Kiedyś wydawało mi się, że nigdy nie opanuję strachu o męża. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić...
Lubię wyobrażać sobie moment, w którym Michał staje w drzwiach naszego mieszkania, rzuca plecak na ziemi i bierze mnie w ramiona. Gdzieś z tyłu głowy czai się lęk, że to może się nie zdarzyć, ale szybko go w sobie gaszę. Staram się nie dopuszczać do siebie złych myśli, bo wiem, że są jak zaraza, gdy tylko pojawi się jedna, zaraz cały tabun podobnych atakuje mój mózg. Wiedziałam, że taki czas w końcu nastąpi, że będziemy musieli z Michałem rozstać się na dłużej.
W swojej naiwności myślałam, że jestem na to gotowa
Nie byłam. To nie zdarza się pierwszy raz, a ja nigdy nie jestem na to gotowa, choć zawsze wydaje mi się, że tym razem jest spokojniej.
Michał wyjechał trzy miesiące temu, a ja codziennie staram się funkcjonować bez obezwładniającego strachu, o tęsknocie nawet nie wspomnę.
Poznałam go 17 lat temu. Do dziś, gdy wspominam dzień, gdy wszedł do sklepu mojej cioci, gdzie dorabiałam w wakacje, czuję ciepło w sercu. Doskonale pamiętam moment, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Michał przychodził codziennie pod byle pretekstem, zanim zdobył się na odwagę, by zaprosić mnie na randkę. Pewnego dnia poczekał na mnie pod sklepem i zaprosił na spacer. Później wszystko potoczyło się szybko.
Staliśmy się nierozłączni, spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, byliśmy w siebie wpatrzeni i zakochani do szaleństwa. Wiedziałam od początku, że mój ukochany chce zostać żołnierzem, ale nie zdawałam sobie sprawy, co to tak naprawdę oznacza. Być może, gdybym wtedy potrafiła na zimno ocenić zyski i straty, doszłabym do wniosku, że to nie jest związek dla mnie.
Wiem jednak, że nie zrobiłabym tego, nie byłabym w stanie.
Ja od początku wiedziałam, że to ten jedyny
To on jest mi przeznaczony i nie mam na to najmniejszego wpływu. Nawet nie próbowałam z tym nigdy walczyć, bo mam świadomość, że byłabym skazana na porażkę. Z czasem zaczęłam dostrzegać, że marzenia mojego ukochanego to nie przelewki, że on dąży do celu jak taran. Przez chwilę chciałam zapytać, czy dla mnie byłby gotów porzucić sny o kamaszach, ale bałam się to zrobić.
Po pierwsze, nie jestem pewna, czy chciałabym usłyszeć odpowiedź. Po drugie, choć powoli zaczęło do mnie docierać, z czym wiążą się marzenia mojego mężczyzny, nie chciałam go ich pozbawiać. To wtedy właśnie pomyślałam, że już nie darzę go młodzieńczym zauroczeniem, lecz prawdziwą, głęboką miłością. Jego szczęście stało się dla mnie jedną z najważniejszych wartości.
„Jeśli on tego pragnie, trudno, pogodzę się z tym” – myślałam.
Wkrótce Michał spełnił swoje marzenie i wstąpił do wojska. Na początku nie oznaczało to dla nas wielkich zmian. Traktowaliśmy to jak zwykłą pracę i tyle. Pierwszą poważną rozmowę na ten temat odbyliśmy, gdy się zaręczyliśmy, a stało się tak zaledwie po roku znajomości.
– Wiesz, że mogą mnie skierować do jednostki na drugim końcu Polski? – zapytał poważnie.
– Wiem – przytaknęłam z nie mniejszą powagą.
– I co wtedy? Pojedziesz ze mną? Wszystko rzucisz, czy będziemy żyć na odległość? – na jego twarzy malowało się napięcie.
– Czy mi się wydaje, czy chcesz mnie zniechęcić? – zapytałam.
Michał westchnął głęboko.
– Nie chcę cię zniechęcić ani stracić, Moniu, ale życie z kimś, kto obrał taką drogę zawodową jak ja, nie jest łatwe. Zrozumiem, jeśli się wycofasz – spojrzał mi w oczy.
– Nie, Michał, nie wycofam się. Studiować pedagogikę mogę wszędzie, pracować też gdziekolwiek. Damy sobie radę, zobaczysz. Poza tym, zapewniam cię, że wiem, na co się piszę. Kocham cię i chcę być z tobą, nawet na walizkach.
