Tomka poznałem, gdy zdarzało mi się łapać fuchy na mieście. Szwagier miał firmę, na uprawnienia przymykał oko, byle robota była dobrze zrobiona i jakoś się zgadaliśmy, nie zwracając uwagi na niewygodny fakt, że jego siostrunia spektakularnie puściła mnie w trąbę…
Z całą pewnością nie byłby taki odważny, gdyby Grażynka była blisko, ponieważ jednak dała dyla aż do Kanady, trzymaliśmy sztamę. Nie przeszkadzało mu to nadawać na mnie przez telefon do mojej eks jak Radio Wolna Europa na Jaruzela. Najwyraźniej liczył na ewentualne profity, wynikające z pobytu siostrzyczki w Ameryce.
– Trzeba żyć, chłopie – zaraz na początku wyjaśnił aktualne stosunki między nami. – Nie komplikujmy bardziej tego, co już jest pokręcone jak cholera, okej?
W sumie też nie miałem ochoty roztrząsać, czy ślubna zdradzała mnie przez cały czas, czy dopiero ostatnio postanowiła wrócić do swojego pierwszego.
Trochę nawet ją rozumiałem
Chciała dzieci, a nie wyglądało na to, by kiedykolwiek miało nam się udać.
– To chyba jakaś pieprzona klątwa! – stwierdziła po wizycie w kolejnej klinice, a nazajutrz, gdy wróciłem z roboty, nie było już po niej śladu.
Myślałem, że wróci, różnie między nami bywało. A tymczasem wezmę parę dni wolnego i spokojnie nawalę się w trupa bez groźby, że ktoś mi będzie marudził albo co gorsza żądał seksu, bo akurat ma dni płodne, czy jak to się tam nazywa… Grażynka jednak dała nogę na dobre, straciłem rachubę czasu i gdy się ocknąłem, nie miałem już ani roboty, ani żony. Dobra. Było, minęło, nie o tej pani jest ta historia, o niej niech pisze poematy ten cały Grześ, z którym, sądząc po zdjęciach, jakie pokazywał mi kiedyś szwagier, nic tylko jeżdżą na rowerach górskich po całej prowincji Ontario.
Moja historia jest o Tomku
Kiedy się poznaliśmy, musiał chodzić do podstawówki, bo szczyl był z niego, taki słodziak, co to duszę odda za trochę zainteresowania ze strony dorosłego. Robiliśmy wtedy ze szwagrem poddasze na przedmieściu, mały się kręcił przy nas całymi dniami, zagadywał, czasem po bułki wyskoczył, raz nawet piwo przytargał, wyszarpane od sklepikarki Bóg wie jakim sposobem. Zawsze był chętny, żeby jakiś kabel przytrzymać albo młotek podać.
– Fajny smyk – powiedziałem wtedy do szwagra. – Mógłbym takiego mieć.
– Mógłbyś – Romek wzruszył ramionami. – Jakby życie było sprawiedliwe. A tak, ma go jakiś palant, którego chłopak guzik obchodzi. Taki lajf – zauważył.
Nie zagadywałem Tomka o rodzinę. Co miałem małemu humor psuć? Gołym okiem było widać, że jest kiepsko, skoro dzieciak całymi dniami lata po okolicy i nikogo to nie obchodzi. Potem widywaliśmy się co jakiś czas, na tyle, by wciąż się rozpoznawać. Rejestrowałem, że chłopak dorasta, on, dostrzegając moją postępującą degrengoladę, pewnie obstawiał narastające przymierze z napojami wyskokowymi. Popijałem, fakt, ale głównie chodziło o to, że w którymś momencie odpuściłem…
Chyba wtedy, gdy matka zachorowała i przeprowadziłem się do niej, by miała opiekę. Jak człowiek mieszka na zadupiu, naprawdę wypada z rytmu i kładzie laskę na wygląd. Najpierw udawałem, że coś przy okazji remontuję, ale w sumie pilnowałem tylko, byśmy z matką nie pomarli z głodu i raz w miesiącu wzywałem lekarza, odgruzowując mu drogę do salonu. Trochę z nudów, a trochę z nostalgii za dawnymi czasami, wziąłem się wreszcie za starego mercedesa, którego dawno temu przywlókł skądś mój ojciec.
