Co miałam do stracenia? Samotność w tych czterech ścianach. Niech zostanie coś po mnie, jak umrę. Pokochałam to maleństwo niczym własną prawnusię.
Cieszyłam się, że swoje ostatnie dni spędzę wśród bliskich, życzliwych ludzi. Mój mąż zmarł przed dwoma laty. Zostałam sama z niezbyt wysoką emeryturą. Ale wiadomo, starym ludziom nie potrzeba już tak wiele, jak młodym. Ma już w domu, co potrzeba, mebli wymieniać nie musi. Nie wydaje człowiek na modne stroje, wystarczą te, które kupił przed wielu laty. Zabawy, kawiarnie i kina również nie wchodzą w rachubę. Gdyby zatem nie wydatki na lekarstwa, to człowiek całkiem znośnie żyłby sobie u schyłku swoich dni.
Kilka miesięcy po śmierci Marcysia poznałam tych dwoje – młodzi, dopiero po ślubie, zakochani i uczynni. Spotkaliśmy się przypadkowo. Wracałam z pobliskiego sklepu. W siatce miałam kilo ziemniaków, cytrynę, chleb, masło i dżem w słoiku. Niby niewiele, jednak dla mnie to już był ciężar.
Kiedy zatem doszłam do bloku, postanowiłam przysiąść na ławce. Odsapnęłam chwilkę, już miałam podnieść się z miejsca, a tu słyszę za plecami:
– Może pani pomóc?
Oglądam się, patrzę, a tu za mną stoi para, jakby ktoś ją wyciął z obrazka. Tyle się słyszy o różnych draniach, co to potrafią ograbić starego człowieka nawet z dziesięciu złotych, ale tamtego dnia czułam się niespecjalnie. No i jak pomyślałam, że znów muszę nieść tę siatkę, i to na trzecie piętro bez windy, to ogarnęło mnie jeszcze większe zmęczenie. „Jak mi ukradną, to najwyżej kilo ziemniaków i tę resztę drobnicy” – pomyślałam. Machnęłam więc ręką na ostrożność i uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
Zanim doszliśmy do mnie, wiedziałam już, jakie mają imiona – Karol i Karolina. Pomyślałam, że dobrali się niczym w korcu maku. Oboje wynajmowali mieszkanie w sąsiednim bloku. Wyszli na spacer, zobaczyli, jak drepcę ze sklepu, więc postanowili mi pomóc. Po prostu.
Zaprosiłam ich na herbatę. Porozmawialiśmy o różnych sprawach, choć podobno starzy nie mają już o czym rozmawiać z młodymi. Może więc ja nie byłam jeszcze tak stara albo oni nie tacy młodzi? Z czasem zaczęli oboje do mnie wpadać w ciągu dnia. A to zrobili za mnie w sklepie zakupy, które potem wnieśli mi na górę, a wychodząc, wynieśli śmieci. Bezinteresownie. Byli jak rodzina, ba, nawet więcej niż rodzina. Bo kiedy się przeziębiłam, bywali u mnie codziennie.
W moim życiu otwiera się nowy rozdział!
Pewnego dnia Karola wyznała mi uszczęśliwiona, że jest w drugim miesiącu ciąży. A Karol dostał pracę w Anglii jako informatyk. I chociaż już nie będzie z nią tak często, to przynajmniej polepszy im się finansowo. Bo jak na razie nie mieli różowo.
Oboje pochodzą spoza Wrocławia. Ich rodziny mieszkały na przeciwległych krańcach Polski. Matka Karoli nie żyła od lat, ojciec był alkoholikiem. Karol z rodziną raczej kontaktu nie miał. Do Wrocławia przyjechali na studia. Tu się poznali, wzięli ślub i postanowili tu osiąść.
– Nie chcemy żyć poza Polską, ale tu jest młodym trudniej – tłumaczyła mi Karola. – On tam będzie pracował, wynajmie jakieś lepsze mieszkanie, żebym mogła przyjechać z dzieckiem. Jak się dorobi, wrócimy, może nawet założymy jakąś niewielką firmę – marzyła. A mnie się zrobiło jakoś smutno na sercu. Życzyłam im jak najlepiej, jednak… polubiłam ich bardzo i nie chciałam stracić. Ale cóż, nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza coś dobrego.
Tę lekcję przyszło mi przerabiać w życiu już wiele razy
I za każdym razem bolało tak samo. Nadeszło Boże Narodzenie. Jakoś tak się stało, że spędziliśmy je razem. Nie wiem, kto to zaproponował. Może ja, a może Karola zaoferowała pomoc i rzuciła pomysł, żebyśmy usiedli razem do jednego stołu? Dziś już tego nie pamiętam. Byłam szczęśliwa. Po tym, jak zmarł Marcyś, spędziłam jedno samotne Boże Narodzenie – i to był koszmar.
Rozumiem ludzi, którzy w taki dzień popełniają samobójstwa. Przepłakałam całą Wigilię. Samotność jest straszna. Więc z radością pomyślałam, że Wielkanoc będzie inna. Myślę, że to, co potem się wydarzyło, było z mojej winy. Tak bardzo chciałam uwierzyć, że oto przede mną otwiera się nowy rozdział życia, że już nie tkwię w zawieszeniu, czekając na windę do nieba.
Owszem, pragnęłam znów spotkać się z moim ukochanym mężem, lecz przecież życie jest tylko jedno, a tam… kto wie, jak jest. Bliższa ciału koszula. I tak oto, po trzech miesiącach znajomości, tydzień po Wielkanocy, zaoferowałam Karoli układ.
– Wy będziecie mi pomagać w życiu codziennym, a ja zapiszę wam w testamencie to własnościowe mieszkanie – powiedziałam.
– Co ty na to? Karola patrzyła na mnie przez chwilę, najwyraźniej zaskoczona, a po chwili powoli pokręciła głową.
– Nie, babciu. Nie zgadzam się. Tu wyjaśniam, że właśnie w Boże Narodzenie zaproponowałam, by mówili do mnie „babciu”. To słowo spływało balsamem na moją duszę. Nikt tak do mnie wcześniej nie mówił…
Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Zawsze uważałam, że staną się niepotrzebnym obciążeniem i kłopotem. Nikt mi nie wytłumaczył, że dawanie miłości swoim pociechom, to jak składanie do banku pieniędzy. Gdy przyjdzie pora, możesz wyciągać oszczędności. Inaczej mówiąc, otrzymasz miłość, którą niegdyś dałaś.
Karola zamieszkała ze mną, nie było wyjścia
Kiedy człowiek ma 30 lat, myśli naiwnie, że młodość będzie trwała wiecznie, a starość to jakaś, hen hen, nieokreślona i strasznie odległa przyszłość. Kiedy zorientowałam się, że właśnie puka do moich drzwi, było już za późno na dzieci. Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Los jednak nie chciał, żebym była sama i po śmierci ukochanego męża postawił na mojej drodze Karola i Karolę…
– Dlaczego? – zdumiałam się. Byłam przekonana, że dziewczynę uraduje moja propozycja
.– Jak małe podrośnie – położyła dłoń na brzuchu – to będę chciała wyjechać do Anglii, do męża. Mówiłam przecież.
– A czy ja ci tego zabraniam, Karolka? Za dwa, trzy lata, mnie może już nie być. No co, stara już jestem, wkrótce stuknie mi osiemdziesiąt osiem lat… Uwierz mi, świadomość, że tu macie swoją przystań, bardzo wam pomoże. Najwyżej kiedyś sprzedacie to mieszkanie, jak nie będziecie chcieli w nim mieszkać. Trzy pokoje to nie w kij dmuchał – nęciłam.
– No nie wiem – powiedziała po chwili dłuższego zastanowienia. – Zastanowię się i porozmawiam z Karolem. Dwa miesiące przed rozwiązaniem Karola zgodziła się na propozycję. Kilka dni później poszliśmy więc do notariusza i zawarliśmy kontrakt. Za opiekę przepisałam im swoje mieszkanie.
Karola okazała się wspaniałą dziewczyną
Tak to już jest, kiedy młodzi na początku drogi zamiast być ze sobą razem, mieszkają od siebie w oddaleniu. Nie powiem, Karol przyjeżdżał regularnie co dwa miesiące i spędzał z żoną jeden tydzień. Cóż to jednak jest siedem dni wobec pięćdziesięciu, kiedy go nie było! Pewnego dnia Karola przybiegła do mnie zapłakana. Ten drań nie poczekał nawet, aż urodzi mu się dziecko. Przysłał Karoli mejla, że znalazł sobie inną kobietę, że już jej nie kocha i żąda rozwodu.
Byłam jedyną osobą, z którą Karola mogła podzielić się swoją rozpaczą. Próbowałam ją pocieszyć, jak umiałam. No i z tego wszystkiego dziewczyna dostała bólów porodowych. Zadzwoniłam po pogotowie. Zrobił się rwetes. Zabrali ją do szpitala. A kilka dni później zapukała do mnie jakaś młoda dziewczyna.
– Jestem od Karoli. To znaczy ja leżałam na łóżku obok niej – zobaczyłam za jej plecami młodego mężczyznę. – Chciała, żebym przekazała babci, że czuje się dobrze. Marysia urodziła się zdrowa i za trzy dni wychodzą ze szpitala. Karola sprowadziła się do mnie. Nie pracowała, Karol przysyłał grosze „na dziecko”, więc nie było jej stać na dalsze wynajmowanie mieszkania.
– Musisz pozwać go o alimenty – mówiłam. – To jego obowiązek.
