„Podstępna choroba odebrała mi dziecko i zniszczyła małżeństwo. Podczas gdy ja pogrążyłam się w żałobie, mąż z łatwością zapomniał, że miał syna”

matka w żałobie fot. Adobe Stock, patronestaff
„Zupełnie mnie nie rozumiał. Cóż dziwnego, że zauważyłam w kalendarzu dzień związany z naszym synem? Przecież i tak bez przerwy o nim myślę! Nawet jeśli Witek usiłuje zabić w swoim sercu wspomnienia o własnym dziecku, to nigdy go nie zapomnę".
/ 23.10.2022 09:15
matka w żałobie fot. Adobe Stock, patronestaff

Spojrzałam na chmurzące się niebo: „Lunie? Może się Pan Bóg ulituje i nie ześle deszczu do czasu, aż będę wracać z cmentarza?”– pomyślałam.

Co prawda parasolkę zabrałam, ale specjalnie na zamówienie robiony wieniec wymagał niesienia obiema rękami, jeśli nie chciałam go połamać. Gdyby Witek przyszedł ze mną, mógłby trzymać parasol…

Zagryzłam wargi. Nie chciał iść. Nie podobało mu się, że specjalnie na rocznicę zamawiałam wieniec. „Musisz się wreszcie otrząsnąć. Rok wystarczy na żałobę”. Mówi tak, ale gdy pytam, czy na żałobę po jedynym dziecku też, widzę łzy w jego oczach…

Znów spojrzałam w niebo; wydało mi się, że poczułam na twarzy kroplę wilgoci. Może to łza... Nie powinnam myśleć o Witku, tylko o Jakubku. To mi przynajmniej przynosi ulgę, to sprzątanie grobu, wizyty na cmentarzu, zamawianie okolicznościowych dekoracji…

Nagle usłyszałam głośny tupot i obok mnie przemknęło coś czerwono-zielono-pomarańczowego. Przetarłam zapłakane oczy i zobaczyłam kolorowe kurtki dwójki dzieciaków w wieku może dziesięciu i dwunastu lat. Przebiegli tuż przede mną, jeden z nich zawadził kapturem o wystającą z mojego wieńca gałązkę i ten omal nie wypadł mi z rąk! Chuligani!

Ostrożnie poprawiłam wygiętą gałąź i znów pogrążyłam się w myślach. „Mój biedny Kuba. Zanim dopadło go zapalenie opon mózgowych, marzył o nowym rowerze. Kupiliśmy mu go, kiedy leżał w śpiączce, i opowiadaliśmy mu o nim w nadziei, że ten przedmiot marzeń utrzyma go przy życiu. Rower wciąż stoi w garażu, czeka… bez sensu…”.

Cmentarz nie był pusty

Witek się myli – odwiedzanie grobów daje ukojenie w tęsknocie, i to nie tylko mnie. Przypomina, że wszyscy kiedyś umrzemy, i może gdzieś tam, w jakimś nowym życiu, się spotkamy. Witek czasem mówi, że moglibyśmy mieć jeszcze jedno dziecko, spróbować jeszcze być rodziną, a nie tylko małżeństwem, które już nie potrafi się dogadać… Nie mogę tego słuchać.

Zwłaszcza od niego. Kiedy przyjaciółki tak mi tłumaczą, mówię sobie, że nie rozumieją, co to znaczy stracić dziecko. Ale Witek przecież przeżył to samo co ja! On też stracił syna! Jak może mówić mi teraz o nowym dziecku! Musiałam choć na moment odłożyć wieniec, żeby otrzeć łzy. Przystanęłam więc przy ławeczce obok kranu z wodą do podlewania kwiatów.

Nagle w sennym krajobrazie nagrobków jak błyskawica mignęło coś czerwonego. Skupiłam wzrok. Za ogrodzeniem z drucianej siatki biegło tych dwóch łobuzów, którzy wcześniej omal nie wytrącili mi z rąk wieńca! Czerwona kurtka i zielono-pomarańczowa! Czy nikt ich nie nauczył, że w okolicy cmentarza należy się zachowywać z odpowiednią powagą? Mój Kubuś nigdy by się tak nie zachował! Był takim grzecznym chłopcem…

Nagle aż zabrakło mi tchu. Chuligani zatrzymali się przy kępie wierzby rosnącej tuż przy cmentarnym płocie i zaczęli szarpać się z jej gałęziami! „Nie dość, że chuligani, to jeszcze wandale! Tuż przy cmentarzu! Za grosz szacunku dla miejsca wiecznego spoczynku… Przecież to wymaga reprymendy, może nawet nagany! Inaczej ci smarkacze za rok albo dwa zaczną demolować przystanki, potem kraść samochody, a dalej strach myśleć! Ale krzyczeć przez pół cmentarza?”. Westchnęłam.

