„Piłam by zapomnieć, bawić się i by zasnąć. Stałam na równi pochyłej, z której wyciągnął mnie mąż i pozew rozwodowy”

Kobieta, która ma problem z alkoholem fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Nie słyszałam płaczu własnego dziecka. Nie wiedziałam, że miało wysoką gorączkę. Nawet nie zarejestrowałam, że wyszli z domu i pojechali do lekarza. Gdy to mówił, czułam się jak najgorsza matka na świecie. Pełna wstydu i poczucia winy, z kacem moralnym i fizycznym”.
/ 04.07.2022 07:15
Kobieta, która ma problem z alkoholem fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Przecież to zawsze jest kwestia wyboru, prawda, a że akurat miałam ochotę wybrać tak, a nie inaczej… Nic nie poradzę na to, że mam stresującą pracę. Pani kierownik w korpo, dwadzieścia osób pode mną, a ja muszę non stop udowadniać, że jestem tak samo dobra jak reszta menedżerów, jak faceci.

Taka sytuacja. Tym trudniejsza, że właśnie wróciłam z macierzyńskiego. Te ciągłe porównania, te domysły – kiedy pójdzie na zwolnienie, kiedy nawali, kiedy nas zostawi na lodzie?

Łączyłam przyjemne z koniecznym

Wracałam do domu i wypijałam kieliszek wina, żeby się rozluźnić. Zawsze po tym, jak już zrobiłam zakupy, odebrałam dziecko ze żłobka, ugotowałam kolację, położyłam małego spać… Kieliszek wina towarzyszył mi przy prasowaniu, gdy w tle leciał odcinek serialu albo jakiś romantyczny film.

W weekend kieliszek wina rozciągał się na cały dzień. Kilka małych łyków, ale już po jedenastej, żeby móc się odprężyć i sprostać wszystkim obowiązkom. Potem wieczorem jeszcze trochę i zazwyczaj znikała cała butelka. No ale dobrego wina, ponad pięć dych za flaszkę.

Szkoda, żeby się zmarnowało, wywietrzało. Poza tym potrzebowałam tego, by przetrwać dzień, i kolejny, i następny. Zmienił się prezes, nowy wymagał więcej i do tego nie znosił kobiet, więc tym bardziej chciałam udowodnić, że dam radę. I moi ludzie też dadzą radę.

Tyle że wracałam z olbrzymim bólem głowy, na który nie pomagał już ibuprofen. Kładłam dziecko spać i wypijałam dwa kieliszki wina, no, najwyżej trzy, żeby resztek na dnie nie zostawiać.

– Chodź spać wcześniej, wyśpij się porządnie – namawiał mnie mąż, a ja odpowiadałam, że jeszcze jeden odcinek obejrzę, a przy okazji nastawię zmywarkę.

I wypiję kolejny kieliszek. Wtedy szybciej zasnę, spokojniej będę spała i wyluzowana wstanę do pracy. Zasypiałam jak kamień, a rano wstawałam na pierwszy dźwięk budzika. Bez kaca.

Dobra kolacja, a do niej kieliszek wina

Nie piłam tyle, by mieć kaca. Nie mogłam zawieść. Nikogo, ani w domu, ani w pracy. I nie zawodziłam. Córcia była zawsze zadbana, syta, umyta, ubrana w czyste, ładne ubranka. O męża też dbałam. Rzadko wracał z pracy przede mną, więc to ja najczęściej robiłam kolację, żebyśmy mogli razem zjeść choć jeden posiłek.

Ten pierwszy, usuwający napięcie z mięśni, oczyszczający umysł z ciągłej gotowości, z czekania na kolejne wyzwanie. Bo u mnie w pracy nie było problemów, tylko wyzwania. Po tym kieliszku odnosiłam wino do kuchni i upijałam jeszcze trochę po drodze.

Czy na tym etapie zorientowałam się, że coś jest nie tak? Nie, bo właśnie dzięki temu mogłam egzystować. Każdy ma swoje sposoby na relaks, żeby rano wstać i robić swoje do wieczora. Ja miałam taki. Lampka wina w nagrodę za przetrwanie całego dnia. A w weekend – całego tygodnia. I tak w kółko.

Pierwszy zgrzyt nastąpił, gdy mój mąż musiał dłużej posiedzieć na kolacji z ważnym klientem. Ja z kolei miałam naprawdę fatalny dzień. Musiałam zwolnić dziewczynę, którą znałam od kilku lat i ceniłam jako pracownika.

Kończyła jej się umowa i góra zdecydowała, że nie ma dla niej miejsca. Była właśnie w trakcie paskudnego rozwodu, a ja dobiłam ją informacją, że firma też kopnęła ją w tyłek. Czułam się z tym okropnie.

Opowiedział mi, co działo się w nocy

Po powrocie do domu opróżniłam butelkę wina, a potem sięgnęłam po następną… Nie pamiętam, jak rzuciłam się na łóżko i padłam jak kłoda.

Nie słyszałam płaczu mojej córki. Nie słyszałam, jak mój mąż wrócił, jak brał małą z łóżeczka, by zawieźć w środku nocy do szpitala, na ostry dyżur, bo gorączkowała tak mocno, że same leki mogły nie wystarczyć. Rano zastałam go siedzącego przy łóżeczku Anielki z surową miną.

– Musimy porozmawiać.

Nie słyszałam płaczu własnego dziecka. Nie wiedziałam, że miało wysoką gorączkę. Nawet nie zarejestrowałam, że wyszli z domu i pojechali do lekarza. Gdy to mówił, czułam się jak najgorsza matka na świecie. Pełna wstydu i poczucia winy, z kacem moralnym i fizycznym, obiecałam sobie i jemu, że nigdy więcej nie zachowam się tak nieodpowiedzialnie.

Będę dobrą matką, rozsądną i trzeźwą. Kieliszek wina, co najwyżej. Tylko jeden i tylko od wielkiego dzwonu. I trzymałam się tej obietnicy. Przez jakiś czas… Potem znowu zaczęłam wychylać kieliszek wina codziennie wieczorem. Albo dwa. Ale po dwóch musiałam nieźle kombinować, żeby mąż nie zauważył. Po jednym wystarczało umyć zęby i udawać zmęczoną.

Zresztą nie musiałam udawać. Robiło się coraz gorzej, a ja nadal nie widziałam, że stoję na równi pochyłej, po której nieubłaganie sunę w dół. Piłam po drodze ze żłobka do domu, po kryjomu, z małej piersiówki, do której przelewałam wino. To było tylko wino, na litość boską, w dodatku dobre, drogie. I mogłam przestać w każdej chwili, gdybym tylko chciała.

Byłam pogodna i obowiązkowa

Tylko że nie chciałam. Potrzebowałam wina, by czuć się lepiej, lżej, bez problemów, z którymi przyjedzie mi się mierzyć kolejnego dnia, ale to dopiero jutro, jeszcze nie teraz.

– Wiem, że znowu pijesz – usłyszałam któregoś wieczoru.

– Pff! – prychnęłam, bo wypiłam tego dnia trzy kieliszki wina i nie bardzo miałam siłę na dyskusję.

– W takim razie dmuchnij. Proszę – wyciągnął w moją stronę alkomat.

Spanikowałam, ale zdobyłam się na ciętą ripostę.

– A odznakę pan ma, panie władzo?

Język trochę mi się plątał, więc wypadło bardziej żałośnie niż zaczepnie.

– Kpiny nie zmienią faktu, że masz problem. Nie zaprzeczaj, Aśka, masz. Powinnaś iść na terapię, jakieś spotkania AA, odwyk. I nie tykać alkoholu. Ani kropli.

– Odczep się – nakryłam się kołdrą i odwróciłam do ściany.

Chciałam spać. Helikopter w głowie zataczał koła coraz szybciej, a ja chciałam odpłynąć w czerń snu, mieć spokój do rana. Piotr opuścił mi dmuchanie w balonik, ale już wiedziałam, że on wie.

A przynajmniej ma poważne podejrzenia, że piję więcej niż jeden kieliszek od czasu do czasu. Starałam się więc być dyskretna. Żadnych butelek w domu, zawsze świeży oddech, zero bełkotania. Byłam pogodna i obowiązkowa. Zawsze ciepła kolacja na stole, dziecko zaopiekowane, śliczne i pachnące.

To wreszcie otworzyło mi oczy

Nie udało mi się go oszukać. Po dwóch miesiącach przy kolacji wyciągnął w moją stronę plik kartek.

– Co to?

– Pozew rozwodowy. Mój prawnik przygotował go kilka dni temu.

– Słucham? Jak to pozew rozwodowy? – czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, jak robi mi się zimno.

– Mam dość takiego życia. Albo się leczysz, albo zabieram dziecko, a ty pij sobie, ile chcesz. Bez oszukiwania mnie i samej siebie. Zachlej się na amen, wmawiając sobie, że to tylko kieliszek, dwa, pięć. Udawaj, że nie piłaś, bo zostawiłaś butelkę w śmietniku dwa bloki dalej i umyłaś zęby. Bądź dalej jak zombi, z którym wieczorami nie ma żadnego kontaktu. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio się kochaliśmy albo naprawdę rozmawialiśmy. Kładziesz się do łóżka dwie godziny po mnie i zastygasz jak beton! Daję ci trzy miesiące na ogarnięcie się albo koniec z nami.

Siedziałam przy tym stole do rana, czytając, i płakałam. Bo każde słowo zawarte w pozwie było prawdą. Czytałam to, jakbym czytała książkę o sobie. Widziałam siebie oczami mojego męża i to był tragiczny obraz.

Wreszcie zrozumiałam, że jeśli tak dalej pójdzie, to naprawdę zachleję się na śmierć, moralną, społeczną, wreszcie tę biologiczną. Zrozumiałam też, że bez pomocy, sama, samiusieńka, polegnę. Zginę. Nie mogłam dopuścić, żeby te dokumenty trafiły do sądu. Nie mogłam ich stracić, mojego męża, mojej córki, mojej rodziny.

Następnego dnia wzięłam wolne w pracy i miałam gdzieś, co o mnie pomyślą. Wykonałam kilka telefonów. Kiedy wieczorem Piotr wrócił z pracy, usiadłam przed nim, zdenerwowana, ze łzami w oczach, ale zdeterminowana.

Jestem trzeźwą alkoholiczką

– Nie chcę więcej tak pracować. Nie chcę więcej żyć w takim stresie. Znajdę spokojniejszą pracę, po której nie będę musiała pić, żeby zasnąć. Zapisałam się na terapię, w środę mam pierwsze spotkanie z psychologiem. Wylałam wszystko, co miałam, do zlewu. Nie chcę pić. Nie chcę się z tobą rozwodzić. Nie chcę was stracić. Kocham was…

– Wiem, kochanie – Piotr mocno ścisnął moje drżące dłonie. – Damy sobie radę. Przejdziemy przez to razem i wyjdziemy mocniejsi, szczęśliwsi.

Każdego dnia zmagam się z pragnieniem. I wygrywam. Nie piję już od stu szesnastu dni i dziś też nie zamierzam się napić.

Wiem, że mój demon ciągle jest tuż obok i już zawsze będzie się czaił w moim cieniu. Tej choroby nie da się wyleczyć, ale można nauczyć się z nią żyć. Dzięki temu, że już to wiem, że powoli to akceptuję, wierzę, że nie upadnę.

Paradoksalnie świadomość mojej słabości daje mi siłę. Staram się dla siebie, bo moje życie należy do mnie. To, co z nim zrobię, też zależy ode mnie. Choć jeśli zginę, nie ucierpię sama. Więc nie polegnę. Nie dlatego, że mi nie mogę, że mi wolno, ale dlatego, że nie chcę. Niepicie to kwestia wyboru.

Czytaj także:
„Wybaczyłam mężowi zdradę i trwałam przy nim w chorobie. Kiedy to ja zachorowałam, pokazał, jakim jest podłym tchórzem”
„Wnuk sąsiadki miał wypadek, ledwo uszedł z życiem. Z egoistki zapatrzonej w czubek swego nosa zmieniła się w filantropkę”
„28-letni syn Emilii to wielkie dziecko. Miałem dość żerującego na mnie pasożyta, więc uknułem intrygę, by się go pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA