Coraz częściej miałam wrażenie, że zmarnowałam życie. Miałam czterdzieści lat i byłam kelnerką. To bardzo ciężka praca, a do tego od lat musiałam znosić impertynencje klientów. Na dodatek ostatnio szefowa kazała kelnerkom sprzątać toalety. Codziennie przełykałam upokorzenie, odrazę i poczucie życiowej porażki.
Właśnie sprzątałam stół po czterech młodzieńcach, kiedy tamten mężczyzna usiadł przy dwójce w rogu. Na zewnątrz lało, wszystko było brzydkie i ponure, a ten człowiek wyglądał jak ambasador jesiennej słoty. Nie patrzył nikomu w twarz, po prostu wbijał wzrok gdzieś w pustkę przed sobą. Widać było, że od dawna się nie golił, fryzurę też miał nie najświeższą.
Ale jego ubranie wyglądało na drogie, zwróciłam też uwagę na buty. Może od dawna ich nie czyścił, jednak to były porządne, skórzane mokasyny. Czyli bogaty, tylko znudzony – oceniłam z niechęcią.
Cóż, ja też przez większość czasu miałam żal do życia, jednak w przeciwieństwie do tego faceta nosiłam najtańsze tenisówki, a nowe ubrania kupowałam od wielkiego dzwonu, bo nie było mnie stać. Nie miałam nawet prawa do smutku, musiałam być nieustannie uśmiechnięta.
– Dzień dobry. Co podać? – mimo swoich niezbyt przyjaznych myśli podeszłam do klienta z firmowym uśmiechem.
– Poproszę espresso – odpowiedział, nie patrząc na mnie. Nadal zawieszał wzrok na przeciwległej ścianie.
– Coś do jedzenia? – musiałam się starać, szefostwo tego wymagało. – Mamy znakomite menu obiadowe i desery…
– Tylko kawę, poproszę – przerwał mi ze zmęczeniem w głosie.
Miałam ochotę wzruszyć ramionami
Chcesz kawę, dostaniesz kawę. Ale odpowiedziałam miłym tonem, że już przynoszę, i obdarowałam mężczyznę kolejnym wyćwiczonym uśmiechem. Nim doszłam do kuchni, zaczepiło mnie z sześć osób. Komuś spadł widelec i chciał nowy, jakaś kobieta postanowiła zmienić zamówienie i zamiast pieczonych ziemniaków zjeść frytki, ktoś inny miał pretensje, że za długo czeka.
Wszystkich przepraszałam i zapewniałam, że już, natychmiast, zaraz spełnię ich życzenie. W kuchni czekały na mnie nawarstwione zamówienia, biegałam na salę trzy razy, nim się wyrobiłam. Potem ktoś uznał za właściwe nazwać mnie idiotką, bo nie podałam mu cukru do herbaty. Miałam ochotę wrzeszczeć.
O ponurym miłośniku espresso przypomniałam sobie dopiero po ponad kwadransie. Zdumiewające, że jeszcze nie zrobił awantury. Kiedy jednak podeszłam do niego z filiżanką, zrozumiałam, że on nawet nie zauważył, ile czasu minęło od złożenia zamówienia. Miał ten sam pusty wzrok. Nagle pomyślałam, że może jest taki ponury z jakiegoś poważnego powodu. Było w nim coś bardzo smutnego.
Poprosił o rachunek, nawet nie patrząc na kawę. Nie zauważyłam, kiedy wypił swoje espresso, dostrzegłam go dopiero przy drzwiach. Zdziwiłam się, że nie zapiął płaszcza ani nie osłonił głowy. Wyszedł na deszcz, jakby zupełnie go nie zauważał. Podniosłam etui na rachunek, w którym spodziewałam się znaleźć osiem złotych. Znalazłam… pięćset.
500 złotych!
Niby czterysta dziewięćdziesiąt dwa złote napiwku?! Słyszałam od kogoś, że intuicja to pierwsza myśl na jakiś temat, nieskażona jeszcze świadomą analizą faktów ani emocjami. Moja pierwsza myśl była taka, że ten człowiek potrzebuje pomocy. Coś z nim było nie tak!
Niewiele myśląc, wybiegłam za nim na ulicę. Po trzech sekundach byłam mokra i przemarznięta, lecz nie cofnęłam się do lokalu. W kieszeni fartuszka miałam zwitek banknotów od nieznajomego. Chciałam przynajmniej mu podziękować.
– Proszę pana! – zawołałam, dostrzegając poły rozpiętego płaszcza na skrzyżowaniu. – Proszę zaczekać!
Zaczęłam biec. Mężczyzna przeszedł po pasach. Kiedy stanęłam przy krawężniku, zapaliło się już czerwone światło.
