„Pokazałem chłopcom z rozbitych rodzin, jak to jest mieć tatę. Na starość doczekałem się 5 wdzięcznych wnuków”

Mężczyzna pomaga dzieciom fot. Adobe Stock, luciano
„Nawet nie wiem, kiedy zamiast 3 chłopaków miałem w klubie 5. Żaden nie miał ojca, przynajmniej na miejscu. Każdy chciał być mężczyzną w swojej rodzinie. Nie zmienię całego świata, ale świat tych chłopaków może trochę tak. Przynajmniej dam im odrobinę szczęścia”.
/ 14.07.2022 21:30
Mężczyzna pomaga dzieciom fot. Adobe Stock, luciano

Zerwał się silny wiatr i nim wyszedłem przed główne wejście, rozległ się hałas. Wiedziałem, co to. Za każdym razem to samo: rowery poprzypinane do niskich barierek przewracają się, kiedy tylko runie pierwszy z nich.

No tak, nie miał ojca...

Po lekcjach widziałem jak dzieciaki podnoszą swoje poprzewracane rowery i odjeżdżają. Tylko jeden chłopak został przy wejściu kucając przy swoim pojeździe i przyglądając mu się pod różnymi kątami.

– Co tam? Coś się uszkodziło? – zapytałem, podchodząc bliżej.

– Coś zgrzyta jak próbuję jechać i mnie hamuje – odpowiedział. – Nie da rady na nim jechać…

Kucnąłem obok niego i już po chwili widziałem, w czym rzecz. Podczas upadku wygięła się zębatka, na której zaczepiony był łańcuch. Rower ogólnie był w dość słabym stanie i z miejsca zapytałem, dlaczego ojciec chłopaka nie nasmarował zębatek i łańcucha, bo widać było, że rower nie widział oleju od nowości.

– Mój tata z nami nie mieszka – powiedział cicho. – Nawet nie wie, że mam rower…

Stłumiłem westchnięcie. Jeden z moich wnuków też wychowywał się bez ojca, dopóki Marzena nie poznała obecnego męża. Młody miał wtedy szesnaście lat i to ja nauczyłem go wszystkiego o majsterkowaniu, naprawianiu roweru, przepychaniu zlewu i obsługiwaniu kosiarki.

A także tego, jak wiązać krawat, zagadywać do dziewczyn i ściskać facetom dłoń na powitanie, bo choć Marzenka była świetną mamą, to po prostu pewnych „męskich” umiejętności nie była w stanie przekazać synowi.

– Słuchaj, nie mam tu odpowiednich narzędzi, ale jutro przyniosę i naprawimy ci ten rower – powiedziałem do chłopaka.

– A jak chcesz, to pokażę ci, jak wbijać gwoździe i używać wkrętarki, chcesz?

Chciał zrobić mamie niespodziankę

Chłopaczek nazywał się Leon i następnego dnia stawił się po ósmej lekcji przed moją kanciapą. Raz-dwa uwinęliśmy się z rowerem, do tego nasmarowaliśmy łańcuch i podciągnęliśmy hamulce. Podniosłem mu też siodełko, bo okazało się, że jeździł na jednej wysokości od kiedy dostał ten rower, czyli od dwóch lat.

Leon był bardzo pojętny i koniecznie chciał się nauczyć posługiwać młotkiem i elektronarzędziami. Powiedziałem, że może wpadać do mnie po lekcjach, bo i tak muszę siedzieć w szkole do dwudziestej, a niewiele mam do roboty.

Miałem swoją kanciapę przy szatniach na dole i musiałem tam czekać, aż pójdą sobie karatecy albo ci od tańców, co wynajmowali salę gimnastyczną popołudniami. Z Leonem rozmawiałem niewiele. Nie pytałem o jego ojca, ale sam powiedział, że mieszka tylko z mamą, babcią i siostrą.

Pomyślałem, że dobrze zrobiłem, że pokazałem mu, jak działa wkrętarka i dałem mu asystować przy skręcaniu szafek do sali biologicznej. Chłopak nie miał wokół siebie żadnych mężczyzn i nie wiedział nawet, do czego służy śrubokręt.

Kiedy skręciliśmy szafki, Leon wpadł do mnie z kolegą.

– Mówił pan, że dzisiaj zobaczymy te rury pod zlewem – przypomniał mi. – To jest Franek. U nich w domu nie działa umywalka w łazience  i chciał zrobić mamie niespodziankę, że ją naprawi. Powie mu pan, co zrobić?

Chciałem im pokazać, jak być facetem

Znowu nie pytałem, ale Franek sam powiedział, że mieszka tylko z mamą. Pokazałem chłopakom, jak odkręcić kolanko i poradzić sobie z podstawowymi wyzwaniami hydraulicznymi. Ja objaśniałem, oni nagrywali wszystko na komórki, a potem sami powtarzali, czego się nauczyli. Następnego dnia Franek przyleciał z szerokim uśmiechem.

– Wszystko zrobiłem, jak pan pokazał, i się udało! – pochwalił się. – Mama nie mogła uwierzyć, że sam dałem radę!

Kolejnym chłopakiem, jaki zawitał do mojej kanciapy, był Marcel. Znałem tego gagatka, bo żadna bójka w szatni nie mogła się odbyć bez jego honorowego udziału. Chłopak był wyrośnięty i wiecznie miał minę, jakby chciał komuś dać w pysk.

Słyszałem, jak nauczycielki się na niego skarżyły, że agresywny, zbuntowany. Ciekawiło mnie, czego szukał w mojej kanciapie.

– Jestem w klasie z Frankiem – burknął, kiedy zapytałem, czego chce. – Mówił, że pan mu pokazał, jak zlew odepchać. To ja takie pytanie bym miał…

W końcu wyciągnąłem z niego, że mieszka sam z babcią, która nie znosi obcych. Nikogo nie wpuszcza do domu, krzyczy, że pewnie chcą ją okraść. A w domu Marcela dużo rzeczy nadawało się do naprawy – od cieknącego kranu w łazience po zepsute zawiasy w szafkach i niedziałający bojler.

– Taki kup i wymień, jak ci pokazałem – powiedziałem, dodając, żeby nie zapomniał o uszczelkach. – Zawiasy mogę ci dać, bo mi zostało po skręcaniu szafek. Masz w domu wkrętarkę? Nie? Dobra, śrubokręt też wystarczy, kup cały zestaw, jak będziesz w markecie budowlanym.

Podziwiałem tego chłopaka

Może i był z niego łobuz, ale tak naprawdę to on opiekował się babką, a nie ona nim. Niby czternastolatek, a sam pojechał po ten kran i śrubokręty. Ten nie przyszedł podziękować, ale spotkałem go przy szatni następnego dnia.

– I co? Naprawiłeś w domu wszystko? – zagadnąłem.

– A jak! – wypiął dumnie pierś. – To nawet łatwe, jak się wie, co i jak. Ale, kurde, widziałem wkrętarki Boscha. To jest dopiero sprzęt!

Rozpoznałem ten błysk w oku. Chłopak złapał bakcyla. Powiedziałem, żeby zaszedł do mnie po lekcjach, bo potrzebuję pomocy przy skręcaniu wielkich, drewnianych donic do szkolnego ogródka.

Tak naprawdę sam bym sobie oczywiście poradził, ale chciałem jakoś tego dzieciaka ucieszyć. I miałem rację – Marcel był wniebowzięty, pracując z potężną wkrętarką. Razem skręciliśmy te donice jak zawodowcy!

Potem przez jakiś czas chłopcy odwiedzali mnie sporadycznie. Ot, ten chciał się dowiedzieć, jak naprawić szufladę w komodzie, tamtego siostra poprosiła, żeby jej naprawił zapięcie przy torebce, babcia Marcela dostała od jakichś darczyńców prawie nowe łóżko, ale nie w całości, tylko rozkręcone.

Nikogo oczywiście nie chciała wpuścić do domu i Marcel dalej spał na materacu na podłodze, a łóżko czekało, żeby je ktoś skręcił. To wtedy wpadłem na pomysł, żeby założyć „klub”. Babcia Marcela nigdy nie wpuściłaby obcego mężczyzny do domu, ale kolegów wnuka tolerowała.

– Poradzicie sobie z tym łóżkiem?

– A co sobie mamy nie poradzić? – cała trójka wzruszyła nonszalancko ramionami. – Jak mamy wkrętarkę, to łatwo pójdzie.

Nazwaliśmy się Klubem Dżentelmenów

Pożyczyłem im swoją. Oddali następnego dnia i pokazali zdjęcia profesjonalnie złożonego łóżka. Pogratulowałem im i powiedziałem, że każdy z nich może się zgłosić, jeśli chce się czegoś nauczyć, a ja mu pokażę, co i jak.

Nawet nie wiem, kiedy zamiast trzech chłopaków miałem w klubie pięciu. Żaden nie miał ojca, przynajmniej na miejscu. Każdy chciał być mężczyzną w swojej rodzinie.

Nazwaliśmy się Klubem Dżentelmenów. To Franek to wymyślił, kiedy przed wizytą marszałka naszego województwa uczyłem chłopaków wiązać krawaty, bo dyrektorka powiedziała, że każdy uczeń ma mieć. Przy okazji nauczyłem ich też tego co mojego wnuka – witania się mocnym uściskiem dłoni i patrzenia prosto w oczy. To na wypadek, gdyby pan marszałek zechciał się przywitać z którymś z uczniów.

– Mężczyzna musi nie tylko umieć wbić gwóźdź i naprawić szafkę, ale też się zaprezentować – pouczyłem ich.

I rozmawiać z dziewczynami, no nie? – zachichotał Leon.

– Wszystko po kolei – uśmiechnąłem się. – Na razie lećcie na apel z marszałkiem, bo się spóźnicie!

Pobiegli, wszyscy pod krawatami, które powinni ich uczyć wiązać ojcowie. Ale co zrobić, jak chłopak nie ma ojca w domu? Wtedy taki stary szkolny cieć jak ja może choć trochę pomóc. Jestem zaszczycony, że mam swój Klub Dżentelmenów. Nie zmienię całego świata, ale świat tych chłopaków może trochę tak.

Czytaj także:
„Piłam by zapomnieć, bawić się i by zasnąć. Stałam na równi pochyłej, z której wyciągnął mnie mąż i pozew rozwodowy”
„Poskąpiłam kasy na droższą usługę i wybrałam tańszą. Efekt? Na własnym ślubie wyglądałam tak, że goście mi współczuli”
„Jestem po 60-tce, ale uknułam plan podrywu jak nastolatka. Było mi wstyd, kiedy nie poszedł tak, jak planowałam”

Redakcja poleca

REKLAMA