Rozłożyłem się, wstyd powiedzieć, na elektryce. Miałem się za fachowca od prądu, a tu taka obsuwa. Sprawą honoru stało się dla mnie znalezienie i naprawienie usterki, a potem jakoś tak wyszło, że polubiłem tę dłubaninę. W sumie ze dwa lata żyliśmy szczęśliwie z wojskowej emerytury po ojcu, osiągając stan, który, jak dla mnie, mógłby właściwie trwać wiecznie, gdyby nie to, że któregoś ranka mama po prostu się nie obudziła.
Mogłem sprzedać chałupę i wrócić do centrum
I nawet taki miałem plan, ale odwykłem od ludzi, wybiłem się z rytmu i wszystko wydawało mi się mocno niekonieczne. Wiedziałem, że długo nie pociągnę, sprzedając rupiecie, gromadzone przez rodziców tak długo, że zdążyły osiągnąć rangę antyków, ale jakoś wiązałem koniec z końcem. Poza tym stałem się mistrzem w ograniczaniu potrzeb i jak stwierdził szwagier, który od pogrzebu matki regularnie wpadał do mnie raz w tygodniu, byłem na najlepszej drodze do tego, żeby zostać hinduskim świętym.
– Widziałem taki film w niedzielę – opowiadał. – Gostek żywił się tylko świeżym powietrzem i wodą ze strumienia. Naprawdę, człowiek cholernie niedużo potrzebuje do życia… – zamyślił się. – Też bym tak mógł, gdyby nie Halina. Teraz sobie ubzdurała, że zrobi prawo jazdy i czwarty raz przystępuje do egzaminu!
– Wiadomo, baby! – skrzywiłem się. – Nie każdy ma takie szczęście, że żona go rzuca jak ścierkę z dnia na dzień.
– Nie każdy – Romek nie złapał ironii i pokręcił smętnie głową. – Słuchaj, Marian, przypominasz sobie Tomka? Tego blondaska, co się kręcił koło nas, kiedy robiliśmy na Chełmońskiego, a potem jeszcze nad rzeką? – zapytał.
Tomka pamiętałem, za to kompletnie nie kojarzyłem rzeki… To przez nasze miasto coś płynie? Zdziwiłem się w myślach, a na głos powiedziałem:
– Jasne, pamiętam chłopaka – i obruszonym tonem dodałem: – Sklerozy przecież jeszcze nie mam, no co ty?
– Zespół założył, wiesz? – powiedział szwagier. – Koleżanka mojej Nikolki z nimi śpiewa. Wywalili ich ostatnio z domu kultury i z dnia na dzień zostali bez miejsca na próby.
– Co zrobić, taki lajf, nie? – wzruszyłem ramionami, zaciągając się papierosem.
Chyba szwagier nie spodziewa się po mnie, że będę latał z jakąś petycją albo protestował pod urzędem miasta?
– Stodołę masz wielką – odparł szwagier, wzdychając nad moją niedomyślnością. – Rzut beretem od miasta… Nie wynająłbyś chłopakom?
– W stodole trzymam przecież samochód! – przypomniałem mu.
– Jeszcze go nie sprzedałeś? Człowieku, na co ty czekasz? Za takiego merca możesz zgarnąć ze trzydzieści tysięcy eurosów. Sprawdzałem na aukcjach…
– Wiem, że Mercedes to prawdziwy rarytas, ale po pierwsze, jeszcze sporo zostało w nim do zrobienia, a po drugie, to pamiątka po ojcu. Jedyna, jaka mi jeszcze została, więc nie ma mowy, bym go sprzedał – wyjaśniłem.
– Jezu, jaki ty się zrobiłeś sentymentalny, człowieku – jęknął szwagier. – Jeszcze się na tym przejedziesz, mówię ci, a wracając do tematu, samochód zajmuje niewielką część stodoły, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby udostępnić resztę pomieszczenia małolatom. Mam rację?
– Za ile? – zainteresowałem się.
Rzecz jasna, jak przyszło co do czego, okazało się, że za udział w przyszłych zyskach, ale tak czy siak, lepiej było zostać właścicielem studia nagraniowego w stodole niż zapitym menelem z przedmieścia bez planów i perspektyw.
Chłopaki wpadali raz, czasami dwa razy w tygodniu
Przynajmniej miałem do kogo gębę otworzyć. To było fajne, tym bardziej, że złapałem doła, kiedy Nikolka się wygadała, że ciocia Grażynka w Kanadzie ma dwóch synów.
