Dla mojej rodziny było to wręcz niedopuszczalne. Wydawać by się mogło, że brak panny u mojego boku to wręcz zbrodnia przeciwko ludzkości! Jakby mężczyzna nie mógł po zerwaniu – zwłaszcza gdy przebiegło ono w mało przyjemnych okolicznościach – odpocząć. Odetchnąć. Zajrzeć w głąb siebie. Zastanowić się, czego tak naprawdę pragnie i potrzebuje. Nie, zdaniem mojej matki następnego dnia powinienem mieć już nową dziewczynę. Byle jaką, bylebym miał. Bo inaczej mnie grozi starokawalerstwo, a jej całkowity brak wnucząt. No, ręce opadają…
– Serio? Nie sądzisz, że dobrze by było, gdybym znalazł kogoś wartościowego, a nie kogokolwiek? – spytałem, gdy do mnie zadzwoniła trzeci razy w jednym tygodniu.
Pytanie było retoryczne. Znałem odpowiedź. I czułem się przez to jak szybko psujący się towar na rynku. Nazajutrz zadzwoniła znowu i zapytała dokładnie o to samo, czyli czy już się zabrałem do szukania dla niej synowej.
Kiedyś jej telefon złapał mnie w windzie, a ja nieopatrznie odebrałem. Jechałem z nową sąsiadką, całkiem miłą młodą mamą, która słyszała wszystko, bo matka telefon traktuje jak tubę i krzyczy tak, by wszyscy wokół ją dobrze słyszeli. Szybko zakończyłem rozmowę, płoniąc się ze wstydu.
– Co, rodzina nie daje spokoju? Znam ten ból… – sąsiadka zaśmiała się ze współczuciem, nim wysiadła na szóstym piętrze, a ja pojechałem dalej, na ósme.
Przynajmniej przez jakiś czas będziemy mieć spokój
Dwie godziny później ktoś zapukał do moich drzwi – sąsiadka z windy, która miała na imię Lena, jak się niebawem dowiedziałem.
– Hej, jest w sprawa. Może moglibyśmy sobie nawzajem pomóc…
– Tak, mianowicie w czym?
W oszukiwaniu. Lena za trzy tygodnie miała wesele młodszej siostry i nie paliło jej się, by wysłuchiwać, że jest tą mniej udaną, że jej życie uczuciowe to bajka dla dzieci, a nie film dla dorosłych. Do malkontentów nie docierało, że półtora roku po rozwodzie ostatnie, czego pragnęła, to nowy związek. Zresztą opieka nad czteroletnią córką pochłaniała większość jej wolnego czasu.
– To, co zostanie, wolę poświęcać na sen i nicnierobienie niż randkowanie. I tu właśnie pojawia się rola dla ciebie. Mógłbyś udawać mojego chłopaka. Jeśli przyprowadzę tylko kolegę, nie dadzą mi spokoju. Dlatego musimy udawać parę.
– Jak w tych głupawych komediach romantycznych? – wystraszyłem się. – Gdzie na końcu zakochują się w sobie naprawdę?
Roześmiała się szczerze, a ja razem z nią.
– Spoko, to nie podstęp, żeby cię złowić.
– OK, wierzę, ale co z twoją córką? – mogłem wyświadczyć sąsiadce przysługę, ale nie chciałem, by jej dziecko zaczęło traktować mnie jak ojca.
Spoważniała.
– Jej nie będziemy w to mieszać. Zostanie w domu z moją przyjaciółką. W zamian ja pomogę ci obskoczyć jakieś imieniny ciotki czy coś… Twoja mama będzie wniebowzięta, moja również, my będziemy mieć święty spokój i wszyscy będą zadowoleni. Przynajmniej przez jakiś czas.
Jej propozycja miała sens. Zaprosiłem ją na piwo, obgadaliśmy szczegóły i przedstawiliśmy się sobie nieco bliżej. Musieliśmy coś o sobie wiedzieć, żeby nie było wtopy.
W dniu wesela zapukałem do jej drzwi wystrojony w garnitur.
– I jak? Może być? Bo ty wyglądasz rewelacyjnie – to nie był pusty komplement. Długie, kręcone włosy upięła do góry, włożyła granatową sukienkę, odsłaniającą szczupłe ramiona. Super wyglądała.
– Dzięki. No dobra, idziemy, przedstawienie czas zacząć…
Spisaliśmy się naprawdę wyśmienicie
Wkrótce przestałem się dziwić, czemu Lena wpadła na taki pomysł. Jej matka była… straszna! To znaczy, wyjątkowo miła, ale sprawdzała mnie jak kandydata na astronautę, a nie chłopaka dla jej córeczki… Informatyk? A, programista. Ale tatuś nie musi mi pomagać w utrzymaniu się? No to dobrze. A jak się poznaliśmy? A dziecko mi nie przeszkadza? No i jakie w ogóle mam zamiary? Bo Lena nie może żyć na kocią łapę, chyba rozumiem, jej i małej potrzebna jest stabilizacja…
Boże, choć wiedziałem, że to tylko na niby, aż się spociłem w trakcie tego przesłuchania. Tym bardziej że ciotki i obie siostry Leny wcale nie były lepsze. Odpowiadając, właściwie mówiłem samą prawdę. Jesteśmy sąsiadami i poznaliśmy się w windzie. Córka Leny w niczym mi nie przeszkadza, absolutnie. I oczywiście zgadzam się, że Lena nie powinna z nikim żyć na kocią łapę, zasługuje na piękny ślub, wesele i całe to bajkowe „długo i szczęśliwie”, zwłaszcza że z ojcem Gabrysi jej nie wyszło. Im mniej kłamstw, tym mniejsza szansa na wpadkę, pierwszy punkt z poradnika rasowego kłamcy.
– Domyślam się, że twój były okazał się niezłym skurczybykiem, ale chwilowo mu współczuję, jeśli musiał przetrwać takie samo maglowanie jak ja – szepnąłem Lenie do ucha, gdy w końcu porwałem ją na parkiet.
Zaśmiała się.
– Jestem ci bardzo wdzięczna, że nie uciekłeś po pięciu minutach – odszepnęła.
– O północy ma być tort czekoladowy. Lepiej, żeby był wart tej całej szopki…
– westchnąłem. – No dobra, zagrajmy z większym zaangażowaniem, bo trzymaniem się za rączki i tańcami nie przekonamy tej bandy ciotek. Chyba powinniśmy się pocałować. Możemy to jakoś zamarkować, tak żeby… – urwałem, bo Lena zamknęła mi usta. Pocałunkiem. Wow…
Nie opierałem się, w żadnym wypadku! Daliśmy taki popis, że teraz już nikt nie powinien mieć wątpliwości co do naszej relacji.
– Dżizas, dziewczyno… – mruknąłem w jej włosy. – Teraz to już w ogóle nie rozumiem twojego byłego. Jakiś debil chyba, skoro wypuścił z rąk kobietę, która tak całuje…
– Niedoceniana, oto cała ja – odmruknęła.
Obydwoje się roześmialiśmy. Kątem oka zauważyłem, jak matka Leny bije nam brawo. Niezłe ziółko z pani mamusi.
Wróciliśmy do domu nad ranem. Gdy wysiadała, na pożegnanie przybiliśmy sobie piątkę. Mieliśmy powód do zadowolenia, świetnie się spisaliśmy. Dojechałem na swoje piętro, wszedłem do mieszkania i poszedłem spać bez brania prysznica, waląc się na środek łóżka. Bo mogłem, bo nikt mi nie truł i nie marudził, a wyrko było caaałe moje. Najpierw odeśpię to całe wesele, a potem zajmę się takimi sprawami jak prysznic.
– Urodziny babci. Dziewięćdziesiąte! – tłumaczyłem Lenie kilka tygodni później, kiedy matka zadzwoniła z zaproszeniem. – Może nie będzie wodzireja, ale spęd się szykuje konkretny. Piszesz się?
– Jasne. Akurat mój były zabiera Gabi do siebie, mam czas.
Zaręczyny? To już za wysoki level...
Samokrytycznie muszę stwierdzić, że moja matka odstawiła nie gorsze przedstawienie niż matka Leny. Przywitała się z nią uprzejmie, a potem od razu porwała nieszczęsną do kuchni, gdzie miały układać ciasto na paterach czy coś w ten deseń. Strasznie naciągane. Wiadomo, że szykowało się odpytywanie jak na lekcji. Bałem się, że jeśli Lena przyzna się do córki, będzie zgrzyt. Matka zawsze mi powtarzała, żebym szukał sobie kobiety z czystą kartą, czyli chyba najlepiej dziewicy prosto po maturze u urszulanek. Tymczasem, kiedy zajrzałem do kuchni, aż szczęka mi opadła.
Lena pokazywała zdjęcia Gabrysi, a wszystkie ciotki stojące wokół wzdychały i cmokały nad fotkami jak nad ósmym cudem świata. No i gitara – pomyślałem – znowu kłania się pierwsza zasada rasowego kłamcy: im więcej prawdy w bujaniu, tym lepiej.
Lena podbiła serca całej mojej rodziny. Łapała kontakt z dzieciakami kuzynów, rozmawiała z rodzicami i ciotkami, a babcia to już w ogóle była cała w skowronkach, bo może doczeka się prawnuków. Mistyfikacja się opłaciła: miałem święty spokój. No, czasem pytali – niekiedy dość natrętnie – kiedy wpadnę z Leną na obiad, ale się wykręcałem. Oboje pracujemy, więc kiedy mamy wolne, chcemy spędzić ten czas razem, we dwoje, zwłaszcza gdy wypadał akurat weekend, który Gabi spędzała z tatą. Moja matka zdawała się to rozumieć.
I tak to działało: na zasadzie wymiany przysług. Wigilia u mnie, drugi dzień Bożego Narodzenia u niej. Baby shower u jej siostry, Wielkanoc u mojej ciotki na wsi. Rocznica ślubu moich rodziców, stypa po jej wuju… Przy okazji kolejnej Wigilii moja matka się zbuntowała.
– Spotykacie się już chyba półtora roku, a ja dotąd nie poznałam córki Leny. No i kiedy zaczniecie poważnie myśleć o waszym związku? Powinniście się zaręczyć.
– Mamo, błagam… Jest dobrze tak, jak jest. Nie wymuszaj na nas ślubu, bo jeszcze mi dziewczynę spłoszysz – argumentowałem na poły żartobliwie.
Choć naprawdę było mi dobrze. Ja u siebie, ona u siebie. Po pracy nikt nie zawracał mi tyłka. Mogłem robić, na co miałem ochotę, albo właśnie nic nie robić. Ona zaś miała swoje mieszkanko, które lśniło czystością i żaden facet się w nim nie szarogęsił. A kiedy trzeba było uspokoić nachalny tłum rodzinny, robiliśmy małe show, po którym każde z nas wracało do swojego życia.
Owszem, bardzo Lenę polubiłem. Była dobrą sąsiadką i przyjaciółką, ale nic ponad to. Ona też nie wykazywała żadnych chęci, by nasz zawiązek nabrał romansowych rumieńców. Udawanie pary było nawet zabawne, a całowanie się na pokaz – bardzo przyjemne, ale zaręczyny? To już był wyższy level, na który nie chciałem wchodzić.
– Nie spłoszę, nie spłoszę. A jak ty będziesz tak dalej zwlekał, to ci ją ktoś w końcu ukradnie! – fuknęła mama. – Tutaj masz pierścionek, który babcia dostała od dziadka. Powiedziała, że przeznacza go dla ciebie. Masz, klękaj i proś ją o rękę, lepszej dziewczyny nie znajdziesz!
I oczywiście w tym momencie do pokoju weszła Lena z jednym z moich małych kuzynów na rękach.
– Co tu się dzieje?
– Oświadczyny! – zaanonsowała radośnie moja matka i niemal siłą pociągnęła mnie na kolana.
No dobra – pomyślałem – niech im będzie. Wymamrotałem formułkę, Lena wybąkała zgodę, oboje świadomi, że to kolejna część teatrzyku. Potem w ciszy wracaliśmy do naszego wspólnego bloku.
– Chyba teraz przesadziliśmy... – Lena odezwała się pierwsza. – Co będzie, jak za chwilę poznasz kobietę swojego życia? Zerwać z Leną dziewczyną to jedno, ale z Leną narzeczoną zupełnie co innego. Przecież teraz nie da się dłużej ukrywać przed nimi Gabi. Twoja mama strasznie nalegała, żebyśmy ją przywieźli następnym razem. Nie chcę jej mieszać w głowie. Gabrysi, nie twojej mamie. Chociaż… jej też.
Nie możemy zerwać ze sobą tak od razu
– OK. Wyprostujemy to. Usiądziemy, pomyślimy i ogarniemy. Będzie dobrze…
Nie było. Lena nie mogła zdjąć pierścionka po mojej babci.
– Zrobię to w domu, z mydłem.
No to poszedłem razem z nią, a tam jej matka – opiekująca się Gabrysią – spostrzegawcza jak jastrząb złapała ją za dłoń i zaczęła piszczeć z radości. Że niby Lena naprawdę ma pierścionek zaręczynowy! Wzrok Leny mówił: no dobra, odwalmy jeszcze tę pańszczyznę. Zatem znowu udawaliśmy szczęśliwą parę, choć żołądki nam się ściskały, gdy matka Leny planowała, gdzie ślub, a gdzie wesele.
– Cholera, chyba musimy zrobić sobie przerwę – szepnęła konspiracyjnie Lena, odprowadzając mnie do drzwi. – To zaszło za daleko. Musimy jakoś zerwać ze sobą, a ja muszę zdjąć ten pierścionek. Zanim pół miasta go zobaczy.
– Masz rację. Przestało być zabawnie. Wyciszymy to, ale nie możemy zerwać ze sobą tak od razu, bo to za duży szok.
– OK. Stopniowo dojdziemy do wniosku, że jednak do siebie nie pasujemy.
Plan był dobry, z realizacją gorzej. Nasze matki zwąchały się ze sobą, bo miały już dość, że ukrywamy nasze rodziny. Same się więc zapoznały. Zapomnieliśmy, że w czasach Facebooka i ogólnodostępnych informacji odnaleźć kogoś, zwłaszcza w tym samym mieście, to pestka. A jak już się spotkały, od razu zarezerwowały termin w urzędzie. I salę weselną na przyjęcie.
– Co? Nie! Nie ma mowy! Nie możesz… mamo, cholera jasna, tak nie wolno… – dukałem do słuchawki.
– Kochanie, uznałyśmy z Sabinką, że jak nie wkroczymy do akcji, to będziecie chodzić za rączkę do końca świata. Data zarezerwowana, my bierzemy koszty na siebie, a ty nie protestuj! Sabinka właśnie rozmawia z Leną.
Pięć minut później do moich drzwi załomotała Lena. Była przerażona. Musieliśmy to wszystko odwołać. Nie mogliśmy wziąć przecież ślubu na niby! Ale się porobiło…
– Musimy powiedzieć im prawdę – zadecydowałem. – Będą wściekli, ale przecież nas nie zabiją.
– Oby. No ale musimy się przyznać, inaczej nigdy nie pozwolą nam ze sobą zerwać.
To też był wspaniały plan. Nie przewidzieliśmy tylko, że w międzyczasie babcia Leny trafi do szpitala. Cała rodzina skupiła się na tym, by zapewnić seniorce godne odejście, bo lekarze nie robili wielkich nadziei. Kolejne narządy odmawiały posłuszeństwa. Osiemdziesiąt siedem lat, piękny wiek.
Nie mogliśmy w ostatnich dniach babci na tym ziemskim padole odpalić naszej bomby. Czekaliśmy na rozwój wypadków. Lena płakała, Gabrysia też. Ja starałem się nie rzucać nikomu w oczy, odciążałem Lenę w opiece nad córką, jak na przyjaciela przystało. Zresztą polubiłem małą, ona chyba mnie też… I wtedy babcia wypowiedziała ostatnie życzenie, a pod nami ugięły się nogi.
Wszystko załatwiła za nas rodzinka
Tłumaczyliśmy. Przekonywaliśmy. Odmawialiśmy. Ciągle słyszeliśmy te same argumenty: że babcia umiera, że to jej ostatnie życzenie, a przecież nie weźmiemy ślubu w żałobie, że nie można odmówić umierającej, że osłodzimy jej ostatnie chwile, bo jakby mam umknęło, to babcia umiera…
Nie mam pojęcia, jak to się stało. Naprawdę, nie mam pojęcia, po prostu nasze matki zmówiły się kolejny raz, sprowadziły kierowniczkę urzędu stanu cywilnego do szpitala, a ta udzieliła nam tam ślubu, przy łóżku umierającej babci. Niezbyt pamiętam, czy to ja powtarzałem za urzędniczką słowa przysięgi, czy może moja matka albo matka Leny robiła to za mnie.
Miałem wrażenie, że jesteśmy kukiełkami w ich teatrzyku. Czego byśmy nie zrobili, nie powiedzieli, oni wiedzieli lepiej, znali się lepiej… Usłyszeliśmy, że możemy się pocałować, wszyscy bili brawo, a my z Leną, bladzi i przerażeni, ledwie cmoknęliśmy się w usta. Tym razem już nie całowaliśmy się na pokaz, już nie szło o te iskry. Teraz chcieliśmy cofnąć czas albo znaleźć się w jakiejś równoległej rzeczywistości.
– No, gołąbeczki, imprezę zorganizujemy później, ale nocy poślubnej przekładać nie musicie. Gabrysię zabierzemy z tatą na noc do siebie! – mama Leny mrugnęła do nas umalowaną na fioletowo powieką i wypchnęła nas z sali. Statyści zrobili swoje, statyści mogą odejść…
Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do domu, nie odezwawszy się do siebie ani słowem. Nie mieliśmy pojęcia, co teraz. Na Boga, byliśmy małżeństwem! Odruchowo wysiadłem za Leną z windy i wszedłem za nią do jej mieszkania. Obydwoje padliśmy wykończeni na kanapę.
– Musimy się rozwieść! – powiedzieliśmy niemal w tej samej chwili.
– Boże, jak to się stało? – jęknąłem. – Mieliśmy zerwać zaręczyny, więc jakim cudem jesteśmy małżeństwem?
– Muszę się napić – stwierdziła Lena i poszła do kuchni po butelkę wina.
Ja przyniosłem drugą.
Humory nam się wreszcie poprawiły.
– No i co? Będę podwójną rozwódką!
– Na razie jesteś moją żoną, a to jest noc poślubna. Tak czy nie?
– Owszem, tak…
Nasze nogi znalazły drogę do sypiali, a ciała odnalazły się w łóżku. Zaczęliśmy się całować, a potem już poszło lawiną… Ja zdzierałem z Leny szary sweter, ona ze mnie koszulę. Byliśmy wstawieni, ale nie aż tak, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że przekraczamy ważną granicę. I że już nie da się wrócić do bycia przyjacielskimi sąsiadami…
Kiedy rano otworzyłem oczy, głowa bolała mnie mniej, niż powinna. Lena nadal spała. Wtulona we mnie. Makijaż, którego wczoraj nie zmyła, rozmazał się i wyglądała jak panda. Bardzo śliczna panda… I moja. Odgarnąłem jej lok z policzka, a ona poruszyła się i jęknęła. Byłem ciekawy, czy pamięta, co robiliśmy w nocy, i czy bardzo tego żałuje. Patrzyliśmy na siebie, nie bardzo wiedząc, co teraz zrobić, co powiedzieć… Po mojej biednej głowie tłukło się tylko jedno zdanie.
– Nie pozwolę ci się teraz ze mną rozwieść.
Powiedziałem prawdę. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że uciekałem od odpowiedzialności, od definiowania tego, co było między nami, choć od miesięcy byłem w Lenie po uszy zakochany. Udawałem, że udaję, bo bałem się, że z jej strony nie mogę liczyć na wzajemność, że dla niej to tylko wygodny układ. Bałem się odrzucenia i zakończenia tej relacji, jakkolwiek dziwaczna była, bo przynajmniej mogłem nadal się z nią spotykać. A kiedy nas ze sobą pobrali, przeraził mnie nie tyle sam fakt wzięcia ślubu niejako poza naszą wolną wolą – bo przecież wszystko załatwiły nasze rodzinki i wcale bym się nie zdziwił, gdyby wciągnęły w to babcię – ale to, że Lena rozwiedzie się ze mną i zniknie z mojego życia.
– A będziesz mnie całował na dzień dobry każdego dnia? – spytała cicho.
– I na dobranoc też – obiecałem.
Czytaj także:
„Razem z koleżanką postanowiliśmy dla zabawy udawać parę. Nie przewidziałem jednego: że ona to weźmie na poważnie...”
„Z Robertem udajemy parę na rodzinnych imprezach, by krewni dali nam spokój. Żadne z nas nie chce się wiązać na stałe”
„Sąsiadka uwiodła mnie, żebym zrobił jej remont za darmo. Tak mnie owinęła wokół palca, że nawet za materiały zapłaciłem”