Moja historia brzmi jak scenariusz filmowy, ale to zdarzyło się naprawdę. Nie miałam wyboru – musiałam przeprowadzić się do Warszawy. Patrząc na rodziców, tonących w zadłużeniu, czułam, że trzeba działać. Tata został zwolniony z przetwórni owocowej i od tamtej pory bezskutecznie szukał stałego zajęcia. Mama też nie mogła dorobić na boku, bo była zajęta wychowywaniem mojego młodszego rodzeństwa przez cały dzień.
Zawsze było nam ciężko
Wychowuję się z dwójką młodszych sióstr i bratem, który ma sześć lat i cierpi na nieuleczalną, ciężką chorobę. Musimy go stale pilnować, bo nie można go nawet na moment spuścić z oka. To, co dostawaliśmy z zasiłku i renty brata, plus to co tata zarabiał podczas prac sezonowych, pozwalało nam jakoś związać koniec z końcem w te cieplejsze miesiące. Problem pojawiał się w zimie – opał do ogrzewania pochłaniał sporą część naszych pieniędzy i brakowało na podstawowe rzeczy. Żeby przetrwać, rodzice musieli pożyczać od sąsiadów i brać kredyty. Mimo że tata próbował dorobić latem i spłacać zobowiązania, wciąż tonęliśmy w długach. Ta sytuacja była dla mnie nie do wytrzymania.
W nocy często nie spałam, dręczona myślami o tym, że bieda zmusi opiekę społeczną do zabrania moich młodszych braci i sióstr. Choć w naszej rodzinie wszystko było w porządku – mama i tata stronili od używek i kochali nas całym sercem – to kompletnie nie radzili sobie z pieniędzmi. A że mieszkaliśmy w biednej wiosce z dala od miasta, znalezienie zatrudnienia graniczyło z cudem.
Nie mogłam się doczekać dnia swoich osiemnastych urodzin. Nie chodziło mi o wielką imprezę ani kosztowne upominki, które dostawali moi szkolni znajomi. W głowie miałam tylko jeden cel – gdy tylko stanę się dorosła, wyruszę z mojej wioski prosto do Warszawy w poszukiwaniu zatrudnienia. Byłam gotowa przyjąć każdą robotę, bez względu na to, jak byłaby ciężka. Liczyło się tylko to, żeby zarobić trochę grosza i wesprzeć finansowo moich rodziców w utrzymaniu domu.
Wysyłałam pieniądze rodzicom
Mój pierwszy wyjazd był tylko na okres wakacyjny. Musiałam później dokończyć szkołę i zdać maturę. Znalazłam nocleg w akademiku, gdzie mieszkał partner mojej kuzynki. Rzadko go widywałam, bo głównie imprezował i prawie nigdy nie spał w pokoju. Ja z kolei spędzałam całe dnie w pracy. To była idealna sytuacja. Mój plan dnia się nie zmieniał: od świtu do wieczora harowałam w knajpie z jedzeniem. Po skończonej zmianie ruszałam sprzątać biurowce – miałam dwa do obskoczenia. Tak było siedem dni w tygodniu. Do łóżka kładłam się grubo po północy, kompletnie wykończona. Ale opłacało się to wszystko.
Zarobiłam w pierwszym miesiącu więcej niż trzy tysiące złotych. Mama zalała się łzami szczęścia, kiedy jej przyniosłam te pieniądze.
– Kochanie, na pewno się napracowałaś – powiedziała wzruszona. – Zatrzymaj przynajmniej część i spraw sobie jakąś przyjemność. Należy ci się coś ekstra, skoro nie możesz jak reszta dzieciaków wyjechać na fajne wakacje.
Przekazałam jednak wszystkie zarobione pieniądze. Najbardziej cieszyło mnie to, że mama i tata mogli wreszcie uregulować kredyt, a za resztę, która została z kolejnego miesiąca, kupili zapas węgla do ogrzewania domu. Kiedy skończyłam szkołę średnią i zdałam egzamin dojrzałości, przeprowadziłam się do stolicy. Chciałam studiować – albo psychologię, albo filologię angielską. Dobre wyniki z matury otwierały przede mną drzwi na obie te uczelnie, jednak żeby móc się uczyć, potrzebowałam funduszy na życie w Warszawie. Jedynym sposobem na zdobycie pieniędzy była harówka od świtu do nocy. Studiowanie w trybie zaocznym było poza moim zasięgiem finansowym.
