„Pół życia poświęciłam choremu narzeczonemu, a bydlak zdradził mnie pół roku przed ślubem. Zmarnowałam młodość”

Kobieta, którą zdradził chłopak fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds
„Straciłam tyle czasu! Tyle pieniędzy i energii! Karmiłam go, ubierałam, myłam, przebudowałam dla niego mieszkanie, a on zakochał się w innej?! Czułam się upokorzona, odrzucona, wykorzystana i znienawidziłam go za to, co mi zrobił”.
/ 16.11.2021 06:08
Kobieta, którą zdradził chłopak fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds

Kiedy Weronika szła na studniówkę, zapytała mnie, czy w moich czasach dziewczyny też mogły być ubrane tylko w czarne albo granatowe sukienki. Spojrzałam na nią.

– Przecież nie poszłam na swoją studniówkę – przypomniałam. – Urodziłam cię drugiego lutego. Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży.

– No tak! – uświadomiła sobie. – W każdym razie ja muszę mieć sukienkę albo granatową, albo czarną. Podobno to tradycja naszego liceum. Ale beznadzieja!

Powstrzymałam prychnięcie. To naprawdę nie była najgorsza tradycja naszej szkoły, którą skończyłam ja, a teraz kończyła ona. Dużo gorzej zapamiętałam zalecenie pani dyrektor, żebym przestała chodzić do szkoły, kiedy „brzuch będzie już widać”, bo to źle wpływa na wizerunek naszego elitarnego liceum. Mama próbowała się o to kłócić, pisała nawet do kuratorium, ale sprawę zamieciono pod dywan. Cud, że pozwolono mi przystąpić do matury; może dlatego, że wtedy nie miałam już brzucha i nie kompromitowałam zacnej instytucji.

Miałam wrażenie, że los oddał mi stracone lata

Przez wiele lat uważałam, że zmarnowałam sobie życie, rodząc dziecko w wieku dziewiętnastu lat. Dopiero kiedy Weronika stała się samodzielną nastolatką, a ja miałam trzydzieści kilka lat, przyszło mi do głowy, że moje życie dopiero teraz się zaczyna. Wreszcie mogłam wychodzić na randki, imprezy, uprawiać sport, poznawać nowych ludzi i zaczynać kolejne hobby.

Właśnie tak poznałam Samsona. Naprawdę miał na imię Andrzej, ale był potężnie zbudowanym facetem z długimi włosami, więc tak go nazywaliśmy na strzelnicy. Był moim instruktorem, a ja jedną z niewielu kobiet, które chciały uczyć się strzelać. I chociaż to on mi imponował i marzyłam o nim po nocach, to on zdecydował się zrobić pierwszy krok.

To był niesamowity czas. Samson nie tylko świetnie wyglądał, ale był niesamowicie inteligentny, interesował się wieloma rzeczami i miał niespożytą energię. Zabierał mnie na rajdy motocyklowe, nurkowanie, uczył wspinać się po skałkach, namówił na skok ze spadochronem. Był o rok starszy, nigdy nie żonaty, bezdzietny. Miałam wrażenie, że los oddał mi „stracone” lata młodości i właśnie przeżywam najlepsze momenty życia u boku faceta, w którym zakochałam się do szaleństwa.

– Lisico, w weekend jedziemy pośmigać na skuterach po jeziorze – oznajmił mi któregoś czerwcowego dnia.

Mówił do mnie „Lisico” ze względu na moje włosy. To też była szczypta szaleństwa – zrobić sobie płomiennorudą fryzurę po latach bycia myszowatą blondynką. Uwielbiałam czuć się przy nim szalona.
Tyle, że Samson szalał w inny sposób niż ja, a przynajmniej z innych powodów.

– Ależ to mi daje kopa! – mówił, kiedy zaczął jeździć na motorze crossowym. – Czysta adrenalina!

– To samo mówiłeś o strzelaniu, jeździe terenówką i paralotni – roześmiałam się.

– W sumie wszystko jedno, co robię, byle czuć adrenalinę! – podsumował. – Rany, chyba jestem od niej uzależniony.

