„Pogrążona w samotności patrzyłam z zazdrością na sąsiadów. W życiu nie podejrzewałabym, że za ich drzwiami jest piekło”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Na co ja narzekałam? Mieszkam we własnym, przytulnym mieszkaniu, jestem samodzielna i samowystarczalna. Mam ciszę i spokój, kiedy tego chcę, a kiedy potrzebuję ludzi wokół, zawsze mam do kogo pójść i zadzwonić. Spojrzałam na moje życie z zupełnie innej perspektywy”.
/ 18.06.2022 06:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Od prawie ośmiu lat żyję sama. Nie planowałam spędzić życia w pojedynkę – kiedyś miałam paru chłopaków, potem nawet męża. Nie układało nam się jednak i po paru latach nieudanego związku podjęliśmy decyzję o rozwodzie. Nie mieliśmy dzieci, więc stosunkowo łatwo było ją podjąć – nikt przez nasze rozstanie nie cierpiał.

Potem zdarzały mi się jeszcze krótsze lub dłuższe znajomości, żadna z nich nie była jednak na tyle wartościowa, żebym chciała ją ciągnąć i o nią dbać. W końcu, po ostatnim zerwaniu, powiedziałam sobie, że mam dosyć związków i lepiej żyć szczęśliwie w pojedynkę niż nieszczęśliwie
we dwójkę.

Nadal tak uważam, choć po tak długim czasie samotność czasem mi się przykrzy. Nie sądziłam, że ten okres tyle potrwa. Byłam przekonana, że odetchnę od facetów, zadbam o siebie i swoje potrzeby, a za moment ten właściwy stanie na mojej drodze.

Tak się jednak nie stało

Całe szczęście, że mam pracę, którą lubię i w której się spełniam, mam też paru oddanych i sprawdzonych przyjaciół, ale przecież praca, nawet najlepsza, to nie wszystko, a przyjaciele nie zastąpią tej jednej najbliższej osoby.

Są sytuacje, kiedy samotność doskwiera mi najbardziej – to najczęściej chwile, których nie mogę zapełnić pracą, jak na przykład urlop, ani spotkaniami z przyjaciółmi, jak walentynki, święta i inne okazje, które ludzie spędzają w najściślejszym gronie.

Serce mi się ściska również wtedy, kiedy patrzę na szczęśliwe rodziny – zawsze się wtedy zastanawiam, kiedy przegapiłam ten moment i dlaczego właśnie na mnie trafiło.

Ostatnio miałam dużo okazji do takich obserwacji – w zeszłym roku po drugiej stronie mojej ulicy zamieszkała taka właśnie szczęśliwa rodzina.

Ludzie mniej więcej w moim wieku plus bliźniaczki – na oko dziesięcioletnie. Nieraz w niedzielne poranki patrzyłam przez okno znad kubka kawy, jak wychodzą z domu – dziewczynki ubrane jak spod igły, kobieta w ładnych sukienkach i dobrych butach, a mężczyzna zazwyczaj w garniturze.

Często cała czwórka trzymała się za ręce, zajmując całą szerokość chodnika. Dziewczynki były roześmiane i gadatliwe, jak to małe dziewczynki, a dorośli sprawiali wrażenie bardzo spokojnych i pogodnych.

Czasem widywałam ich, jak wyjeżdżali na rodzinną wycieczkę, bo nosili bardziej sportowe ubrania, a na bagażniku ich auta były przypięte rowery.

Ileż tam musi być gwaru i śmiechu!

Snułam domysły o tym, dokąd idą i jak wygląda ich życie na co dzień. Ile tam musi być gwaru i śmiechu! Jak kompletnie inaczej wygląda życie moje i mojej rówieśnicy! 

Nieraz oczy mi się szkliły na ten widok i wtedy zazwyczaj miałam gorszy dzień – przez wiele godzin nie mogłam się pozbyć z myśli widoku czegoś, czego sama nigdy nie miałam i czego najprawdopodobniej już mieć nie będę.