– To wspaniale, ja też cię kocham – wziął mnie w ramiona i mocno przytulił.
Nie wycofałam się, mimo że nieraz moim sercem targały wątpliwości. Wiedziałam przecież, co dzieje się na świecie i że mój mężczyzna może być potrzebny w jakimś ogarniętym konfliktem kraju. W głębi duszy żywiłam chyba jednak naiwną nadzieję, że to nigdy nie nastąpi…
Skromny ślub wzięliśmy 3 miesiące po zaręczynach
Byłam najszczęśliwszą panną młodą na świecie, gdy patrzyłam na obrączkę lśniącą na moim palcu. Moi rodzice na początku byli nieco zaniepokojeni szybkim rozwojem sytuacji i naszym młodym wiekiem, bo zostaliśmy małżeństwem, mając po 20 lat.
Z czasem jednak przekonali się, że to była dobra decyzja. Gdy mojego męża przerzucili do odległej o 300 kilometrów od naszego rodzinnego miasta jednostki, spakowałam manatki i pojechałam z nim. Zmieniłam tryb studiów na zaoczne i co drugi weekend przyjeżdżałam na zajęcia. Zostawiłam rodzinę, przyjaciół i stare otoczenie. Zaczęłam wszystko od początku, ale nie żałuję.
Sytuacja powtórzyła się po kilku latach i znów zrobiłam to samo. W niczym mi to nie przeszkadzało, życie co parę lat w innym miejscu ma swoje plusy, przynajmniej nie jest nudno. Nie czuję się też samotna. Do rodziny i przyjaciół przyjeżdżam kilka razy w roku, w dzisiejszych czasach to nie problem. Pracę znalazłam nową, poznałam wspaniałych ludzi.
Nie czuję się jak przesiedleniec, raczej jak człowiek o dwóch domach. Pierwszy zgrzyt pojawił się, gdy Michał oznajmił mi, że jedzie na misję do Iraku. Wtedy nie byłam już taka pewna, czy wiedziałam, na co się zgodziłam.
– Michał, przecież tam jest wojna… – byłam przerażona, tyle że moja przestroga nie była odkrywcza.
– Wiem, dlatego tam jadę, to właśnie moja praca, kochanie – odpowiedział, jakby miał wybrać się po zakupy.
– Michał, nie chcę, żebyś tam jechał. Przecież możesz nie wrócić – czułam, jak na te słowa łzy napływają mi do oczu, bo wraz z nimi na świat wyszły moje skrywane lęki.
Michał podszedł do mnie, przytulił i powiedział jak do dziecka:
– Obiecuję, że wrócę. To moja praca, rozmawialiśmy o tym, pamiętasz – pocałował mnie w czoło. – Kochanie, pół roku minie bardzo szybko.
– Zależy komu – mruknęłam. – Umowa nie obejmowała wyprawy na wojnę – podniosłam głos, choć wiedziałam, że jestem przegrana.
– A myślałaś, że co? Że będę się tylko bawić w żołnierza? Ostrzegałem, pytałem, a ty twierdziłaś, że jesteś na to gotowa – w jego tonie wyczułam pretensję.
– Kochanie, ale się boję, trudno to zrozumieć? – zapytałam.
– Nie, jednak obiecałaś, że sobie z tym poradzisz. Może to dla ciebie niezrozumiałe, ale ja się do czegoś zobowiązałem i muszę dotrzymać słowa, ciebie proszę o to samo.
Nastały ciche dni, pierwsze od początku związku
Długo biłam się z myślami, chciałam niemalże przywiązać go do kaloryfera, by nie wyjechał. Tyle że w głębi duszy czułam, że zachowuję się nie fair. Ja też złożyłam pewną obietnicę. Po kilku dniach, podeszłam do niego, przytuliłam się do jego pleców i drżącym głosem powiedziałam:
– Jedź, tylko błagam, wróć.
– Dziękuję – westchnął z ulgą – Przecież ja też nie chcę cię zostawiać. To trudno wytłumaczyć.
– Wiem, wiem – powiedziałam, choć duszę rozrywał mi strach.
Gdy za pierwszym razem wyjechał, myślałam, że zwariuję. Maniakalnie oglądałam wiadomości i gdy tylko słyszałam o jakimkolwiek wybuchu lub zamachu, który miał miejsce w Iraku, o spokoju nie było już mowy – natychmiast zaczynałam gorączkowo czekać na jakiś znak życia od męża. Na szczęście zawsze się doczekałam.