To był czas kiedy Weronika wyprowadziła się na studia do innego miasta, a ja czerpałam z życia pełnymi garściami. Samson nie chciał mieć dzieci, ale rozmawialiśmy o ślubie. Oczywiście planował wzięcie mnie za żonę w przestworzach, na szczycie jakiejś niedostępnej góry albo pod wodą. Zgadzałam się, bo to brzmiało fantastycznie. A co do dzieci, to ja także nie miałam ochoty kolejny raz zagrzebywać się w pieluchy, gotowanie zupek i chodzenie wszędzie z wózkiem. Już to przerabiałam, dziękuję, mam dość – myślałam.

Kiedy pojechaliśmy na te skutery, okazało się, że nie jesteśmy sami. Przyjechało kilku kolegów mojego lubego, takich samych szaleńców jak on.

Nie dopuścili mnie do niego przed operacją

– Stary, przewieziemy nasze laski, a potem robimy wyścigi! – rzucił któryś, a ja przewróciłam oczami w kierunku żon i dziewczyn tamtych. Mali chłopcy i tyle!

I zrobili te wyścigi. Z rykiem odpalili silniki i zniknęli w rozbryzgach wody. Nigdy do końca nie dowiedziałam się, jak doszło do wypadku. Ktoś mówił o przewróconej do góry dnem, dryfującej łodzi, ktoś inny o awarii silnika. Ciężko było to zweryfikować, bo po tym wypadku silnik skutera oraz sam skuter, na którym śmigał Samson, został rozrzucony w promieniu kilkudziesięciu metrów… Nie dopuścili mnie do niego przed operacją. Zobaczyłam go dopiero, kiedy wybudził się z narkozy. Patrzyłam przez szybę, bo na salę dla pacjentów takich jak on nie wolno było wchodzić odwiedzającym.

– Pani partner miał szczęście, że przeżył – powiedziała lekarka. – Niestety, ma złamany kręgosłup i liczne obrażenia wewnętrzne. Ma także zgruchotane oba nadgarstki. Dobra wiadomość jest taka, że urazy głowy nie są ciężkie, nie ma obrzęku mózgu ani żadnych jego zaburzeń.

Nie wiem, ile czasu spędziłam na ławce przed szpitalem. Godzinę? Cały dzień? Myślałam o tym, jak będzie wyglądało moje życie. Byliśmy zaręczeni, mieliśmy ustaloną datę ślubu za siedem miesięcy. A mój narzeczony miał złamany kręgosłup, był sparaliżowany od pasa w dół i obie ręce w gipsie…
Zatrzymali go w szpitalu na ponad sześć tygodni. Kiedy mogłam go już odwiedzać, przychodziłam tam po długich walkach z samą sobą. Wychodziłam najszybciej jak mogłam i płakałam przez wiele godzin po wyjściu. Czułam się złapana w pułapkę, oszukana, nieszczęśliwa. Miałam tylko jedną osobę, która mogła to zrozumieć.

– Nie chcę tak żyć… – płakałam w ramię ciotce, która przez dwadzieścia sześć opiekowała się niepełnosprawnym synem

Mariusz miał porażenie mózgowe, jeździł na wózku, trzeba go było myć, ubierać, karmić. Widziałam poświęcenie ciotki i chociaż ją podziwiałam, to nie umknęło mi, że po śmierci syna i żałobie ta kobieta dosłownie odżyła.

– Mariusz był moim dzieckiem – powiedziała. – Miłość matki do dziecka daje niesamowitą siłę, taka miłość pozwala ci być szczęśliwą nawet w takiej sytuacji… ale wierz mi, nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić dla kogoś innego.

Ja też nie wiedziałam. Przecież dopiero niedawno odzyskałam wolność! Spędziłam najpiękniejsze lata młodości, zajmując się dzieckiem, a teraz miałam spędzić czas, który mi pozostał, poświęcając się dla niepełnosprawnego partnera?

Bóg jeden wie, ile razy odwiedzałam go w szpitalu z zamiarem zerwania zaręczyn. Tyle, że zawsze czułam, że za coś takiego chyba bym poszła do piekła. Samson nie mógł jeść samodzielnie, trzeba go było karmić. Mógł siedzieć na wózku, ale miał przecież połamane ręce, więc ktoś musiał go wozić. I obsługiwać. Wszędzie. W łazience, toalecie, podczas ubierania… Mógł jednak mówić, patrzyć na mnie i przepraszać, że „mi to robi”.