Na szczęście potem przychodził poniedziałek, a ja stawiałam się do pionu i nie myślałam o tych smutnych rzeczach aż do następnego razu.

Parę dni temu zdarzyło się coś, co zburzyło ten cukierkowy obraz w mojej głowie. W sobotę miałam spotkanie z przyjaciółkami – byłyśmy w kinie, a potem na kolacji. Nie tylko jedzenie było pyszne, drinki robione przez młodego, bardzo przystojnego barmana też były wyśmienite i każda z nas wypiła o parę kolejek za dużo.

Do domu wróciłam późno w nocy, a po powrocie padłam jak zabita i spałam prawie do południa. Dlatego nie zdziwiłam się, kiedy nie zobaczyłam wyjścia szczęśliwej rodziny. Pamiętam, że nawet trochę mnie to ucieszyło – nie będzie dziś okazji do roztkliwiania się.

W ciągu dnia głównie snułam się po domu, coś tam podjadałam. Nie chciało mi się robić obiadu, więc zamówiłam pizzę z pobliskiego lokalu i usadowiłam się przed telewizorem. Zaczęłam oglądać film przyrodniczy, a po jakiejś półgodzinie wcisnęłam pauzę, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.

Otworzyłam kurierowi i nie umknęło mojej uwadze, że na klatce jest jakieś małe zbiorowisko. Kątem oka zauważyłam panią Jadzię, Teresę i Zosię. Gorąco o czymś dyskutowały i choć nie docierały do mnie słowa, słyszałam, że są bardzo zaaferowane.

Tragedii? Ale jakiej?

Zapłaciłam za pizzę i wróciłam na kanapę, przewracając oczami – znowu nasze osiedlowe plotkarki wzięły kogoś na języki. Wszystkie trzy były tak naprawdę do rany przyłóż, miały jednak jedną wspólną wadę – zbyt mocno interesowały się życiem innych ludzi.

Na mnie też kiedyś próbowały ostrzyć sobie języki, kiedy tylko się zorientowały, że mieszkam sama. Na szczęście udało mi się je umiejętnie obłaskawić – parę zaproszeń na kawę i ciasto zrobiło swoje.

Włączyłam film, zabrałam się za pizzę i zapomniałam o bożym świecie. Bomba wybuchła następnego dnia. Wracałam z pracy i kiedy zatrzymałam się przy skrzynce na listy, pani Teresa właśnie otwierała drzwi wejściowe. Na mój widok bez zbędnych wstępów spytała:

– Pani Madziu, słyszała już pani o tej strasznej tragedii?

Uśmiechnęłam się pobłażliwie i odpowiedziałam:

– Nie, nic nie słyszałam. O czym pani mówi, pani Tereso?

– Och, pani Madziu, jak żyję te siedemdziesiąt lat z kawałkiem, nigdy nie zetknęłam się z taką potwornością. I to na własnym osiedlu, prawie drzwi w drzwi!

– Ale o co chodzi? Co się stało?

Byłam trochę poirytowana tym tragicznym tonem, ale jednocześnie lekko zaciekawiona – pani Teresa, owszem, lubi plotkować, ale te słowa nawet jak na nią były mocne. Trzasnęły drzwi wejściowe i do klatki wbiegły dzieciaki sąsiadów. Pani Teresa spojrzała na nie i powiedziała:

– Wszystko pani opowiem, pani Madziu, ale u siebie, tu lepiej takich rzeczy nie opowiadać. Może wstąpi pani do mnie na kawę? – zaproponowała.

Odruchowo miałam ochotę odmówić, ale potem pomyślałam, że jeśli nie przystanę na jej propozycję, pani Teresa i tak znajdzie okazję, żeby mi o wszystkim opowiedzieć. Chyba lepiej mieć to już za sobą.

Boże, taki dramat?!

Po chwili siedziałyśmy u niej przy stole, przed nami stała kawa w filiżankach i ciasto ze śliwkami. 

