„Polowaliśmy na tego gangstera długo i mozolnie. Gdyby nie moja spostrzegawczość, znów by nam uciekł”

Antyterroryści poszukujący przestępcy fot. Adobe Stock
Nie płacą nam za to, żebyśmy byli grzeczni, lecz skuteczni! I tacy jesteśmy. Bez pardonu wtargniemy nawet do najlepiej zabezpieczonego domu. I wyciągniemy stamtąd każdego zbira, choćby nie wiem gdzie się schował!
/ 29.01.2021 14:02
Antyterroryści poszukujący przestępcy fot. Adobe Stock

Wpadamy do domu jak burza, jeden z naszych natychmiast obezwładnia dziewczynę, reszta rozbiega się po domu. Cicha, spokojna okolica gdzieś na przedmieściach. Wąska uliczka, wolno stojące domy, które są jednorodzinne tylko z nazwy, bo mogłoby w nich mieszkać i pięć rodzin naraz, oddalone od siebie tak bardzo, że aby pogadać z sąsiadem przez płot, trzeba iść pięć minut. Zresztą płoty też są tutaj wysokie ponad obowiązujące standardy.

Powoli nadjeżdża biała furgonetka, z dużym logo popularnej piekarni na bokach. Nagle na wysokości jednego z najbardziej okazałych budynków samochód staje z głośnym kaszlnięciem, a po chwili spod maski wydobywa się czarny dym. Kierowca wyskakuje i klnie głośno. Jest za pięć szósta rano. Normalna sytuacja, ale...

Cała nasza ekipa siedzi w pojeździe; sześciu chłopa z pełnym wyposażeniem. Jest trochę ciasno, ale i tak mamy lepiej niż koledzy z drugiej drużyny, którzy pod osłoną nocy podkradali się z drugiej strony posesji i teraz tkwią w krzakach; im pewnie jest nieco wygodniej, za to marzną. Ale akcja wymaga zabezpieczenia na wypadek niespodziewanych zdarzeń. Tu nie ma miejsca na ryzyko.

Kierowca otwiera maskę i zagląda do środka. Mały ładunek dymny spełnił swoje zadanie, awaria wygląda na poważną, przynajmniej dla postronnych osób; w rzeczywistości pojazd jest w pełni sprawny. Minutę po szóstej kierowca rezygnuje z bezczynnego gapienia się w silnik i powoli podchodzi do bramy posesji. Chwilę się waha, po czym dzwoni.

Nie jest to standardowa procedura przy naszych wizytach, ale nie mieliśmy innego wyjścia; to nie dom, to forteca. Sforsowanie ogrodzenia bez wzbudzenia podejrzeń nie wchodziło w grę. Wcześniejsza obserwacja wykluczyła taką możliwość, przede wszystkim ze względu na czujniki ruchu, zainstalowane bardzo profesjonalnie na parkanie. Sama brama zaś ma takie wzmocnienia, że ludzie w Fort Knox mogliby się zdziwić. Jest tylko jedna możliwość wejścia do środka, a przynajmniej poza ogrodzenie; trzeba zostać wpuszczonym.

Zaufała jednemu z naszych i to był jej błąd

Po kilku długich minutach w domofonie słychać kobiecy głos. Kierowca coś tłumaczy dłuższą chwilę, kobieta coś odpowiada, potem zapada głucha cisza. Po trzech minutach cichy brzęczyk oznajmia, że furta w bramie zostanie otwarta. Kierowca powoli wchodzi na wybetonowany podjazd.

Drzwi od domu uchylają się powoli, w progu staje dziewczyna, na oko dwudziestoparoletnia. Patrzy nieufnie to na kierowcę, to na zaparkowany przed bramą samochód z otwartą maską. Widzi wyraźnie napisy na bokach furgonetki i to ją chyba uspokaja. Otwiera drzwi wejściowe na całą szerokość. I to jest jej błąd.

Kilka rzeczy dzieje się jednocześnie. Dowódca naszej jednostki warczy do krótkofalówki: „wchodzimy!”, dwaj siedzący najbliżej tylnych drzwi otwierają je, a cała nasza szóstka wypada na zewnątrz. Podkute buty dudnią o beton, kiedy ruszamy pędem. Kierowca, nie przestając się uśmiechać, przytrzymuje drzwi do domu barkiem.

Nawet nie ma czasu, żeby sięgnąć po blachę; wpadamy do domu jak burza, jeden z naszych natychmiast obezwładnia dziewczynę, reszta rozbiega się po domu. Przeszukujemy kilkanaście pokoi w dwie minuty. Okrzyki: „czysto!” dobiegają z różnych miejsc. Dziewczyna szamoce się na podłodze, ręce ma skute kajdankami.

Druga ekipa wezwana przez szefa niespiesznie przełazi przez płot i truchtem zmierza przez trawnik w kierunki drzwi na taras. Otwieram je od wewnątrz, wchodzą. Jesteśmy w komplecie. No, niezupełnie. W lokalu nie ma oprócz dziewczyny i nas nikogo innego. A powinien być.

Brygady antyterrorystycznej nie wysyła się w ciemno ani do łapania pospolitych przestępców. Jesteśmy elitą, ćwiczymy przez większość roku, aby osiągnąć zakładaną skuteczność. Oczywiście w naszej pracy zdarzają się pomyłki. Rzadko, ale się zdarzają. Zawsze są wynikiem złego rozpoznania.

