„Byłam dla sąsiadki niej lepszą córką, niż rodzona. Dziewczyna oskarżyła mnie, że chcę wyłudzić od staruszki mieszkanie”

Kobieta, która pomaga sąsiadce fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov
„Było mi straszliwie przykro, że ktoś mógł pomyśleć o mnie takie rzeczy. W życiu nawet nie pomyślałam, że Ela mogłaby przepisać mieszkanie na mnie czy Benię! Przecież chciałam jej tylko się odwdzięczyć za pomoc. Jej córka musi mieć smutne życie”.
/ 16.02.2022 07:06
Kobieta, która pomaga sąsiadce fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov

– Zjadłaś obiadek w przedszkolu? – zapytałam moją córeczkę, odbierając ją po całym dniu.

– Prawie – odpowiedziała Berenika i już wiedziałam, że znowu nie zjadła nic…

Mój ból zapewne podzielają tysiące matek przedszkolaków, które po siedemnastej dowiadują się, że ich pociecha przez cały dzień siedziała jedynie o kanapce z dżemem na śniadanie i dwóch sucharkach na podwieczorek. Bo „obiady są niedobre”. Przynajmniej tak utrzymywała Benia i nie pomagały ani nagrody za zjedzony posiłek, ani obietnice hamburgerów w weekend. W przedszkolu nie jadła, i już.

Byłam więc zmuszona podawać jej pełny obiad po przyjściu do domu, a to nie było łatwe. Wracałyśmy tuż przed osiemnastą, byłam zwykle skonana po całym dniu stania na nogach w pracy, i jedyne, na co miałam siłę, to odgrzać jej kotleta usmażonego poprzedniego dnia albo wrzucić kupne pierogi na gotującą się wodę. Ale odsmażane kotlety i kupna garmażeria to nie było to, co Benia chciała i lubiła jeść.

– Ja bym chciała rosołek taki jak u babci, z lanym ciastem – prosiła. – I mielone z ziemniaczkami.

Ale babcia mieszkała dwieście kilometrów od nas, a ja rosół gotowałam w życiu dwa razy. Oba były porażką, chociaż pewnie wiele osób się może zdziwić, jak można schrzanić rosół. Zapewniam, że można. O mielonych nie wspomnę, bo to, co ja potrafiłam wyprodukować z mielonego mięsa, to były jakieś żałosne pół surowe, a pół spalone nieapetyczne kupki.

Nie umiałam gotować i z tym faktem nie dawało się dyskutować. A ileż można karmić dziecko kotletami, które jako jedyne mi jako-tako wychodziły? Czasami aż mi się chciało płakać, że moje dziecko nie ma szansy na normalny posiłek w ciągu dnia.

Było tak zwykle, kiedy przez okno dochodziły zapachy z mieszkania obok. Nasz blok jest ustawiony w kształcie litery „L”, więc z sąsiadami moglibyśmy teoretycznie podać sobie ręce przez okno, gdybyśmy się mocno wychylili. I właśnie z kuchni tych sąsiadów co jakiś czas docierały do nas niezwykle smakowite zapachy, które sprawiały, że Benia praktycznie pluła kupnymi kopytkami i odgrzewanym kotletem.

– Pachnie ciastem jak u babci – powiedziała raz, a potem się rozpłakała, bo ja nie umiem upiec takiego ciasta, a to z cukierni nie pachnie.

Jedzonko od babci Eli bardzo smakuje mojej córci

Akurat był ciepły dzień, okna pootwierane, więc myślę sobie, że sąsiadka mogła usłyszeć zawodzenie mojej pięciolatki na temat tęsknoty za szarlotką z kruszonką. Tego samego wieczoru bowiem zadzwoniła do drzwi miła pani, którą czasami widywałam przez okno, jak krzątała się po urządzonej na biało kuchni.

– Dobry wieczór. Ja mieszkam tu, obok – przedstawiła się, bo w bloku można mieszkać obok kogoś i pięć lat, a go nie kojarzyć. – Wie pani, napiekłam dzisiaj ciasta, bo miała przyjść córka z wnukami… ale odwołała. A to szarlotka, jak zostawię, to jabłka się skwaszą i będzie do wyrzucenia. Może pani i córeczka lubicie?

W życiu nie widziałam, żeby Benia była szczęśliwsza. Zaprosiłam panią Elę na herbatę. Może nie umiałam gotować, ale miałam całą kolekcję wyśmienitych herbat i porcelanowe filiżanki.
Przy herbacie jaśminowej pani Ela przyznała, że ma nie tylko za dużo ciasta, ale i rosołu oraz pieczonych udek kurczaka.

– Tyle mi się jedzenia zmarnuje… – westchnęła.

– To może pani zamrozi? – zasugerowałam.

Spojrzała na mnie ze smutkiem i odpowiedziała, że nie ma już kompletnie miejsca w zamrażalniku.

– Wie pani, córka się umawia, ma przywieźć wnuki, całą trójkę, ale potem albo coś jej wypada, albo jest zbyt zmęczona i ja zostaję z tym całym jedzeniem… Tyle już tego namroziłam, że nie mam gdzie upychać, a za każdym razem chcę ugotować świeże dla dzieci, one lubią.

I tak od słowa do słowa, poszłyśmy do niej z Benią i wzięłyśmy dwa litrowe słoiki domowego rosołu i kilka pieczonych udek z cudownie złocistą, chrupką skórką. Myślałam, że Benia się udławi, tak wsuwała te pyszności.

I tak się jakoś stało, że pani Ela zaczęła dla nas gotować. Wyraźnie cieszył ją apetyt Bereniki, która po przedszkolu rzucała się na specjały „babci Eli”. Ja oczywiście chciałam płacić sąsiadce za te domowe posiłki, ale nie chciała słyszeć o pieniądzach.

Znalazłam więc inny sposób na odwdzięczenie się jej. Sąsiadka narzekała na zdrowie i długie terminy wizyt do specjalistów, więc dopisałam ją do swojego prywatnego ubezpieczenia w pracy. Oczywiście za to dopłacałam, ale uważałam, że warto, bo babcia Ela nie tylko gotowała dla mnie i Beni, ale też sama zgłosiła się, że będzie odbierać małą z przedszkola wcześniej, żeby nie siedziała do ostatniej chwili, czekając na mnie.

Zaprzyjaźniłyśmy się więc i wymieniałyśmy przysługami – ona była naszą przyszywaną babcią, a dzięki mnie mogła chodzić prywatnie do lekarzy bez czekania w kolejce. Czasami opowiadała mi o swojej córce, zawsze w kontekście planowanej wizyty. Ale Agaty nie poznałam nigdy.

Wiem, że raz rzeczywiście przyjechała, ale akurat wtedy wyjechałam z Benią na ferie. Widziałam jedynie dziesiątki zdjęć, jej i jej dzieci, porozstawianych po całym mieszkaniu pani Eli. To dlatego od razu ją rozpoznałam, kiedy zapukała do moich drzwi któregoś dnia.

Rozpoznałam jej twarz, ale już jej mina była nieco obca. Na fotkach zawsze ładnie się uśmiechała, a teraz wbijała we mnie twardy wzrok i wyglądała, jakby przyszła udzielić mi nagany.

– Jestem córką Elżbiety. Musimy porozmawiać – oznajmiła i praktycznie wepchnęła się do mojego mieszkania.

Na początku myślałam, że przyszła mi podziękować za to, że załatwiłam jej mamie prywatną opiekę medyczną. Oczywiście, to był mój pomysł i nie oczekiwałam wdzięczności, ale mimo wszystko jej matka dzięki temu miała kardiologa, internistę, ortopedę czy okulistę za darmo i praktycznie na każde żądanie. Ale Agata chciała rozmawiać o czym innym…

– Chciałabym, żebyśmy miały jasność – oznajmiła i wzięła oddech: – Moja mama ma już córkę i wnuki i nie potrzebuje żadnej przyszywanej rodziny. Sprawa mieszkania będzie lada moment załatwiona u notariusza, więc jeśli sądzi pani, że coś od mojej matki wyłudzi, to może sobie pani od razu dać spokój.