Nagle zaniepokoiła mnie nowa myśl: „A jeśli oni przejdą przez płot i zniszczą mój piękny wieniec dla Kuby? Nie będę teraz spokojnie spać! Będę musiała przychodzić na grób codziennie, żeby sprawdzać, czy wszystko jest w porządku! Witek pewnie zupełnie przestanie się do mnie odzywać. Kolejne lato bez Jakubka będzie tak samo puste i posępne, jak poprzednie…

Wytarłam oczy i podniosłam wieniec

Pani Kasia z kwiaciarni naprawdę bardzo się postarała; był piękny. Gustowny i kolorystycznie już z daleka kojarzył się z młodością i niewinnością Kuby… Znów ścisnęło mnie w gardle. „Dlaczego Jakubek musiał umrzeć, a zdrowe dzieci chuliganią po cmentarzach i jego matce nie pozwalają spokojnie skupić się na wspomnieniach?”.

Oczyściłam grób. Tak naprawdę nie wymagał zabiegów – stał tu przecież dopiero od roku, a podczas moich regularnych wizyt na cmentarzu uprzątam na bieżąco wypalone znicze, wyblakłe i poszarpane przez wiatr dekoracje, liście opadające z pobliskich drzew. Ostatnio byłam parę dni temu, przy okazji imienin Kuby.

Nie obchodziliśmy nigdy imienin, nie ma w naszej rodzinie takiej tradycji, świętuje się urodziny… Ale po śmierci Jakubka jego imię zaczęło rzucać mi się w oczy w kalendarzach, przypominać o wszystkich tych momentach, kiedy mogliśmy się jeszcze cieszyć jego bliskością, a nie docenialiśmy tego. Witek powiedział:

– Nie możesz teraz czuć się winna, że kiedyś nie obchodziłaś jego imienin! To chore! I nikomu w niczym nie pomoże!

Zupełnie mnie nie rozumiał. Cóż dziwnego, że zauważyłam w kalendarzu dzień związany z naszym synem? Przecież i tak bez przerwy o nim myślę! Nawet jeśli Witek usiłuje zabić w swoim sercu wspomnienia o własnym dziecku. Zdjęłam z grobu kilka brzozowych listków, ułożyłam wieniec, upewniłam się, że kokardki i jedwabne tulipany rozmieszczone są tak, jak należy.

Pomodliłam się. Trzeba było powoli zbierać się do domu, żeby nie dać Witkowi pretekstu do kolejnej kłótni o to, czy potrzebuję wizyty u terapeuty. Nigdy nie myślałam, że mój mąż kiedykolwiek wpadnie na taki pomysł, ale właśnie w ostatni piątek, kiedy poszłam zamówić ten wieniec, to zasugerował.
Ledwo wyszłam z cmentarza, jak spod ziemi wyrosło przede mną dwóch chłopaków w kolorowych kurtkach. Trzymali w dłoniach wierzbowe gałązki.

– Kupi pani bukiet? – spytał młodszy.

Oniemiałam. Wziął chyba moje zdumienie za chęć targowania się, bo dodał:

– Niedrogo, jak dla pani trzy złote.

Chciał mi sprzedać kradzione bazie.

– Czy rodzice wiedzą… – zaczęłam.

Młodszy skulił się i zawstydzony opuścił wzrok. Podobną minę robił Kuba, kiedy coś napsocił. Stała przede mną dwójka dzieciaków. Może i za wyłamywanie gałęzi z przycmentarnego drzewa nie należała im się pochwała, ale z drugiej strony przecież to tylko dzieci… Z bliska zauważyłam, że ubrania chłopców były sprane i wytarte, a ich twarzyczki wymizerowane jak po chorobie.

– Jedliście dzisiaj obiad? – spytałam.

– Makaron z dżemem – pochwalił się młodszy. – Na kolację też będzie! Mniam!

– Nie jesteśmy biedni – powiedział starszy. – Chcemy odkupić od kolegi hulajnogę, brakuje nam dwadzieścia złotych.

– Rodzice nie mogą wam dać na tę hulajnogę? – spytałam zdumiona.

– Najpierw rachunki trzeba zapłacić – starszy wzruszył ramionami. – Hulajnoga to nie jest priorytet.

„Priorytet”… To nie były całkiem zaniedbane dzieci. Rodzina widać nie margines, tylko z problemami finansowymi. Przez chwilę patrzyłam na młodszego chłopca, który uginał się pod ciężarem swojego „towaru na handel”. Jakubek nigdy nie musiał pracować, dostawał wszystko, czego potrzebował, kieszonkowe, z którego mógł sobie zaoszczędzić na różne przyjemności…  Wyjęłam z portfela dwadzieścia złotych:

– Proszę, kupcie sobie tę hulajnogę.

