Poznałem ją w Bieszczadach. Ja włóczyłem się z kumplami z uczelni. Studiowaliśmy filozofię. Czytaliśmy poezję Edwarda Stachury i uważaliśmy się za anarchistów. Któregoś dnia lało, więc zamiast spać w namiotach, zatrzymaliśmy się w schronisku. W tej samej sali spała grupa młodych ludzi. Kilku chłopaków, trzy dziewczyny. Nie zwracaliśmy na nich specjalnej uwagi. Wyciągnęliśmy piwo, ja sięgnąłem po gitarę. Byłem pewien, że ta dziewczyna przyszła nas uciszyć. Już chciałem ją uraczyć jakąś przemową, kiedy zapytała, czy znam coś Dżemu. Skinąłem głową.
– Zaśpiewasz dla mnie? – zapytała i się uśmiechnęła.
Dopiero wtedy jej się przyjrzałem. Miała długi rudy warkocz, flanelową koszulę i dżinsy. I piękny uśmiech.
– Dla ciebie, o piękna nieznajoma, wszystko – oświadczyłem, lekko bełkocząc, bo nie byłem już trzeźwy.
Ale jej to chyba nie przeszkadzało. Wykonałem własną wersję „Whisky, moja żono”, przekręcając połowę słów. Potem włóczyliśmy się już wszyscy razem.
Zmieniłem posadę, by utrzymać rodzinę
Dużo czasu spędzałem z Heleną. Dała mi swój numer telefonu. Zadzwoniłem zaraz po powrocie. Zaczęliśmy się spotykać. Helena studiowała polonistykę. Czytaliśmy te same książki, chodziliśmy razem do teatru i na przeglądy filmowe. Trzy lata później Helena zaszła w ciążę. Zrezygnowałem ze studiów doktoranckich i zostałem nauczycielem. Pobraliśmy się, zamieszkaliśmy w wynajętej kawalerce. Na świat przyszedł Maciek, a trzy lata później Tomek.
Żyliśmy biednie, ale szczęśliwie. Wieczorami śpiewałem dzieciom kołysanki. Moja gitara wprawdzie była już porysowana i nie miała jednej struny, ale ani chłopcom, ani Helenie to nie przeszkadzało. Moi koledzy ze studiów dawno porzucili anarchistyczne ideały. Pracowali w zagranicznych firmach, prowadzili biznesy. Ciągle się spotykaliśmy, ale przy nich wyglądałem i czułem się jak bezdomny. Każdy z nich po kilka razy proponował mi posadę, ale zawsze odpowiadałem, że ja się nie sprzedam. Pobłażliwie kiwali głowami i płacili za moje piwo.
Powiedziałem „dość”, kiedy Helena zaszła w trzecią ciążę.
– Chłopaki. Wygraliście. Jak jeszcze nie jest za późno, to mi pomóżcie. Muszę kupić większe mieszkanie, potrzebuję samochodu. Nie mogę dalej tak żyć.
Kumple dotrzymali słowa. Zacząłem pracę w międzynarodowej firmie produkującej środki higieniczne. Jako junior ktoś tam. Na start dostałem pensję trzy razy większą niż w szkole. Po Helenę i Zosię do szpitala pojechałem już toyotą kupioną na kredyt.
Dziś ciągle pracuję w tej samej firmie, tylko już jako ważny dyrektor na całą Europę Wschodnią i Centralną. Mamy dom i działkę na Helu. Ten letni dom to oczko w głowie Heleny. Ja nie spędziłem w nim więcej niż trzy dni z rzędu. Nie mam czasu. Kilka lat temu zaraziłem się od kolegi z pracy pasją do kolarstwa szosowego. Zaletą tego sportu jest to, że można go uprawiać, nie wyjeżdżając z miasta. W każdą sobotę wstaję o 5 rano i pedałuję. Wracam na śniadanie na 9 rano.
Latem ubiegłego roku obchodziliśmy dwudziestą piątą rocznicę ślubu. To z tej okazji obiecałem żonie ten urlop. Dałem jej się podejść. Wróciłem któregoś dnia z pracy jeszcze później niż zwykle. Helena siedziała w salonie z kieliszkiem wina i oglądała zdjęcia.
– Jesteś nareszcie. Chodź tu do mnie na chwilę – zawołała.
Chciałem się wykręcić, marzyłem tylko o prysznicu i łóżku. Ale Helena nalegała. Zdjąłem więc krawat, buty i przyszedłem do niej. Nalałem sobie wina i opadłem na kanapę.
– No co tam? – mruknąłem.
Helena podsunęła mi pod nos czarno-białe zdjęcie z tamtego lata, kiedy się poznaliśmy.
– Pamiętasz jeszcze tamtego chłopaka? To w nim się zakochałam. Wiesz, lubię nasz dom i fajnie mieć samochód, ale tęsknię za tym gościem – postukała palcem w zdjęcie. – Dawno nie grałeś na gitarze. Masz ją jeszcze?
Musiałem się mocno skupić, żeby przypomnieć sobie, że chyba leży gdzieś w garażu.
– No gdzieś jest, ale chyba nie każesz mi jej przynosić?
– Nie. Poczekaj chwilę.
Helena zniknęła i wróciła z eleganckim futerałem na gitarę.
– Zobacz. Ma nowe struny, naprawione pudło. To mój prezent dal ciebie na naszą rocznicę.
Wystraszyłem się, że przegapiłem taką ważną datę. Zacząłem nerwowo przypominać sobie, który to dziś mamy…
– Spokojnie, do naszej rocznicy jeszcze dwa tygodnie. Ale chcę ci dać prezent dziś, bo wiem, co ja chcę dostać. Podarujesz mi tydzień swojego życia. Wyjedziemy razem. Tylko ty i ja. Będziemy spacerować, kąpać się w morzu i śpiewać przy ognisku. Musisz mi obiecać. Teraz. Bo jak nie, to wyjadę sama. I nie wiem, czy w ogóle wrócę.
Na szczęście nie przegapiłem rocznicy
Zgodziłem się. Tydzień wytrzymam. Mieliśmy jechać w sobotę rano, ale musiałem jeszcze wpaść do pracy. Wróciłem koło 16. Helena czekała na mnie w ogrodzie zła jak osa. Wtargałem walizki do samochodu, przypiąłem rower i już chciałem ruszać, kiedy wysyczała:
– Chyba czegoś zapomniałeś.
Nie wiedziałem, o co jej chodzi, ale wróciłem do przedpokoju. W kącie stała gitara. Wrzuciłem ją do bagażnika i pojechaliśmy. Helena nie odzywała się do mnie przez całą drogę. Już byłem zły, że dałem się namówić na tę eskapadę.
Wstałem bardzo rano. Wypiłem kawę i poszedłem po rower. Odjechałem kilka metrów od furtki, kiedy poczułem kłujący ból w okolicy mostka. Chciałem zawrócić, ale uderzyłem kołem w kamień i runąłem jak długi na ulicę. Nie mogłem oddychać. Przed oczami zaczęło mi się robić ciemno.
Później dowiedziałem się, że znalazł mnie ktoś, kto przejeżdżał ulicą. Dobrze, że miałem na sobie jaskrawą koszulkę kolarską, bo mógłby mnie po prostu przejechać. Gdy ocknąłem się w szpitalu, Helena trzymała mnie za rękę. Byłem podłączony do dziwnych, pikających urządzeń, w nosie miałem jakieś rurki.
– Kochanie, leż spokojnie. Jesteś w szpitalu. Miałeś zawał. Ale już wszystko dobrze. Odpoczywaj.
Pierwsze dni to były krótkie stany świadomości przeplatane ciemnością. Pamiętam tylko, że cały czas była ze mną Helena. Mówiła do mnie, głaskała mnie po rękach i głowie, podawała wodę. Na dobre obudziłem się po trzech dniach. W pokoju była pielęgniarka.
– Proszę pani, jaki dziś dzień tygodnia?
– Środa.
– Uff. Nie przegapiłem – szepnąłem. Pielęgniarka popatrzyła na mnie dziwnie, poprawiła mi poduszki i już chciała sobie pójść, kiedy złapałem ją za rękę.
– Musi mi pani pomóc. Ja nie mam pojęcia, gdzie jest teraz mój portfel, ale na pewno jak tylko będę mógł, to oddam pani pieniądze. Potrzebuję kwiatek. Jakikolwiek. Róża, goździk. Błagam. Dziś jest nasza 25. rocznica ślubu.
Dziewczyna na szczęście zrozumiała. Wróciła po kilku minutach z bukiecikiem stokrotek.
– W szpitalu nie ma kwiaciarni. Dostałam je wczoraj od pacjenta, ale chyba panu się bardziej przydadzą – uśmiechnęła się i położyła bukiecik na szafce.
