„Mój konflikt z sąsiadką zaczął się od głupoty. Czy dlatego, że jest samotna i stara, mamy jej na wszystko pozwalać?"

starsza kobieta fot. Adobe Stock, josemiguelsangar
„A gdyby wystawiała śmieci na klatkę, bo w domu jej śmierdzą? Z sąsiadką poszło na noże, ale zasłużyła sobie, żmija jedna. Za to postawa mojego męża zupełnie zbiła mnie z tropu…".
/ 20.11.2022 07:15
starsza kobieta fot. Adobe Stock, josemiguelsangar

Mój konflikt z sąsiadką zaczął się od papierosów. Prosiłam ją, żeby nie paliła na klatce schodowej.

– Pani Basiu, dym leci do mnie przez szparę w drzwiach. No i śmierdzi mi w mieszkaniu.

Starałam się być grzeczna, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

– To proszę drzwi uszczelnić – odparła.

– To proszę palić u siebie! – wypaliłam.

– Nie mam balkonu, a w domu się nie pali, bo to niezdrowo – usłyszałam.

– No to już szczyt wszystkiego! Siebie pani nie chce truć, ale ochoczo truje pani sąsiadów, tak? – ryknęłam.

– To pani truje. Nie mam czasu na głupoty, do widzenia – zatrzasnęła drzwi.

– Co za bezczelna baba! – opowiadałam mężowi, wymachując rękami jak wiatrak. – I co ja mam teraz zrobić? – zapytałam.

– Odpuścić – usłyszałam. – Co?! Wiem, że ugodowy z ciebie typ, ale... chyba zwariowałeś? Nie ma mowy!

– To starsza, samotna kobieta. Nic dziwnego, że jej trochę odbija.

– I dlatego mam wąchać jej pety?

– Wandziu, naprawdę potrzebny ci wróg? I to po sąsiedzku? Warto tak się denerwować? Będziemy otwierać okno na klatce i dym poleci na zewnątrz. W porządku?

– No nie wiem, nie wiem… Nie ma jej? Okej, poczekam, aż wróci. Nie upiecze się wrednemu babsku!

Chciałam wykazać dobrą wolę i nie zaogniać sytuacji

Ale ilekroć otwierałam okno, po jakimś czasie znów było zamknięte. Ktoś je uparcie zamykał z powrotem. Podejrzewałam, że to sprawka sąsiadki, lecz pewność zyskałam, kiedy przyłapałam ją na gorącym uczynku.

– Czemu zamyka pani okno? Żeby śmierdziało? O to pani chodzi? – wściekałam się.

– Zamykam, bo całe piętro pani wychładza! I ten chłód ciągnie do mieszkań. Muszę mocniej grzać i więcej za prąd płacić!

– To proszę sobie drzwi uszczelnić – zacytowałam z satysfakcją jej własne słowa.

Po czym demonstracyjnie otworzyłam okno na korytarzu, odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do siebie.

Ja otwierałam, ona zamykała. I tak w kółko. Któregoś razu złapałam za klamkę, by otworzyć okno i odskoczyłam jak oparzona. Z obrzydzeniem spojrzałam na dłoń. Była usmarowana czymś lepkim i brązowym. Uniosłam ją i ostrożnie powąchałam… Uff, to nie kupa. Ta wariatka wysmarowała klamkę nutellą!

Kiedy opowiedziałam o tym mężowi, wybuchł śmiechem.

– Nie rozumiem, co cię tak bawi! – fuknęłam. – Ten durny kawał?

– Może dziecinny, ale przy okazji śmieszny – przyznał.

– Jak cała ta wasza sąsiedzka wojna. Dwie dorosłe kobiety i takie podchody. Kochanie, naprawdę, daj spokój, bardzo cię proszę – uśmiechnął się.

Dobrze, pomyślałam, niech będzie...

Nie będę się zniżać do poziomu tej wiedźmy. Przestałam otwierać okno na korytarzu. Zamiast tego wymieniłam nieszczelne drzwi na nowe i lepsze. Dzięki temu dym papierosowy z klatki już się do nas nie wdzierał. Podobnie jak zimne powietrze.

Uznałam, że miniwojna się skończyła. Trzeba widzieć jasne strony każdej sytuacji. Jednak trudno je dostrzegać, gdy ci inni rzucają ci kłody pod nogi. A dokładniej ustawiają ci na drodze słoiki z petami.

Wracałam z pracy zmęczona, więc siłą rzeczy bez humoru. Miałam ciężki dzień. A tu jeszcze zawadziłam nogą o słoik z niedopałkami. Ten się przewrócił się, a pety wysypały się na podłogę. Eksplodowałam.

– Cholera jasna! – zaklęłam. – Co za syf! Nie dość, że uparta sąsiadka nadal paliła na korytarzu, zostawiała obrzydliwy słoik z niedopałkami, to jeszcze nie potrafiła dokręcić porządnie wieczka.

Co mi dało bycie ustępliwym i wyrozumiałym? Musiałam zapłacić za nowe drzwi. Mój mąż nie miał racji. Odpuszczanie nie jest dobrym sposobem na chamskich i uciążliwych sąsiadów. Ani myślę sprzątać! Ani trzymać języka za zębami. I natychmiast zadzwoniłam do drzwi sąsiadki.

Nacisnęłam dzwonek raz, drugi, bez efektu. Pewnie gdzieś wyszła, stara jędza. Moja złość rosła z każdą sekundą. Nacisnęłam dzwonek po raz trzeci. Nie ma jej? Okej, poczekam, aż wróci. Nie upiecze się babsku. Nie tym razem.

Nim zadzwoniłam kolejny raz, sąsiadka otworzyła.

– Dobry – mruknęła pod nosem.

– Nie taki dobry. Zostawiła pani słoik z petami na podłodze w korytarzu?

– No i?

– Zostawiła pani. W dodatku niezakręcony! Teraz mamy na klatce śmierdzące pobojowisko! Wszystko się wysypało! – Zakręciłam słoik! Na pewno ktoś specjalnie go odkręcił i…

– Że niby ja?! Nie mam nic lepszego do roboty? Nieee… To się normalnie w głowie nie mieści! Proszę natychmiast posprzątać ten burdel! W tej chwili!

– Nie będzie mi pani rozkazywać! Obie krzyczałyśmy. Coraz głośniej.

Sąsiedzka kłótnia zmieniła się w awanturę na pół bloku

Narobiłyśmy tyle hałasu, że zbiegli się sąsiedzi z piętra i przyłączyli się do wymiany zdań. Stanęli po mojej stronie! Tego sąsiadka palaczka się nie spodziewała. Jej nałóg przeszkadzał nie tylko mnie, ale inni z grzeczności dotąd nic nie mówili.

Gdy tama puściła, szanowna pani Basia usłyszała sporo gorzkich słów prawdy, wyrażonych niekoniecznie w miłej formie. Najpierw się broniła, oczywiście poprzez atak, i próbowała dowodzić sąsiadom, że nikt z nas idealnym lokatorem nie jest i każdy ma grzeszki na sumieniu. Ale nic jej to nie dało, bo byliśmy solidarni i twardo powtarzaliśmy, że tylko ona jedna zakłóca spokój.

W końcu niemal z płaczem obiecała, że już nie będzie palić na klatce, i schowała się w mieszkaniu. To ona zostawia na korytarzu pety! I to ona postępuje samolubnie! Tego dnia mój mąż pracował do późna, więc cała afera go ominęła. Ale kiedy wrócił, wszystko mu zrelacjonowałam.

– Jesteś z siebie dumna? – zapytał.

– A co, mam się może wstydzić, że wreszcie zrobiłam z nią porządek?

– Porządek? Zamiast się dogadać, zaszczułaś biedaczkę – odparł.

– Nie przesadzaj! Czemu robisz ze mnie tę złą? Przecież to ona pali na korytarzu, co przeszkadzało nie tylko mnie. To ona zostawia pety i to ona postępuje samolubnie!

– Może… – westchnął. – Ale ty jesteś moją żoną i niefajnie mi z myślą, że przewodziłaś nagonce na samotną staruszkę…

Teraz wkurzyłam się na małżonka

– A mnie niefajnie, że jesteś nielojalny. Od początku jej bronisz. Zarazem wygodnie stoisz sobie z boku, zgrywając pana dobrego i miłego. Skoro moje metody ci nie pasują, dlaczego sam nie spróbowałeś z nią porozmawiać i dogadać się? Czy dlatego, że jest samotna i stara, mamy jej na wszystko pozwalać? A gdyby puszczała w nocy muzykę, bo spać nie może? Albo wystawiała śmieci na klatkę, bo w domu jej śmierdzą?

– Skarbie, nie dramatyzuj…

– Skarbie, nie dramatyzuj, skarbie, nie dramatyzuj… – zaczęłam go przedrzeźniać. – Tylko na tyle cię stać? – warknęłam.

Wkurzył mnie strasznie. Przez resztę wieczoru nie odzywaliśmy się do siebie. Następnego dnia już było okej i nie wracaliśmy do tematu. Taki mieliśmy sposób na udane małżeństwo. Mówiliśmy, gdy nas coś bolało, ale nie roztrząsaliśmy tego. Sąsiadka od czasu awantury o słoik przestała mówić mi dzień dobry. Traktowała mnie jak powietrze. Przykre, smutne, ale do przełknięcia. Przywykłam i pewnie już nigdy nie zamieniłybyśmy ze sobą słowa. Poszłam wyrzucić śmieci. Koło śmietnika stała pani Basia.

– Kici, kici, nie bój się – szeptała, u jej stóp leżał talerzyk z kurczakiem, a kilka kroków dalej skradał się wychudzony kot.

– Od dawna przychodzi? – zapytałam.

Sąsiadka drgnęła jak ukłuta szpilką. Wyglądała na zaskoczoną i przestraszoną.

– Ja go nie dokarmiam! – zaprzeczyła, jakby myślała, że mogłabym mieć do niej pretensję o pomaganie bezdomnym kotom. Zrobiło mi się przykro.

– Jak pójdę, to może podejdzie – powiedziałam.

– Mnie się boi, ale panią już zna. Nazajutrz zaniosłam sąsiadce resztki.

– Dla kociaka – powiedziałam.

To były moje przeprosiny. I wyciągnięcie ręki do zgodę

Zrozumiała i przyjęła, próbując się uśmiechnąć. Odtąd często przychodziłam do niej z jedzeniem dla kota i pytałam, jak idzie oswajanie znajdy. Miała cierpliwość i robiła postępy. Kot sam do niej podchodził i dawał się głaskać.

– Jak pani go weźmie do siebie, to proszę mi dać znać. Chętnie podrzucę was samochodem do weterynarza – obiecałam.

– Proszę sobie nie robić kłopotu… Naprawdę nie trzeba… – wymruczała pod nosem, unikając mojego wzroku.

– To żaden kłopot. Pani nie ma samochodu, a to uciążliwe tłuc się ze zwierzakiem tramwajem. Chętnie pomogę.

– Dobrze – ustąpiła, a potem spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się, po raz pierwszy szczerze i z sympatią, choć nieśmiało.

Tydzień później dotrzymałam obietnicy i zawiozłam ją z Księciem – tak nazwała kocurka – do weterynarza. Kocia przybłęda na trwałe pogodziła mnie z sąsiadką. Nie zostałyśmy przyjaciółkami, ale zakopałyśmy topór wojenny i żyjemy ze sobą w zgodzie. Ku radości mojego męża, którego największą zaletą, a zarazem wadą jest niechęć do konfrontacji.

Czy dlatego, że jest samotna i stara, mamy jej na wszystko pozwalać? A gdyby wystawiała śmieci na klatkę, bo w domu jej śmierdzą? Z sąsiadką poszło na noże, ale zasłużyła sobie, żmija jedna. Za to postawa mojego męża zupełnie zbiła mnie z tropu…

Czytaj także:
„Tata z poczciwego dziadka, zmienił się w jurnego ogiera. Wszystko przez lafiryndę z internetu, która przemeblowała nam życie”
„Przyjaciółka na każdym kroku chwaliła się idealnym życiem. O tym, że gryzie piach, bo męża wylali z roboty, zapomniała wspomnieć”
„Przez wiele lat żyłam w trójkącie z byłą żoną mojego męża. Myślałam, że jest moją przyjaciółką, ale ta żmija miała inny plan”

Redakcja poleca

REKLAMA