– Przestań – uciszałam go, nieomal płacząc na widok jego nieszczęśliwej miny, kiedy go myłam, bo błagał, bym nie zostawiała tego pielęgniarkom. – Jestem przy tobie, bo cię kocham. Zresztą, lekarze mówią, że za kilka tygodni będzie lepiej.

– Tak, zdejmą mi gips z rąk – przytakiwał. – Ale nie wiadomo, czy jeszcze będę chodził.

Nie było wiadomo, ale dawano mu szanse. Długa, żmudna rehabilitacja, masa czasu i pracy, leki, specjalna dieta i oczywiście wsparcie najbliższych – takie dostaliśmy zalecenia.

Samson pracował z fizjoterapeutami, by chociaż częściowo odzyskać władzę w dolnej połowie ciała, a ja biłam się z myślami. W końcu zrozumiałam, że chcę przy nim zostać. Kochałam go. Chciałam pomagać mu każdego dnia, wspierać w walce o zdrowie. Chciałam za niego wyjść.

Wciąż był atrakcyjnym facetem, tyle że na wózku

Kiedy podjęłam tę decyzję, nagle wszystko stało się prostsze. Zrozumiałam, co mówiła ciotka o miłości do tego niepełnosprawnego kogoś, która pozwala być szczęśliwą pomimo codziennych obowiązków, zmęczenia i walki.

Mieszkałam na parterze, więc zdecydowaliśmy, że Samson zamieszka ze mną. Załatwiłam  pozwolenie ze spółdzielni na zrobienie podjazdu dla wózków z balkonu. Zdobyłam podnośnik kąpielowy i kupiłam potrzebne sprzęty i akcesoria. Codziennie planowałam Samsonowi dzień. Rano dwie godziny z fizjoterapeutką, po południu samodzielne ćwiczenia. W międzyczasie zdrowe posiłki oraz obowiązkowo rozrywka umysłowa. Przychodzili do nas jego dawni koledzy oraz jego ojciec. Z ojcem grał w szachy, z kolegami oglądał mecze. Ja wszystkich karmiłam, poiłam i obsługiwałam.
Może to zabrzmi dziwnie, ale czułam się w tym spełniona. Opiekowałam się moim mężczyzną i chociaż musiałam zrezygnować z wydatków na ubrania czy kosmetyki oraz całkowicie zmienić tryb życia, byłam dużo bardziej zmęczona i nie miałam praktycznie czasu dla siebie, robiłam to z miłości.

– Teraz wiem, że to jest naprawdę miłość – wyznałam w przypływie szczerości mojej dorosłej już córce.

– I serio chcesz wyjść za faceta na wózku? – jak zawsze była okrutnie bezpośrednia.

– Tak, serio – przytaknęłam z całkowitą pewnością. – To wciąż jest on, facet, w którym się zakochałam. Może pewnego dnia wstanie z wózka, są szanse.

– A jeśli nie? Będziesz jak ciocia Marysia?

Żachnęłam się, bo nie byłam jak ciocia Marysia. Jej syn praktycznie nie kontaktował, miał niepełnosprawność fizyczną i umysłową, a Samson wciąż był atrakcyjnym facetem, tyle że na wózku. Zresztą, utrzymanie formy było dla niego niesamowicie ważne. Zakupiliśmy sprzęt do ćwiczeń siłowych: ławeczkę, sztangi, obciążenia, i codziennie spędzał po kilka godzin trenując górną połowę ciała. Jego fizjoterapeutka dbała z kolei o to, żeby jego mięśnie nóg nie traciły masy. Musiały być gotowe do udźwignięcia ciała, kiedy poprawi się stan jego kręgosłupa, a przecież wszyscy mieliśmy na to nadzieję.

– Wielkie brawa, Andrzej – mówiła na koniec zajęć Aneta, której płaciliśmy za codzienne wizyty terapeutyczne. – Rób sam te ćwiczenia. Widzę postępy!

Byłam jej wdzięczna za zaangażowanie. Ja musiałam pracować na dwa etaty, żeby utrzymać siebie i niepełnosprawnego partnera oraz jakoś zaoszczędzić na ślub, który odłożyliśmy o rok. Aneta zgodziła się nawet kilka razy zawieźć Samsona, którego jako jedyna osoba w otoczeniu nazywała po imieniu, do lekarza.