Nie mogłam go tak zostawić
Wracałam do domu po opiece nad Kubusiem. Dorabiałam sobie w weekendy jako niania tego pięcioletniego malca, gdy jego rodzice planowali jakieś wyjście – czy to na miasto, czy spotkanie z przyjaciółmi. Zdarzało się też, że zostawałam z nim na cały weekend, kiedy oboje musieli iść do pracy, a wszystkie przedszkola były nieczynne. Tego dnia mieli w planach grilla u znajomych. Miało być spore przyjęcie, ale coś poszło nie tak – pokłócili się w trakcie i zdecydowali się wrócić, zanim jeszcze słońce zaszło. Powiedzieli mi, że mogę spokojnie iść do siebie, bo i tak dostanę pełną stawkę za noc. Bardzo mi to pasowało, bo dzięki temu mogłam się wyspać we własnym łóżku dłużej niż zazwyczaj.
Nagle zauważyłam zbiegowisko gapiów na chodniku, którzy coś pokazywali palcami. Po chwili śmiechu rozeszli się w swoją stronę. Pomyślałam, że może ktoś leży na ziemi, więc przeszłam przez ulicę. Zanim dotarłam na miejsce, pojawiło się dwóch facetów. Jeden prawie się przewrócił, bo nie zauważył głowy osoby na chodniku. Ruszyłam w ich kierunku.
– Proszę dać temu człowiekowi spokój – odezwał się pierwszy z nich.
– On jest pewnie pod wpływem alkoholu albo narkotyków. Niech pani uważa, bo może mieć przy sobie jakieś igły. Nie warto ryzykować – przestrzegł jego kolega.
– Idziemy dalej, nie ma co się tym przejmować.
Nie byłam do końca pewna, co zrobić. Ten facet faktycznie wyglądał podejrzanie i mógł stanowić zagrożenie. W obecnych czasach nigdy nie wiadomo, do czego są zdolni nieznajomi. Ostatecznie postanowiłam jednak skontaktować się z pogotowiem. Ratownicy poprosili, żebym sprawdziła stan jego świadomości. Było czuć, że pił alkohol, a krew na jego twarzy mogła być niebezpieczna. Pomimo obaw, zdecydowałam się mu pomóc.
Martwiłam się o niego
Wytarłam jego twarz zwilżonymi chusteczkami i nachyliłam się, żeby sprawdzić, czy oddycha. Z początku nie mogłam nic wychwycić. Strach ścisnął mi serce – pomyślałam, że może już nie żyje. Próbując opanować nerwy, zaczęłam go dokładnie oglądać w poszukiwaniu ran. Wtem rozległ się dźwięk nadjeżdżającej karetki. Ratownicy błyskawicznie przystąpili do działania. Stałam z boku i przyglądałam się ich pracy, ale kiedy umieścili go w ambulansie, poczułam, że moja pomoc nie jest już potrzebna.
Na tym osiedlu, pełnym eleganckich domów i wypielęgnowanych ogródków, stały drogie auta. Schyliłam się po swoją torbę leżącą na trawniku, kiedy dostrzegłam coś błyszczącego. To był portfel – elegancki, lśniący, jakiejś znanej marki. Pieniędzy w nim nie było, za to natknęłam się na dokumenty – dowód i prawo jazdy. Właściciel miał na imię Andrzej i skończył czterdziestkę. Kiedy kolejnego dnia próbowałam się czegoś dowiedzieć o jego zdrowiu, dzwoniąc do szpitala, odmówiono mi informacji.
– Błagam, chcę tylko wiedzieć, czy przeżył. Nic więcej – poprosiłam.
– Niestety – padła odpowiedź przez telefon. – Nie mam możliwości przekazania jakichkolwiek informacji.
