„Jestem po 60-tce, ale chciałam poderwać nieznajomego z autobusu. Było mi wstyd, bo mój nie poszedł tak, jak chciałam”

Mam ponad 60 lat, a zachowuję się jak nastolatka fot. Adobe Stock, missty
„Od 12 lat jestem wdową, nie planowałam nowego faceta w życiu. Aż nie trafił mnie piorun miłości! Zaczęłam wzdychać do faceta poznanego w autobusie. Uknułam plan, z którego byłaby dumna każda licealistka… Głupi, jak teraz pomyślę. Mój obiekt mógł pomyśleć, że jestem jakąś infantylną starą maleńką”.
/ 03.07.2022 21:30
Mam ponad 60 lat, a zachowuję się jak nastolatka fot. Adobe Stock, missty

Parasolka była prześliczna – intensywnie czerwona, mocne druty nie bały się wiatru, a materiał nie przepuszczał wody. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy moja młodsza córka przywiozła ją dla mnie z Kanady. Niestety, czerwone cudo miało jeden feler: automat otwierający był tak wrażliwy, że wystarczyło lekkie muśnięcie palcem, by zadziałał. Pół biedy jeszcze, jeśli musiałam gonić parasolkę po chodniku. Bywało jednak, że obrywał nią jakiś Bogu ducha winien przechodzień. Nierzadko słyszałam pod swoim adresem przykre słowa, zwłaszcza gdy mój deszczochron atakował jakąś krewką kobitkę albo drażliwego staruszka. Bywało i tak, że jakiś zupełnie niechcący trafiony parasolem pan uznawał to za wstęp do flirtu i niekonwencjonalny sposób na podryw. Ciężko było nieraz wytłumaczyć takiemu, że to był czysty przypadek, a ja wcale nie jestem nim zainteresowana.

No bo bez przesady, ani uroda już nie ta, ani wiek

Mam 65 lat, od 12 jestem wdową, nie znaczy to jednak, że marzę o kolejnym facecie w mieszkaniu. No, tak było do czasu… Opiekuję się wnusią i codziennie dojeżdżam do niej autobusem. Z przystanku, na którym wysiadam, mam jeszcze kawałek do osiedla córki, więc w słotne dni parasolka jest niezbędna. Jazda w tłoku w godzinach porannego szczytu nie należy do przyjemności, ale ja już od jakiegoś czasu z niecierpliwością wypatrywałam co dnia mojej „101”.

A to za sprawą wysokiego, ciemnookiego pana dokładnie w moim typie, który jeździł tym samym autobusem i w dodatku wysiadał na tym samym przystanku. Potem szedł kilka kroków przede mną i znikał w bramie małej drukarni znajdującej się tuż obok bramy wejściowej osiedla „Tęcza”.

Po kilku dniach przyglądania się przystojniakowi, postanowiłam nie poprzestawać na westchnieniach, ale przystąpić do działania. Wspólna jazda trwała dobre dwadzieścia minut i uznałam, że warto wykorzystać ten czas, by poderwać nieznajomego, który, co tu kryć, spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Wyglądał jak starsza wersja mojego zmarłego męża, na dodatek i on zerkał na mnie pełnym zainteresowania wzrokiem. Pomyślałam, że byłoby miło wybrać się razem do kina czy na spacer do parku. Po 2 tygodniach uśmiechów i znaczących spojrzeń byłam jednak równie daleko od celu, jak na początku.

Osiągnęłam tyle, że kłaniał mi się, gdy wsiadałam

Zastanawiałam się, czy nie jestem zbyt mało zdecydowana w swoich poczynaniach, że nie przynoszą one pożądanego rezultatu.

„Co jest? – myślałam poirytowana. – „Zajęty? Nieśmiały? Innej orientacji? A może nie jestem w jego typie?”.

Sfrustrowana nieudanymi próbami zapoznania miłego sercu przystojniaka dałam w końcu z żalem za wygraną. Przecież nie będę się na niego rzucać! Pewnego dnia, jak zwykle przeciskałam się do wyjścia, śledząc plecy wysokiego mężczyzny. Lało jak z cebra. Wysiadając, potknęłam się i złośliwy parasol wyciął znowu swój numer z wystrzeleniem do przodu. Tym razem ofiarą okazał się łysiejący, niechlujny facecik, który z obleśnym uśmieszkiem zaproponował, że odprowadzi mnie do domu.

Co pan?! Co pan?! – krzyknęłam wściekła i wyminęłam go szybko, szukając wzrokiem „swojego” przystojniaka.

Ku mojemu rozczarowaniu zdążył już zniknąć w tłumie, gdy ja użerałam się z obleśnym typem. Dochodziłam już do osiedla córki, kiedy olśniła mnie pewna myśl. Postanowiłam podjąć ostatnią, desperacką próbę zaczepienia opornego pana za pomocą mojej parasolki. Zamierzałam „postrzelić” go w plecy, a potem przeprosić uprzejmie i w rewanżu za niemiły incydent zaproponować kawę.

Plan wydawał się znakomity

Teraz potrzebny był mi tylko deszczowy dzień… Na stosowną chwilę czekałam ponad tydzień, bo najpierw córka wzięła urlop i ja miałam „wolne”, potem, jak na złość, wypogodziło się. Wreszcie nadszedł ten wytęskniony, deszczowy poranek. Już w autobusie trzymałam parasol w pogotowiu, ale zamierzałam użyć go dopiero na przystanku. Serce waliło mi jak młotem, gdy wysiadałam tuż za siwowłosym drukarzem. Podniosłam trochę parasolkę, by trafić go na pewno w plecy, a nie niżej, i wtedy nastąpiła katastrofa. Jakiś spóźnialski pasażer, wysiadając, potrącił mnie, więc wpadłam z całym impetem na „mojego” pana. A wtedy parasolka wystrzeliła, jednak tak niefortunnie, że twarda plastikowa rączka trafiła mnie prosto w nos…

– Auaaa! – zawyłam z bólu, łapiąc się za twarz. – A żeby cię wszyscy diabli!

Próbowałam zatamować cieknącą z nosa krew, równocześnie osłaniając się przed deszczem. Wtedy poczułam, jak ktoś delikatnie unosi moją twarz i kładzie mi na nos coś zimnego i mokrego.

– Proszę usiąść na przystanku, bo jak będzie się pani ruszać, to krew nie przestanie płynąć – usłyszałam życzliwą radę.

Podniosłam oczy i zamarłam. Nade mną pochylał się troskliwie obiekt moich bezskutecznych wysiłków, zwilżając wodą z butelki kolejną chusteczkę. 

Pomysł był trochę głupi, ale… zadziałał!

– Kupiłem w kiosku, z lodówki – wyjaśnił, pokazując podbródkiem na butelkę. – Zimny okład zatamuje krwawienie.

Sprawnie przyłożył chustkę do mojego nosa i podał mi drugą, suchą.

– Proszę ją potrzymać pod nosem, żeby krew nie poplamiła pani płaszczyka. Bardzo w nim pani do twarzy – dodał, uśmiechając się czarująco.

„Pomogło! O, rany! Pomogło!” – zaśpiewało mi w duszy.

Przez następny kwadrans poddawałam się posłusznie zabiegom mojego rycerza, spoglądając na niego z wdzięcznością. Ten kwadrans wystarczył, żebyśmy zaznajomili się ze sobą. Potem Jarek odprowadził mnie pod bramę osiedla córki.

– O 13 mam w pracy przerwę obiadową – powiedział. – Może spotkalibyśmy się wtedy i poszli na pizzę? Musi pani zjeść coś pożywnego po tym przykrym wypadku! Oczywiście zapraszam panią z wnuczką – dodał z uśmiechem.

Od tamtego spotkania minęło kilka miesięcy. Zaprzyjaźniłam się z Jarkiem, on – bezdzietny wdowiec – polubił moje córki i malutką wnusię. W sierpniu planujemy razem pojechać do sanatorium. Gdy wczoraj wyznałam mu – z niejakim wstydem – że on już dawno wpadł mi w oko, Jarek ze śmiechem odparł:

– Ja też zwróciłem uwagę na piękną damę z czerwoną parasolką… Ale nie myślałem, że taki staruch ma u niej jakiekolwiek szanse!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA