Mam 36 lat i dość życia w biegu. Pochodzę z małego miasteczka na Podkarpaciu, gdzie nigdy nie osiągnęłabym tego, co mam. Być może jednak byłabym szczęśliwsza, spokojniejsza i mniej zestresowana?
Moja najlepsza przyjaciółka ze szkoły, Basia, nie wyruszyła w świat po maturze, studia zrobiła zaocznie, pracuje w urzędzie gminy, urodziła dwoje dzieci i jest szczęśliwa z mężem, cenionym w okolicy stolarzem. Ja nie mam męża, ani dzieci, natomiast mam zamiar zrezygnować z pracy i nie jestem szczęśliwa. Jak to się stało?
To był mój życiowy cel
– Córciu, jak ja cię utrzymam w tej Warszawie – martwiła się moja mama. – Do pracy byś poszła, coś byś sobie tu znalazła, na studiowanie masz czas.
Moi rodzice nigdy nie wystawili nosa poza nasze miasteczko. Ojciec miał mały warsztat ślusarski, mama od czasu do czasu pracowała chałupniczo, dorabiała pilnowaniem dzieci. Mieli na utrzymaniu jeszcze moją młodszą siostrę.
W naszym domu nigdy się nie przelewało, więc nic dziwnego, że zmroziła ich moja decyzja o wyjeździe. Postawiłam jednak na swoim. Ustaliliśmy, ile mogą mi co miesiąc dać, resztę musiałam zarobić.
Nie było to łatwe, ale z natury jestem uparta i zawzięcie dążę do celu. Dostawałam stypendium, poza tym udzielałam korepetycji, trochę pracowałam, nawet roznosiłam ulotki. Wiedziałam, że nauka to moja jedyna szansa, więc uczyłam się dużo, żeby nie zawalić studiów.
Na początku rezygnowałam nawet z imprez studenckich. Szkoda mi było na nie czasu i pieniędzy. Każdą wolną chwilę wykorzystywałam na naukę. Dzięki temu szybko zapracowałam na stypendium naukowe.
Marka poznałam na uczelni. Był ambitny
Chciał coś w życiu osiągnąć i to mi się w nim najbardziej podobało. Rozumieliśmy się, bo nadawaliśmy na tych samych falach. Uczyliśmy się razem do egzaminów. Na uczelni uchodziliśmy za parę, z czasem nawet razem zamieszkaliśmy, ale był to dziwny związek.
Sypialiśmy ze sobą, owszem, bez porywów namiętności, szybko, bo nigdy nie mieliśmy na to czasu. Długo nie padło z naszych ust słowo „kocham” i do dziś nie wiem, czy uczucie, jakie nas łączyło tak naprawdę było miłością.
– Jest mi z tobą dobrze, mała – mówił Marek. – Ale nie mam głowy do jakichś tam miłosnych dyrdymałów. Przynajmniej nie teraz. Teraz muszę się wybić. Możemy ze sobą być, oczywiście, jeśli taki układ ci odpowiada.
Mnie też taki układ odpowiadał. Z czasem funkcjonowaliśmy jak stare dobre małżeństwo z długoletnim stażem. Po studiach oboje dostaliśmy etaty w zagranicznej korporacji. Pracowaliśmy od rana do wieczora. Kiedyś nawet zostaliśmy na noc, żeby dokończyć projekt, który wspólnie przygotowywaliśmy.
Praca była dla nas najważniejsza. Chcieliśmy być najlepsi, pragnęliśmy, by nas doceniano, chwalono. Marzyliśmy o karierze. I zrobiliśmy ją. Kosztem snu, wypoczynku, rozrywek, a nawet zdrowia. Największą przyjemność sprawiało nam poczucie dobrze wykonanego obowiązku. No i oczywiście widok przybywających na koncie pieniędzy.
Do rodzinnego domu przyjeżdżałam rzadko, bo wciąż miałam coś do zrobienia i szkoda mi było czasu. Wolałam do rodziców dzwonić. Zazwyczaj w drodze do pracy, gdy stałam w korku.
– A kiedy, córciu, wyjdziesz za mąż? – podpytywała mama podczas niemal każdej naszej rozmowy.
– Nie wiem, mamuś – odpowiadałam niezmiennie. – Teraz inaczej się żyje. Bez ślubu – dodałam za którymś razem.
– Bez ślubu??? – dziwiła się.
Wiedziała, że mieszkam z Markiem od lat, ale nie wtajemniczałam jej w szczegóły naszego związku. A ślub? Nie rozmawialiśmy z Markiem o nim, zresztą nawet nie mielibyśmy czasu na organizowanie tego typu ceregieli.
Odpowiadał nam taki nieformalny związek, razem wynajmowaliśmy mieszkanie i nawet myśleliśmy, żeby kupić jakieś własne lokum, ale wciąż brakowało nam czasu, żeby się za to wziąć.
Moja młodsza siostra zdążyła już wyjść za mąż, urodzić dwoje dzieci, a ja wciąż byłam panienką. Moi rodzice nie mogli się z tym pogodzić. Dla świętego spokoju mówiłam, że kiedyś się z Markiem pobierzemy.
Może nawet sama, gdzieś tam w głębi duszy, miałam taką nadzieję. Ale czas mijał i nic się nie zmieniało. Poza tym, że Marek w końcu kupił mieszkanie, a ja dorzucałam się do czynszu i spłaty kredytu.
Uznałam to za początek jakiejś stabilizacji. Oboje już przekroczyliśmy trzydziesty piąty rok życia i powoli zaczęło do mnie docierać, że powinnam zwolnić, przystopować. Stałam się nerwowa, często bolał mnie żołądek, zaczęły wypadać mi włosy.
Marek też często bywał podminowany, dużo palił, bardzo się denerwował, gdy mu coś nie wychodziło. A czasem się to zdarzało ze zwykłego przemęczenia, zresztą zauważyłam to po sobie. Nie chciał zwolnić. Wciąż było mu mało pieniędzy na koncie, marzył o lepszym samochodzie.
A ja zaczęłam marzyć o dziecku
Naraz stwierdziłam, że niczego tak naprawdę w życiu nie osiągnęłam. W każdym razie, niczego ważnego. Przez dziesięć lat żyłam tylko pracą. Zestarzałam się, widać to było po twarzy, bo rzadko sięgałam choćby po krem.
Dawno zauważyłam pierwsze zmarszczki. Złapałam się na tym, że chciałabym mieć rodzinę z prawdziwego zdarzenia, męża, dzieci… Nagle zmieniły mi się priorytety. Co z tego, że mam pieniądze, gdy nawet nie mam czasu ich wydać?
Ubrania też kupowałam w pośpiechu, bez przymiarki, bo zawsze brakowało czasu, a spędzanie go w galeriach handlowych było dla mnie zwykłym marnotrawstwem. W końcu odważyłam się powiedzieć Markowi, czego pragnę:
– Wiesz, chciałabym mieć dziecko. Jeśli nie chcesz ślubu, nie musimy go brać, ale dojrzałam do tego, by zostać mamą.
Skrzywił się, ale nie powiedział nie. Oznajmił tylko, że zastanowi się na tym. Nawet mu się nie przyznałam, że już od kilku miesięcy przestałam brać tabletki antykoncepcyjne w nadziei, że zajdę w ciążę i postawię go przed faktem dokonanym. Po roku nadal nie byłam w ciąży. Chciało mi się płakać, ponieważ Marek w ogóle się tym nie przejmował.
– Mała, widocznie tak ma być. Zresztą sama zobacz, jakie prowadzimy życie. Wyobrażasz sobie w tym wszystkim dziecko? – stwierdził.
– Mogę zrezygnować z pracy w korporacji – powiedziałam. – Ty też mógłbyś. Chciałabym mieć normalny dom. Jak wszyscy. Chcę stabilizacji.
Z trudem hamowałam łzy.
– Nie w tej chwili – odparł. – Jeszcze nie. Zresztą wiedziałaś o tym, zgodziłaś się na taki układ. Nie chcę zmarnować tej szansy. Uważam, że mamy jeszcze czas na dziecko, na tę, jak to określasz, stabilizację. Chociaż ja mógłbym obejść się bez dziecka. Chyba nie jestem stworzony do pieluch. Nie wszyscy muszą mieć dzieci.
– To do kiedy mamy czekać? – zapytałam, łkając. – Zależy mi na dziecku…
– Nie wiem. Aż będziemy gotowi – usłyszałam.
Przepłakałam całą noc, ale wiedziałam, że i tak Marek nie zmieni zdania. Modliłam się o cud. Niestety, nie nastąpił. Minął kolejny rok, zanim uznałam, że mam dość. Nie chcę więcej takiego życia.
Zwolniłam się z pracy. Jeszcze nie wiem, co dalej zrobię. Opuszczam stolicę. Jestem zmęczona. Przeczytałam, że praca w korporacji i nieustający stres może być przyczyną tego, że nie zaszłam w ciążę. Chcę wrócić do normalnego życia. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Czytaj także:
„Odbiłam koleżance faceta, bo chciałam się poczuć lepsza. Gdy do niej wrócił, z zawiści nastawiłam przeciwko niemu córkę”
„Celina była miłością mego życia. Pragnąłem jej ciała, duszy i ciepła. Jednak ona bez słowa porzuciła mnie dla... zakonu”
„Siostra z czystej zawiści próbowała rozbić moje małżeństwo. Na szczęście nie dała rady. Pogoniłam wredną małpę”