– To co to za straszna nowina, pani Tereso? – zapytałam.

– Ach, Boże, naprawdę, jak tylko o tym pomyślę, to mi dreszcze po krzyżu chodzą. Kojarzy pani tych nowych z naprzeciwka? Tę parę z bliźniaczkami?

– Oczywiście, kojarzę. I co z nimi?

– Wszyscyśmy myśleli, że to taka szczęśliwa rodzina, a tymczasem tam się rozegrał prawdziwy dramat! – pani Teresa załamała ręce.

– Jaki dramat? No niechże pani mówi! – ponagliłam ją, zdenerwowana. Przecież ta rodzina tak mocno siedziała mi głowie i zajęła tyle niewesołych myśli!

– Już mówię, już mówię. W sobotę w nocy była u nich policja, nie słyszała pani kogutów?

– Nic nie słyszałam. Wróciłam późno i byłam tak zmęczona, że spałam jak suseł prawie do południa.

– No tak. A ja słyszałam, bo mam lekki sen. Od razu wstałam i podeszłam do okna. Zobaczyłam parę radiowozów pod ich domem, policjanci latali w tę i z powrotem, potem przyjechało pogotowie i wynieśli kogoś na noszach, a na koniec wyprowadzili w kajdankach pana domu! Tak się zdenerwowałam, że do rana nie mogłam usnąć. 

– O Boże! Co pani mówi? – krzyknęłam. – Pogotowie? Kajdanki? Ale co się stało?

– Dziś policja przepytywała mieszkańców naszego bloku, pewnie do pani też pukali, tylko w pracy pani była. Zostawili swoją wizytówkę, proszę tam jutro zadzwonić. Zadawali dużo pytań – czy coś wcześniej słyszałam, czy coś mnie zaniepokoiło i tym podobne. Nie byli zbyt skorzy do opowiadania, ale coś niecoś jednak powiedzieli – ten facet z naprzeciwka podobno skatował swoją żonę prawie na śmierć! To po nią przyjechało pogotowie. Teraz jest w szpitalu, niestety nadal w ciężkim stanie. No, mam nadzieję, że jej oprawca solidnie za to zapłaci!

Zabrakło mi tchu i poczułam, że trzęsą mi się ręce

Wprost nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Przez chwilę nawet miałam nadzieję, że pani Teresa po prostu zmyśla, ale prędko się zmitygowałam. Sąsiadka zauważyła moje zdenerwowanie i poklepała mnie czule po drżących dłoniach.

– Tak, tak, dziecko. Mnie też ciężko było w to uwierzyć, ale przecież widziałam na własne oczy i nosze, i jego w kajdankach. Policjantów zapytałam też o dzieciaki, bo ich mi chyba najbardziej żal. No więc dzieci są podobno u dziadków ze strony matki, więc przynajmniej jeśli chodzi o to, kamień mi z serca spadł.

Byłam nadal bardzo wzburzona, ale już odzyskałam głos, więc powiedziałam.

– Wstyd się przyznać, ale powiem pani – ja im nieraz zazdrościłam. Patrzyłam, jak wszyscy razem wychodzą w niedzielę z domu, i myślałam sobie – jak oni mają dobrze, że mają siebie, podczas kiedy ja…. Mój Boże, to wprost nie do wiary… Mówi się, że pozory mylą, ale nie sądziłam, że kiedyś zmylą mnie aż tak!

– Tak to jest, pani Madziu. Patrzymy z boku na innych i wyobrażamy sobie Bóg wie co. Wystarczy jednak zajrzeć głębiej do środka, żeby nasze wyobrażenia prysły. Prawda – rzadko kiedy aż tak drastycznie, ale jednak.

Posiedziałam jeszcze chwilę i poszłam do siebie, zostawiając nieruszone ciasto.  Kiedy weszłam do mieszkania, zdjęłam buty, włożyłam wygodny dres i rzuciłam się na kanapę pod ciepły koc. Przez chwilę moje myśli były rozlatane i chaotyczne. Najpierw przetrawiałam informacje od sąsiadki, a potem postanowiłam się pomodlić o zdrowie dla tej skatowanej kobiety.

Ma dla kogo żyć, a skoro udało jej się przeżyć coś takiego, to musi też udać jej się wyzdrowieć! Modlitwa ukoiła moje nerwy, pomogła też spojrzeć na moje życie z zupełnie innej perspektywy.

Na co ja narzekałam?

Mieszkam we własnym, przytulnym mieszkaniu, jestem samodzielna i samowystarczalna. Mam ciszę i spokój, kiedy tego chcę, a kiedy potrzebuję ludzi wokół, zawsze mam do kogo pójść i zadzwonić. Postanowiłam zacząć to doceniać i obiecałam sobie nigdy więcej nie spoglądać zazdrosnym wzrokiem na szczęśliwe pary.  

Następnego dnia zadzwoniłam na numer podany na wizytówce i umówiłam się na wizytę na komendzie, zaznaczając jednocześnie, że nie potrafię udzielić im żadnych informacji. Starszy aspirant uspokajająco powiedział, że wszyscy tak mówią, ale rzadko kiedy okazuje się to prawdą.

Na komendę pojechałam prosto z pracy. Policjant, z którym rozmawiałam przez telefon, przyjął mnie u siebie w biurze. Uprzejmie zaproponował kawę i wskazał mi fotel naprzeciwko jego biurka. Rozmowa trwała jakiś kwadrans – widocznie okazałam się wyjątkiem, bo faktycznie nie potrafiłam w niczym pomóc.

Opowiedziałam jedynie o swoich wrażeniach „przez okno”, zaznaczając, że to były przelotne chwile i nigdy niczego podejrzanego nie zauważyłam. Ze zdumieniem dowiedziałam się, że rodzina miała założoną Niebieską Kartę i była znana policji.

Do ich poprzedniego mieszkania patrole przyjeżdżały kilka razy! Nigdy jednak nie doszło do takiej tragedii jak w zeszłą sobotę. Starszy aspirant był bardzo sympatyczny i od razu wzbudził moje zaufanie – rozmawiał ze mną spokojnie, używał ładnej polszczyzny i do tego miał ujmujący uśmiech. Kątem oka zdążyłam nawet zauważyć, że nie nosił obrączki.

A niech to, tego się nie spodziewałam! 

Kiedy nasza rozmowa dobiegła końca, pożegnałam się uściskiem dłoni i poszłam na parking. Jednak w drodze do samochodu policjant mnie dogonił i powiedział:

– Przepraszam panią, nie chciałem zadawać tego pytania podczas służbowej rozmowy, ale tutaj już mogę – czy zechciałaby pani umówić się ze mną kiedyś na kawę? A może obiad i kawę?

Musiał zauważyć moje zaskoczenie, bo dodał z uśmiechem:

– Nie musi pani teraz odpowiadać. Proszę przemyśleć moją propozycję i dać mi znać. Numer telefonu pani ma. Zatem – do usłyszenia!

Odszedł w kierunku komendy, a ja wsiadłam do samochodu. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. A niech to, tego się nie spodziewałam! Dojadę do domu i zadzwonię. A potem opowiem wszystko pani Teresie – może i zbytnio plotkuje, ale w gruncie rzeczy jest miła i życzliwa, więc na pewno się ucieszy!

Czytaj także:
„Po śmierci taty, mama wpadła w rozpacz. Zabrałam ją do siebie, a ona rozgadała sąsiadom, że zgłosi nas na policję”
„Moje zauroczenie przerodziło się w obsesję. Zaczęłam podglądać wnętrze jego domu, szukać jego perfum w drogerii...”
„Rzuciłem całe swoje życie dla ukochanej z innego miasta. Zostałem bez mieszkania i bez pracy, straciłem wszystko”

Redakcja poleca

REKLAMA