Zdecydowałam się odwiedzić szpital, mimo że sama nie rozumiałam, co mnie tam ciągnie. Dręczyło mnie przeczucie, że ten pacjent nie przeżył, a ja mogłam mieć w tym swój udział. Myśli nie dawały spokoju – może trzeba było spróbować go ratować? W szpitalu wszystko działało jak w wariackim młynie. Szukanie tego człowieka zajęło dobre trzydzieści minut. Kiedy wreszcie ustalili, gdzie leży, okazało się, że informacja o jego nazwisku i wieku wystarczyła, żebym mogła się podać za członka rodziny.
Zaskoczył mnie całkowicie
Podłączony do aparatury na OIOM-ie Andrzej leżał, z twarzą zakrytą aparatem tlenowym. Jak się później dowiedzieliśmy, wypił alkohol pomimo swojej choroby. W dodatku padł ofiarą napadu – ktoś go pobił i zabrał mu rzeczy. O mały włos nie przypłacił tego życiem. Zdecydowałam się zawiadomić policję i przekazać odnaleziony portfel, należący do Andrzeja. Zależało mi też, żeby skontaktowano się z jego bliskimi. Po tygodniu zadzwonił telefon.
– Halo, nazywam się Andrzej – odezwał się mężczyzna w słuchawce – Policja przekazała mi do pani kontakt. To pani mnie znalazła nieprzytomnego w zeszłym tygodniu i zadzwoniła po karetkę?
– Zgadza się – odpowiedziałam.
– Właśnie opuściłem szpital. Bardzo chciałbym się z panią zobaczyć. Niestety wciąż jestem osłabiony i ciężko mi się poruszać. Czy mogłaby pani do mnie przyjechać? Zaraz wyślę szczegóły, gdzie mieszkam.
Zamurowało mnie, gdy przyjechałam pod wskazany adres. Z rozmów z Andrzejem wywnioskowałam, że jest przeciętnym gościem, choć ten jego markowy portfel mógł coś sugerować.
Tymczasem dookoła rozpościerały się przepiękne rezydencje z zadbanymi ogródkami, a na podjazdach stały drogie auta. Czułam się tam nie na miejscu.
– Spokojnie, zapraszam do środka – przywitała mnie małżonka Andrzeja, wpuszczając przez wejście i kierując do salonu.
To mieszkanie robiło wrażenie królewskiej posiadłości. Wszędzie połyskiwał marmur, umeblowanie wyglądało jak z luksusowych katalogów, a przez szybę widać było sporych rozmiarów basen. Sam Andrzej odpoczywał w wygodnym fotelu ze złamaną nogą w opatrunku gipsowym.
– Pani uratowała mi życie – odezwał się. – Wracałem do domu po zakrapianej zabawie, choć wiedziałem, że nie powinienem tyle pić. Zostałem zaatakowany i obrabowany, po czym zemdlałem. Gdyby nie pani pomoc, nikt by mnie tam nie znalazł do świtu. W szpitalu usłyszałem, że ratunek przyszedł w ostatnim momencie. Proszę pozwolić się jakoś odwdzięczyć – sięgnął po portfel.
Nie przyjęłam żadnych pieniędzy. W domu zawsze słyszałam od rodziców, że kasa nie spada z nieba i jedyny sposób na jej zdobycie to uczciwa praca. Mimo to Andrzej odpłacił mi się inaczej – zaoferował mojemu tacie posadę w swoim przedsiębiorstwie budowlanym. Za mnie z kolei zapłacił czesne na uczelni, chociaż zapewniłam go, że gdy tylko stanę na nogi, zwrócę mu co do złotówki. Kolejny raz upewniłam się, że warto pomagać innym.
Katarzyna, 19 lat
Czytaj także:
„Haruję za dwóch, a mąż zapuszcza korzenie w fotelu. Myśli, że zbieranie jego brudnych skarpet z podłogi to moje hobby”
„Los zesłał mi prezent w czasie próby i byłem wniebowzięty. Szybko się okazało, że wzbogaciłem się cudzym kosztem”
„Szef się na mnie mścił, bo mu nie uległam. Puścił w obieg taką plotkę, że umierałam ze wstydu”