– Chciałabym spróbować zabrać Andrzeja na basen. Otworzyli taki przystosowany dla osób niepełnosprawnych – rzuciła pomysł któregoś dnia. – Ćwiczenia w wodzie dają dużo lepsze i szybsze rezultaty. Mają tam też hydroterapię.

Ja byłam wtedy w wirze pracy, więc wysłałam ich na ten basen razem, zadowolona, że dziewczyna mnie odciąża. Chyba rzeczywiście basen pomagał, bo neurolog stwierdził obecność jakichś odruchów, które wcześniej były zablokowane.

– Proszę obserwować nogi – powiedział doktor. – Powinien pan niedługo móc poruszyć palcami.

To było pięć miesięcy przed drugim terminem naszego ślubu. Pozytywna opinia lekarza dodała mi skrzydeł. Pracowałam więc jeszcze ciężej, żeby Aneta mogła przychodzić częściej. Płaciłam za basen, hydroterapię, specjalne masaże. Nie miałam innych marzeń poza tym, by Samson na powrót zaczął chodzić.

Ślub miał być skromny, ot, uroczystość w urzędzie i obiad dla najbliższej rodziny. Nie mieliśmy zamiaru wydawać pieniędzy na wesele. Kupiłam sobie sukienkę w zwykłym sklepie, tyle, że białą, potem nieco przerobiłam ją u krawcowej. Pogodziłam się z tym, że nie będę panną młodą niczym z katalogu, że nie będę mieć prawdziwego wesela. Bo najważniejsze było zdrowie ukochanego i na to szły wszystkie pieniądze. Kiedy dwa miesiące przed ślubem Samson zaczął poruszać palcami u stóp, popłakałam się ze szczęścia.

– Do pół roku powinien pan odzyskać całkowite czucie w nogach – stwierdził neurolog. – Mam pacjentów, którzy po cięższych urazach wracali całkowicie do formy, nawet do sportu.

Byłam wniebowzięta! Mój przyszły mąż miał szansę na powrót do normalnego życia. Przetrwałam u jego boku najczarniejszy okres, nie poddałam się. Nie zostawiłam go kiedy jeździł na wózku, wymagał karmienia, mycia i pomocy w najprostszych czynnościach, i to była najlepsza decyzja w moim życiu.

Pamiętam dzień, w którym postanowiłam zwolnić się z pracy, kupić wino i przyjechać wcześniej do domu, żeby świętować z Samsonem jego oczekiwany powrót do zdrowia. Wiedziałam, ze właśnie kończył ćwiczenia z Anetą. Otworzyłam drzwi i usłyszałam ich rozmowę:

– Wiesz, że nie mogę tego zrobić… – mówił on łamiącym się głosem. – Tak, kocham cię, ale po prostu nie mógłbym być takim skurwielem… Ona była przy mnie w najgorszym czasie, opiekowała się mną… Jestem jej coś winien.

– Więc zniszczysz życie sobie i mi? – zapytała Aneta, a ja poczułam, że jest mi niedobrze. Kucnęłam, pochylając głowę i słuchałam dalej. – Kocham cię! Chcę z tobą być! Jak możesz się z nią żenić i jednocześnie mówić, że to ja jestem miłością twojego życia?! To chore! Zerwij z nią!

– Nie – jego odpowiedź była cicha, ale stanowcza. – Zostanę z nią i będę dobrym mężem. To złota kobieta i nie zasługuje, żeby ktoś zrobił jej coś takiego…

Rozmawiali jeszcze długo. Najpierw ona się rozpłakała, potem on. To była rozmowa pożegnalna. Mój narzeczony właśnie zrywał ze swoją kochanką, bo uważał, że jest mi coś winien. Bo nie chciał mnie krzywdzić. Bo był mi wdzięczny. Wyszłam po cichu i nie wróciłam do domu aż do północy. Samson dzwonił i pytał, gdzie jestem, odpowiedziałam, że z koleżankami. Tak naprawdę siedziałam sama w jakimś barze, ogłuszona, jak wtedy kiedy dowiedziałam się o jego wypadku. Trochę piłam, trochę rozmawiałam z jakimiś obcymi ludźmi. Rano pojechałam do dawno nie widzianej przyjaciółki i poprosiłam o gościnę. Wzięłam wolne w pracy, położyłam się do łóżka i wyłączyłam telefon.