Tym razem rozpoznanie było prowadzone od kilku tygodni. I wszystko się zgadzało. Główny lokator, pseudonim „Eastwood”, był jednym z groźniejszych chłopaków z miasta, choć bardzo starał się zachować anonimowość. Jako likwidator na usługach jednego z większych szefów sporej grupy przestępczej, niespecjalnie afiszował się ze swoją pozycją. Był tak doskonale nijaki, że gdyby nie raport jednego z „ucholi”, czyli konfidenta współpracującego z działem operacyjnym komendy, nawet nie wiedzielibyśmy o jego istnieniu.

Początkowo nikt nie chciał uwierzyć, że taki facet mieszka sobie spokojnie pod miastem. Owszem – dom był pełen zabezpieczeń, ale poza tym nie miał żadnej obstawy. Wiedzieliśmy dobrze, że facet spędził tę noc ze swoją narzeczoną właśnie w tym domu, ale nigdzie go nie było. A dziewczyna, grzecznie zapytana o swojego towarzysza, stwierdziła, że mieszka tu sama i zaraz zadzwoni po swojego adwokata, żeby oskarżyć nas o bezprawne najście.

Szef gestem nakazuje naszemu „kierowcy”, aby przypilnował figurantki, a nas dzieli na dwuosobowe grupy i każe jeszcze raz przeszukać cały lokal. Bez pośpiechu rozchodzimy się do wykonania zadań. Parter sprawdzamy przez kwadrans, zaglądając do każdej szafy i otwierając każde możliwe drzwi i drzwiczki. Nic.

Z nami lepiej nie bawić się w chowanego

Na piętrze znajduje się sześć pomieszczeń. Jedna ogromna sypialnia – pusta, jeśli nie liczyć wielkiego łóżka i szafy na całą szerokość pomieszczenia, wypełnionej wyłącznie ciuchami. Dwa pozostałe pomieszczenia – siłownia i sauna – też puste. Dwa następne – to samo; jakiś gabinet i pokój z ogromnym telewizorem i czterema fotelami klubowymi.

Szóste pomieszczenie wygląda jak nietypowy pokój gościnny; nietypowy, bo umeblowany skromnie, w sposób niepasujący do pozostałej części mieszkania. Stoją tu tylko szafa, małe biurko i tapczan z Ikei. Dokładnie taki sam kupiłem rok temu do pokoju, w którym mieszkam. Dokładnie taki sam, ale… jakby inny.

Już mieliśmy zejść na dół zameldować szefowi, że lokal jest czysty, kiedy coś mnie tknęło. Bo mój tapczan nie posiada rzędu otworów, wywierconych w skrzyni na pościel… Wychodzę cicho na korytarz i gestem przywołuję dwóch kolegów. Wskazuję im miejsce pod przeciwległą ścianą, a sam przekładam pistolet maszynowy na plecy i sięgam po pojemnik z gazem, przytroczony do pasa.

Starając się nie robić zbytniego hałasu, podchodzę do tapczanu, kucam, wstrzymuję oddech i przez otwory psikam gazem; tak uczciwie, od serca. I natychmiast odskakuję do tyłu. Tapczan też jakby cały podskakuje, a miejsce do spania unosi się prawie pionowo w górę. Z pojemnika na pościel wytacza się… nasz klient.

Jest w samych gaciach, postury niespecjalnie imponującej; wygląda raczej na księgowego niż na cyngla. Trzyma wprawdzie w dłoni pistolet, ale nie jest w stanie go użyć, bo obie ręce przyciska do twarzy. Nasz gaz łzawiący to naprawdę paskudztwo, nie szajs, jaki można kupić w pierwszym lepszym sklepie z artykułami do samoobrony. I działa naprawdę szybko.

Dwóch chłopaków dopada gościa w sekundę, rozbraja, powala na ziemię, skuwa i znów stawia do pionu. Nawet nie wie, co się z nim dzieje, zajęty sobą i swoimi problemami. Dopiero kiedy zostaje zwleczony na parter, zaczyna odzyskiwać ostrość widzenia. I pierwszym, na czym skupia się jego wzrok, jest nasz szef, który gapi się na niego z niedowierzaniem.
– To jest nasz ptaszek? – pyta zdziwiony.
– Nie wiem, szefie – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Ale skoro miał tu być tylko on, no to chyba tak…
– A skąd go wyciągnęliście?
– Schował się… – nagle dociera do mnie komizm całej sytuacji i zaczynam się śmiać. – Ja nie mogę… Taki as… a wlazł do tapczanu… Kumple na dzielni będą z tego lać przez lata! Nasz szef jeszcze raz spogląda na delikwenta.
– W tapczanie? Nie wierzę… A miałeś tam zapasy żarcia?

Klient tylko wzrusza ramionami. No bo faktycznie – co ma powiedzieć? Kpimy z niego w drodze bez pardonu. Może to mało grzeczne, ale nie płacą nam za bycie dżentelmenami. Tropimy i łapiemy bandziorów. W mysią dziurę zajrzymy, byle ich dopaść. Więc się pilnujcie…

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”

Redakcja poleca

REKLAMA