawił się bynajmniej nie speszony gość i spokojnie dopił kawę.
„Nie spodziewali się mnie, patrzcie państwo! Ledwo wyjechałam, a już sobie smarkula z mojego mieszkania burdel zrobiła! Żeby jeszcze jakiegoś rówieśnika na noc zaprosiła, ale coś takiego?! Przecież ten facet ma jakąś pięćdziesiątkę” – myślałam do głębi zszokowana.
Nieproszony gość wyniósł się dziesięć minut później – nawet się z nią nie pożegnał, po prostu się ubrał, grzecznie powiedział „do widzenia” i zniknął. Śpiąca królewna ocknęła się grubo po dziewiątej – wyglądała na skrajnie niewyspaną, ale zaróżowione policzki i błyszczące oczy nie pozostawiały złudzeń: tej nocy dobrze się bawiła.
– Możesz mi powiedzieć, jakim prawem zaprosiłaś do mojego mieszkania obcego mężczyznę? – zapytałam, kiedy spotkałyśmy się w kuchni.
– Pani Haniu, Hubert nie jest dla mnie obcy. Spotykamy się już prawie półtora roku… – broniła się dziewczyna.
Może żeby jeszcze okazała jakąś skruchę, tobym łatwiej jej wybaczyła, jednak wcale nie wyglądało to tak, jakby swojego wyskoku żałowała.
– Przepraszam, ale gdyby pani zadzwoniła, nie byłoby problemu. Przecież miała pani wrócić po dziesiątym – usłyszałam.
– Mam ci się meldować, zanim wrócę do własnego mieszkania? – zapytałam sucho.
Sąsiadki już ją wzięły na języki
Nie odpowiedziała. Zaszyłam się w swoim pokoju i nie wyściubiłam stamtąd nosa, dopóki mała nie pobiegła na uczelnię. Kilka dni później już pogodzone usiadłyśmy nad świeżo wyjętym z piekarnika plackiem ze śliwkami. Ewelinie zebrało się na zwierzenia i, chcąc nie chcąc, dowiedziałam się czegoś, czego wolałabym nie usłyszeć…
– Hubert jest żonaty, ale jego rozwód jest kwestią czasu. Kochamy się, jestem pewna, że on niedługo zostawi dla mnie żonę. Dzieci nie mają, pójdzie gładko – powiedziała Ewelina.
Dodała jeszcze, że Hubert jest jej wykładowcą, a ich romans narobił na uczelni sporego zamieszania. Tego dnia spojrzałam na nią mniej łaskawym okiem – w końcu zawsze byłam osobą głęboko wierzącą, a tu coś takiego! „Wstydu dziewucha nie ma czy jak? – skrzywiłam się. – Żeby na kocią łapę z jakimś dwa razy od siebie starszym żonkosiem żyć?! Kto to widział!”.
Sąsiadki szybko zwęszyły, co się święci.
– Ho, ho! Niezłe ziółko z tej twojej lokatorki, Haneczko. Podobno z żonatym facetem sypia, i to pod twoim dachem! – powiedziała mi niedawno wyraźnie oburzona Boroniowa.
Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie wymówić Ewelince pokoju, lecz w końcu rozsądek wziął górę nad emocjami. Co mnie w końcu obchodzi, z kim się smarkula zadaje? Ona sypia z żonatym, nie ja. Przecież jej nie zabronię. Żeby to jeszcze moja wnuczka była, to może, ale tak? No a kasa się przyda. Dziewczyna może i jest puszczalska, jednak płaci regularnie, a i w domu co nieco pomoże. „Głupia bym chyba była, gdybym ją wyrzuciła na bruk. Taka prawda” – powiedziałam sobie któregoś dnia i więcej tematu Huberta nie poruszyłyśmy.
Czasem podgryza mnie sumienie – bezczynnie się przecież wielkiemu grzechowi przyglądam, ale później przychodzi koniec miesiąca, emerytury nie starcza mi do pierwszego, a Ewelinka tak regularnie płaci… Więc siedzę cicho. Co mam robić?
Czytaj także:
„Mąż uważał, że facet nie niańczy dzieci. Ciążę spędziłam sama, bo imprezował. Na poród nie przyjechał, bo leczył kaca”
„Marzyłam, by zostać artystką, a wylądowałam w biurze z szefem-furiatem. Gdybym wygrała w totka, rzuciłabym to w diabły”
„Na widok teścia córki, szczęka opadła mi do kolan. To mój dawny kochanek, który sobie poużywał i uciekł do żoneczki”