D o hospicjum, w którym pracuję, trafiają pacjenci oczekujący szybko zbliżającej się śmierci. Bywa, że już po kilku dniach żegnają się z życiem. Inni odchodzą dopiero po wielu tygodniach. Pan Franciszek leżał już u nas ponad miesiąc. Mimo że chorował na nowotwór w zaawansowanym stadium, trzymał się zadziwiająco dobrze.
– Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia – powtarzał. – Potem mogę zasnąć w Panu.
Pan Franciszek nie miał rodziny, tak przynajmniej opowiadał.
– Wiele lat spędziłem za granicą. Pracowałem jako marynarz. Poznawałem nowe kraje i ciekawych ludzi. Kiedy się zdecydowałem ustatkować, było już za późno na założenie rodziny…
Pacjent był słaby, przez większość czasu nie opuszczał już łóżka. Zapytałam więc, jak możemy mu pomóc.
– Może chciałby pan do kogoś zadzwonić? – zaproponowałam.
Chwilę się zastanawiał.
– Jeśli pan nie zna numeru, to spróbujemy go poszukać.
– Tu nie o numer telefonu idzie, ale o człowieka – odparł.
Przełożona zapytała pana Franciszka wprost, o kogo mu chodzi. Machnął tylko zniecierpliwiony ręką.
– Nikt za mnie tego nie załatwi, sam muszę… – powiedział.
Patrzył smutno w okno i nad czymś myślał
Opiekujących się nim pracowników pytał o duży dom stojący naprzeciwko poczty na ulicy Mickiewicza.
– Kilka lat temu go odnowili – powiedziałam. – Na parterze jest chyba szkoła tańca. Widziałam plakaty.
– A na pierwszym piętrze? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami. Nigdy nie byłam w tym budynku, przejeżdżam tylko tamtędy w drodze do pracy. Pan Franciszek znowu posmutniał.
– Pan szuka konkretnej osoby? – próbowałam wysondować.
Skinął głową, a jego niebieskie oczy się zaszkliły.
– Jak się nazywa ta osoba?
– Ewa… – szepnął czule.
Podał jej panieńskie nazwisko, a potem wyjął z portfela jej zdjęcie. Czarno-białe, mocno poprzecierane. Była na niej ładna wysoka dziewczyna o ciemnych włosach do ramion. Zapytałam, czy chciałby, abyśmy ją zawiadomili, że jest w hospicjum, jednak pan Franciszek powiedział, że w żadnym wypadku. Nie miałam już odwagi zapytać, kim jest dla niego pani Ewa.
To jego dawna dziewczyna
W przerwie obiadowej dziewczyny zastanawiały się, kim może być ta kobieta.
– Mam znajomą w kamienicy obok – powiedziała przełożona. – Co mi szkodzi zapytać? Trzeba człowiekowi pomóc.
Niebawem pan Franciszek zwrócił się do mnie z prośbą. Na wszelkie świętości błagał, by nie mówić Ewie, że jej szuka.
– Nasze spotkanie nie ma już sensu i dla obu stron zapewne byłoby powodem do rozgoryczenia – wyjaśnił.
Przeczuwałam, że była dla niego kiedyś bardzo ważna, ale coś poszło nie tak.
– Czego więc pan ode mnie oczekuje? – spytałam.
Zawahał się. Dopiero po chwili wyjaśnił:
– Chciałbym tylko wiedzieć, czy Ewuś jest szczęśliwa…
Pomyślałam wtedy, że pewnie ją kochał, że coś jeszcze do niej czuje.
– Ale ja nawet nie wiem, czy ona tam nadal mieszka… – wyraziłam wątpliwość.
– Gdy miała 17 lat, mieszkała na pierwszym piętrze pod numerem cztery.
Uśmiechnęłam się, jakbym odkryła jego tajemnicę.
– To była pana dziewczyna?
Zasłonił twarz chusteczką, a niebieskie oczy błysnęły. Zrozumiałam, że nie powinnam była zadawać tak osobistego pytania.
– Przepraszam – westchnęłam.
– Ja już jestem na ostatniej prostej… Nie mam czasu na zwłokę. Pójdzie tam pani dzisiaj?
Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.
– Ale jak pan to sobie wyobraża? Przecież nie znam tej kobiety. Co mam jej powiedzieć?
Przerwał mi machnięciem ręki.
– Nie trzeba nic mówić. Wystarczy zobaczyć, czy jest jej dobrze. To wszystko.
Bardzo mu na tym zależało. Dotknął mojej dłoni chłodną, oblaną zimnym potem ręką.
Gdy wychodziłam z pracy, przełożona uprzedziła mnie, abym nie mieszała się w cudze sprawy osobiste, bo zwykle źle się na tym wychodzi.