Spojrzeli na mnie przestraszeni.

– Nie – powiedział starszy. – Nie możemy wziąć od pani tyle! Przecież nawet gotowe bukiety tyle nie kosztują. Żebyśmy mieli takie gałązki z żółtymi kwiatkami, można by je powiązać razem, to by była inna sprawa… Za same bazie dwadzieścia złotych to za dużo.

Patrzyli na banknot jak na spełnienie swoich marzeń, ale widać rodzice nauczyli ich, że pieniądze trzeba uczciwie zarobić. Dałam im więc tylko pięć złotych, wybrałam jedną gałązkę, a potem powiedziałam:

– Wrócę tu. Przywiozę wam forsycję na wiązanki. Może ktoś od was kupi.

Przyjrzał mi się nieufnie

Pojechałam do domu. Weszłam do garażu po nożyce do przycinania żywopłotu. Mój wzrok prześlizgnął się po nowym rowerze dla Jakubka. Nawet jego stary rower nie był w złym stanie, po prostu zamarzył mu się nowy. A tamte dzieciaki na hulajnogę muszą zarabiać… Złapałam nożyce i pobiegłam do krzaka forsycji przed domem. Miałam już sporą wiązkę kwitnących gałęzi, kiedy dobiegł mnie głos Witka:

– Co robisz?..

– Pomóż mi – wysapałam. – To na bukiety.

– Przestań! – podniósł głos. – Przecież przed chwilą zawiozłaś na grób wieniec! A teraz forsycja? Co będzie dalej?!

– To nie na grób – powiedziałam rzeczowo.

Przyjrzał mi się nieufnie, więc powtórzyłam spokojnie, że to nie na grób, że chcę te gałęzie dać komuś, kto je sprzeda. Opowiedziałam mu o dzieciakach spod cmentarza.

– Gdyby im dać większą kwotę, to jeszcze ich rodzice pomyśleliby, że oni ukradli albo się wdali w jakiś handel narkotykami czy coś w tym rodzaju, prawda? – spojrzałam na Witka. – No, sam pomyśl, jak byś zareagował, gdyby z większą gotówką wróciło do domu twoje dziecko… – powiedziałam to, a mój głos nie zadrżał.

Może dlatego, że myślałam teraz nie o Jakubku, a o tych dwóch chłopaczkach. Wyraz podejrzliwości wreszcie zniknął z twarzy Witka.

– No dobrze… – powiedział. – Pojadę z tobą.

– To może ty tnij, a ja zrobię paczkę z jedzeniem.

– Nie mamy w domu za wiele – przypomniał mi, łapiąc nożyce. – Możemy po drodze się zatrzymać i kupić im trochę słodyczy!

Od czasu gdy umarł Kuba, nie robiliśmy nic wspólnie z takim zaangażowaniem… Dzieciaki ledwo mogły unieść reklamówkę z delikatesów i gałęzie forsycji, więc musieliśmy z Witkiem pójść z nimi pod ich dom. Mieszkali w starym bliźniaku. Starszy chłopiec zawołał matkę.

– Spotkałam pani dzieci w pobliżu cmentarza… – powiedziałam jej. – Tak się składa, że mamy forsycję, więc można by powiązać razem z baziami, i może ktoś kupi.

Podziękowała za forsycję i ruszyła do domu. Zatrzymałam ją i chciałam jeszcze wręczyć paczkę z jedzeniem. Najpierw broniła się, że nie trzeba, jednak ze względu na dzieci, które nie mogły od pękatej reklamówki oczu oderwać, przyjęła ją, dziękując nam wylewnie. Kiedy wchodziliśmy z Witkiem na nasze podwórko, powiedziałam:

– Myślisz, że chłopcy ucieszyliby się z rowerów?

– Myślę, że bardzo – powiedział i uśmiechnął się do mnie serdecznie.

Jakbyśmy się wreszcie spotkali po długiej rozłące.

Czytaj także:
„Ukryłam przed mężem, że dopadła mnie podstępna choroba. Chciałam świętego spokoju, a nie biadolenia za uchem i litości"
„Mąż nie dotykał mnie nawet kijem, zaś kochanek rozpalił wszystkie moje zmysły. Czułam się jak kobieta, a nie jak odkurzacz z biustem i tyłkiem”
„Mój mąż jest żołnierzem, a ja umieram ze strachu. Gdy wyjeżdża, zawsze gorączkowo czekam na jakiś znak życia. Czy to kiedyś minie?"

Redakcja poleca

REKLAMA