Odwołaliśmy ślub bez dodatkowych wyjaśnień

Nie wiedziałam, co zrobić. Przyznać się, że wiem o uczuciu łączącym Anetę i Samsona? Odrzucić ten jego cholernie szlachetny gest żenienia się ze mną, bo przecież tak jest honorowo? A może udawać, że o niczym nie wiem, wyjść za niego i przeczekać jego zauroczenie młodą kobietą? Samson nie mógł się do mnie dodzwonić, ale jakimś cudem namierzył Martę. Wygadała się, że pomieszkuję u niej. Chciał wiedzieć dlaczego, błagał o kontakt.

Jak ja strasznie chciałam z nim porozmawiać! Powiedzieć, że wszystko słyszałam. Fantazjowałam, że on powie, że to nieważne. Że pomylił się co do Anety, już jej nie chce i to ja jestem jedyną miłością jego życia.

– Ale wiesz, że to nieprawda? – Marta, która znała całą sytuację, nie zamierzała podtrzymywać moich iluzji. – On się w niej zakochał i będzie nadal miał ją w głowie, kiedy ożeni się z tobą. Owszem, pewnie będzie poprawnym mężem, ale zawsze będziesz wiedziała, że nie jesteś dla niego najważniejsza.

Wtedy nadszedł gniew. Straciłam tyle czasu! Tyle pieniędzy i energii! Karmiłam go, ubierałam, myłam, przebudowałam dla niego mieszkanie, a on zakochał się w innej?! Czułam się upokorzona, odrzucona, wykorzystana i znienawidziłam go za to, co mi zrobił.

–  Serce nie sługa – stwierdziła Marta bezlitośnie. – To nie zależało od niego, po prostu się stało i już. A to, że zdecydował się zostać z tobą, to inna sprawa. Pytanie, czego ty chcesz.

W końcu i ja podjęłam decyzję. Przyjechałam do domu i powiedziałam, że ślubu nie będzie. Samson wyglądał na wstrząśniętego. Pytał, co się stało.

– Poznałam kogoś – skłamałam, patrząc mu w oczy. – Zakochałam się. Wybacz.

Zawsze byłam twarda. Wtedy, kiedy zaszłam w ciążę w czwartej klasie liceum i mój chłopak zostawił mnie z problemem. Przez kolejne lata, kiedy wychowywałam córkę, kończyłam szkołę i robiłam kursy wieczorowe. W końcu wtedy, kiedy walczyłam o zdrowie i sprawność Samsona poświęcając to, co miałam. Teraz też nie pękłam. Nie powiedziałam mu, że wiem o Anecie. Zrobiłam to tak, że to wyglądało na moją decyzję.

Odwołaliśmy ślub bez dodatkowych wyjaśnień. Poprosiłam go, żeby wyprowadził się z mojego mieszkania. A potem sprzedałam je i wyjechałam z kraju. Dzisiaj mam dobrą pracę we Francji, ale z nikim się nie spotykam. Uczucie gniewu, żalu, nienawiści i upokorzenia minęło. Nie pozwalam sobie szpiegować Samsona, więc nie wiem, czy został z Anetą. Nie pozwalam sobie myśleć, co by było, gdybym udała, że nic nie wiem i mimo wszystko za niego wyszła. Chyba jednak to byłby błąd. Nie można budować związku na poczuciu wdzięczności i nie wierzę, że mogłabym być w takim małżeństwie szczęśliwa. Czy jednak na pewno mam rację? Nie wiem…

Czytaj także:
„Mało co i dałabym się uwieść Casanovie. Opłakiwał śmierć żony, a ona... przyjechała do sanatorium i sprała mu głowę”
„Baśka mnie zdradzała i w końcu wpadła. Teraz oczekuje zadośćuczynienia za >>zmarnowane życie<<. Chce 250 tys. zł”
„Rodzice obiecali spełnić moje marzenie, ale oni mieli wybrać mi męża. Zmusili mnie do ślubu z facetem, którym gardziłam”

Redakcja poleca

REKLAMA