– Przecież to stara baba jest – prychnąłem na te rewelacje. – Musi mieć już z pięćdziesiąt lat – zastanowiłem się. – Pięćdziesiąt jeden dokładnie – dodałem.
– Oni są adoptowani – córka szwagra przewróciła oczami. – Ale to tajemnica, ja nic nie mówiłam – zastrzegła.
– Tajemnica? – fuknął szwagier, kiedy go zagadnąłem, co tam słychać u jego siostruni, a u mojej byłej. – To Koreańce są, więc gołym okiem widać, że nie nasza rodzina. Wielkie mi sekrety!
Spojrzałem na gębę Romka i pomyślałem, że za wiele nie stracili… W nocy leżałem długo, podziwiając, jak też Grażyna dopięła swego. Chciała dzieci i ma. A skoro ona się może namiastkami cieszyć, to i ja mam prawo Tomkowi poojcować, tym bardziej że nic nie wskazywało na to, by byli inni chętni.
Niewykluczone też, że bardziej byliśmy do siebie podobni niż moja eks do swoich synów. Obaj mieliśmy w życiu pod górkę i jak coś się tylko zaczęło układać, to można było w ciemno obstawiać czającą się za zakrętem klęskę. Choćby ten cały zespół… Właśnie wokalistka zaciążyła z perkusistą i było po występach. Wszystkiego się chłopak chwytał, a tylko popiół mu w rękach zostawał, zupełnie jak mnie. Zżyłem się z nim dzięki tym próbom. Lubiłem usiąść z piwem i posłuchać jak chłopaki fałszują na nie dających się żadną siłą nastroić, badziewnych gitarach.
Lubiłem ich zapał, który i mnie się udzielał, pozwalając przebrnąć przez kolejny dzień. Czasami ucinaliśmy sobie pogawędkę i mogłem się przekonać, że mimo różnicy wieku, mamy sporo wspólnych tematów. Tomek w dyskusjach raczej się nie udzielał, ale jak trzeba było pomóc, zwykle był pierwszy. Fascynował go samochód, przy którym dłubałem i często zostawał dłużej, by uczestniczyć w przywracaniu świetności staremu mercedesowi.
– O rany – zachwycał się, zaglądając pod maskę. – Sześć cylindrów! Pewnie pali jak smok? – zapytał podekscytowany.
– Pali – przytaknąłem. – Ale i rozpędzić się może zdrowo, bo prawie do dwustu.
Chłopak gwizdnął z uznaniem.
– Karniemy się? – zapytał.
Samochód, choć na chodzie, nie miał jeszcze przeglądu, dlatego obiecałem przejażdżkę, ale w późniejszym terminie. Spojrzałem na zegarek i przypomniałem chłopakowi, że za pół godziny ma ostatni autobus do miasta.
– Mógłbym noc spędzić u pana ? – zapytał nieśmiało. – Mogę spać nawet w stodole. Ojczym od trzech dni chleje i lepiej nie wchodzić mu w drogę, jeśli nie ma konieczności – wyjaśnił.
Spojrzałem na rozciętą wargę, z którą przyszedł tego dnia, zarzekając się, że przez nieuwagę wpadł na latarnię i w milczeniu skinąłem głową. Pościeliłem mu na kanapie przed telewizorem, a na kolację usmażyłem potężną porcję jajecznicy, którą mimo krygowania się, pochłonął w mgnieniu oka. Potem pozmywał naczynia piętrzące się w zlewie od paru dni, za co należał mu się order, bo ja nie miałem odwagi zbliżyć się do tego syfu, wziął prysznic i pożyczywszy mi dobrej nocy, położył się spać.
Rano, kiedy koło dziesiątej zwlokłem się z łóżka, już go nie było. Zakładałem, że wyszedł do szkoły i pomyślałem, że jestem szczęściarzem, mając przynajmniej ten koszmarny rozdział życia za sobą. Mimo iż zespół dawno się rozsypał, wizyty Tomka były dosyć częste. Chyba spodobała mu się wspólna dłubanina przy mercedesie i trzeba przyznać, że młody miał do tego dryg.
Coraz częściej zdarzało mu się zostać na noc
Oglądaliśmy wspólnie filmy albo graliśmy w karty. Miałem wyrzuty sumienia, bo mógł odespać zarwane nocki, a chłopak sumiennie zrywał się co rano, by zdążyć na autobus do miasta. Z czasem zacząłem gotować obiady, żeby miał coś ciepłego do zjedzenia, kiedy wróci do domu. Znaczy się, do mojego domu, bo w rodzinnym chyba nietęgo go karmili.
