„Pomagałam starszemu sąsiadowi, bo rodzina zostawiła go na lodzie. Zależało im tylko na spadku, a nie na dziadku”

Pomoc sąsiadowi fot. Adobe Stock, olly
„Chodził zgięty niemal wpół, wspierając się na lasce, i zwykłe, codzienne czynności musiały sprawiać mu kłopot. A jednak potrafił się miło uśmiechnąć i gorąco dziękować za pomoc. Przypominał mi mojego dziadka”.
/ 18.02.2023 10:30
Pomoc sąsiadowi fot. Adobe Stock, olly

– Może panu pomogę? – spytałam, zauważywszy starszego mężczyznę wspierającego się o lasce, w drugiej zaś ręce dźwigającego reklamówkę z zakupami. – Jesteśmy sąsiadami. Kupiłam tu mieszkanie dwa tygodnie temu, w tym bloku – wyjaśniłam, żeby się mnie przypadkiem nie wystraszył. – Pod siedemnastką.

– A, tak, po starej D.!

Uśmiechnęłam się. Tak ją nazwał, jakby sam był o wiele młodszy od staruszki, którą wnuki zabrały do siebie. Mieszkanie sprzedali, bo starsza pani wymagała rehabilitacji i drogiego leczenia.

– Tak, zgadza się. Jestem Dominika. Proszę mi dać tę siatkę, pomogę.

To był stary, peerelowski blok, bez udogodnień typu winda. Pan Franciszek mieszkał na trzecim piętrze, ja na drugim, ale co to dla młodych nóg wnieść niewielkie zakupy piętro wyżej. Ile czasu na to poświęciłam? Dwie minuty mojego bezcennego życia? A właśnie tak dziękował mi staruszek. Jakbym poświęciła mu swój bezcenny czas. Gdyby nie on, zmarnowałabym tę chwilę na przeglądanie postów znajomych na Facebooku.

– Nie ma za co, naprawdę. Gdyby potrzebował pan pomocy przy czymkolwiek innym, proszę zadzwonić, tu jest mój telefon – wyciągnęłam z torby wizytówkę.

Oglądał ją ze wszystkim stron, bo to była moja firmowa wizytówka, ze stosowną grafiką.

– Robię makijaże, na przykład na śluby i wesela. A panu mogę przywieźć zakupy albo zawieźć gdzieś pana…

– Ale… że zawodowo…? – spojrzał na mnie nieco spłoszony.

Roześmiałam się.

– Ależ skąd! Prywatnie i całkowicie gratisowo. Proszę dzwonić i się nie krępować.

Było mi szkoda pana Franciszka. Mój sąsiad był bardzo szczupły, jak to się kiedyś mówiło: suchy. Sama skóra i kości. Chodził zgięty niemal wpół, wspierając się na lasce, i zwykłe, codzienne czynności musiały sprawiać mu kłopot. A jednak potrafił się miło uśmiechnąć i gorąco dziękować za pomoc. Przypominał mi mojego dziadka.

Kiedy pod koniec życia ledwie się już poruszał, lubił żartować, że gdyby nie wycieczka po mleko i bułki do sklepiku pod domem, to nie miałby po co rano wstawać rano. Zawsze doceniał, gdy wpadałyśmy z mamą, żeby mu posprzątać, poprać, zaopatrzyć lodówkę, żeby nie musiał dźwigać siatek. Dlatego zaoferowałam sąsiadowi swoją pomoc, to był naturalny odruch, tak zostałam wychowana.

Nie wiedział, jak się odpłacić

Długo czekałam na telefon od niego. Jakoś się z panem Frankiem mijaliśmy, ale w końcu zadzwonił. Na początku bardzo przepraszał, że zawraca mi głowę, niestety plecy dają mu tak w kość, że nie jest w stanie zrobić więcej niż kilku kroków do łazienki. Poprosił o kupienie kilku rzeczy, jeśli znajdę czas. Miałam akurat wolne popołudnie, więc spytałam po prostu, czego potrzebuje.

– Ze trzy bułki i mleko. I może kilka plasterków wędliny. Tylko takiej nie za drogiej, bo wie pani, emerytury nie mam zbyt wysokiej, a na leki musi wystarczyć.

Ścisnęło mnie w gardle. Sama też nie zarabiałam kokosów, prowadzenie firmy w Polsce to ciągłe składki, podatki i daniny, ale jakoś wystarczało mi do pierwszego, nawet mogłam sobie pozwolić na jakiś wyjazd od czasu do czasu. A starsi ludzie, którzy na emeryturze powinni smakować efekt ciężkiej pracy przez całe dorosłe życie, codziennie musieli wybierać: jedzenie czy leki?

Nie mogłam poszaleć za bardzo, żeby go nie urazić. Mój sąsiad nie chciał jałmużny, tylko pomocy. Ale dołożyłam kilka pomidorów, ogórki i trochę owoców, witaminy są ważne. I dwie paczki ciastek, dla przyjemności. Kiedy przyniosłam mu reklamówkę z tym wszystkim, aż się za głowę złapał.

– Pani Dominiko, jak ja się za to odpłacę?

– Za nic się pan nie musi odpłacać. To prezent od nowej sąsiadki. Takie wkupne! – zaśmiałam się. – I nie jestem żadna pani, Dominika po prostu.

– To może chociaż pa… znaczy, ciebie, drogie dziecko, na herbatę zaproszę? Zjemy razem po ciasteczku…

Tak się zaczęła nasza znajomość

Spędziłam przemiłą godzinę z panem Franciszkiem, któremu plecy wysiadały, ale głowa działała doskonale. Miał ją wypełnioną niesamowitymi wspomnieniami. Może nie zwiedził całego świata, korzystając z all inclusive, ale przemierzył Polskę wzdłuż i wszerz, przeczytał mnóstwo książek i miał fenomenalną pamięć. Opowiadał mi o pięknych miejscach, o ciekawych ludziach, których spotkał. O tym, że wcześnie owdowiał, bo miał niecałe pięćdziesiąt lat, i już na zawsze został wierny swojej Halince. Nie mieli dzieci. Jedyną jego rodziną były dzieci szwagierki, ale odkąd dorosły, nie miały zbyt wiele czasu, by do niego zaglądać.

Więc ja zachodziłam do pana Franka, dość często i pod byle pretekstem. A to zanosiłam mu warzywa i owoce, bo „za dużo mi się kupiło i szkoda, by się zepsuły”. A to podrzucałam mu kawałek własnoręcznie upieczonego ciasta i wpraszałam się na herbatę, żeby nie czuł się samotny. I nie było w tym żadnego poświęcenia, sadzenia się na dobre uczynki, by nabijać sobie punkty w niebie. Bardzo lubiłam z nim przebywać, słuchać go. Opowiadał, jak z kolegami walczyli z komuną, jak siedział dwa razy w więzieniu, a Halinka czekała na niego i gdy wracał, witała go słowami: „o, wreszcie się zjawił mój kryminalista”. Kilka razy zabrałam go do lekarza, choć bardzo się krygował.

– Przecież są taksówki…

– Swoje kosztują, a ja wolę mieć pana na oku. Kto tam wie, co takiemu staremu kryminaliście, recydywiście w dodatku, przyjdzie do głowy! – żartowałam, a on się śmiał, aż łzy mu z oczu leciały.

O co mnie podejrzewa?!

Pewnego dnia do moich drzwi zapukała nieznajoma kobieta. Myślałam, że jakaś akwizytorka. Nic bardziej mylnego.

– To z panią zadaje się mój wujek? – spytała obcesowo.

Parsknęłabym śmiechem, gdyby mnie lekko nie przytkało. Zadaje się? Jakby była jakimś elementem…

– Ma pani na myśli pana Franciszka? Jeśli tak, to owszem, zaprzyjaźniliśmy się – powiedziałam. – Czasem zrobię mu zakupy albo podrzucę do lekarza, gdy jadę do klientki. A pani jest jego… kuzynką? – zgadywałam.

– Tak, i wujek nie potrzebuje, żeby kręciła się koło niego jakaś… – zrobiła taką minę, jakby zobaczyła karalucha.

– Niby jaka? Radzę zważać na słowa – warknęłam równie nieprzyjemnym tonem, bo nie spodobały mi się głupie insynuacje tej kobiety.

Co ona chciała zasugerować? Że ja, trzydziestolatka, zasadzam się na osiemdziesięcioletniego starca? Odbiło jej?!

– Swoją drogą, czemu pani się wokół niego nie kręci? Od kilku miesięcy, od kiedy tu mieszkam, nie widziałam pani na oczy. Robię panu Franciszkowi zakupy, pomagam tyle, ile mogę i na ile mi pozwala, więc wypadałoby powiedzieć dziękuję, a nie jeszcze…

– Niech się pani nie ośmiesza! – przerwała mi. – Mieszkania i tak pani nie dostanie! Po moim trupie!

Odwróciła się na pięcie i poszła na górę. A więc o to chodziło… Nie mogłam uwierzyć, że ta baba, niewiele starsza ode mnie, przyszła tu do mnie z takimi absurdalnymi oskarżeniami. Sądziła, że liczę na mieszkanie po jej wujku? Ani razu taka myśl nie postała mi w głowie, ale… jeśli ona tak sądziła, to może pan Franciszek też? Trochę się przejęłam. Naprawdę lubiłam jego towarzystwo i lubiłam czuć się potrzebna. Widziałam w panu Franka dziadka, którego mi brakowało, i dlatego mu pomagałam – nie po to, żeby cokolwiek mi zostawiał, a już na pewno nie mieszkanie.

A jednak teraz czułam się nieswojo. Nie chciałam, by pan Franciszek myślał, że czyham na jego majątek. Zapukałam więc do niego następnego dnia, by wyjaśnić, że to czysto bezinteresowna pomoc i naprawdę chodzi mi wyłącznie o jego miłe towarzystwo.

– Jeśli mam w tym jakiś interes, to taki, że lubię pomagać, dobrze mi to robi na duszę – uśmiechnęłam się.

Trzy dni później odwiedziła mnie policja

– Dominisiu, ale ja o tym wiem. Wiem, że Beata była u ciebie, przepraszam za nią… Wczoraj zrobiła mi taki wykład, jakbym był małym dzieckiem. Że wpuszczam do domu obce osoby, że nie wiadomo, jakie mają zamiary… Doskonale wiem, o co jej chodzi! Po mojej śmierci i tak ona z bratem podzielą się tym mieszkaniem, przecież do grobu go nie zabiorę. Ale żadne z nich nigdy nie dbało o mnie tak jak ty. I za to zawsze będę ci wdzięczny…

– No to mi ulżyło, bo już się bałam, że może pan też źle odczytuje moje intencje.

Na szczęście wszystko sobie wyjaśniliśmy i oczyściliśmy sytuację. Tyle że szanowna kuzyneczka zaczęła się nagle interesować wujkiem. Pojawiała się raz, dwa razy w tygodniu. Ale nie po to, by pomóc, ale by zabrać jakąś akwarelę, która należała ponoć do jej matki, a którą tylko pożyczyła siostrze, albo żeby dla odmiany samej „pożyczyć” zestaw srebrnych sztućców.

Nigdy nie zrobiła zakupów wujkowi, nawet głupich naczyń nie umyła, o wiosennych porządkach nie wspominając. Nie, to ja zakasałam rękawy, tłumacząc, że mnie nosi i muszę się wyładować, pucując i froterując. Sąsiad protestował, cały zakłopotany, ale gdy umyłam okna i wymiotłam kurz oraz pajęczyny spod mebli, normalnie popłakał się ze wzruszenia.

– Ostatni raz było tu tak czysto, jak Halinka jeszcze żyła… – szepnął. – Potem zginęła w wypadku, mnie długo zrastały się kości, a kręgosłup nigdy nie wrócił do dawnego stanu. Nie mogłem już tak wszystkiego robić, jak trzeba. Dominisiu, jesteś aniołem, że się tak o starego dziada troszczysz.

– Niech pan da spokój z tymi pochwałami. Lubię, jak jest czysto. Przy okazji poćwiczyłam lepiej niż na siłowni, a panu się będzie milej mieszkało. Może przyniosę jakiś kwiatek w doniczce? Podobno lubią, jak się do nich mówi. Będzie pan miał z kim pogadać, jak ja będę w pracy.

Akurat nałożyłam maseczkę na twarz, włosy spięłam na czubku głowy i zabrałam się do czytania materiałów na nowe szkolenie z technik makijażowych, kiedy zastukali do drzwi. Byłam zaskoczona. Ale omal nie padłam, gdy powiedzieli mi, że dostali zgłoszenie, iż… próbowałam otruć sąsiada. Ja? Otruć?!

Donosiciela nie trzeba było daleko szukać. Kuzyneczka pana Franciszka doniosła, że przyniosłam do jego domu jakieś trujące rośliny, może nawet marihuanę, ona się nie zna, ale to zielsko wygląda bardzo dziwnie. Ręce mi opadły.

– Panowie… to dwa kaktusy i paprotka…

Panowie spisali moje wyjaśnienia i wyszli. Niebawem jednak wrócili, tym razem, żeby sprawdzić, czy nie wiem czegoś na temat zaginionych srebrnych świeczników, które zniknęły z mieszkania pana Franciszka. Nigdzie ich nie ma, a tylko ja odwiedzam starszego pana, poza siostrzenicą jego zmarłej żony. Chryste… Jak miałam udowodnić, że nie mam tych świeczników? Jedyne, co mogłam zrobić, to zaprosić panów do sąsiada. Niech go zapytają, czy po jednej z moich wizyt zniknęły mu z domu jakieś srebrne świeczniki. 

Zdecydował, co z majątkiem

Pan Franciszek był szczerze zdumiony. Żadnych srebrnych świeczników nigdy nie miał. Kiedy dowiedział się, że zgłoszenia na policję to robota tej całej Beatki, znowu niemal się popłakał i jeszcze przy policjantach zaczął mnie przepraszać. Prosiłam, żeby przestał, przecież to nie jego wina, że ma pazerną rodzinkę. Cwana kuzyneczka po prostu zabezpieczała się na przyszłość, by nikt poza nią nie położył łapy na mieszkaniu wujka. Było mi przykro, ale bardziej byłam zła. Miała gdzieś, że robię dla pana Franciszka to, co ona powinna robić. Mogłyśmy się porozumieć, gdyby tylko zechciała. Ale o ona wolała wytaczać jakieś dziwne działa przeciwko mnie. I odniosła skutek odwrotny do zamierzonego.

– Wiesz co, Dominisiu, bardzo chętnie bym zapisał to mieszkanie tobie…

– A w życiu! – zamachałam rękami, jakbym oganiała się od komara. – Żebym się do końca życia użerała z pana rodziną? Dziękuję uprzejmie. Wystarczą mi w nagrodę nasze rozmowy i wspólne herbatki.

– No to cię nie zmuszę… – zafrasował się staruszek. – Ale nie chcę, by mój dom przypadł w udziale tej dwójce. Nie dbają o mnie nic a nic, mają gdzieś, czy jeszcze żyję, a właściwie pewnie by woleli, żeby mnie już nie było. Dlatego… Pomożesz mi znaleźć jakiś dom samotnej matki albo fundację, która pomaga bezdomnym? Chciałbym im zapisać w testamencie moje mieszkanie. Tylko będę cię musiał prosić, żebyś mnie podrzuciła do notariusza.

– Z ogromną przyjemnością! – zapewniłam.

To był wspaniały plan. Byłam dumna z mojego wiekowego sąsiada. Nie dał sobie w kaszę dmuchać. Dwa dni później usłyszałam odgłosy awantury, dochodzące z jego mieszkania. To pazerna Beatka wyrażała swoje zdanie na temat testamentowej decyzji wuja.

– Kazałem jej wyjść i nie wracać, skoro i tak nie ma z niej żadnego pożytku. Nawet porozmawiać się z nią nie da jak z człowiekiem – opowiadał mi potem.

Wiem doskonale, kiedy wyszła, bo mijając moje mieszkanie, kopnęła w drzwi. Dziecinne. Miałam nadzieję, że to były ostatnie podrygi jej złości. Zawiozłam pana Franciszka do notariusza, a po podpisaniu dokumentów wybraliśmy się do kawiarni na pyszne ciasto czekoladowe, które tym razem nie było dla niego fanaberią, lecz świętowaniem. Ktoś kiedyś ucieszy się z tego mieszkania, ale oby to było w jak najodleglejszej przyszłości. Chcę cieszyć się towarzystwem mojego wiekowego przyjaciela jak najdłużej.

Czytaj także:
„Byłam w kropce i nie wiedziałam, co zrobić. Sąsiad chwiał dać mi pomocną dłoń, lecz najpierw ja miałam >>dać<< mu coś innego”
„Udawał szarmanckiego bogacza, żeby mnie uwieść. Okazało się, że mój książę z bajki wcale nie jeździ na białym koniu”
„W okolicy zaczęły ginąć młode kobiety. Byłam w szoku, gdy do mnie dotarło, że to się dzieje, gdy mój facet idzie biegać”

Redakcja poleca

REKLAMA