Helena wróciła chwilę później. Zdążyłem schować stokrotki pod kołdrą. Zamknąłem oczy. Helena zaczęła ustawiać na szafce wodę i sok, które przyniosła.
– Dziękuję ci za wszystko. I przepraszam. Też za wszystko – wyciągnąłem w jej stronę stokrotki. – Kocham cię.
Helena powoli odwróciła się do mnie. Miała łzy w oczach.
– Przemek. Pamiętałeś. Ale skąd te kwiatki? Dobrze się czujesz? Nie boli cię? Zawołać lekarza? – na jednym oddechu wypowiedziała mnóstwo zdań. – Też cię kocham.
Po moim wyjściu ze szpitala zostaliśmy nad morzem. Przyjechały dzieci. Maciek co rano pomagał mi przejść z łóżka na leżankę na tarasie. Ten dystans wydawał mi się maratonem. Musiałem łykać baterię leków. Pilnowała mnie Zosia.
– Jeszcze ta różowa. Tu masz wodę. Powoli – dyrygowała mną.
Nie mogłem się nadziwić, że moja mała dziewczynka jest taka bezwzględna. Przecież dopiero co bujałem ją na kolanach!
Patrzyłem na moje dorosłe dzieci, wspominałem i co chwila szkliły mi się oczy. Nigdy nie byłem sentymentalny. Nie mogłem zrozumieć, co się ze mną dzieje. Do tego na samą myśl, że miałbym zacząć coś robić, paraliżował mnie strach. Bałem się, że jakikolwiek wysiłek mnie zabije. Gdy przyszedł rehabilitant, wpadłem w histerię.
– Czego pan ode mnie chce? Ja nie mogę wstawać, ja miałem zawał. Pan chce mnie zabić, proszę mnie zostawić.
Powiedział, że muszę zmienić swoje życie
Dopiero Helena przekonała mnie, że to dla mojego dobra. Pierwszego dnia wsparty o rehabilitanta obszedłem taras. Trzy dni później doszedłem do furtki. Spojrzałem na ulicę i przypomniałem sobie wypadek. Wpadłem w panikę. Wydawało mi się, że mam kolejny zawał. Dusiłem się.
– Panie Przemku, proszę oddychać. Powoli. Wdech, wydech. Nic panu nie jest. To tylko atak paniki – Adrian próbował mnie uspokoić. Zamknąłem oczy. Po chwili znowu mogłem oddychać.
W końcu wrócił mi też apetyt. Zacząłem marzyć o karkówce czy schabowym. Ale to, co podawała mi Helena, nie nadawało się do jedzenia. Gotowany dorsz, brokuły…
– Kobieto. Co to jest? Nie udawaj, wiem, że świetnie gotujesz. Chcesz mnie zagłodzić? – zrzędziłem.
Spróbowałem podjąć strajk głodowy. Poddałem się po dwunastu godzinach. Jadłem to bezpłciowe jedzenia, ale jednocześnie próbowałem przekabacić synów.
– Maciek. Zlituj się. Przynieś mi kawałek kabanosa. I małe piwko – żebrałem.
Chyba musiałem być naprawdę bardzo złym ojcem, bo nie udało mi się wzbudzić litości żadnego z moich dzieci.
– Tato, nie wolno ci – powtarzali.
Na Helu spędziłem dwa miesiące. Po raz pierwszy o pracy pomyślałem dopiero po sześciu tygodniach od wypadku. Poprosiłem Helenę o komputer.
– Muszę przejrzeć pocztę – powiedziałem zgodnie z prawdą. Myślałem, że się wkurzy, ale ona się uśmiechnęła.
– No tak. Praca. Czyli znowu jesteś sobą. Możemy uznać, że będziesz żył.
Rzeczywiście, przestałem się bać wszystkiego. Spacerowałem, chodziłem na basen. Odważyłem się nawet wsiąść na rower. Przejechałem asekurowany przez Tomka zaledwie kilka kilometrów, ale poczułem, że znowu żyję.
W połowie sierpnia zostaliśmy z Heleną sami. W garażu natknąłem się na gitarę. Poczekałem, aż Helena pójdzie do sklepu. Rozpaliłem ognisko. Gitara rzeczywiście była jak nowa, wystarczyło ją tylko nastroić.
– Przemek, gdzie jesteś? – usłyszałem głos żony.
– Za domem, chodź tu, proszę…
Niezbyt zadowolona Helena wypadła do ogrodu.
– Heleno, moja żono, tyś najlepszą z żon – zaintonowałem, parafrazując piosenkę Dżemu.
Zareagowała dokładnie tak, jak miała. Popłakała się. Siedzieliśmy przy ognisku prawie do świtu.
Pod koniec wakacji wróciliśmy do domu. Zgodnie z zaleceniami lekarzy ze szpitala znalazłem sobie kardiologa. Oczywiście najlepszego: profesor, światowy autorytet.
– Proszę nie siadać, bo może nie ma po co – powitał mnie dość obcesowo. – Najpierw proszę mi powiedzieć, czy pan pali papierosy.
– No nieee, znaczy czasem, tak okazyjnie – zacząłem się jąkać. Od zawału rzeczywiście nie paliłem, ale wcześniej owszem, i to całkiem sporo.
– To albo proszę od razu zadeklarować, że kończy pan z tym tu i teraz, albo nie mamy o czym rozmawiać.
Zaskoczył mnie.
– Obiecuję. Żadnego papierosa więcej – odpowiedziałem potulnie.
Uśmiechnął się i pokazał mi krzesło. Opowiedziałem mu o moim „incydencie” i o tym, że potem bałem się wszystkiego i myślałem, że jestem już inwalidą.
– Ale mi przeszło. Już się w ogóle nie męczę. Biegam, jeżdżę rowerem, chcę wracać do pracy. Do normalnego życia. Normalnego minus papierosy – zażartowałem.
Ale lekarz pokręcił głową.
– Hola, hola, panie Przemysławie. Wiem, że w tej chwili czuje się pan jak młody bóg. I chce o tym – jak pan to ujął – „incydencie” po prostu zapomnieć. Ale to nie takie proste. Pana serce ucierpiało. Są w nim nieodwracalne zmiany. To, że w tej chwili wbiega pan na trzecie piętro bez zadyszki, nie oznacza, że za miesiąc czy pół roku pana serce znowu nie odmówi posłuszeństwa. Musi pan wybierać. Albo żyje pan tak samo jak wcześniej i liczy się z tym, że wcześniej czy później będzie pan miał drugi zawał i może go nie przeżyć, albo pan zwalnia, zmienia swoje nawyki i zwiększa swoje szanse na długie życie w zdrowiu. To pana wybór.
– Ale co ja mam robić? – nie bardzo wiedziałem, co lekarz ma na myśli.
– Będziemy się regularnie spotykać, pan będzie się badał, zwolni pan w pracy, zmieni dietę, ograniczy wysiłek. Aha, i od razu uprzedzę pana pytanie. Nie oczekuję, że usiądzie pan w kapciach na kanapie z pilotem, w żadnym razie. Ale koniec z pracą po dwanaście godzin bez urlopu i długimi treningami na rowerze. Raczej bym szosówkę zamienił na rower rekreacyjny. Do tego dużo spacerów, pływanie… No i więcej wizyt nad morzem.
Musiałem mieć mocno zdziwioną minę, bo profesor zaraz dodał:
– No jasne, że rozmawiałem z pana żoną. Zadzwoniła do mnie wczoraj. Wszystko jej wyjaśniłem. Proszę się jej słuchać, a to dożyjecie razem setki.
Zrozumiałem, że praca to nie wszystko
Niby powiedziałem, że OK, że będę o siebie dbał, że zacznę mniej pracować, ale wcale nie byłem pewny, że tak zrobię. I ten rower. Co on sobie myśli? Mam jeździć na damce po parku? Jak emeryt? W drodze do domu zacząłem się buntować. Sam wiem najlepiej, co jest dla mnie dobre! A Helena? Po co się wtrąca? Nie jest moją mamą!
Zacząłem się nakręcać do tego stopnia, że jak zobaczyłem kiosk, to kupiłem paczkę papierosów. „To moje życie, niech się wszyscy odczepią!” – pomyślałem i zaciągnąłem się papierosem, pierwszym od ponad dwóch miesięcy. Po sekundzie zacząłem się krztusić. Dostałem takiego ataku kaszlu, że gdybym nie przysiadł na ławce, tobym się przewrócił. Z trudem łapałem powietrze. Odpoczywałem prawie dziesięć minut. Papierosy wyrzuciłem do śmietnika. Powoli poszedłem do domu. Heleny nie było. Na stole leżała kartka: „Lunch masz w lodówce”.
To, co moja żona nazwała lunchem, było miseczką pokrojonych warzyw skropionych tylko balsamico i kawałkiem zimnej piersi z kurczaka. Przeszukałem lodówkę, ale niestety, Helena zadbała o wszystko. Nawet z zamrażarki zniknęły kawałki karkówki i steki. Nie było też żadnego piwa. Nalałem więc sobie wody, zabrałem talerz i poszedłem do komputera.
„Tomek. Szosówka jest twoja. W zamian poszukaj dwóch rowerów rekreacyjnych, dla mnie i dla mamy. I to jak najszybciej. Może w weekend pojedziemy na przejażdżkę po lesie”.
Drugą wiadomość napisałem do szefa z centrali w Nowym Jorku. „Chcę wrócić do pracy. Ale jeżeli dalej chcesz, żebym robił to co teraz, to będę musiał sporo rzeczy pozmieniać”. Napisałem, że chcę mieć dwóch zastępców, na których zdeleguję część zadań. Że trzy razy w tygodniu będę pracować zdalnie. Że ograniczę liczbę podróży – w delegację będę wysyłał pracowników, którzy muszą nabierać doświadczenia. Przedstawiłem cały plan i zaznaczyłem, że zrozumiem, jeżeli zdecyduje się poszukać kogoś innego na moje miejsce.
Odpowiedź nadeszła godzinę później. „Cieszę się, że wyszedłeś z tego cało. Bardzo mi zależy, żeby mieć cię dalej na pokładzie. Wierzę, że jak dopuścisz do głosu młodszych, to może tylko wyjść firmie na dobre. Tylko nie zapomnij, czekam na raport za trzeci kwartał. Z tego nie zwalania nawet śmierć.”
Po tym ostatnim zdaniu był uśmieszek, ale wiedziałem, że tak naprawdę to nie jest żart.
– Wiesz, ja chyba nawet nigdy nie zapytałem, czy ty w ogóle umiesz jeździć rowerem. I czy lubisz – przyznałem żonie, gdy Tomek dostarczył nam dwa nowe, błyszczące miejskie rowery. – Ale mam nadzieję, że tak.
Dopiero jak pojechaliśmy nad morze, żona pokazała mi, że w komórce ma starego jubilata.
– Ile razy jestem tu sama, to zawsze na nim jeżdżę.
Zrozumiałem wtedy, jak dużo mamy do nadrobienia…
Minęło pół roku. Jasne, z początku trochę oszukiwałem. Jak nie było Heleny, zamawiałem pizzę. Udawałem, że oglądam serial, a tak naprawdę pracowałem. Jechałem do biura, a mówiłem, że jadę na spacer. Ale w końcu przestałem. Moi ludzie radzą sobie świetnie. Każdy chce się wykazać i wyniki są dużo lepsze niż wcześniej.
Zrozumiałem, że z tarasu można pracować równie wydajnie jak z gabinetu. Co miesiąc spędzam z Heleną kilka dni na Helu. Jeździmy na rowerach, pływamy, spacerujemy. Zacząłem sobie przypominać, dlaczego się w niej zakochałem. I że ciągle kocham ją nad życie. Wróciłem do gitary. Zacząłem nawet wymyślać melodie. Helena pisze do nich słowa, a potem nagrywamy je i wysyłamy dzieciom. Udają, że im się podoba.
W tym roku chcemy zorganizować spóźnione obchody naszych srebrnych godów. Program szykują dzieci.
„Szykuj się, tatuś, bo w planach jest twój recital” – napisałam mi Zosia.
Jeszcze rok temu na taki pomysł tylko bym prychnął. „Nowy ja” potraktował ten pomysł niezwykle poważnie. Zamierzam dopracować piosenkę o Helenie. Tę, która rok temu miała tylko refren. Moja żona jest tego warta.
Czytaj także:
„Po latach pogoni za kasą i karierą, zmieniły mi się priorytety. Zapragnęłam miłości i dziecka, ale było już za późno”
„Kasa i pęd do kariery przesłoniły mi cały świat. Żona i syn poszli w odstawkę, liczył się prestiż, samochód i duży dom"
„Tyrałem po 14 godzin dziennie, żeby zarobić na przyjemności, na które nie miałem czasu. Byłem niewolnikiem własnej ambicji”