– Lepiej wyglądasz – zauważył szwagier, kiedy przyjechał prosić o pomoc w pracach, którym sam nie mógł podołać. – Chlejesz? – zapytał.
– Jakby ciut mniej… – odpowiedziałem z wahaniem i dotarło do mnie, że od dwóch tygodni nie tknąłem wódy. Jedno piwko dziennie, góra dwa.
– Słyszałem, że ten chłopak, Tomek, zamieszkał z tobą?
– A no pomieszkuje – potwierdziłem, kiwając głową.– Chyba nam ze sobą dobrze… Tak mi się przynajmniej wydaje.
– Cieszę się, stary – grzmotnął mnie w plecy, aż się zatoczyłem na ścianę. – Naprawdę się cieszę, bo trochę się o ciebie martwiłem ostatnimi czasy.
Prostak był z mojego szwagra, ale dobry chłop
Właściwie, wszystkie moje przyjaźnie szlag już dawno trafił i tylko na nim mogłem polegać. Dziwne, biorąc pod uwagę, że jego siostra nie mogła mnie znieść... Przyjąłem z wdzięcznością propozycję pracy, bo żywy pieniądz się kończył i zacząłem oszczędzać na robieniu zakupów. Gdyby nie młody, nie przejmowałbym się tym, ale chłopak musiał coś jeść.
Roboty nie było dużo, ale dobry i miesiąc. W związku z tym, że zacząłem późno wracać do domu, zostawiałem klucze dla Tomka pod doniczką stojącą na parapecie.
– Też mi schowek – wyśmiał mnie chłopak. – Każdy złodziej najpierw zajrzałby pod tę doniczkę – powiedział.
– Nie obłowiłby się za bardzo – zwróciłem mu uwagę. – Sam szmelc.
– Czy ja wiem? – wzruszył ramionami. – Jest samochód. Sam pan mówił, że to rarytas dla kolekcjonerów – przypomniał.
– Mało kto wie o mercedesie, a złodziej nie będzie się włamywał do stodoły, bo po co? Poza tym zabezpieczenia nie pozwolą na odpalenie silnika. Musiałby mieć parę dni, żeby znaleźć wyłączniki rozrusznika, które zamontowałem. Wiesz, że są w miejscach, gdzie praktycznie się nie zagląda.
Skinął głową w milczeniu i zajął się obieraniem kartofli na jutrzejszy obiad. To była jego inicjatywa, żebyśmy gotowali dzień wcześniej i pomysł się sprawdzał. Widziałem, że zajęcia domowe sprawiają mu tyle frajdy, jakby nasze wspólne gospodarzenie wypełniało lukę w jego życiu. Czasami, kiedy mówił o mojej chacie, używał słowa „nasz dom” i sprawiało mi to przyjemność.
Taki sentymentalny dziad się ze mnie zrobił
Zapomniałem zupełnie o prawidłowości rządzącej moim życiem, że „jak się polepszy, to się popieprzy”... Zorientowałem się, że coś jest nie tak dopiero po trzecim dniu nieobecności Tomka. Zdarzało się, że i parę dni mnie nie odwiedzał, ale zawsze był wtedy ze mną w telefonicznym kontakcie. Tym razem abonent był poza zasięgiem sieci albo miał wyłączony telefon.
Zaczynałem się martwić i żeby się czymś zająć, zaszedłem do stodoły. Robota przy samochodzie zawsze mnie uspokajała. Niestety, nie było przy czym pracować. Mercedes zniknął. Stodoła była zamknięta na kłódkę, a klucz zdjąłem z gwoździa tkwiącego w kuchennej szafce. Nie było więc żadnego włamania. Wolno wróciłem do domu. Na dnie szafy, za stosem szalików i czapek, odnalazłem wypitą do połowy flaszkę. Piłem na spokojnie, ponieważ nie było powodu do nerwów.
Tomek po prostu zdecydował się pójść na swoje. I na sto procent zniknął z mojego życia. Cholera, gdzieś za szafkami w kuchni powinna być jeszcze żubrówka, którą schowałem tam na czarną godzinę… Chyba czas po nią sięgnąć.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”