– Cholera! – zaklęłam i puściłam się galopem przed maskami już ruszających samochodów. Kilka z nich zatrąbiło, ktoś wydarł się na mnie przez okno, nazywając mnie idiotką. Zdołałam jednak przebiec na drugą stronę i zrównałam się z mężczyzną w rozpiętym płaszczu.
– Proszę pana… – wysapałam. – Chciałam… Chciałam podziękować za ten napiwek.
Przystanął i spojrzał na mnie niebotycznie zdumiony. Musiałam wyglądać okropnie z mokrymi włosami, tylko w sukience i fartuchu na tym deszczu.
– Biegła pani za mną, żeby podziękować? – naprawdę wyglądał na wstrząśniętego.
– Tak. I zapytać, dlaczego zostawił mi pan kilkaset złotych napiwku. Wyglądał pan na… nie wiem… smutnego. Pomyślałam, że spytam, czy wszystko w porządku.
Spojrzał mi w oczy w taki sposób, że nagle zrozumiałam, że w jego życiu nic nie jest w porządku. On nie był po prostu smutny czy zniechęcony życiem. On cierpiał. Bardzo.
Ból w jego spojrzeniu przeszył mnie mocniej niż jesienny ziąb.
– Jest pani przemoknięta i zziębnięta – powiedział po chwili. – Niech pani weźmie mój płaszcz, ja mieszkam tu obok. Przyjdę po płaszcz jutro.
– Nie! – zaprotestowałam, znowu pod wpływem czystego impulsu. – Ja… wiem, że czasami jest ciężko, ale po każdej nocy przychodzi dzień. A po zimie wiosna… Wierzy pan w to? Ja tak! Niech pan przyjdzie jutro, ale nie po płaszcz, tylko tak po prostu, na kawę. Ja będę po południu… Podam panu coś dobrego, sama wybiorę, tylko niech pan przyjdzie…
Nie wiem, po co tak paplałam
Może czułam się zobowiązana przez ten napiwek, a może coś mi kazało tak zrobić. W każdym razie mężczyzna nie przyszedł następnego dnia ani kolejnego. Zobaczyłam go dopiero wiosną. Wyglądał inaczej – był ogolony, miał jasne, spokojne spojrzenie. Poznał mnie i chwilę porozmawialiśmy. Zamówił espresso i ciastko – takie, jakie mu wybiorę. Przyniosłam szarlotkę. Na koniec podałam mu rachunek, a on swoim zwyczajem włożył należność do etui i wyszedł, zanim zdążyłam wrócić z kuchni.
Tym razem zostawił mi normalny napiwek. Ale oprócz kilku monet włożył do etui zapisaną kartkę papieru.
„Chciałem Pani podziękować. Zostawiłem ten napiwek, bo już nie potrzebowałem pieniędzy, a Pani była dla mnie miła, chociaż przecież była Pani zmęczona po całym dniu. To, że biegła Pani za mną w deszczu tylko po to, żeby mi podziękować i zapytać, czy wszystko u mnie w porządku, było szokujące. Była Pani jedyną osobą od wielu miesięcy, która podarowała mi swoją uwagę i odrobinę serca. Dziękuję za to i proszę się nie martwić. Udało mi się naprawić wiele spraw, nad innymi jeszcze pracuję. Zamierzam przeżyć wiele dobrych rzeczy tej wiosny. Pani życzę tego samego. Była Pani moim aniołem. Michał”.
Nie umiem opisać, jak bardzo wzruszył mnie ten list. Nie miałam pojęcia, że moja spontaniczna decyzja, by pobiec za tym mężczyzną, tak wpłynie na jego życie.
Prawdę mówiąc, miałam przez to problemy – szefowa się na mnie wściekła, a potem się rozchorowałam.
Do dzisiaj nie wiem, czemu to zrobiłam, co kazało mi dogonić mężczyznę i powiedzieć to, co powiedziałam. Lecz cieszę się, że udało mi się go odwieść od tej strasznej decyzji. Niedługo potem zmieniłam pracę i już nigdy nie spotkałam Michała.
Zachowałam tylko list. Sięgam po niego, kiedy jest mi ciężko, kiedy wszystko się wali. Może to nie tak, że to ja byłam aniołem Michała, może nawzajem byliśmy swoimi aniołami?
Czytaj także:
„Wyrosłam w skrajnej biedzie, a matka nie zrobiła niczego, by mi pomóc. Uratowała mnie nauczycielka”
„Pomogłam koledze odnaleźć dawną miłość. Liczyłam, że ta historia zakończy się happy endem, lecz srogo się pomyliłam”
„Pomogłem przyjaciółce odbić się od dna i zostałem bohaterem. Niby zrobiłem to bezinteresownie, ale liczę na coś w zamian”