– Słucham?! O czym pani mówi?! – byłam kompletnie zaskoczona jej formalnym wystąpieniem. – O jakim mieszkaniu pani mówi?

– Dobrze pani wie, o jakim – prychnęła, przewracając oczami. – O ponadsiemdziesięciometrowym mieszkaniu mojej mamy. Wiem, że wychowuje pani córkę samotnie i pewnie to mieszkanie ma pani w kredycie… – rozejrzała się po moich czterdziestu dwóch metrach. – Ale niech pani sobie odpuści. Mieszkanie mojej mamy należy do mnie i do moich dzieci. I zostanie to załatwione formalnie. A ten pakiet opieki medycznej może pani skasować. Nikt pani o to nie prosił, więc nie zamierzam oddawać pani żadnych pieniędzy. Mama jest ubezpieczona w ZUS-ie, tam też są dobrzy lekarze. A takie prezenty są nie na miejscu, droga pani! To wszystko, nie mam więcej czasu z panią dyskutować.

Byłam tak zszokowana jej impertynencją, najściem i oskarżaniem mnie o jakieś próby przejęcia mieszkania sąsiadki, że nawet nie odpowiedziałam na te absurdalne zarzuty. Patrzyłam, jak wychodzi z mojego mieszkania, cała emanująca zadowoleniem z siebie i poczuciem tryumfu.

Było mi przeraźliwie, straszliwie przykro, że ktoś mógł pomyśleć o mnie takie rzeczy. W życiu nawet nie pomyślałam, że pani Ela mogłaby przepisać mieszkanie na mnie czy Benię!

Smutne musi być życie takiej podejrzliwej osoby

Co to w ogóle za idiotyczny pomysł?! Jasne, wiem, że słyszy się o takich historiach, że ktoś pomagał latami staruszce, opiekował się nią, a potem, kiedy umarła, okazało się, że zapisała mu w testamencie wszystko, co miała, łącznie z mieszkaniem.

Ale, na litość boską, pani Ela miała dopiero siedemdziesiąt lat, była energiczną, pełną życia kobietą i musiałabym być jakaś nienormalna, żeby ostrzyć sobie zęby na mieszkanie po jej śmierci. Przecież robiłam wszystko, żeby żyła jak najdłużej!

Wykupiłam jej pakiet medyczny, bo go potrzebowała, a poza tym jakoś chciałam się odwdzięczyć za to, że moje dziecko ma codziennie ciepłe, domowe posiłki i opiekę po przedszkolu, za co sąsiadka nie chciała zapłaty… Na szczęście, pani Ela przyszła mnie przeprosić za swoją córkę.

– Nie wiem, co ona sobie ubzdurała – przyznała ze wstydem. – Opowiadałam jej o Beni i o pani, a ona wyciągnęła jakieś idiotyczne wnioski. Naprawdę strasznie przepraszam…

Nie winiłam jej za zachowanie córki. Nie zapytałam też, czy Agata zawiozła ją do notariusza i kazała podpisać jakiś akt zrzeczenia się czy innej darowizny mieszkania. To nie jest moja sprawa. Ja się z panią Elą tylko przyjaźnię. Moja córka nazywa ją babcią, ale wie, że nie jesteśmy spokrewnione. Troszczę się o sąsiadkę, ona pomaga nam – to zwykła, ludzka rzecz.

A jej córce nawet współczuję, że tak widzi świat. Że podejrzewa wszystkich o ukryte motywy i tak obsesyjnie usiłuje bronić się przed ludźmi, którzy nie chcą jej niczego odebrać ani nic złego zrobić. Musi być nieszczęśliwą osobą.

Czytaj także:
„Zająłem się synem pijaka. Karmiłem, dawałem u siebie mieszkać. Gnojek odwdzięczył mi się kradzieżą drogocennego auta”
„Przez spadek po wuju, nasze życie zmieniło się w piekło. Sąsiedzi nas znienawidzili, a ksiądz potępiał z ambony”
„Po rozwodzie żyłam od piątku do piątku i zapijałam smutki. Nawet choroba syna nie odciągnęła mnie od butelki”

Redakcja poleca

REKLAMA