– Czy to kiedyś minie? – zapytałam koleżanki, również żony żołnierza.
– Nie – odpowiedziała krótko – ale nauczysz się nad tym z czasem panować.
– Nie wierzę – uśmiechnęłam się blado. – Teraz tak się denerwuję, że aż ciągle mnie mdli.
– Może to wcale nie ze zdenerwowania – spojrzała na mnie z uśmiechem.
– No co ty… – roześmiałam się.
Ale tuż po tej rozmowie pobiegłam do apteki po test ciążowy.
Gdy zobaczyłam pozytywny wynik, byłam przerażona
„Jak ja dam sobie radę sama przez kolejne pół roku, w dodatku w ciąży?!”.
Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Pojawiły się myśli: „Jak on mógł mnie teraz zostawić?”, ale przecież gdy wyjeżdżał, żadne z nas nie miało pojęcia, że jestem w ciąży. Na szczęście miałam mnóstwo oparcia w dziewczynach i żonach kolegów mojego męża. Wojsko tworzy taką małą społeczność, gdzie wszyscy wspierają się nawzajem, więc z niczym nie byłam sama.
Iwona pomagała mi urządzać pokoik dla dziecka, Aśka zawoziła do lekarza, a Ola wyręczała w większych zakupach. Gdy powiedziałam mężowi, że spodziewamy się córeczki, dzień później jego koledzy z jednostki stawili się w moich drzwiach, by pomalować pokój „dla małej księżniczki”.
Popłakałam się ze wzruszenia. Ponadto przyjechała moja mama i doglądała, czy jej jedynej córce w pierwszej ciąży nie dzieje się krzywda. Michał szalał ze szczęścia i widziałam, że po raz pierwszy żałował, że pojechał na misję.
– Kochanie, gdybym wiedział, żadna siła nie wyciągnęłaby mnie z domu – zapewniał przez telefon.
– Nie martw się niczym, jesteśmy z twoją córką zdrowe, wszystko pod kontrolą – zapewniałam go.
Nadal tęskniłam, ale jednocześnie znajdowałam ukojenie w opowiadaniu naszej córce o tacie, o jego misji i o tym, że wkrótce będziemy razem. Michał wrócił do domu trzy miesiące przed narodzinami Matyldy i był najbardziej oddanym mężem i ojcem na świecie. Dosłownie nosił mnie na rękach i wynagradzał każdy dzień rozłąki. Przyjście na świat córki zupełnie zmieniło nasze życie, a tata zakochał się w niej bez pamięci.
Nie zmieniło to jednak jego stosunku do wojska…
Ledwie mała skończyła dwa lata, on znów chciał wyjechać. Tym razem nie protestowałam, wiedziałam, że to nic nie zmieni. Po jego wyjeździe dopadł mnie strach, jak za pierwszym razem, ale już nie śledziłam tak gorączkowo wiadomości.
Pocieszenie znalazłam w odliczaniu dni do jego powrotu. Choć każdego dnia moje serce rozrywała tęsknota, miałam Matyldę, ona była dla mnie pocieszeniem w tych trudnych chwilach. Gdy mąż jest na misji, zawsze czekam pełna niepokoju, ale już nauczyłam się nie dopuszczać do siebie czarnych myśli. Gdy Michał wraca, zaczynają się dla nas najjaśniejsze dni, potem przychodzi chwila zwyczajności i raz na jakiś czas znów misja.
Bywają też krótsze rozłąki, jak wyjazdy na poligony. Oczywiście, że wolałabym mieć męża przy sobie codziennie, ale cieszę się tym, co mam. Wyjazdy są doskonałym sposobem na łagodzenie małżeńskich konfliktów, bo my nigdy nie przestajemy za sobą tęsknić.
Dziś Matylda ma 15 lat, nasze małżeństwo okrzepło przez ten czas, a mój mąż jest na ostatniej misji. Nie zawsze było łatwo, ale nie dramatyzuję. Nie każdemu zdarza się znaleźć taką miłość, jaką mam ja. To uczucie warte jest wielu wyrzeczeń.
Niebawem będę miała Michała na co dzień. Teraz jedyne, co muszę robić, to jeszcze przez trzy miesiące, starym zwyczajem, odliczać dni. Dam radę!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”