– Nie stać mnie na adwokata – tłumaczyła. – On jest w Anglii, babcia wie, jakie to będzie drogie? Poza tym, on wróci… Po prostu jakaś zdzira zawróciła mu w głowie, ale babcia wie, że jesteśmy sobie pisani. Mamy dziecko. On mnie kocha, tylko na chwilę o tym zapomniał. Przeczekam to. Muszę być silna za nas oboje. Troje– ucałowała główkę śpiącej córeczki.
Biedna dziewczyna! Wiedziałam, że się oszukuje, miłość i żal ją zaślepiały. Musiałam przeczekać i znów wrócić do tematu, jak Karola przejrzy na oczy i wejdzie w etap gniewu. Na ile było to możliwe, pomagałam jej przy małej. Bywały miesiące, gdy utrzymywałam nas troje, ale nie miałam do niej pretensji. Nie było łatwo, ale przecież zostały mi jakieś tam oszczędności…
Minęło pół roku
Od jakiegoś czasu miałam problemy z cukrzycą.
– Babciu – powiedziała pewnego dnia Karola bardzo stanowczo. – Musisz się dokładnie przebadać. Ja i Marysia nie możemy cię stracić – ucałowała mnie, a ja poczułam, jak wokół serca robi mi się ciepło i błogo. „Moja wnusia!”– pomyślałam wtedy. – Załatwiłam babci badanie w szpitalu, babci lekarka z przychodni wystawiła skierowanie. Ani słowa – my sobie tu doskonale przez te trzy dni poradzimy! Tak więc poszłam do szpitala.
Co mi zostało? Tylko czekanie na śmierć. Trzy dni badań były dość męczące i z radością wracałam do domu. Zadzwoniłam po Karolę, ale jej telefon nie odpowiadał. Jakby był wyłączony. Pomyślałam, że komórka znów jej się rozładowała. Wzięłam taksówkę i przyjechałam do domu. Karoli nie było. Nie było dziecka. Wózka ani nosidełka. „Wyszły na spacer – powiedziałam sobie. – Albo nocowała u przyjaciółki. Nigdy nie lubiła być sama w mieszkaniu”.
I wtedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Otworzyłam. Na progu stał obcy mężczyzna w garniturze. Przedstawił się z imienia i nazwiska. Powiedział, że jest przedstawicielem banku, i że chciałby ze mną porozmawiać. Obejrzałam uważnie jego dokumenty i wizytówkę, i zaprosiłam go do kuchni. Powiedział, z czym przychodzi. Całe szczęście, że serce generalnie mam zdrowe (co potwierdziły badania), bo inaczej pewnie padłabym martwa na miejscu.
Otóż okazało się, że na hipotekę mojego mieszkania Karol i Karola zaciągnęli pół roku temu kredyt. Od tamtej pory została spłacona tylko pierwsza rata pożyczki. A że monity nie odnosiły skutku, bank zawiadomił, że dzisiejszego dnia przybędzie jego przedstawiciel. No więc przyszedł i poinformował mnie, że bank będzie dochodził swoich praw na hipotece.
– To jakaś bzdura – wykrztusiłam. – Jakim prawem daliście im kredyt, skoro to ja jestem właścicielką mieszkania! Oni dostaną je dopiero po mojej śmierci, a ja, jak pan widzi, wciąż jeszcze dycham! Chociaż stara się pan, żeby się to zmieniło… – chwyciłam się za rozpaloną głowę.
Urzędnik podniósł się pośpiesznie i nalał do szklanki wody z kranu. Wypiłam duszkiem. Dopiero wtedy pokazał mi dokumenty, jakie Karola i Karol złożyli w banku. Nie mogłam uwierzyć – z dokumentów notarialnych wynikało, że Karol i Karola stali się właścicielami mojego mieszkania. W drugim dokumencie, który też podpisałam u notariusza (nie czytając zbyt dokładnie, bo ufałam „moim dzieciom”, a i oczy od kilku lat męczą mi się bardzo przy małym druku), stało jak byk, że oboje użyczają mi mieszkania aż do chwili mojej śmierci.
Próbowałam dodzwonić się do Karoli. Do Karola. Oba telefony wydawały się wyłączone. Później okazało się, że numery były już nieaktywne, umowy z operatorem rozwiązane. Karola wyjechała z Marysią do męża, do Anglii w czasie, kiedy ja byłam w szpitalu. Doskonale wiedziała, że bank będzie domagał się spłaty.
Zostałam oszukana
Karola do końca wykorzystywała moją pomoc, gdy jej mąż za moje pieniądze urządzał im lokum gdzieś w Anglii. Złożyłam do sądu pozew o podstępne wyłudzenie majątku. Czy jednak będzie mnie stać na adwokata? I co stanie się, gdy sąd nie przyzna mi racji? Przecież podpisałam umowy. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Dziś piszę z domu starców. Nie mam już mieszkania, które zajął bank. Nie mam zaufania do nikogo ani sił, by czekać na coś lepszego w tym życiu. Z niecierpliwością czekam na windę do nieba i tylko mam nadzieję, że TAM jest inaczej niż tu.
Czytaj także:
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”