Zaczęło się od pewnego awizo. Na poczcie odebrałem pismo z sądu rejonowego. Drżącymi z emocji rękami otworzyłem kopertę i znalazłem w niej pozew sądowy od mojej byłej dziewczyny, Baśki,
z którą od kilku lat nie utrzymuję kontaktu. Okazało się, że chce ode mnie zadośćuczynienia za „zmarnowane życie”, „niedotrzymanie obietnicy małżeństwa”, a także żąda zwrotu pożyczonych pieniędzy. Całość wyceniła na 250 tysięcy złotych!
Nie zdołałem opanować emocji. Musiałem wyglądać nieciekawie, skoro żona zapytała mnie, o co chodzi. Pokazałem jej pismo. Elżbieta gwałtownie pobladła i spojrzała na mnie niepewnie…
To nie związek, tylko schadzki kochanków
– Byliście zaręczeni? – spytała, a w jej głosie usłyszałem przerażenie i niedowierzanie.
W pozwie było bowiem jak byk napisane, że zaręczyłem się z Baśką w knajpce na krakowskim Kazimierzu, na co ona ma świadków. I że obiecywałem jej małżeństwo przy ludziach, i że dała mi pieniądze na mieszkanie w Warszawie.
– Ależ skąd, to wszystko bzdury wyssane z palca! Nigdy nie byłem z Baśką w Krakowie! Nigdy nie dałem jej pierścionka! Nie wziąłem od niej ani grosza! – krzyczałem, lecz moja żona wcale nie wyglądała na przekonaną.
Wieczorem długo nie mogłem zasnąć, wspominając swój burzliwy związek z Baśką. Poznaliśmy się na wydziale wzornictwa w Akademii Sztuki Pięknych w Łodzi. Baśka przerwała naukę po trzech semestrach, jednak nadal mieszkała u swojej ciotki staruszki. Baśka była naprawdę fajna, zawsze kolorowo ubrana, umalowana i wesoła. Umiała robić wrażenie. Potem okazało się, że nie tylko na mnie. Ale po kolei.
Ja studiowałem, tymczasem Basia zaczęła znikać gdzieś na całe tygodnie. Choć widywaliśmy się coraz rzadziej, nasz związek – przyznam szczerze – trochę mi spowszedniał. Za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, Baśka powtarzała jednak, że mnie kocha, że nie wyobraża sobie życia beze mnie, a potem… znowu znikała.
Wymawiała się pracą dla jakiejś firmy, co wiązało się z wyjazdami, szkoleniami, warsztatami. Nasze spotkania zaczęły przypominać schadzki kochanków, którzy spotykają się wyłącznie na seks. Wówczas mi to nawet odpowiadało, bo kończyłem studia i właśnie obmyślałem pracę dyplomową. Minęło kilka tygodni, gdy spotkałem Baśkę w Manufakturze. Wyglądała fatalnie. Była blada i zmęczona. Zaskoczona moim widokiem rzuciła się mnie ściskać.
Przy kawie zbyła moje pytania o samopoczucie zdawkowymi informacjami, że niby nie ma o czym mówić. Dopiero kiedy powiedziałem jej, że dostałem świetną pracę i przenoszę się do stolicy, zaczęła szlochać.
– A co z nami? Co z naszym wspólnym życiem?! – spytała.
– Naszym? – odrzekłem zdumiony. – Nie widziałem cię ponad trzy miesiące… Jeśli chcesz, możesz oczywiście przenieść się ze mną do Warszawy, ale…
Patrzyła na mnie trochę nieobecnym wzrokiem.
– Ja… ja nie wiem. Wiesz, jestem… no… w ciąży – powiedziała urywanym głosem i nagle zaczęła szlochać.
Przeżyłem szok. Po czterech latach okazało się, że nie jestem jej jedynym mężczyzną. Wściekłem się. Nie chciałem pytać o szczegóły, jednak sama mi wszystko opowiedziała. Mianowicie, że poszła do łóżka ze swym szefem podczas jakiegoś wyjazdu służbowego. I że to nie ma przyszłości, bo on jest żonaty.
Rozstaliśmy się niemal bez słowa, jednak już dwa dni później Baśka zapukała do mojego pokoju w akademiku, gdzie mieszkałem za zgodą dziekana swojego wydziału na czas obrony dyplomu.
Tym razem wyglądała lepiej
Nie chciałem jej widzieć. Naprawdę nie miałem czasu ani ochoty na jakiekolwiek spotkania z kobietą, która mnie oszukiwała. Wyczuła to i bez ceregieli rozebrała się, wiedząc doskonale, że jej nagie ciało podziała na samotnika jak narkotyk.
– Słuchaj, Krzysiu, a nie wychowalibyśmy tego dziecka razem? Co? – zapytała po prostu, gdy skończyliśmy.
Zastygłem. Seks seksem, ale wspólne życie z cudzym dzieckiem i niewierną kobietą nie mieściło mi się w głowie. Powiedziałem jej to. To było nasze ostatnie spotkanie. Po blisko dwóch latach, gdy już mieszkałem w Warszawie i chodziłem z Elżbietą, Baśka zadzwoniła do mnie z życzeniami imieninowymi. Gdy zapytałem wtedy o dziecko, stwierdziła, że usunęła ciążę. Zabieg sfinansował tamten facet. Oznajmiła mi, że ciągle marzy o życiu ze mną.
Wyśmiałem ją, bo wydawało mi się, że tamtej jesieni sprzed dwóch lat wszystko stało się jasne. To, co było jasne dla mnie, nie było oczywiste dla niej. Zaczęła mnie nękać telefonami. Ilekroć pojawiała się w Warszawie, błagała mnie o spotkania. Chciałem zmienić numer komórki, lecz znało go zbyt dużo ważnych dla mnie klientów. Wklepałem sobie tylko zamiast imienia Baśki informację: „Trucizna. Nie odbierać”.
Nie odzywała się ponad rok. Myślałem, że o mnie zapomniała, tak jak ja o niej. Ożeniłem się z Elą, kupiliśmy mieszkanie na kredyt. Taka mała stabilizacja.
Po rozprawie byłem wprost zdruzgotany
A tu nagle pozew o odszkodowanie… I jakieś wymysły co do moich obietnic! Szedłem do sądu zdenerwowany, lecz pewny swoich racji. Jakże się wówczas myliłem! Na rozprawie usłyszałem z ust Baśki, że obiecywałem jej małżeństwo przy koleżance z pracy, niejakiej Uli. I że Baśka dostała ode mnie pierścionek. Pokazywała go w sądzie. Sędzia patrzyła na mnie złym wzrokiem. Nie wierzyła w moje zapewnienia, że od lat nic mnie nie łączy z tą kobietą, że nasz związek oparty był na seksie, a ona miała dziecko z innym facetem i dokonała aborcji.
Baśka wszystkiemu zaprzeczała. Jej adwokatka zadawała mi podchwytliwe pytania o daty i miejsca spotkań, których nie pamiętałem. Ja nie miałem obrońcy. Co więcej, Baśka oznajmiła w sądzie, że pożyczyła mi pieniądze na mieszkanie, które kupiliśmy po ślubie z Elą. I że nie ma na to papierów, ale ma świadków, swoich rodziców. Sąd zarządził wobec tego odroczenie rozprawy, żeby przesłuchać mamę Baśki i jej koleżankę z pracy, ową Ulę.
Wracałem do domu jak zbity pies. Nie wierzyłem w to, co przeżyłem na sali sądowej. Odruchowo zadzwoniłem do ojca. Powiedziałem mu o wszystkim. I wtedy mój stary rzucił tylko:
– O nic się nie martw. Dam ci kasę na adwokata. Mojego dobrego znajomego.
A może się okazać, że pomoże ci za darmo. Oddzwonię później. I rozłączył się. Wieczorem siedziałem przybity przy stole z ukochaną żoną, która mi wcale nie wierzyła. Czułem to, chociaż twierdziła, że jest inaczej. Olśniło mnie wtedy, że Baśka chciała po prostu zniszczyć nasz związek. Jako kobieta odrzucona postanowiła się zemścić. Gdy zadzwonił tata, podzieliłem się z nim tą myślą.
– Wszystkie baby są jednakowe – odpowiedział, a potem jak zwykle dodał: – Poza twoją matką, oczywiście.
Później podyktował mi numer telefonu do swojego byłego ucznia, adwokata. Człowiek ten z różnych względów potrzebował teraz klienta, którego miałby bronić pro bono, czyli za darmo. Mecenas Michał, który bez zbędnych formalności przeszedł z mną na „ty”, okazał się czujny i dociekliwy. Przez miesiąc dzielący nas od rozprawy zebraliśmy dokumenty potrzebne do udowodnienia, że mieszkanie kupiliśmy i urządziliśmy z żoną za własne pieniądze. Na szczęście Elżbieta trzymała wszystkie faktury, rachunki i potwierdzenia wpłat rat w banku.
Na początku rozprawy doszło do zgrzytu, ponieważ Michał zapomniał togi. Na szczęście zrobił dobre wrażenie na pani sędzi, więc się jakoś wyłgał. Pozwoliła mu bronić mnie po cywilnemu. Jako pierwsza zeznawała matka Barbary. Nigdy w życiu nie widziałem tej kobiety. Szepnąłem o tym do ucha adwokatowi.
Oświadczyła, że widziała na własne oczy, jak jej córka wręczyła panu Krzysztofowi – to znaczy oskarżonemu – sto tysięcy złotych gotówką, u nich w domu. To były oszczędności życia jej oraz jej męża, który za chwilę na pewno wszystko potwierdzi.
Zerwała się z miejsca, zaczęła wrzeszczeć
– Pozwanemu, a nie oskarżonemu – wyrwało mi się.
Pani sędzia syknęła ostrzegawczo. W tej samej chwili mój obrońca zagrał va banque. Wstał i blefując, że on to ja – powiedział matce Basi, że nie dostał żadnych pieniędzy. I żeby mu przypomniała, gdzie i kiedy to się wydarzyło. Zaskoczona kobieta spojrzała na niego niepewnie, jednak odparowała:
– Panie Krzysiu, przecież doskonale pana pamiętam, gdy był pan u nas w domku pod Łodzią. Wtedy jesienią, trzy lata temu.
W sali zapanowała idealna cisza.
– Instruowałam świadka przed składaniem zeznań, jaka jest kara za składanie fałszywych zeznań. Czy świadek to pamięta? – zapytała sędzia z kamienną twarzą.
Matka Basi zmieszała się. Nie wiem, czy pojęła gafę, jaką strzeliła, jednak zaczęła wiercić się za barierką dla świadków i nerwowo przestępować z nogi na nogę.
– Ty głupia krowo! Coś ty narobiła! – wrzasnęła nagle purpurowa ze złości Baśka.
– TO jest Krzysiek! – wskazała na mnie palcem.
– Pani adwokat zechce uspokoić swoją klientkę – sędzia zwróciła się do rudej w todze, która zaczęła uciszać wściekłą Baśkę.
Dalszy ciąg rozprawy był już tylko formalnością. Zalaną łzami kobietą, pouczoną przez sąd o odpowiedzialności karnej, zajął się na korytarzu mąż, ojciec Baśki, a gruba koleżanka dała drapaka. Sędzia poinformowała mnie tylko, że mam prawo oskarżyć Baśkę o próbę zniesławienia. Następnie oznajmiła mojej byłej dziewczynie, że z urzędu rozpoczyna się postępowanie w jej sprawie o złożenie fałszywych zeznań i wiele innych rzeczy.
Czytaj także:
„Tak bardzo chciałam odzyskać chłopaka, że odprawiałam magiczne rytuały. Zadziałało. Po kilku dniach prosił mnie o rękę”
„Mój mąż zdradził mnie z 20-letnią dziewczyną naszego syna. Zaszantażowałam go zdjęciami, które zrobił im detektyw”
„Nasze wesele zmieniło się w festiwal żenady i upokorzeń. Przez sprośne zabawy wodzireja prawie spaliłam się ze wstydu”