– Może ten pan rozwiódł się z tą kobietą i u progu śmierci ma wyrzuty sumienia?
– Byli wtedy zbyt młodzi na małżeństwo – stwierdziłam.
– Ala, nazywaj to, jak chcesz, ale on ją musiał skrzywdzić i teraz wylewa krokodyle łzy. Na próżno – przestrzegała.
Co za uderzające podobieństwo!
A jednak poszłam na ulicę Mickiewicza pod wskazany adres. Z bijącym sercem obeszłam kamienicę. Usiadłam na ławeczce stojącej nieopodal, tak że widziałam okna budynku. Było ciepłe, wiosenne popołudnie. Nagle na balkon wyszedł mniej więcej 50-letni mężczyzna. Zauważyłam, że jest bardzo podobny do pana Franciszka. Zapalił papierosa i sprawdzał, czy trzeba podlać kwiaty w doniczkach. Założyłam okulary, by lepiej mu się przyjrzeć. Podobieństwo do naszego podopiecznego z hospicjum było naprawdę uderzające! Nazajutrz z samego rana opowiedziałam koleżankom, co widziałam. Przełożona cmoknęła niezadowolona.
– A nie mówiłam? To zapewne jego syn. Zostawił ich jak tchórz.
Nie byłam o tym przekonana. Oczy pana Franciszka nie kłamały. Czułam, że mówił prawdę.
– W mieszkaniu widziałam kogoś bardzo do pana podobnego… – zaczęłam.
– Tak? – zdziwił się.
– Pomyślałam, że to… pański syn – powiedziałam ostrożnie. – Czy to możliwe?
– Nie. Ja nie mam syna…
Pan Franciszek zaczął nerwowo miąć poszwę. Nad czymś się zastanawiał.
– A może nic pan o tym nie wie…?
– Ewa by mi powiedziała.
Jego niebieskie oczy zaszkliły się, gdy zapytałam, jak się rozstali. Chyba nie za bardzo miał ochotę o tym opowiadać, ale przeważyła świadomość, że zostało mu już bardzo mało czasu.
– Ewuś była uroczą brunetką. Zakochałem się w niej na zabawie tanecznej. Dała mi odczuć, że nie jestem jej obojętny. Bardzo mnie do niej ciągnęło… Może za bardzo. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Nie potrafiłem czekać, nie byłem cierpliwy, nalegałem… Pewnego dnia nakrył nas jej ojciec. Uderzył mnie mocno raz i drugi. Broniąc się, odepchnąłem go. Upadł, a z jego głowy polała się krew.
– I co pan wtedy zrobił?
Wyznał, że uciekł. Uciekł z miasteczka, a potem z kraju. Tułał się po świecie przekonany, że zabił ojca swojej dziewczyny.
– Dopiero po kilku latach dowiedziałem się, że on żyje, a Ewa wyszła za mąż i ma dziecko. Starałem się o niej zapomnieć, ale nie potrafiłem…
Nie to chciał usłyszeć…
Przełożona dowiedziała się od znajomej mieszkającej obok kamienicy na Mickiewicza, że pani rzeczywiście Ewa urodziła syna, Adama, a potem wyszła za mąż za starszego od niej o 15 lat mężczyznę.
– Adam… – powtórzył i zamyślił się. Nagle jakby ocknął się i zapytał łamiącym się głosem: – Co z nią? Co z Ewą?
Powiedziałam mu, czego dowiedziałam się od przełożonej.
– Od kilku lat jest wdową. Niestety, choruje na stwardnienie rozsiane. Syn się nią teraz opiekuje.
Pan Franciszek pokiwał głową, a przez jego twarz przebiegł grymas bólu. Znalazł odpowiedź na nurtujące go pytanie, ale nie była to wiadomość krzepiąca… Usiłowałam go pocieszyć.
– Gdyby jej syn się zgodził, na pewno trafiłaby do naszego hospicjum i moglibyście się spotkać. Nie musielibyście nic mówić. Wystarczyłoby jedno spojrzenie.
Pan Franciszek skinął głową. Potem stracił przytomność, zmarł pół godziny później. Na jego twarzy malował się spokój. Ufam, że odszedł z tego świata pogodzony z przeszłością.
Czytaj także:
„Miałam męża i dzieci, ale gdy wróciła moja pierwsza miłość, bez wahania odeszłam. To najlepsza decyzja mojego życia”
„Mój syn zerwał z dziewczyną, zakochał się w nauczycielce. A ja sama ją sprowadziłam pod swój dach - na korepetycje”
„Zakochałam się w facecie poznanym w sieci. A później on przysłał mi swoje zdjęcie i bajka prysła”