Nasze zamknięte osiedle było idealne – równo przystrzyżone trawniki, pomalowane na pastelowe kolory fasady niewysokich bloków, pośrodku zadbanego parku sadzawka, w której pluskały się kaczki. Wzdłuż chodników stały auta. Nie jakieś rzęchy, tylko znacznie bardziej szpanerskie – bmw, audi, terenówki. Niemal każde w cenie kawalerki.
Ludzie też byli piękni i młodzi, zadbani niczym z żurnala. Mijali się jednak bez słowa, nie patrząc sobie w oczy. Na mój widok czasem ktoś bąknął pod nosem obojętne „Dzień dobry”, ale zaraz pospiesznie mnie wymijał. Może właśnie dlatego nikt nigdy nie reagował, kiedy mój mąż wpadał w szał? Na naszym ekskluzywnym, zadbanym osiedlu policji się przecież nie widywało…
Wszyscy solidarnie udawali, że nic nie słyszą, nawet jeśli Rysiek urządzał te swoje awantury przy otwartych na oścież drzwiach balkonowych. Dlaczego? Bo był lekarzem, wziętym pediatrą; wśród sąsiadów uchodził niemal za ideał. Po nocach odwiedzał ich chore pociechy i nikomu dobrego słowa nie żałował. Nikomu – oprócz własnej żony. Mnie potrafił tylko wyzywać.
Odeszłabym, gdyby nie córka
Któregoś razu dostało mi się za różową bluzkę. Była jedwabna, z eleganckim żabotem przy szyi i krótkim rękawkiem. Kupiłam ją na chrzciny jego bratanka w jednym z droższych butików w centrum miasta i włożyłam do czarnej spódnicy. Wyglądałam ładnie, świeżo i radośnie, ale mężowi się nie spodobałam… Po powrocie do domu nazwał mnie bezguściem i zarzucił, że przyniosłam mu wstyd przed rodziną.
– Może w twojej wiosce nosi się takie falbany, ale tu jest miasto! – wycedził przez zęby, po czym z wściekłością podarł na mnie tę nieszczęsną bluzkę, pchnął mnie na ścianę i zwyzywał od tłumoków.
Przepłakałam całą noc, rano jednak podałam Ryśkowi śniadanie i, udając, że nic się nie stało, zapytałam, kiedy wróci. Burknął, że późno, i w pośpiechu wyszedł z mieszkania. Zerknęłam na naszą czteroletnią córeczkę – grzebała łyżką w misce kukurydzianych płatków… Gdyby nie dziecko, dawno odeszłabym od Ryśka, ale zabrać małej ojca nie potrafiłam. Bo Rysiek był co prawda złym mężem, ale całkiem dobrym ojcem. Juleczka za nim przepadała, jak więc mogłabym jej go odebrać?
Kolejny miesiąc minął jakoś spokojniej. Mąż nie szukał zaczepki, raz nawet przyniósł mi bukiet kwiatów. Podejrzewałam, że dostał je w szpitalu od wdzięcznych rodziców któregoś ze swoich małych pacjentów, jednak i tak się ucieszyłam. Łudziłam się, że się zmienił, przemyślał sobie wszystko, postanowił dać szansę naszemu małżeństwu. Może jeszcze będziemy naprawdę szczęśliwą rodziną. Ależ byłam naiwna…
Uderzył mnie którejś środy. Szczęściem małą zabrała teściowa i byliśmy sami. Tym razem dostało mi się za to, że uprałam jego koszulę z ciemniejszymi rzeczami.
– Musiała mi się zaplątać między resztę prania – tłumaczyłam się.
Nie odpowiedział. Po prostu trzasnął mnie prosto w twarz. Osunęłam się na podłogę, osłaniając głowę rękoma, ale tym razem nie znęcał się nade mną dłużej. Wyszedł, trzaskając drzwiami. Wrócił w środku nocy, dochodziła trzecia. Pachniał ciężkimi, piżmowymi perfumami innej kobiety i sprawiał wrażenie wyjątkowo z siebie zadowolonego.
– Dlaczego mi to robisz, Rysiek? Czemu niszczysz naszą rodzinę? Nie liczę nawet, ile razy mnie pobiłeś, a teraz jeszcze to. Masz romans? Ja ci nie wystarczam? Jestem aż tak złą żoną, że musisz…
– Zamknij się – warknął.
Żadnych tłumaczeń czy usprawiedliwień, żadnego „przepraszam”, zero szacunku dla własnej żony. Tamte słowa dobitnie uświadomiły mi, jak niewiele dla niego znaczę.
Wtedy chyba coś we mnie pękło. Rzuciłam się na niego z pięściami i w histerii zaczęłam go tłuc, gdzie popadło. Z całej siły przywalił mi od razu i zalałam się krwią z rozbitego nosa. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Wybiegłam na klatkę, wołałam o pomoc. Wtedy ktoś wezwał policję. Po raz pierwszy, odkąd tam mieszkaliśmy, któryś z sąsiadów zareagował. Nie łudziłam się, że zrobił to z życzliwości. Pewnie po prostu chciał spać, a nasze wrzaski zakłóciły ciszę nocną.
