„Pojechałem do Anglii, żeby zarobić, ale jakim kosztem? Żyłem w nieogrzewanej norze, żywiłem się najtańszymi śmieciami”

W Anglii mieszkałem w koszmarnych warunkach i żywiłem się najtańszym jedzeniem fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
Owszem, na emigracji zarabiałem więcej niż w Polsce, ale jak ktoś sobie myśli, że tam jest raj na ziemi, to się grubo myli! Warunki są trudne, praca ciężka jak diabli, a tęsknota za bliskimi dobijająca. Na szczęście mam to już za sobą.
/ 09.12.2021 07:12
W Anglii mieszkałem w koszmarnych warunkach i żywiłem się najtańszym jedzeniem fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Wyspy brytyjskie powitały mnie zacinającym deszczem. Na płycie lotniska wiało, jak u nas, kiedy zawadziło o naszą wieś skrzydło orkanu Alex, przemieszczającego się znad Niemiec. Mieliśmy wtedy szczęście, bo wiatr nie miał już tej siły co wcześniej, inaczej krucho by z nami było. Zerwał dach domu Matejaka i uszkodził kilka innych. A że ja z zawodu dekarz jestem, roboty miałem wtedy w bród.

Jankowiak mnie wziął do swojej ekipy, spodobała mu się moja robota, a to wielki zaszczyt, bo on z byle kim nie pracuje. Szczaw wtedy byłem, niedawno budowlankę skończyłem i za pracą się rozglądałem, a tu taki traf!

Od razu do zespołu Jankowiaka trafiłem

Dwa sezony z nim przepracowałem, nie tylko na dachach. Murarki się przyuczyłem, hydrauliki, nawet do wykończeniówki mnie brał, bo staranny jestem i glazurę położę tak, że fugi krzyżują się dokładnie pod kątem prostym.

– Ty, Andrzej, dobrym fachowcem będziesz, abyś jeno się nie rozpił – ostrzegał mnie po ojcowsku Jankowiak.

– Pan się nie boi, panie majster, już moja Beatka pilnuje, choćbym chciał, w nałóg nie popadnę – śmiałem się, bo rzeczywiście, dziewczynę miałem złotą, ale na wódkę ciętą jak zaraza.

Ostatni sezon w Polsce był długi, bo pogoda pozwoliła. Jesień ciągnęła się, jakby zima nigdy nie miała nadejść, to korzystaliśmy, żeby zdążyć przed mrozami postawić dom i zabezpieczyć gołe mury. Nadchodziły miesiące, które Jankowiak wypełniał zleceniami pod dachem, o ile się takie trafiały. Trzeba się było liczyć z mniejszym dopływem gotówki. Zima dla murarzy to czas odpoczynku i chudego portfela.

Ale nie tym razem, bo znowu dostałem propozycję.

Józek i Krzysiek jechali do Anglii

– Młody, dołączasz się? Rozejrzymy się i jak będą zlecenia, damy cynk, pasuje?

– No jasne! – zapaliłem się. – Praca za granicą! Zarobię, dom z Beatą postawimy, na nogi staniemy, a i na wesele może coś jeszcze zostanie.

– Andrzej, nie jaraj się tak. Praca tu czy tam jednakowo ciężka. Fakt, lepiej można u Angoli zarobić, ale to nie eldorado, jak się niektórym zdaje – Krzysiek udzielił mi ostrzeżenia jak to on, od niechcenia, jednocześnie przypalając papierosa.

– Wszystko jedno, wchodzę w to – zdecydowałem się.

Dwa miesiące później wylądowałem na Gatwick. Deszcz zacinał jak diabli, a ja przetrząsałem kieszenie, szukając karteczki ze wskazówkami dojazdu.

„Najpierw pociąg, potem metro, potem znów pociąg” – przebiegałem oczami notatki.

Prościzna, ale na wszelki wypadek poszedłem za tłumem w nadziei, że ludzie wiedzą, co robią. Zgubiłem się w Londynie. Musiałem znaleźć właściwą linię metra, żeby trafić na dworzec, z którego powinienem złapać połączenie, bo Józek i Krzysiek przenieśli się akurat do małego miasteczka w hrabstwie Kent.

Gdzie to jest – nie miałem pojęcia. Wokół przelewał się obojętny na mój los tłum, ludzie śpieszyli jak do pożaru, poczułem się nagle bardzo samotny i zagubiony w tym obcym kraju. Nawet powietrze pachniało tu inaczej. Na domiar złego zaczynałem być głodny, a jak mi kiszki marsza grają, nie potrafię rozsądnie myśleć.

Zaczepiłem jedną i drugą osobę, pytając o drogę, ale niczego się nie dowiedziałem. Nie mówię dobrze po angielsku, w tym tkwił szkopuł. Jak zaczynałem dukać, natychmiast przepraszali i odchodzili, jakby nie mieli cierpliwości czekać, aż się wysłowię.

Czy zdaniem wyspiarzy wszyscy powinni mówić biegle w ich języku? W końcu pomógł mi rodak, który tak jak ja, przyjechał tu za pracą. Słysząc, jak kaleczę angielskie słowa, zatrzymał się i udzielił stosownych rad.

– Dziękuję, teraz chyba trafię – powiedziałem z ulgą. – Z nieba mi spadłeś, bo z nikim nie mogę się tu dogadać.

– Daleko od domu cię rzuciło, przyzwyczajaj się. Z czasem wszystkiego się nauczysz.

– Na krótko przyjechałem, nie mam zamiaru emigrować.

– Też tak mówiłem, ale wsiąkłem. Chyba nie mam już do czego wracać.

Żal mi się go zrobiło

Smutno to powiedział, ale zaraz uśmiechnął się szeroko.

– Pamiętaj, chłopie, nigdy nie pokazuj po sobie, że coś jest nie tak, a już, broń Boże, nie mów o kłopotach. „Keep smiling” i do przodu. Rozkleiłem się na moment, bo swojak jesteś, ale tutaj opowiadanie o problemach jest objawem złego smaku i wychowania.

– Że jak? – nie zrozumiałem.

– Sam zobaczysz. Pogadałbym dłużej, ale za chwilę mam pociąg. Dojeżdżam na kwaterę, pod Londynem taniej można coś wynająć. A ty dokąd?

– Do Kent.

– Ładne hrabstwo, ale co z tego? Robota wszędzie taka sama.

Pożegnaliśmy się i więcej go nie widziałem. Na stacji, której nazwę miałem zapisaną, wysiadłem późnym wieczorem. Zmęczony i skołowany podróżą rozglądałem się po pustoszejącym peronie. Ludzie odnajdywali drogę do domu, ja nie wiedziałem, dokąd iść.

– Andrzej! Nie rozsiadaj się na ławce, tylko bierz bagaże i chodź.

Polskie słowa spłynęły jak balsam na moją duszę. Józek, dobry chłop, wyszedł po mnie na stację, żebym nie błądził w ciemnościach. Uścisnąłem mu rękę z wdzięcznością i poszedłem, ufając, że wszystko będzie dobrze. Przejechałem taki szmat drogi i trafiłem na angielskie zadupie, chociaż nigdy przedtem nie byłem za granicą.

To znaczyło, że poradzę sobie w każdej sytuacji. Francuski piesek nie jestem, ale odrzuciło mnie od drzwi, jak tylko Józek je otworzył.

– Nigdy tu nie wietrzycie? – spytałem, wkraczając w gęstą od zapachu potu i brudnych ubrań atmosferę.

– Czekaliśmy z tym na ciebie – zaśmiał się głośno Krzysiek, wstając z łóżka, na którym skotłowane prześcieradło udawało kołdrę.

Przywitaliśmy się jak starzy frontowcy

– Będziesz spał na górze – Józek pokazał mi piętrowe wyrko. – Ja zajmuję dół. Pewnie nie przywiozłeś koca? Anglicy sypiają pod czymś takim – pokazał cienką kapę osłaniającą prześcieradło.

– Przecież jest zimno – zdziwiłem się.

– Też tego nie rozumiem – przyznał Józek. – Co kraj, to obyczaj.

– A my się rozgrzejemy po staropolsku – oznajmił Krzysiek, rozlewając polskie pół litra. – No, za szczęśliwe lądowanie młodego i fart w robocie.

Wypiliśmy. Spać poszedłem na dobrym rauszu, ale przynajmniej nie potrzebowałem ciepłej kołdry. Nazajutrz zabrałem się z chłopakami na budowę. Przedstawili mnie majstrowi, a ten kazał sobie opowiedzieć o wszystkim.

Co umiem, gdzie pracowałem, czy piję

Gość był z Polski, więc nie miałem z tym problemów. Robotę dostałem od ręki. Powiem tylko tyle, że lekko nie było. Płacili, ale i wymagali, o przestojach można było zapomnieć, zorganizowani byli do bólu.

Deszcz również nie był powodem do przerwania pracy, bo tutaj padało na okrągło, przynajmniej odkąd przyjechałem. Obrzydliwa mokra wilgoć przenikała ubranie, miałem wrażenie, że już nigdy nie wyschnę. Wieczorem docierałem na kwaterę zmordowany jak nigdy w życiu. Nie mogłem liczyć na ogrzanie, bo trzeba było oszczędzać.

Liczniki ciepła tak skonstruowano, że kaloryfery zaczynały grzać po wrzuceniu w specjalny otwór monety, ale szkoda nam było szastać ciężko zarobioną forsą. Podobnie było z ciepłą wodą. Chciałeś brać prysznic – musiałeś zapłacić.

Przestałem się dziwić, że w naszym pokoju panował taki zaduch. Po dwóch dniach przyzwyczaiłem się i nie było problemu. Z jedzeniem też było dziwnie. Człowiek pracuje fizycznie, to głodnieje. Żarcia było wszędzie w bród, zamrażarki supermarketu pękały w szwach od gotowych dań, które wymagały tylko podgrzania w mikrofali. Landlord, czyli właściciel kwatery udostępnił nam kuchenkę, więc myślałem, że nie będzie kłopotu z wyżywieniem.

Trzech głodnych facetów nie zginie, mając pod ręką potrawy do podgrzania. Już pierwszego dnia przeżyłem szok. Wszystko smakowało jak rozmoczona tektura. Nie spodziewałem się kulinarnego szaleństwa, ale to było niejadalne.

– Nie wydziwiaj, wrócisz do domu, to cię Beatka odkarmi – powiedział Krzysiek.

– Dlaczego to jest takie okropne? – z trudem przełknąłem coś, co nosiło nazwę pasterskiego pasztetu.

– Bo jest tanie. Prawdziwe jedzenie kosztuje od cholery, nie stać nas na nie. Myślisz, że nie zjadłbym dobrych kiełbasek z ziemniaczanym piure? W niektórych pubach to dają, mówię ci, pycha. Jak wrócę, to poproszę Maryśkę, żeby takie zrobiła.

Coraz częściej słyszałem od chłopaków „jak wrócę”.

„Aby do wiosny” – mówili. Nie mogli się doczekać, kiedy znajdą się w domu, z rodzinami. Ja też często dzwoniłem do Beatki. Tęskniłem.

– Jak dłużej tu posiedzisz, stracisz dziewczynę – ostrzegł mnie Józek. – Nie będzie wiecznie na ciebie czekała.

– To do mnie przyjedzie – odgryzłem się dla porządku, choć wiedziałem, że Beatka nie porzuci etatu opiekunki w żłobku dla niepewnego bytowania na obczyźnie.

Dostała tę pracę cudem i bardzo ją lubiła

Wolałem nie sprawdzać siły uczucia dziewczyny i nie stawiać jej pod ścianą. Coraz częściej myślałem o dłuższym pobycie na Wyspach, płacili tu lepiej niż w kraju, a do trudnych warunków można się było przyzwyczaić. Jeszcze nie wiedziałem, co zrobię, na razie postanowiłem zostać kilka miesięcy dłużej.

Józek i Krzysiek wyjechali, przeniosłem się do mniejszego pokoju i namówiłem Beatkę, żeby do mnie przyjechała. Nie mogłem odebrać jej z lotniska, bo musiałem wyrobić dniówkę. Z niepokojem myślałem, jak też Beatka sobie poradzi. Czekałem na nią wieczorem na stacji, myśląc o chwili, kiedy wreszcie będę ją miał tylko dla siebie. I wtedy mnie olśniło.

„Przecież Beatka za chwilę zobaczy pokój, w którym mieszkam, istny obraz nędzy i rozpaczy”.

A tyle się napracowałem, żeby miała zgoła inne wyobrażenie na ten temat. Ile zdjęć wysłałem! Na tle tutejszego zamku Manor House, przy malowniczym zakręcie drogi, na fikuśnym mostku, po którym chodził chyba sam Shakespeare. A teraz wszystko się wyda. Beatka przyjedzie i zobaczy, jak wygląda nieświeża rzeczywistość.

Nie miałem czasu wszystkiego odkręcić, trzeba było improwizować. Wymyśliłem, że zabiorę ją w weekend na herbatę do Manor House, tutejszej atrakcji turystycznej, pokażę cuda architektury, urocze krajobrazy angielskiej wsi. O co zakład, że Beatka będzie zachwycona? Nigdy nie widziała takich wspaniałości, będzie miała o czym opowiadać koleżankom w pracy.

Pierwsze kroki moja dziewczyna skierowała do okna. Otworzyła je na oścież. Zimny wiatr wpadł do środka wypędzając resztki ciepła. Beatka pozbierała rozrzucone ubrania, buty ustawiła rządkiem koło drzwi. Zrobiło się jakby trochę przytulniej.

– Nie ma ogrzewania? – wzdrygnęła się.

Zakręciłem się koło gazowego licznika. Dziewczyna bez słowa patrzyła, jak wrzucam w jego nienasycony otwór kolejne monety.

– Daj spokój, nie trzeba. Już mi cieplej – powiedziała.

Następnego dnia musieliśmy się rozstać

Nie mogłem jej zabrać na budowę, żal mi było zostawiać ją w obskurnej norze, w której mieszkałem.

„Aby do weekendu” – pocieszałem się.

Beatce bardzo spodobał się Manor House, sporo kasy poszło na podwieczorek, ale było warto. Niech dziewczyna zobaczy, jak można elegancko żyć. Nawet ja czułem tam tchnienie historii.

– Pięknie tu, prawda? – objąłem mocno moją Beatkę.

– Pięknie – przyznała. – Ale to nie jest miejsce dla nas. Powinieneś wrócić do kraju, żebyśmy mogli być razem, pomyśleć o przyszłości.

– A pieniądze? Są nam potrzebne, a tu mogę więcej zarobić – obruszyłem się.

– Tak, ale jakim kosztem? Mieszkasz byle jak, jesz byle co. Jak długo to wytrzymasz? Stracisz zdrowie, nikt na dłuższą metę nie zniesie takiego życia.

– Warto trochę pocierpieć, żeby potem było łatwiej – upierałem się.

– Myślisz, że aż tak opłaca ci się tu wegetować? Zróbmy bilans – zaproponowała Beatka. – Ile dotąd udało ci się odłożyć?

Byłem dumny z oszczędności, które uskładałem

Suma nie była oszałamiająca, ale gdybym został tu jeszcze rok, dwa...

– Ciężko pracujesz, mieszkasz w nieogrzewanym pokoju, żałujesz sobie na porządną kąpiel, odżywiasz się śmieciowym jedzeniem – wyliczała Beatka. – Jak długo jeszcze zamierzasz wytrwać? Nie za dużo poświęceń? Boję się o ciebie.

Herbata już wystygła, ale nasypałem do niej cukru i zacząłem mieszać, żeby zająć czymś ręce. Beata miała rację. I co z tego? Jestem mężczyzną, powinienem zarobić na dom dla nas, o weselu nie wspominając.

– Jankowiak o ciebie pytał – rzuciła Beatka od niechcenia. – Dostał duży projekt, nie chce brać nikogo na twoje miejsce, mówi, że jesteś najlepszy. Czeka na ciebie.

Przestałem dzwonić łyżeczką o ścianki porcelanowej filiżanki. Zastanowiłem się. Miałem do czego wracać, nie tak jak rodak spotkany na dworcu pierwszego dnia na angielskiej ziemi. Niedługo po wyjeździe Beatki spakowałem się i wróciłem do domu.

Dziś uważam, że podjąłem dobrą decyzję

Po trzech kolejnych sezonach Jankowiak zaproponował mi spółkę. Stary majster zajął się papierami i wyszukiwaniem zleceń, a ja produkcją. Nie jest źle, ludzie się budują, nie nadążamy z robotą. Myślimy z żoną o własnym małym domku, koniecznie z dużym ogrodem przeciętym strumieniem, jak w Manor House. Tylko gdzie ja Beatce taką działkę znajdę?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA