„Pomagam sąsiadom wyplątywać się z łap oszustów i dzięki temu, żyję jak królowa. Gotują mi, pielą ogród, a ja leżę i pachnę”

szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Petro
„Przez wiele lat żyłam sobie spokojnie, obok ludzi, zupełnie nieświadoma tego, jakie drzemią we mnie >>pomocowe<< możliwości. Aż mniej więcej rok temu to sobie uświadomiłam. Przez przypadek”.
/ 10.04.2023 14:30
szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Petro

Zaczęło się od pani Tereski. Gdy zobaczyłam, że siedzi na ławce smutna i bezradnie wpatruje się w jakieś papiery, musiałam się dowiedzieć, o co chodzi. Napisałam
pierwsze odwołanie, a potem już samo poszło!

– Gdzie mam to postawić? – pani Tereska weszła do mojego mieszkania ze sporych rozmiarów garnkiem.

– A co to jest? – podniosłam głowę znad papierów.

– Gołąbki – wzruszyła ramionami. – Od M. tej spod czwórki. Pachną wspaniale!

– Ale dlaczego, za co? – zdziwiłam się.

– A za to, że jej pani z tej głupiej umowy na cudowną pościel pomogła się wyplątać.

– Ale to niepotrzebne… Naprawdę, tak nie można – nastroszyłam się.

– A właśnie, że można! – przerwała mi. – My tu wszyscy wiemy, że bez pani byśmy zginęli. A Malinowska powiedziała, że każdy człowiek powinien robić dla drugiego to, co umie. Ona więc będzie gotować, a pani słuchać, czytać i pisać…

Nigdy nie udzielałam się społecznie

Nie to, żebym nie chciała. Po prostu wydawało mi się, że nie mam umiejętności, które mogą się komuś przydać. Gotować nie potrafię, na opiekunkę się nie nadaję, bo brakuje mi cierpliwości, finansowo nie mogę nikogo wesprzeć, bo przez kredyty sama ledwie wiążę koniec z końcem. No i z czasem u mnie krucho, bo zazwyczaj pracuję od świtu do nocy. Przez wiele lat żyłam więc tak sobie spokojnie, obok ludzi, zupełnie nieświadoma tego, jakie drzemią we mnie „pomocowe” możliwości. Aż mniej więcej rok temu to sobie uświadomiłam. Przez przypadek.

Tamtego dnia wyszłam wcześniej z pracy, bo mieliśmy w firmie awarię sieci komputerowej. Wracałam więc do domu i w myślach planowałam, jak wykorzystam te dodatkowe wolne godziny. Już miałam wejść do bloku, gdy zauważyłam panią Tereskę, sąsiadkę z klatki obok. Przemiłą starszą panią.

Siedziała na ławeczce i wpatrywała się bezradnie w jakieś papiery. Zawsze była uśmiechnięta i wesoła, a wtedy prawie płakała. Przypomniałam sobie, że dwa miesiące temu straciła syna. W pierwszej chwili pomyślałam więc, że jeszcze przeżywa jego śmierć. Ale te papiery… 

O, nie ze mną te numery!

– Pani Teresko, co się stało? – usiadłam obok niej.

– A, pani Małgosiu, szkoda gadać… Wie pani, że niedawno zmarł mój Marek, na zawał serca – rozpłakała się.

– Tak, i bardzo pani współczuję – chwyciłam ją za rękę.

– To był kochany chłopak… – opowiadała. – Zawsze myślał o starej matce, pomagał mi. Kilka lat temu wykupił polisę ubezpieczeniową. Powiedział: mamo, jak mi się coś stanie, to przynajmniej będziesz miała pieniądze na życie. Nakrzyczałam na niego wtedy okropnie. Żeby bzdur nie opowiadał i nie kusił losu. Ale on swoje: że jakby umarł, to mam iść do ubezpieczalni z aktem zgonu. I wypłacą mi odszkodowanie…

– No i odmówili? – domyśliłam się.

Sama miałam w swoim życiu kilka starć z ubezpieczycielami. Musiałam się dobrze nagimnastykować, żeby dostać pieniądze.

– No właśnie… – westchnęła. – Pismo mi takie przysłali… Że syn ukrywał chorobę i w związku z tym odszkodowanie się nie należy. Nie rozumiem, o co chodzi. Przecież płacił regularnie składki… Sami to przyznali…

– Trzeba napisać odwołanie! Łachudry jedne! Dla nich każdy pretekst jest dobry, byle tylko nie wywiązać się z umowy – zdenerwowałam się.

– No wiem, ale nie umiem – przyznała. – Byłam nawet u jednego adwokata. Ale on 200 zł za samą poradę chce. A moja emerytura to nawet na leki mi nie wystarcza.

– Po co adwokat? Ja pani napiszę! Za darmo! – zaproponowałam.

– Naprawdę, wie pani jak? – ucieszyła się pani Tereska.

– Oczywiście, i jestem w tym naprawdę niezła! – odparłam.

Wcale nie kłamałam. Kiedyś studiowałam prawo, więc umiem odnaleźć się w gąszczu przepisów. No i rozumiem ten przedziwny język, w którym napisane są wszystkie umowy. Poza tym przez kilka lat pracowałam w miesięczniku dla kobiet i doradzałam, jak pisać wszelkiego rodzaju odwołania i podania. Lubiłam to.

Zawsze miałam nadzieję, że dzięki temu ktoś przyłoży nieuczciwej firmie lub leniwemu urzędasowi. Pomyślałam, że nawet jak czegoś nie będę wiedziała, to zajrzę do internetu. Gdy się umie szukać, to wszystko w sieci można znaleźć…

Nad pismem dla pani Tereski siedziałam dwie godziny. Najwięcej czasu zajęło mi przeczytanie umowy i dopasowanie do niej pisma z ubezpieczalni. O Boże, jaki bełkot! Czasem ma się wrażenie, że oni specjalnie tak wszystko zaciemniają, żeby człowiek się zniechęcił po przeczytaniu pierwszego zdania. Ale nie ze mną te numery!

Przebrnęłam przez wszystko. No i wyszło na to, że nie ma żadnych podstaw do odmowy wypłaty ubezpieczenia… Wysmarowałam naprawdę cudne odwołanie! Nawtykałam paragrafów, przytoczyłam argumenty. Krok po kroku udowodniłam ubezpieczycielowi, że pieniądze się należą. I zagroziłam, że jeśli nie wpłyną na konto w ciągu 14 dni, to kieruję sprawę do sądu, a wtedy wyjdą na jaw ich matactwa.

– Niech pani to zaniesie jutro osobiście do oddziału i weźmie potwierdzenie na kopii. Zobaczymy, co będzie dalej – powiedziałam, wręczając sąsiadce dwa egzemplarze. Spojrzała na mnie z wdzięcznością.

– Wie pani co, nawet jak nic z tego nie wyjdzie, to i tak bardzo dziękuję – powiedziała cicho.

To potrzebujących jest więcej?

Nie widziałyśmy się ze trzy tygodnie. Najpierw wyjechałam na urlop, a potem siedziałam w firmie do późna. Wreszcie ją spotkałam. Czekała na mnie przed blokiem. Na mój widok uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Udało się! Wypłacili odszkodowanie! – rzuciła mi się na szyję.

– To wspaniale! – ucieszyłam się. Prawdę mówiąc, nie wierzyłam w tak szybki sukces. Pomyślałam, że poprzerzucamy się jeszcze pismami. A tu proszę, poddali się bez walki… Nie ukrywam, byłam z siebie naprawdę dumna.

Pani Tereska zaciągnęła mnie do siebie.

– Tu jest honorarium dla pani – zaczęła wciskać mi kopertę do ręki.

– Mowy nie ma! Niech mnie pani nie obraża! – zdenerwowałam się. Naprawdę nie chciałam od niej żadnych pieniędzy! Cieszyłam się, że mogłam pomóc.

– No to jak ja się odwdzięczę? – spojrzała na mnie niepewnie.

Zastanowiłam się przez chwilę.

– A niech pani na moje mieszkanie zerka, czy nikt obcy się nie kręci. Już dwa włamania miałam.

– Ale to przecież drobiazg. W porównaniu z tym, co pani dla mnie zrobiła…

– Drobiazg? Wie pani, ile jest po takim włamaniu strat? Ostatnio kredyt musiałam brać, żeby wszystko odkupić!

– No dobrze, obiecuję, że nikt obcy nawet się nie zbliży do pani drzwi – odparła.

– To jesteśmy kwita – uśmiechnęłam się. Pani Tereska spojrzała na mnie ciepło.

– Wspaniała z pani kobieta… Starym ludziom nikt dzisiaj w takich sprawach nie pomaga… Nawet urzędnicy opędzają się od nas jak od natrętnych much. Owszem, młodzi z osiedla czasem zakupy zrobią, do lekarza zaprowadzą. Ale żeby pismo napisać, to nie ma komu. A wie pani, jak to jest potrzebne?

– Naprawdę? – zdziwiłam się.

– No pewnie! W naszej okolicy z kilkanaście osób bym znalazła. Ludzie rezygnują z walki o swoje, bo nie wiedzą, jak się do tego zabrać. A na prawników ich nie stać  – westchnęła.

– Niech pani ich przyprowadzi do mnie. Pomogę! Tylko nie wszystkich naraz, bo się pogubię – uśmiechnęłam się.

Żyję jak królowa

No i tak powstało to moje osiedlowe biuro pisania skarg, odwołań i zażaleń. Pani Tereska mianowała się moją sekretarką. Umawia ludzi i pilnuje tego, żeby mi interesanci głowy przez całą dobę nie zawracali. Bo, jak stwierdziła autorytatywnie, muszę mieć czas na odpoczynek. Przyjmujemy dwa razy w tygodniu po dwie godziny.

Pewnie zastanawiacie się, co z tego mam. Oprócz satysfakcji oczywiście. Wbrew pozorom – bardzo, bardzo wiele. Chyba nawet więcej, niż sama daję. Ludzie pomagają mi, jak mogą. Zajadam się pysznymi potrawami, bo moje wdzięczne interesantki dogadzają mi jak królowej.

Tylko pieniądze na zakupy daję i o obiad martwić się nie muszę. Pan Edek czuwa nad moimi kranami i rurami, a pan Witek dogląda kwiatów pod moim balkonem. Dzięki niemu mam najpiękniejszy ogródek na całym osiedlu! No i złodziei nie muszę się już bać. Wiem, że pani Tereska prędzej zginie, niż pozwoli wejść nieproszonym gościom…

Czytaj także:
„Z dobrego serca pomogłam sąsiadce, a inni zrobili ze mnie hienę. Rozpowiadali ploty, że szczerzę zęby na jej spadek”
„Rodzina chciała poznać moją dziewczynę, więc przedstawiłem im... sąsiadkę. Dla świętego spokoju zaczęliśmy udawać parę”
„Mój konflikt z sąsiadką zaczął się od głupoty. Czy dlatego, że jest samotna i stara, mamy jej na wszystko pozwalać?"

Redakcja poleca

REKLAMA