Patrol przyjechał, kiedy od jakichś dwudziestu minut, skulona i zziębnięta, siedziałam na ławce przed blokiem. Czułam się taka upokorzona… Policjantów było dwóch. Starszy, obcięty na jeża, od razu zasugerował, żebym założyła sobie Niebieską Kartę. Młodszy przyglądał mi się w milczeniu, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Powiedziałam, że to wszystko moja wina. Że sprowokowałam męża, a on był zmęczony po dyżurze i…
– Czy ty słyszysz, co mówisz, kobieto?! Siedzisz tutaj cała we krwi i mówisz, że to nie jego wina?! – przerwał mi młodszy, a w jego głosie usłyszałam gniew.
– Po prostu sobie jedźcie. Nie wzywałam policji, nie chcę wnosić żadnej oficjalnej skargi – szepnęłam przez łzy.
Zapytali, czy potrzebuję karetki. Zaprzeczyłam ruchem głowy i dzwoniąc zębami z zimna, wróciłam na górę. Rysiek czekał w przedpokoju. Miał zaciśnięte usta i plamy z krwi na koszuli, ale nie wyglądał na wściekłego. Przeciwnie, zrobił mi herbaty, przygotował kąpiel i obiecał, że nigdy więcej mnie nie uderzy.
Serce mi pęka, gdy myślę o małej
Wytrzymał niecałe dwa tygodnie. Później znowu mi się dostało. Wtedy wzięłam dziecko i wyniosłam się do przyjaciółki. Myślałam, że po tym jak zabrałam mu córkę, będzie mnie nachodził w mieszkaniu Eli. Myliłam się. Najwidoczniej interesował go jedynie romans z tą kobietą pachnącą piżmem, bo w ogóle się tym się nie przejął. Zrobił za to co innego. Najpierw zmienił zamki, żebym nie mogła wejść do mieszkania pod jego nieobecność, a potem opłacił najlepszą w mieście prawniczkę.
Dziś jesteśmy parę miesięcy po rozwodzie. Wróciłam na wieś, do rodziców, jakoś sobie radzę. Rysiek się do mnie nie odzywa. Nie odbiera moich telefonów, nie odpisuje na SMS-y. Na Julkę płaci. Co miesiąc przesyła na moje konto zasądzone alimenty, jednak córki nie odwiedza. Mała często pyta o ojca, a mnie pęka serce, kiedy pomyślę, jakim się okazał nieczułym draniem.
Kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem, godzinami układał z nią klocki, bawił się lalkami, uczył jeździć na rowerku. Teraz nawet nie dzwoni, żeby zapytać, co u niej słychać. Zupełnie, jakby przestała być dla niego ważna – tylko dlatego, że się rozstaliśmy. Przecież to podłe!
Czasem myślę, że to wszystko rzeczywiście jest moją winą. Wiedziałam przecież świetnie, za kogo wychodzę. Rysiek zawsze był porywczy i już przed naszym ślubem urządzał mi awantury. Tuż po przyjęciu zaręczynowym nazwał mnie dziwką tylko dlatego, że parę razy zatańczyłam z jego bratem. Kilka dni później boleśnie wykręcił mi rękę, bo zbyt długo rozmawiałam przy barze z młodym kelnerem.
Udawałam jednak ślepą i głuchą… Mówiłam sobie w duchu, że skoro kocha, to musi być zazdrosny. Poza tym mieliśmy już przecież ustalony termin ślubu, wynajęliśmy salę, wysłaliśmy zaproszenia. Nie chciałam zrywać zaręczyn – bałam się reakcji rodziny, przyjaciół.
Był jeszcze jeden powód, którego teraz bardzo się wstydzę. Prawda jest taka, że chciałam się u boku Ryśka ustawić… Pochodzę z Podkarpacia, z kochającej się, ale biednej rodziny. Nie było nas stać na nic, a tu nagle trafił mi się narzeczony z innej bajki. Elegancki samochód, przestronny apartament na strzeżonym osiedlu, który kupili Ryśkowi jego rodzice; zagraniczne wyjazdy, zakupy w najlepszych sklepach.
Kiedy wybrał mnie ze wszystkich młodych i ładnych pielęgniarek pracujących w naszym szpitalu, chodziłam dumna jak paw. Koleżanki nie kryły zazdrości, że złapałam takiego faceta. A ja – sprzedałam duszę diabłu! Za kilka flakonów drogich perfum, wakacje na Teneryfie i trochę ciuchów, które kupiłam sobie za jego pieniądze.
Moja radość z bogactwa szybko się skończyła. Już rok po ślubie mąż zażądał oddzielnych kont i żyłam z tego, co zarobiłam jako pielęgniarka. A po rozwodzie zostałam z niczym. Chociaż nie – nie mogę tak mówić. Jest przecież Juleczka, dla której muszę być silna. Rysiek zdeptał moje poczucie godności, zniszczył moją wiarę w siebie, ale nie odbierze mi najważniejszego – miłości córki.
Moi rodzice mówią, że powinnam nalegać na jego spotkania z małą, jednak ja nie wiem, czy to dobry pomysł. Skoro sam tego nie chce, nie będę go zmuszać. Teraz powoli wracam do życia.
Czytaj także:
„Mąż tak często zaciągał mnie do łóżka, że skończyły mi się wymówki. Marzyłam, by w końcu dał mi święty spokój”
„Był moim ideałem, a gdy zaprosił mnie na randkę, skakałam z radości. O mały włos nie zostałam ofiarą bandyty…”
„Elka nigdy nie wybaczyła mi, że zwolniłam ją z firmy. Pluje na mnie jadem, choć pomogłam jej na nowo ułożyć sobie życie”